Читать книгу Kto się boi Jana Pawła II? - Gian Franco Svidercoschi - Страница 6
ОглавлениеWstęp. Papież, który odmienił historię
„Byłoby śmieszne, gdybym uważał, że to Papież własnoręcznie obalił komunizm”. Tak Jan Paweł II napisał kilka miesięcy przed śmiercią w swojej książce Pamięć i tożsamość (Ligatur, 2012, s. 123). I to była prawda. Prawda historii. Prawda o tym, co wydarzyło się w Europie Wschodniej pod koniec drugiego tysiąclecia.
Wydarzenia 1989 roku – odczytując je ponownie dziś, trzydzieści lat później – zaskoczyły wszystkich. Przyszły tak nieoczekiwanie i były zupełnie bezkrwawe. Z jednej strony mieliśmy niedowierzający Zachód, a z drugiej wstrząśniętych takim obrotem spraw przywódców ZSRR.
Rok 1989 długo dojrzewał. Ukryty głęboko pod ziemią, niczym podziemna rzeka. To dojrzewanie zaczęło się od Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach w 1975 roku. Moskwa uzyskała to, czego chciała: nienaruszalność granic, a zatem ponowne potwierdzenie podziału Europy na dwie części, zgodnie z żądaniami Stalina wysuniętymi w Jałcie. Ale z Helsinek wyszedł również głos poparcia dla praw człowieka, poszanowania wolności jednostki, w tym wolności religijnej. I to wszystko doprowadziło do pojawienia się pęknięć na imperium sowieckim: pęknięć, które zaczęły rozchodzić się na boki, powodując wewnętrzną korozję ideologii marksistowskiej.
Ale wydarzenia roku 1989 miały swoje korzenie znacznie wcześniej. Za zwiastuny późniejszych przemian można uznać powstanie węgierskie (1956) i Praską Wiosnę (1968) – zroszone krwią swych ofiar. W latach siedemdziesiątych w Europie Wschodniej pojawiły się mniej lub bardziej formalne ośrodki niezależnej myśli. W Czechosłowacji powstała Karta ‘77, będąca protestem elit i środowisk intelektualnych. Natomiast w Polsce sprzeciw stopniowo zaczął przeradzać się w ruch ludowy.
Właśnie – w Polsce. Kraju ze zdecydowaną większością katolików, w którym silny i zwarty Kościół był głęboko zakorzeniony we wszystkich dziedzinach życia społecznego.
W 1956 roku w Poznaniu miała miejsce pierwsza z „małych rewolucji”, jak nazwał je prymas, kardynał Stefan Wyszyński, ale – jako że była napędzana przez środowiska rewizjonistyczne działające w ramach systemu – nie przyniosła wymiernych efektów. W roku 1968 roku bunt rozpoczęli intelektualiści i studenci. Dwa lata później nad Bałtykiem miała miejsce pierwsza prawdziwa rewolta robotnicza i zaczęły się rodzić pierwsze tajne związki zawodowe. W 1976 roku w Radomiu i Ursusie robotnicy ponownie wyszli na ulice, ale tym razem ciesząc się poparciem innych grup społecznych. Wreszcie w roku 1980 z tej bezprecedensowej solidarności zrodził się pierwszy wolny związek zawodowy w imperium komunistycznym.
Tymczasem jednak doszło do niezwykłego wydarzenia: 16 października 1978 roku konklawe wybrało na Stolicę Piotrową arcybiskupa krakowskiego, kardynała Karola Wojtyłę. To pierwszy papież niebędący Włochem od czterystu pięćdziesięciu sześciu lat. Papież, który przybył z drugiej strony „żelaznej kurtyny”. I właśnie w tym miejscu historia dokonała gwałtownego zwrotu. Bo właśnie dzięki temu człowiekowi, który wówczas został zwierzchnikiem Kościoła katolickiego, „Solidarność” najpierw oparła się represjom, stając się z czasem prekursorem znaczących przemian demokratycznych na wschodzie Europy. „Komunizm zmarł na komunizm, moloch pożarł się sam”, napisał Enzo Bettiza. Ale to właśnie Polska – „chroniona” przez swojego papieża – posłała na deski marksistowski reżim, przyspieszając jego upadek i ostateczną klęskę.
