Читать книгу Tron we krwi. Sekrety polityki Kremla - Grzegorz Kuczyński - Страница 7
ОглавлениеNowy Stalin czy Piotr Pierwszy? A może Iwan Groźny? Takie pytania, takie porównania pojawiają się tak długo, jak długo rządzi Rosją Władimir Putin. Czyli od przeszło piętnastu lat. Efektownie wyglądają takie porównania i przedstawianie różnych decyzji prezydenta Rosji w kontekście tego, co robili jego poprzednicy na Kremlu. Podczas gdy naprawdę intrygująco brzmi nieco inne pytanie dotyczące Władimira Władimirowicza: Nikodem Dyzma czy Frank Underwood? Bystry umysł z przebłyskami geniuszu czy niesamowity fart i korzystanie z okazji? Jeśli ktoś szuka odpowiedzi na to pytanie, to być może znajdzie ją w tej książce. Choć nie jest to z pewnością polityczna biografia Putina ani tym bardziej historia najnowsza Rosji. To bardziej obraz mechanizmów władzy, jakimi posługuje się wieloletni przywódca tego państwa i jakie wyniosły go do władzy.
Pierwsze rozdziały mówią o tym, jak zaczynała się kariera polityczna Putina. Służba w KGB ukształtowała go jako przyszłego decydenta i bezwzględnego męża stanu, praca w skorumpowanym merostwie petersburskim nauczyła czerpać ogromne profity ze sprawowania władzy. To nie przypadek, że pewnie jakieś 80–90 proc. elity władzy w putinowskiej Rosji – mowa o najwyższym kręgu władzy – to ludzie, których Putin osobiście poznał w dwóch miejscach, w dwóch okresach swej kariery. Jedni to znajomi z KGB zarówno ze szkoły wywiadu, z leningradzkiej bezpieki, jak i oczywiście z Drezna. Ta lista jest bardzo długa, oni stali się trzonem siłowików putinowskich. Druga grupa, z której rekrutowali się współpracownicy prezydenta Putina, to znajomi z czasów pracy w merostwie petersburskim w pierwszej połowie lat 90. Część z nich zresztą ma też KGB-owski rodowód, ale to przede wszystkim ekonomiści i prawnicy z władz miejskich, jak też biznesmeni znad Newy. Tak naprawdę kilkanaście lat rządów Putina to ciągła rywalizacja tych grup, przy czym nie ma wątpliwości, że najbliżej prezydenta byli zawsze przyjaciele od kasy. To oni stworzyli nową oligarchię.
Ale lata służby w KGB i pracy w Petersburgu zaowocowały nie tylko czeredą mniej lub bardziej przydatnych przyjaciół i znajomych, lecz także bagażem różnych, mniej lub bardziej obciążających nadużyć. Zwłaszcza jeśli mowa o Petersburgu, gdzie Putin zarobił pierwsze miliony. Żeby w miarę spokojnie panować na Kremlu, trzeba było wyczyścić przeszłość. I o tym opowiadają kolejne rozdziały książki. A gdy już udało się – od czego ma się służby specjalne z ich, także mało legalnymi, możliwościami – uporządkować przeszłość, można było zadbać o teraźniejszość i przyszłość. Tutaj Putin wykazuje się nie mniejszą bezwzględnością, choćby dokonując politycznego ojcobójstwa na Bieriezowskim i – co szczególnie wstrząsające – wykorzystując prowokację z zamachami na bloki mieszkalne do agresji na Czeczenię. To, co historycy uznają za jedną z głównych osi putinowskiego okresu historii Rosji, to właśnie wojna z Czeczenami, później już wojna na Kaukazie Północnym. Putin z premedytacją wybrał takiego przeciwnika, żeby móc osiągać cele w polityce wewnętrznej, ale też zagranicznej. Wojna z Czeczenami opłaciła się Putinowi już w 1999 i 2000 roku. Nic dziwnego, że sięgał po ten motyw później jeszcze nieraz. Najbardziej wstrząsające były specoperacje FSB na Dubrowce i w Biesłanie. Putin wykorzystał je dla własnych celów, ostatecznie podporządkowując sobie Rosję, łamiąc resztki wolnych mediów i autonomii regionów. Ale co ciekawe, choć pewnie niewielu by go za to skrytykowało, nie zmienił konstytucji, nie poszedł na trzecią kadencję prezydencką z rzędu. Dlaczego? To zapewne jedno z bardziej intrygujących pytań tych 17 lat. Odpowiedź znajduje się w rozdziale siódmym. Trzeba było pewnie takiej pauzy, by mógł wrócić w 2012 roku na Kreml z jeszcze bardziej agresywną agendą polityczną. Nie tylko na krajowym podwórku, ale chyba przede wszystkim na zewnątrz. Świat już się przyzwyczaił do Putina, zaakceptował ludobójstwo w Czeczenii, przymknął oczy na mordowanie opozycjonistów i kneblowanie mediów. I pewnie tak to by się dalej toczyło, o Putinie i Rosji wspomniano by w zachodnich mediach od czasu do czasu, a to przy okazji otwarcia nowego gazociągu, a to przy defiladzie pod murami Kremla z okazji Dnia Zwycięstwa. Ale Putin postanowił przypomnieć się światu. Wziął Krym, lecz chyba na dobre stracił Ukrainę. I popsuł sobie relacje z Zachodem w stopniu niewidzianym od upadku ZSRR. Krucjata do Syrii miała odwrócić zły trend. Wydawało się, że plan wypalił. Ale przyszedł nieprzewidywalny Trump i sprawy się skomplikowały. I o tym traktują dwa ostatnie rozdziały książki. W sumie to dziewięć różnych historii, kilkanaście wątków wiążących się z sobą, czasem bardziej, czasem mniej. Ułożonych chronologicznie. Choć z małymi wyjątkami.
