Читать книгу Assassin's Creed - Gordon Doherty - Страница 7
Prolog
ОглавлениеSparta
Zima 451 roku przed naszą erą
Przez siedem wiosen skrywałam w swoim sercu tajemnicę. Tliła się ona we mnie ciepłym ogniem prawdy. Wiedziałam o niej tylko ja. Świadomość jej istnienia narastała we mnie za każdym razem, kiedy spoglądałam na matkę lub ojca, a gdy wpatrywałam się w mojego maleńkiego brata, zdawała się wypełniać każdy zakątek mojego ciała. Pewnego dnia odważyłam się wyjawić sekret matce.
– To, co czujesz, to miłość, Kasandro, ale nie taka, jaką znają Spartanie – wyszeptała, nerwowo rozglądając się wokół, jakby chciała się upewnić, że nikt nas nie usłyszy. – Dla nas liczy się tylko ziemia, ojczyzna i bogowie – dodała.
Potem mocno uścisnęła moją dłoń i poprosiła, abym jej przyrzekła, że nigdy już nikomu o tym nie powiem.
Pewnego zimowego wieczora siedzieliśmy wszyscy wokół buchającego ogniem paleniska. Matka trzymała w ramionach małego Aleksiosa, a ja usadowiłam się u stóp ojca. Miałam cichą nadzieję, że może w każdym z nas tli się to samo ciepło.
Właśnie wtedy ciszę i spokój naszego rodzinnego ogniska zakłócił dźwięk przypominający drapanie w drzwi. Ojciec wstrzymał oddech, a matka przytuliła Aleksiosa mocniej do piersi, wpatrując się w drzwi, jakby w ich cieniu czaił się duch.
– Już czas, Nikolaosie – odezwał się z zewnątrz skrzekliwy głos.
Ojciec wstał i okrył swe umięśnione ciało krwistoczerwonym płaszczem. Pod gęstym, czarnym zarostem trudno było odczytać jakikolwiek wyraz jego twarzy. Matka poderwała się i wyciągając rękę, by go pogłaskać po gęstych, czarnych włosach, powiedziała błagalnym tonem:
– Zaczekajmy jeszcze trochę.
– Na co, Myrrine? – szorstko uciął ojciec, odpychając jej dłoń. – Wiesz przecież, co ma się dziś wydarzyć.
Po tych słowach ruszył w kierunku wyjścia, zabierając ze sobą włócznię. Przez uchylone drzwi widziałam, jak ojciec wnikał w strugi chłoszczącego zimnego deszczu. Podążyliśmy za nim, ufając, że będzie nam tarczą. Ponad nami szalała wichura i słychać było odgłosy piorunów.
Wtedy ich zobaczyłam.
Otaczali nas półokręgiem. Byli wśród nich kapłani z wieńcami na skroniach oraz odziani w szare tuniki potężni eforzy, przewyższający władzą nawet dwóch spartańskich królów. Trzymali w rękach zapalone pochodnie, które syczały i buchały ogniem wśród nawałnicy. Najstarszy z nich spojrzał na nas swoimi przekrwionymi oczami i wyszczerzył strupieszałe zęby w dziwacznym uśmiechu. Jego długie, siwe włosy powiewały na wietrze, odsłaniając łysinę na czubku głowy. Potem skinął na nas, odwrócił się i wszyscy ruszyliśmy w jego ślady. Zanim dotarliśmy do obrzeży Pitany – mojego rodzinnego miasta i jednego z pięciu świętych miejsc Sparty – byłam zupełnie przemoczona i trzęsłam się zimna.
