Читать книгу Guardiola. Sztuka zwyciężania - Guillem Balague - Страница 9
1 Powody
ОглавлениеW listopadzie 2011 roku, tuż przed rozpoczęciem ostatniego treningu poprzedzającego wyjazd do Mediolanu na mecz grupowy Ligi Mistrzów, Pep, który trenował wtedy drużynę już od czterech lat, poprosił piłkarzy, by zebrali się wokół niego. Zaczął wyjaśniać tajemnicę, którą on, Tito Vilanova i lekarze ukrywali przed zespołem, ale nie potrafił wyartykułować swoich myśli. Był zatroskany i skrępowany. Wargi mu drżały, aż w końcu poddał się i odszedł na bok. Zastąpili go lekarze, którzy wyjaśnili piłkarzom powagę sytuacji, podczas gdy Pep ze wzrokiem wbitym w ziemię popijał wodę z nieodłącznej buteleczki, którą zabrał, by wspomóc struny głosowe podczas przekazywania ciężkiej wiadomości. Tym razem nie zadziałało.
Sztab medyczny wyjaśnił piłkarzom, że asystent trenera, Tito Vilanova, prawa ręka Pepa i jego bliski przyjaciel, musi przejść pilną operację usunięcia guza ze ślinianki przyusznej, największego gruczołu ślinowego, który znajduje się w ludzkim ciele, i tym samym nie będzie mógł udać się z nimi do Włoch[1].
Dwie godziny później zszokowani piłkarze Barcelony opuścili miasto. Pep, idąc samotnie w głębokim zamyśleniu z dala od reszty grupy, zdawał się nieobecny, odosobniony. Po pasjonującym meczu, w którym żadna z drużyn nie koncentrowała się na obronie, dostarczając kibicom emocji, nieustannie atakując i przenosząc akcje z jednego pola karnego pod drugie, Barcelona wygrała z Milanem na San Siro 3:2 i zakończyła rozgrywki grupowe Ligi Mistrzów na pierwszym miejscu. Pomimo dobrego wyniku Pep pozostawał, co zrozumiałe, melancholijny.
Życie, jak mawiał John Lennon, to coś, co dzieje się obok nas, podczas gdy my jesteśmy zajęci układaniem planów. To również coś, co wymierza ci policzek i rzuca cię na ziemię w momencie, gdy czujesz się nietykalny, gdy zapominasz, że upadki wpisane są w reguły gry. Guardiola, który znajdował się na szczycie, gdy dowiedział się, że jego przyjaciel jest chory, zareagował podobnie jak wtedy, gdy w poprzednim sezonie powiedziano mu, iż Éric Abidal ma raka wątroby. Francuski lewy obrońca zdołał wystąpić przez chwilę w meczu rewanżowym półfinału Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt, co Pep określił później jako „najbardziej wzruszający wieczór”, jaki kiedykolwiek przeżył na Camp Nou. Abidal wszedł na boisko w 90. minucie przy wyniku 1:1, gdy Barcelona, dzięki pokonaniu Realu w pierwszym spotkaniu, znajdowała się u progu kolejnego finału Ligi Mistrzów. Stadion powitał go huczną owacją na stojąco, co jest niezwykle rzadkie. Katalończycy przypominają bowiem Anglików. Do okazywania uczuć potrzebują tłumu, czekają na zbiorową falę emocji, która pozwala im uwolnić to, co w sobie duszą.
Kilka tygodni później Puyol, nie uprzedzając Pepa ani żadnego kolegi ze składu, przekazał opaskę kapitana Abidalowi, by to on mógł odebrać Puchar Europy z rąk Platiniego. Niemal rok później lekarze powiedzieli francuskiemu obrońcy, że leczenie się nie powiodło i potrzebuje przeszczepu[2].
Problemy zdrowotne Abidala i Vilanovy wstrząsnęły Guardiolą, uderzyły w niego z całą mocą. To była nieprzewidziana, niedająca się opanować sytuacja, ciężka dla kogoś, kto lubi prognozować i zarządzać wszystkimi, nawet najdrobniejszymi, sprawami dotyczącymi klubu, mieć plan awaryjny na wypadek nagłych zwrotów akcji. W tym przypadku był jednak bezradny. Nie mógł nic poradzić. Najgorsze było jednak to, że życie ludzi, za których czuł się odpowiedzialny, było w niebezpieczeństwie.
Po zwycięskiej podróży do Mediolanu Barcelona musiała pojechać do Madrytu, by zmierzyć się ze skromnym Getafe. Porażka oznaczała, że ani Guardiola, ani jego zespół, który dominował przez całe spotkanie, ale nie potrafił stworzyć realnego zagrożenia pod bramką przeciwnika, nie mogliby zadedykować zwycięstwa Tito Vilanovie, przechodzącemu rehabilitację po udanej operacji usunięcia guza.
