Читать книгу Pieprz i sól - Guillaume Clicquot - Страница 6
prolog
ОглавлениеZe wszystkich otworów ciała gębowy jest zdecydowanie najbardziej intymny, gdyż wyjawia najwięcej sekretów naszego życia prywatnego. Nawyki higieniczne, nałogi, stan finansów i wady wrodzone bezwstydnie ukazują się w całej okazałości dentyście: niedokładne mycie zębów, oddech nasycony alkoholem lub nikotyną, próchnica gnilna albo przeciwnie implanty z najwyższej półki – oferujemy dentyście zdjęcie panoramiczne naszego życia. Nic nie ujdzie jego uwagi. Może w tym właśnie tkwi atrakcyjność tego zawodu? Bo bądźmy poważni: studiować siedem lat z okładem, by potem na okrągło dłubać w cuchnącej dziurze wielkości kubeczka po jogurcie – to wymaga szczególnej motywacji. Jeśli dodać do tego trudność podtrzymywania konwersacji z pacjentem podczas wizyty oraz konieczność przebywania przez dwanaście godzin dziennie w pomieszczeniu o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych, to łatwo zrozumieć, że mogą człowiekowi puścić nerwy. Tymczasem dentyści we wszystkich okolicznościach są uprzejmi i życzliwi. Cóż za opanowanie!
Po blisko czterdziestu latach kariery Françoise Blanchot, żwawa sześćdziesięcioletnia dentystka, nie czerpie już przyjemności z prowadzenia socjologicznych i psychologicznych obserwacji swoich pacjentów. Z lenistwa lub egoizmu od pewnego czasu skłonna jest uważać, że tego typu analizy są czasochłonne i lękotwórcze, a zatem szkodzą jej równowadze psychicznej. Jest znużona zmyślonymi wyjaśnieniami, jakie klienci jej serwują, by usprawiedliwić opłakany stan własnej jamy ustnej i zębów, i jej współczucie przeobraziło się w beznamiętną konstatację stanu leczonego społeczeństwa. Lata bezsensownych batalii ma już za sobą i teraz fatalizm skłania ją, bądź co bądź typową Francuzkę, do szufladkowania ludzi.
Ten tytan pracy, który nigdy nie choruje, nie znosi już utyskiwań i narzekań. Ból, z którym całymi dniami walczy, a który wynika – w jej mniemaniu – z lekceważenia zasad właściwego odżywiania się, tchórzem podszytych nałogów i braku silnej woli, w ogóle już nie wzrusza Françoise. Jednakże te kategoryczne a powierzchowne sądy nigdy nie wpływają na jej zachowanie. Będąc świadoma finansowych korzyści oferowanych przez jej zepsutą klientelę oraz znaczenia reputacji w jej podlegającej ścisłej regionalizacji profesji, wykształciła w sobie ponadprzeciętne zdolności w zakresie hipokryzji, okrągłych zdań i wymuszonego optymizmu. Jednak zmęczenie materiału sprawiło, że zrezygnowała z dawania bezużytecznych, bo nigdy niesłuchanych, porad. Trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie do jej pacjentów Françoise prowadzi życie zdrowe i uporządkowane, unikając ryzyka i wszelkiej przesady. I w wieku sześćdziesięciu lat zbiera słodkie owoce swych wyrzeczeń – ma ciało pięćdziesięciolatki. Ten atut fizyczny, przykładny profesjonalizm i sukces w interesach mogłyby wytworzyć w niej niezdrowe poczucie wyższości nad resztą ludzkości. Ale do tego ta „reszta ludzkości” musiałaby ją jeszcze obchodzić. A tak w ogóle, to stomatologia dzielnicowa, ograniczona do okresowych przeglądów i podstawowych reperacji, wydaje się jej teraz repetytywna i już jej nie motywuje.
Pod koniec jednego z tych nużących i wyczerpujących dni, podczas których przez dziesięć godzin następowały po sobie: usuwanie kamienia nazębnego, łatanie cuchnących ubytków próchnicowych i ponowne cementowanie odklejonych mostków, Françoise ma jeszcze ostatnią pacjentkę, którą zgodziła się przyjąć w niecierpiącej zwłoki sprawie po planowych konsultacjach. Rozpływając się w uśmiechach, jak zwykle, wita umundurowaną pracownicę poczty z opuchniętym policzkiem. Biedna listonoszka cierpi od rana i z braku innych opcji nafaszerowała się paracetamolem. Marzy o jednym: by jej męka jak najszybciej ustała. Françoise podziela jej niecierpliwość i zdecydowana jest załatwić tę późną wizytę w trybie ekspresowym. Więc bez zbędnych preambuł prosi pacjentkę o zajęcie miejsca w fotelu, jednocześnie szukając jej dokumentacji medycznej w komputerze.