Zachodnie media mają chyba tendencję – sądząc po różnych rankingach i tytułach człowieka roku – przeceniać osobowość Putina. Czy jest rzeczywiście wielkim mężem stanu, który wskrzesił wielkie wpływy „nowej arystokracji”, czyli korporacji KGB, czy może figurantem od początku sterowanym przez tajemnicze Centrum? Czy współczesna Rosja to rodzaj spółki z zarządem, na czele którego z kolei stoi prezes Putin? Czy niemalże absolutna monarchia z carem Władimirem na czele i gromadą bojarów, których może rozstawiać po kątach, jak mu się żywnie podoba? Jeszcze chyba za wcześnie, by na te pytania odpowiedzieć z pełną odpowiedzialnością. Siedemnaście lat rządów Putina to bowiem mieszanka tego wszystkiego.
Brutalne metody putinowskiego reżimu wynikają z przyzwyczajeń, umiejętności, mentalności władców Rosji. Ale przy tym podkreślić trzeba jedno: Putin nie jest wcale nowym wcieleniem Stalina. Tak, być może jemu i jego apologetom zależałoby na takich porównaniach. Jednak rzeczywistość nie jest tak efektowna. Putin i jego otoczenie to raczej grupa ludzi, która zdobywszy realną władzę, postanowiła się na niej wzbogacić, jak się tylko da. I nawet agresywne działania zewnętrzne, od napaści na Gruzję przez aneksję Krymu po wyprawę do Syrii, służą bardziej wewnętrznemu wzmocnieniu reżimu i dalszemu bezkarnemu okradaniu Rosji niż budowie imperialnego statusu Rosji. Pod tym względem Putin z pewnością bardziej przypomina Dyzmę niż Underwooda. Zresztą nie tylko w tym. Choć tyle lat jest jednym z najpotężniejszych ludzi świata, nigdy nie przestał być podwórkowym chuliganem. Kiedy traci panowanie nad sobą, łatwo wpada we wściekłość i staje się wulgarny. Gdy kiedyś w Brukseli dziennikarz zaczął go pytać o łamanie praw człowieka w Czeczenii, Putin zaproponował „bezczelnemu pismakowi”, żeby ten się obrzezał jak muzułmanin. Zresztą właśnie wtedy, gdy sięgnął do języka zwykłych Rosjan, gdy mówił o topieniu terrorystów w kiblu, mocno zapunktował – i tę lekcję zapamiętał na długo.
Ale nie tu tkwi tajemnica sukcesu cara Władimira, jak często się o nim mówi. Co pisał stary kolega z rezydentury KGB w Dreźnie, Uzolcew? „Był pragmatykiem, kimś, kto myśli o jednym, a mówi o czymś jeszcze”. Putin miał być „kompletnym konformistą”. Dużo szczęścia, spryt, poparcie kolegów z KGB – to wszystko złożyło się na to, że wspiął się na szczyt. Bardziej imponuje to, jak Putin tę władzę umocnił, jak z nominata na Kremlu stał się władcą niemal absolutnym. Władza nad umysłami poddanych to podstawa. I to Putin zrozumiał bardzo szybko. Więc szybko wykonał szereg kroków, którymi przypominał już bardziej Underwooda niż Dyzmę. Samiec alfa, pierwszy myśliwy Rosji, dżudoka, abstynent... Żadnemu światowemu przywódcy nie buduje się tak starannie wizerunku jak Władimirowi Władimirowiczowi. Putin jest wszechobecny w rosyjskim życiu. Przywódca, psychoterapeuta, przyjazny wujaszek, miłośnik psów, krytyk artystyczny, przyjaciel dzieci. Lista ról, w których występuje, jest nieskończenie długa. To jeden z fundamentów panowania tego polityka – wciąż duża autentyczna popularność wśród rodaków, zbudowana i utrzymywana dzięki kontroli nad mediami. Ale też dzięki intrygom snutym w gabinetach Kremla.
Pewnego dnia, po którymś z kolei posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa, Putin rozmawia ze swoim najbliższym współpracownikiem. Radzi mu, żeby obejrzał amerykański serial House of Cards. – Zobaczysz, że to ci się przyda – zachwala prezydent. To podobno wcale nie anegdota. Ale czy faktycznie Putin ma się czego uczyć od Underwooda? Na pewno nie mordowania dla osiągnięcia politycznych celów. Tutaj główna postać popularnego serialu nawet się nie umywa do realnego polityka, który ma na swych rękach krew nie setek, nie tysięcy, ale co najmniej dziesiątek tysięcy istnień ludzkich. I to w większości obywateli własnego państwa. Gotowi na wszystko doradcy Underwooda również nie umywają się do doradców Putina. Jedyne, czego tu brakuje w porównaniu z serialem o Underwoodzie, to kobiety. Ale to może i lepiej. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, House of Cards to lekkie kino familijne przy prawdziwym filmie akcji, pełnym trupów, spisków i wojen, jakim są rządy Władimira Władimirowicza Putina.
Grzegorz Kuczyński