Barcelona przegrała spotkanie 0:1, grając na mroźnym, na wpół opustoszałym stadionie, gdzie mobilizacja piłkarzy (jak również trenera) z każdą minutą stawała się większym wyzwaniem. Pep był zdenerwowany stratą trzech punktów, a szanse jego zespołu na mistrzostwo wydawały się przedwcześnie utracone. Real Madryt, który pokonał 4:1 na wyjeździe swojego stołecznego rywala Atlético Madryt, miał teraz pięć punktów przewagi i sprawiał wrażenie drużyny głodnej sukcesu i pałającej ognistą chęcią zakończenia ery Guardioli, był nie do zatrzymania.
La Liga nie była jedynym powodem przygnębienia Pepa, a jego zachowanie po meczu sprawiło, że członkowie drużyny martwili się o niego coraz bardziej. Pep nigdy nie był bardziej małomówny i odizolowany od reszty świata niż podczas lotu powrotnego do Barcelony we wczesnych godzinach porannych w niedzielę 27 listopada 2011 roku. Chodziło o coś więcej niż uporanie się z poniesioną niedawno porażką. Obok niego znajdowało się puste siedzenie, którego nikt nie chciał zająć, ponieważ normalnie siedziałby na nim Tito Vilanova.
Trudno byłoby wskazać cięższy dla psychiki trenera Barçy moment.
„Głupio byłoby nie spojrzeć na tę pracę w szerszej perspektywie”. Te słowa wypowiedział sir Alex Ferguson, zanim Pep podjął decyzję o odejściu. Ale menedżer Manchesteru United mógłby zmienić zdanie, gdyby zobaczył Pepa siedzącego samotnie na pokładzie samolotu.
Andoni Zubizarreta na własne oczy przekonał się, jaki wpływ na Pepa wywarła choroba Tito. Mógł to zaobserwować podczas podróży do Mediolanu i Madrytu oraz na boisku treningowym, gdy drużyna przygotowywała się do tych spotkań. Zupełnie tak, jakby został nakłuty, a cała jego energia ulatywała przez dziurę. Wydawał się opadły z sił, chudszy i przygarbiony. Postarzał się i posiwiał.
Dzisiaj Zubi wyznaje, jak bardzo chciał wówczas wiedzieć, co mu powiedzieć, jak pocieszyć i wesprzeć Pepa. Może nic by to nie zmieniło, ale żal, że nie potrafił mu pomóc, pozostał.
Tamtego tygodnia, który zakończył się chwilową ulgą, ponieważ pierwsza operacja Tito się powiodła, Pep zdał sobie sprawę, że nie jest gotowy na więcej odpowiedzialności, na ciągłe unikanie kryzysów i konieczność poszukiwania rozwiązań, na niezliczone nadgodziny pracy i przygotowań, na więcej czasu z dala od rodziny.
Potwierdziły się dręczące go wątpliwości, które nawiedzały go od października, kiedy tuż po meczu Ligi Mistrzów z BATE Borysów powiedział Zubiemu i prezydentowi Sandro Rosellowi, że nie czuje się na siłach, by kontynuować pracę w następnym sezonie. Gdyby wtedy poprosili go o przedłużenie kontraktu, usłyszeliby odmowę. Nie podejmował wówczas decyzji, ale zwierzył się ze swoich obaw. Reakcja klubu była natychmiastowa: dostanie tyle czasu, ile chce, nie ma potrzeby, by się śpieszyć.
Zubi jako jego wieloletni przyjaciel i współpracownik zna i rozumie charakter Pepa, dlatego wiedział, że najlepiej będzie nie wywierać na nim presji. Dyrektor sportowy klubu wolał myśleć, że wyznanie Pepa można tłumaczyć lekkim zmęczeniem, zrozumiałym przygnębieniem, czymś przypominającym uczuciowy rollercoaster, na którym widział Guardiolę już kilkakrotnie w czasach, kiedy byli kolegami z drużyny.