– Miło znowu panią zobaczyć… Kiedy to widziałyśmy się ostatnio, madame Canellas? – pyta, chcąc skorzystać z okazji, by dyskretnie wypomnieć młodej kobiecie zaniedbywanie zdrowotnych obowiązków.
– Ponad rok temu… Strasznie mnie boli… to chyba ropień.
– Zaraz się przekonamy…
– To bardzo miłe, madame Blanchot, że zgodziła się pani mnie przyjąć o tak późnej porze.
– Proszę mi nie dziękować, ulżyć w cierpieniu, taka jest moja nagroda! – odpowiada dentystka z tą nienaturalną uprzejmością, jaką wymusza zmęczenie.
Françoise klika na ikonkę i wyświetlają się zdjęcia rentgenowskie: widać szczęki oraz próchniejące uzębienie osadzone w chwiejnej równowadze w dziąsłach zżeranych przez nikotynę. Od razu przypomina sobie bilans stanu jamy ustnej młodej kobiety. Diagnoza jest oczywista i na horyzoncie całkiem wyraźnie rysuje się perspektywa intratnych interwencji. W tej właśnie chwili uruchamia się subtelny kunszt Françoise, polegający na przekwalifikowaniu „pacjenta” na „klienta” w taki sposób, by bezpośrednio zainteresowany tego nie zauważył. Towarzyszącym temu skutkiem ubocznym jest to, że sama staje się niezwykle cierpliwa.
– Tak patrzę… Może nadeszła już pora na wykonanie tych zabiegów, o których rozmawiałyśmy, bez tego będzie pani narażona na coraz częstsze bóle. Czy podałam pani kosztorys?
– Dziesięć tysięcy euro… za trzy implanty i jeden most… To cena renault twingo.
Argument nie jest nowy i Françoise wie, jak go zbić, posługując się naprzemiennie współczuciem i pozornie rozsądnymi kontrargumentami.
– Wiem, to drogo. Niestety, taka jest cena najnowszych technologii.
Jak wyjaśnia błyskotliwa broszura reklamowa w poczekalni, wkład koronowo-korzeniowy z tytanu jest właściwie zminiaturyzowaną wersją najzwyklejszego pod słońcem kołka rozporowego typu Molly. Nie ma komputera pokładowego, kamery cofania ani czujnika deszczu albo systemu start-stop; doświadczona lekarka wie, że jej proteza nie wygra tegorocznych targów wynalazczości Concours Lépine[1], a już na pewno nie wywoła pożądania u pracownicy poczty. Kończy zatem argumentem wagi ciężkiej:
– Ale przypuszczam, że ma pani porządne ubezpieczenie?
– Wie pani, pracuję na poczcie, nie w Totalizatorze Sportowym.
Françoise, wcale nie dając za wygraną, podchodzi do pacjentki.
– Otwieramy usta…
Jak się wydaje, prośba dentystki wywołuje u biednej pracownicy poczty nagły napad paniki, tak mocno zaciska zęby.
– Ależ proszę otworzyć buzię! Nie będzie bolało – nalega Françoise z matczyną łagodnością i dodaje otuchy pacjentce jednym z tych uśmiechów, które zwykle wyrażają rozbawienie dziecięcymi głupotkami.
Pacjentka pomału rozwiera szczęki i ukazuje wspaniałe uzębienie… wyremontowane staraniem kolegi po fachu.
– A to skąd?
Uśmiech znika z twarzy haniebnie zdradzonej Françoise i gromadzony przez cały dzień stres gotów jest wybuchnąć.
– Z Węgier – wyznaje nieco wstydliwie pacjentka.
By dać upust złości, Françoise pulsacyjnie przyspiesza obroty wiertła, co oczywiście przybliża listonoszce perspektywę dentystycznych tortur.
– Rozumie pani, tam jest sześć razy taniej – broni się kobieta.
– To proszę tam się udać ze swoją próchnicą.
– Ale…
– I niech pani pojedzie z kimś na spółkę, wyjdzie taniej!
Świadoma, że właśnie płaci za swą niewierność, wystraszona pacjentka unosi się na fotelu i szykuje do wstania. Lecz Françoise jest rasowym sąsiedzkim usługodawcą, zawsze mającym na uwadze to, co powiedzą inni, i dociera do niej, że z racji wykonywanego zawodu listonoszka zna bardzo dużo ludzi, więc niemal odruchowo ją zatrzymuje.
– Dokąd się pani wybiera? Przecież pomogę pani! Nie jestem potworem!
W obliczu zaskakującej wspaniałomyślności dentystki pracownica poczty przez chwilę się waha, po czym zagłębia ponownie w fotelu. A kiedy już znajduje się we właściwej pozycji, Françoise obwieszcza jej, co teraz nastąpi.