Potwierdził to również sam Michaił Gorbaczow, który przybył do Watykanu w grudniu 1989 roku, mówiąc: „Wszystko, co wydarzyło się w Europie Wschodniej w ostatnich latach, nie byłoby możliwe bez obecności tego papieża, bez wielkiej roli, również politycznej, jaką mógł on odegrać na światowej scenie”.
W tej sytuacji automatycznie rodzi się pytanie. Gdyby zamiast papieża z Polski, a więc człowieka z takim pochodzeniem, biografią i doświadczeniem, został wybrany na Stolicę Piotrową papież z innego kraju komunistycznego, na przykład z Węgier, Czechosłowacji czy Niemiec Wschodnich, to czy upadek muru berlińskiego i zmierzch marksizmu nastąpiłyby w tak niewiarygodnie krótkim czasie? I to bez napięć, bez poważnych reperkusji, a przede wszystkim bez rozlewu krwi?
I jeszcze jedno pytanie. Co by było, gdyby owego 13 maja Ali Ag˘ca wymierzył pistolet bardziej dokładnie? „Jak to się stało, że zamach się nie powiódł?”, zapytał Jana Pawła II, który odwiedził go w więzieniu. No właśnie, gdyby te strzały ugodziły Papieża tak, jak miały ugodzić, to czy historia Europy, ale także całego świata, wyglądałaby tak samo?
W rzeczywistości, oprócz ponownego zjednoczenia Europy, działania podjęte przez papieża Wojtyłę dotyczyły innych rejonów świata. Miały one decydujące znaczenie w kontekście powrotu demokracji w wielu krajach Ameryki Łacińskiej oraz przywrócenia głosu i godności narodom Południa, a może nawet – w trakcie konfliktu w Zatoce Perskiej – przyczyniły się do uniknięcia przerażającego „starcia cywilizacji”. Jego liczne podróże sprawiły, że Kościół – posiadając coraz większy autorytet moralny – przybliżył się do świata, a świat z kolei – do Kościoła. I wielokrotnie w chwilach kryzysu ludzkości tylko Papież umiał prowadzić dialog z wielkimi tego świata, podejmując odpowiednie działania i zgłaszając swoje zastrzeżenia. Tylko on dawał świadectwo nadziei na przyszłość, która może być inna, w duchu pokoju i sprawiedliwości.
„Wszystko może się zmienić”, powtarzał w kółko. „Tak, możemy zmienić bieg wydarzeń”. Jak więc można zapomnieć o takim papieżu?
Od Soboru do Jubileuszu Roku 2000
Dla Karola Wojtyły, jako biskupa, Sobór Watykański II był niezwykłym doświadczeniem. Przede wszystkim była to wielka szkoła pogłębiania wiedzy doktrynalnej – także ze względu na konfrontację z nowymi nurtami teologicznymi – oraz odnowy duszpasterskiej. Ale nie tylko. Dzięki debacie soborowej Wojtyła uzyskał odpowiedź na wiele pytań, które zadawał sobie w trakcie swojej posługi jako biskup krakowski. Pytań dotyczących odnowy liturgicznej, ekumenizmu, relacji z judaizmem, bardziej aktywnego udziału świeckich – zwłaszcza ludzi młodych i kobiet – w życiu Kościoła. Nie wspominając już o wolności religijnej, problemie tak głęboko odczuwanym w kraju uciskanym przez dwa totalitaryzmy: najpierw przez nazizm, a następnie komunizm.