Eforzy i kapłani poprowadzili nas dalej przez kotlinę, nieustannie wznosząc modły i pieśni na cześć burzy. Podczas marszu, na wzór ojca, podpierałam się włócznią, której drzewce chrzęściło, wbijając się w łupkową glebę pod moimi stopami. Na samą myśl, że była to niegdyś broń samego Króla Leonidasa, legendarnego władcy Sparty, moje ciało przeszywał dziwny dreszcz. Ponieważ w naszych żyłach płynęła jego krew, wszyscy mieszkańcy Lakonii otaczali moją rodzinę szacunkiem. Potomkinią jego rodu była nasza matka, przez co ja i Aleksios staliśmy się spadkobiercami tego potężnego człowieka i bohatera bitwy pod gorącymi wrotami. Dla mnie jednak największym autorytetem był ojciec. To on sprawił, że krzepą, gibkością i odwagą w niczym nie ustępowałam spartańskim chłopcom. Brakowało mi natomiast wewnętrznej siły, dzięki której byłabym w stanie sprostać temu, co mnie czekało, ale chyba nikt w całej Helladzie nie mógł pomóc mi jej rozwijać.
Krętą ścieżką zaczęliśmy się wspinać na pobrużdżone głębokimi jarami góry Tajget, których ośnieżone szczyty majaczyły w oddali. Wszystko w tej dziwnej wyprawie było dla mnie niezrozumiałe i budziło mój niepokój. Czułam się tak zresztą, odkąd jesienią matka i ojciec wrócili z pielgrzymki do wyroczni delfickiej. Nie podzielili się wtedy ze mną przepowiednią wieszczki, ale wiedziałam, że to, co tam usłyszeli, było niewesołe. Ojciec jakby zamknął się w sobie, był spięty i drażliwy, a matka często popadała w zamyślenie i patrzyła w dal niewidzącymi oczyma.
Teraz szła ze wzrokiem wbitym w ziemię, a po jej policzkach płynęły strumienie deszczu. Raz po raz czule całowała małego Aleksiosa, którego trzymała ciasno w objęciach. Kiedy zauważyła moje zaniepokojenie, przełykając z trudem ślinę, podała mi zawiniątko z niemowlęciem i powiedziała:
– Ponieś brata, Kasandro…
Przywiązałam włócznię do pasa i mocno przytuliłam dziecko do siebie, ponieważ ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, a burza zdawała się nasilać. Padał marznący deszcz, osłoniłam więc twarz Aleksiosa rąbkiem powijaków. Czułam ciepło jego pachnącej słodkim olejkiem skóry i zapach pościeli z puchu kwiatów. Jego małe rączki ocierały się o moje włosy. Aleksios cicho gaworzył, a ja gruchałam w odpowiedzi.
W końcu dotarliśmy na niewielki płaskowyż. Na jednym z jego krańców widać było ołtarz z niebieskiego marmuru, naznaczony piętnem czasu i śladami kapryśnej pogody. W jego zagłębieniu płonęła samotna świeca, a nieopodal znajdowało się naczynie z olejem, waza rozcieńczonego marznącym deszczem wina i taca winogron.
Matka przystanęła, zanosząc się płaczem.
– Nie okazuj słabości, Myrrine – warknął ojciec.
Widziałam, jak narasta w niej gniew.
– Jak możesz tak mówić? Według ciebie to słabość? Mierzenie się z własnymi emocjami wymaga odwagi, Nikolaosie. Tylko mężczyźni chowają swe prawdziwe uczucia za maską bohaterstwa!
– Twoje zachowanie jest niegodne Sparty – wysyczał przez zaciśnięte zęby ojciec.
Ich rozmowę przerwał jeden z kapłanów:
– Zgromadźcie się przed ołtarzem – powiedział.
Po jego obnażonej kościstej klatce piersiowej spływały strugi lodowatego deszczu. Nie mogłam skupić uwagi ani na starożytnym stole ofiarnym, ani na majaczącej na krańcu płaskowyżu ciemnej otchłani, sięgającej głęboko do wnętrza gór.
– Podajcie dziecko – zawołał najstarszy efor.
Jego oczy pałały jak rozżarzone węgle, a długie, rzadkie włosy tańczyły na wietrze. Ale dopiero gdy wyciągnął ręce w moim kierunku, zrozumiałam cel owej dziwnej wędrówki i spłynęła na mnie przerażająca świadomość tego, co miało się za chwilę zdarzyć.