– No dobrze, może dość mocno zaboleć – ostrzega, dobywając ze swojego narzędzia świdrujący wizg.
Kiedy interwencja dobiegła końca i rachunek został zapłacony, madame Canellas, z wciąż obolałą szczęką, szybko zbiera się do wyjścia. Trzeba zaznaczyć, że interwencje dentystyczne mają to do siebie, iż przynoszą odczuwalną ulgę dopiero po dwudziestu czterech, nawet czterdziestu ośmiu godzinach, co nie zachęca do wymiany serdeczności na koniec seansów. Zatem Françoise bez słowa odprowadza niewierną pacjentkę do wyjścia, zatrzaskuje za nią drzwi i obraca się ku swojej asystentce z błyskiem nienawiści w oku.
– Jeśli ta małpa będzie dzwonić, najbliższy termin za pół roku!
– Oczywiście, pani doktor – odpowiada podwładna, najwyraźniej zobojętniała na napady furii szefowej.
Uświadomiwszy sobie śmieszność własnego zachowania, Françoise zmusza się do uprzejmego tonu, bardziej zgodnego z obrazem szefowej, jaki powinna mieć jej asystentka.
– Czy są jeszcze jacyś pacjenci, Nathalie?
– Tylko pani mąż: złamał koronę ceramiczną na dziewiętnastce.
– Znowu!
To dopełnia czary goryczy. Jej kretyński mąż świetnie wybrał dzień na złamanie sobie zęba! Françoise nie wie, jak długo będzie w stanie zapanować nad nerwami. Sprzeczka małżeńska wydaje się nieunikniona, więc woli pozbyć się niewygodnego świadka.
– Dobrze, Nathalie, może już pani iść do domu, ma pani wolne!
Philippe, także mający sześćdziesiąt lat, od trzydziestu pięciu będąc mężem Françoise, dobrze zna nagłe zmiany humoru swej uroczej małżonki, potrafi je przewidzieć i inkasować z niewzruszonym spokojem. Zwykł po prostu czekać, aż burza się przetoczy – to typowo męska postawa, która mocno irytuje jego żonę. Na obronę Philippe’a należy powiedzieć, że nigdy nie lubił konfliktów, uważa je za męczące i bezużyteczne. Bez wątpienia pogląd ten wynika z wykonywanego przezeń zawodu: jest kontrolerem podatkowym. O ile Françoise walczy z bólem swoich pacjentów, o tyle Philippe przyprawia o ból podatników, którzy stają na jego drodze. Zatem każde w swojej dziedzinie przyswoiło sobie sztukę zachowywania spokoju w obliczu histerycznych reakcji. Panują nad emocjami i zdystansowane spojrzenie na cudze nieszczęścia zabezpiecza ich przed nazbyt impulsywnym współczuciem. Nie znaczy to jednak, by Philippe był człowiekiem okrutnym. Po prostu tak jak jego małżonka, nie ma ochoty daremnie przejmować się takimi rzeczami. Dla tego urzędnika bez ambicji (z wyboru) i bez siły przebicia (przez delikatność uczuć lub tchórzostwo) jedynymi celami życiowymi były zawsze: pogodna teraźniejszość i bezpieczna przyszłość. Od kiedy ten przedstawiciel powojennego wyżu demograficznego wyczytał w 1986 roku w piśmie ekonomicznym „L’Expansion”, że matematycznie zostało dowiedzione, iż system emerytalny załamie się pod ciężarem jego pokolenia, ideę przewodnią życia Philippe’a można streścić jednym słowem: oszczędzanie. W tej kwestii państwo Blanchot są i zawsze byli zgodni; ona ma skromne pochodzenie, on wywodzi się z mieszczańskiej i rozrzutnej rodziny – stała troska o to, „by nigdy niczego im nie zabrakło”, stanowi fundament harmonii ich związku, a utwierdzają się w słuszności i wyższości swej mrówczej postawy przez krytykowanie wszelakiej maści „koników polnych”. Prowadzą życie rozsądne, lecz przyjemne, bez szaleństw, ale niepozbawione rozrywek. Ich szczęście jest wykalkulowane, potrzeby są trzymane w karbach, a plany na przyszłość starannie opracowane.