Innymi słowy, Sobór był punktem zwrotnym dla młodego arcybiskupa. Wyjechał stamtąd, inicjując synod diecezjalny, by przekształcić życie wspólnoty Kościoła krakowskiego. I stąd, stając się papieżem, czerpał inspirację do tego, co stanie się jedną z głównych cech jego pontyfikatu: do nowego humanizmu i potwierdzenia centralnego miejsca osoby w silnie chrystocentrycznej wizji; do otwartości – z Ewangelią w ręku – na świat i na ponowne nawiązanie dialogu, pozbawionego wszelkich postulatów fundamentalizmu, ale także domagając się poszanowania podstawowych praw i wolności każdego człowieka.
Kościół oczyszczony i mniej klerykalny
A więc kto jeśli nie autentyczny „syn” Soboru, z jego historyczną pamięcią, z jego typowo słowiańskim mesjanizmem i niepokojem, który nosił w sobie w miarę zbliżania się Roku Jubileuszowego, kto jeśli nie ktoś taki jak Karol Wojtyła – Jan Paweł II, odczuwałby tak intensywną potrzebę głębokiego oczyszczenia Kościoła?
W ogłoszeniu Roku Jubileuszowego zawarty był projekt Kościoła trynitarnego, czyli harmonijnej całości w jedności i wielorakości, tożsamości i różnorodności; Kościoła bardziej uduchowionego i ewangelicznego, bo skoncentrowanego na prymacie słowa Bożego; Kościoła bardziej charyzmatycznego, z wyraźniejszą obecnością świeckich i mniej instytucjonalnego, hierarchicznego czy klerykalnego; Kościoła, który jest nauczycielem, ale także matką i miłosierdziem, matką bardziej szanującą sumienie każdego wierzącego i już niezdominowaną przez moralizatorstwo, przez życie chrześcijańskie obciążone zakazami i niepotrzebnymi obciążeniami; Kościoła autentycznie powszechnego, z postępującym przesunięciem środka ciężkości na południe naszego świata, w kierunku Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, wraz z nowym spojrzeniem na coraz bardziej zlaicyzowane i zdechrystianizowane kraje Zachodu.
Jasne, że były też błędy, odwlekanie i przeoczenia. I pozostawiono zbyt wiele miejsca dla władzy Kurii Rzymskiej (lub ten, który przyszedł z „zewnątrz”, zderzając się z dużym brakiem zaufania, został do tego zmuszony).
Albo zwlekanie (być może dlatego, że był źle lub słabo poinformowany) w podjęciu niezmiernie poważnej kwestii księży pedofilów, już od pierwszej chwili, zaraz jak problem ten wypłynął na powierzchnię; być może było to spowodowane pewnymi nominacjami i decyzjami, nie zawsze do końca przejrzystymi, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach pontyfikatu, kiedy stan Papieża pogorszył się, skutkiem czego jego działalność została ograniczona (a niektórzy z głównych współpracowników Ojca Świętego z tego skorzystali).
W każdym razie to wszystko nie umniejsza wcale wielkości Papieża, który rozpoczął swoją posługę zaproszeniem do odwagi w głoszeniu wiary, to znaczy do życia wiarą we współczesnym społeczeństwie bez lęków i kompleksów i do spoglądania na historię oczami Boga: pełnymi miłosierdzia, pokoju, sprawiedliwości i braterstwa. Papieża, który osiągnął wiele z celów nakreślonych przez Sobór, a nawet posunął się jeszcze dalej: wystarczy wspomnieć o Kościele jako Ludzie Bożym, o wolności religijnej i prawach człowieka, relacjach z judaizmem i islamem oraz kwestiach społecznych soborowej konstytucji Gaudium et spes, obronie rodziny i całkowitym odrzuceniu wojny jako sposobu rozwiązywania konfliktów. To pierwszy papież, który przekroczył próg synagogi i meczetu. Pierwszy papież, który zgromadził przedstawicieli wszystkich Kościołów i religii, by modlić się o pokój. Pierwszy papież, który „wymyślił” Światowy Dzień Młodzieży...
Jak więc można zapomnieć o takim papieżu?
Jak można zapomnieć o pontyfikacie, który zmienił historię Kościoła i świata?