– Podaj mi chłopca – powtórzył.
W ustach czułam smak niewyobrażalnej trwogi i patrząc z niedowierzaniem na rodziców, wyszlochałam:
– Matko, ojcze?
Matka podeszła się do ojca i w błagalny sposób położyła dłoń na jego dorodnym ramieniu. On jednak nawet nie drgnął i stał obojętny jak skała.
– Przepowiednia wyroczni mówi wyraźnie, że Sparta upadnie… jeśli ten chłopiec nie zostanie złożony w ofierze – chórem zakrzyknęli kapłani.
Moim ciałem wstrząsnęła panika. Przytulając Aleksiosa mocniej do piersi, cofnęłam się o krok. Mój brat był krzepki i zdrowy – nie było żadnego powodu, dla którego miałby go spotkać okrutny los przypadający w udziale słabym lub ułomnym spartańskim dzieciom. Czyżby taką przepowiednię usłyszeli moi rodzice podczas wyprawy do wyroczni delfickiej? Jakim prawem skazała mego brata na zagładę? Dlaczego ojciec przyzwolił na tę okrutną ceremonię i zamiast wyciągnąć swą włócznię przeciwko tym paskudnym starcom, odepchnął matkę, która padła bezwładnie na ziemię jak sterta szmat.
– Nie… nie! Nikolaosie, proszę, zrób coś! – płakała matka, ale dwóch kapłanów chwyciło ją i odciągnęło od ojca, który patrzył w dal nieobecnym wzrokiem.
Jeden z kapłanów zaszedł mnie od tyłu i złapał za ramiona, a drugi wyrwał Aleksiosa z mych objęć i podał go najstarszemu z eforów. Ten osłonił zawiniątko jak największy skarb i zaintonował:
– Potężny Apollo, Dawco Wszelkiej Prawdy, i Ty, Ateno, Opiekunko Miasta, spojrzyjcie na nas spełniających waszą wolę, z pokorą oddających wam cześć za waszą mądrość. Niech… ten chłopiec umrze!
Potem uniósł dziecko i odchodząc od ołtarza, skierował się ku przepaści. Matka padła na kolana, zanosząc się krzykiem, od którego pękało mi serce.
Efor zastygł nad urwiskiem i już miał posłać ciało niemowlęcia w czeluść, gdy nocne niebo rozdarła błyskawica i rozległ się potężny trzask pioruna. Wydawało mi się, że jego energia przeszyła moje ciało – zalało mnie poczucie niesprawiedliwości i palący gniew. Krzyknęłam z całej siły i wyswobodziłam się z uścisku kapłana. Z prędkością atlety rzuciłam się przed siebie, wściekła, zaślepiona furią. W desperackim geście wyciągnęłam ramiona w kierunku brata. Czas jakby zwolnił i nasze spojrzenia na moment się spotkały. Gdybym mogła zatrzymać i utrwalić tę chwilę, pozostałabym w tym miejscu na zawsze, by ocalić Aleksiosa od śmierci i utrzymywać przy życiu naszą więź. Wtedy miałam jeszcze nadzieję, że uda mi się go pochwycić i zapobiec tragedii. Potem jednak straciłam równowagę i poczułam, jak moje ramię uderza w bok trzymającego go efora. Wokół mnie wszystko jakby zamarło, zgromadzeni wstrzymali oddech, a ja patrzyłam, jak obaj, razem z Aleksiosem, spadają w przepaść. Demoniczny wrzask efora powoli zgasł w ciemnej otchłani i zaległa kompletna cisza…
Trzęsąc się, klęczałam na skraju przepaści. Za moimi plecami podniosły się histeryczne okrzyki oburzenia:
– Morderczyni! Zabiła efora!
W osłupieniu wpatrywałam się w urwisko, a moją twarz smagał przeszywający chłodem deszcz.