Brak trosk finansowych pozwolił im na pokonanie licznych życiowych trudności i przebrnięcie przez wiele sporadycznych napadów gniewu. Zatem echo wrzasków Françoise w niczym nie narusza pogody ducha Philippe’a, siedzącego w poczekalni z czasopismem „Notre temps” w ręku. Jak gdyby wcześniej umówili się na ten sygnał, kobieta energicznie otwiera drzwi przedsionka sali tortur i wraca bez słowa do gabinetu, a za nią podąża obojętny na wydarzenia Philippe, wciąż zatopiony w lekturze. Przepełniony zadziwiającą szczęśliwością sadowi się w fotelu, nadal przebiegając wzrokiem stronice czasopisma. Dentystka, odwrócona do niego plecami, hałaśliwie przygotowuje swój sprzęt: jej ruchy są gwałtowne, narzędzia pobrzękują, uderzając o siebie. Można by pomyśleć, że opróżnia zmywarkę do naczyń. W tej chwili nie trzeba mieć dyplomu z etologii, by dostrzec rozgorączkowanie Françoise. Choć Philippe nie ukończył studiów z zakresu kobiecej psychologii, zabiera się do rozbrojenia bomby odłamkowej, jaką jest w tej chwili żona, z godną saperskiego mistrza ostrożnością.
– Kto zacz, ta ostatnia pacjentka?
– Jeszcze jedna low cost. Powinieneś zorganizować jej kontrolę podatkową!
– To legalne, jesteśmy w Europie…
– Turystyka dentystyczna, też coś! Jak tak dalej pójdzie, fundnę sobie talasoterapię w Marienbadzie na koszt ubezpieczalni!
– To świetny pomysł! – stwierdza rozbawiony Philippe.
Françoise odwraca się, podchodzi do fotela z tacką z narzędziami, siada i pakuje mu do ust ślinociąg.
– I to cię bawi? To szósta w tym tygodniu, moje dochody spadają na łeb, na szyję! Za rok mój gabinet nie będzie nic wart!
Doświadczony mąż, konsekwentnie realizujący swoją strategię, milczy i jak zwykle pod wpływem znużenia walką gniew Françoise opada.
– Ostrzegam cię, Philippe, nie mogę czekać ze sprzedażą, aż przejdziesz na emeryturę. Osiągnęłam wiek, żeby to rzucić w cholerę, i zmywam się! Dwanaście godzin dziennie w tej stacji kosmicznej to ponad moje siły! Chcę słońca, ocieplonego klimatu… – Niemniej wygląda na to, że nerwowość Françoise wcale nie zmalała, gdy drżącą ręką zbliża jeden ze swoich instrumentów do ust Philippe’a, nakazując mu: – No już, otwieraj!
Ogarnia go lęk, kiełkuje w nim przekonanie, że jego popędliwa małżonka niebezpiecznie igra z wypaleniem zawodowym i że jej interwencja może się okazać błędem lekarskim.
– Ale jeżeli jesteś zmęczona, możemy to odłożyć do jutra… – wypowiada z trudem, bo artykulację skutecznie utrudnia mu odsysacz śliny.
– Żeby wdało się zakażenie? Otwieraj! – rozkazuje Françoise.
Philippe szeroko otwiera usta i jego żonę aż odrzuca.
– Cuchniesz sikaczem!
– Szampanem…
– O kurczę, muszę wyczyścić wszystkie kanały! W dziurze są orzeszki ziemne!
– Pistacjowe…
– Oczywiście musiałeś zjeść te, które były nierozłupane.
Philippe parska, co potęguje rozdrażnienie Françoise.
– Upiłeś się czy co?
– Nie! Skądże!
– To co cię tak śmieszy?
Z widoczną ulgą Philippe wyciąga z ust odkurzacz śliny i z zabarwioną wyższością miną człowieka, który posiadł ważną tajemnicę, zwleka z wyjawieniem przyczyny swego dobrego humoru.
– Mówiłem ci o planie socjalnym redukcji personelu urzędniczego „Twoja przyszłość gdzie indziej”.
Twarz Françoise natychmiast się rozjaśnia.
– Ciebie też obejmuje?
– Owszem! Odchodzę na wcześniejszą emeryturę – oznajmia z dumą, jak gdyby został awansowany.
– Z pełną emeryturą?
– Z pełną emeryturą!
– Yes! Bomba! Och, czy wiesz, że cię kocham? Kocham cię, kocham… – I pokrywa jego twarz dziesiątkami dziecięcych całusów.
Potem prostuje się i patrzy mu w oczy. Oboje delektują się tą chwilą, w której zamykają pewien rozdział życia. Jaki będzie następny?
Philippe unosi pismo, które czytał. Na okładce widać parę sześćdziesięciolatków idących boso po rajskiej plaży i zupełnie jednoznaczny podpis: „Emerytura w słońcu”.
– To jak? Maroko czy Portugalia?
1 Francuskie targi-konkurs wynalazczości zorganizowane po raz pierwszy w 1901 roku przez Louisa Lépine’a. Laureatami konkursu były między innymi długopis (1919), maszyna do pisania alfabetem Braille’a (1920), ekspres do kawy (1932), aparat do transfuzji krwi (1934) i soczewki kontaktowe (1948) (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza i redakcji).