Zubizarreta wspomniał też kolację, na którą wybrał się z Pepem podczas jego debiutanckiego sezonu z pierwszym zespołem. To było spotkanie dwójki przyjaciół. Zubi nie był jeszcze zatrudniony w klubie, a Pep wciąż ekscytował się prowadzeniem drużyny i tym, jak pomyślnie wszystko się układało. Jego entuzjazm był wręcz zaraźliwy. Mimo to przypomniał Zubizarrecie, że jego praca w Barcelonie ma datę ważności. To był typowy dla Pepa mechanizm obronny, ponieważ świetnie wiedział, że klub potrafi przeżuć i wypluć każdego menedżera bez odrobiny litości. Pep uporczywie powtarzał, że pewnego dnia straci swoich piłkarzy, a jego przekaz nie będzie miał już takiej wagi, że całe środowisko (media, wrogowie prezydenta, goście telewizyjnych talk-show, byli trenerzy i piłkarze) na dłuższą metę okaże się niemożliwe do okiełznania.
Przyjaciel Pepa Carles Rexach, były zawodnik, asystent Johana Cruyffa i pierwszy trener Barcelony, ikona katalońskiego klubu i legendarny dla opinii publicznej filozof – zawsze mówił, że szkoleniowiec Barcelony poświęca drużynie tylko 30% swojej energii, a pozostałe 70% zużywa, zajmując się bagażem obowiązków związanych z pracą dla tak potężnej instytucji. Pep domyślał się tego, gdy był piłkarzem, ale dopiero jako trener na własnej skórze przekonał się, że presja nie ma końca, a teoria Carlesa była słuszna.
Johan Cruyff, który regularnie spędzał czas z Guardiolą w restauracji na długich rozmowach, również to rozumiał i ostrzegł Pepa, że drugi rok będzie trudniejszy niż pierwszy, a trzeci trudniejszy niż drugi. Pewnego razu stwierdził, że gdyby cofnął się w czasie i ponownie został trenerem Dream Teamu, odszedłby z klubu dwa lata wcześniej. „Nie zostawaj dłużej, niż powinieneś” – powiedział.
Zubizarreta wiedział więc, że niełatwo będzie przekonać Pepa do zostania, ale postanowił, że zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Czasami, chcąc dopiąć swego, dyrektor sportowy starał się chronić Pepa, przemilczając jednocześnie kwestię jego rezygnacji, a innym razem wywierał lekką presję, chcąc usłyszeć upragnioną odpowiedź. Ale odpowiedź nigdy nie padła. Na pytania Zubiego o swoją przyszłość Guardiola zawsze zwracał się do niego w ten sam sposób: „Mówiłem ci już, przez co przechodzę, że jest mi ciężko” i dodawał: „Pogadamy, pogadamy”.
Na początku sezonu 2011/12, po zdobyciu mistrzostwa i wygraniu Ligi Mistrzów, Guardiola zwołał spotkanie drużyny i przypomniał swoim piłkarzom to, co każdy trener powtarza odnoszącym sukcesy zawodnikom, odkąd tylko wymyślono futbol: „Musicie pamiętać, że to nie koniec historii. Musicie dalej wygrywać”. I drużyna wygrywała: Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata (zdobyte w grudniu 2012 roku).
Arsenał Guardioli był niepełny. Powodem była nieobecność Villi i Abidala, a ponieważ nawet z nimi kadra drużyny była dość wąska, Barcelona zapłaciła w La Liga wysoką cenę za wysiłek, jaki włożyła w Puchar Króla i Superpuchar (podczas którego Katalończycy delektowali się pokonaniem Realu Madryt). Kibice Barcelony wspierali Pepa, wszyscy bowiem mieli obsesję na punkcie powstrzymania odwiecznego, najzacieklejszego rywala.
We wrześniu odbył się mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów przeciwko A.C. Milan, który był punktem zwrotnym i wróżbą na resztę sezonu. Na kilka minut przed końcem starcia na Camp Nou Włosi zdobyli wyrównującą bramkę na 2:2 (gol wyrównujący był konsekwencją kiepskiej postawy obrony przy rzucie rożnym), a Guardiola doszedł do wniosku, że jego drużyna straciła ducha walki i za mało uwagi przykładała do najważniejszych szczegółów, które czyniły grę Barcelony tak wyjątkową. Po tym nastąpiła seria stosunkowo słabych występów wyjazdowych w La Liga, w tym listopadowa porażka z Getafe 0:1.
Pep nieustannie zadawał sobie pytanie, czy piłkarze wciąż potrafią zrozumieć jego przekaz tak samo jak kilka lat wcześniej. Rozważał powody, dla których wykorzystywane przez niego wówczas ustawienie 3-4-3 nie funkcjonowało tak, jak to sobie założył. Podejmował ryzyko przy ustalaniu wyjściowego składu, jakby wiedział, że nie będzie już piątego sezonu. Wyczuwał, że panowanie nad piłkarzami przychodzi mu z coraz większą trudnością, a bez tego niektórzy z nich, jeśli nie zaczną zmieniać swoich złych nawyków, mogą zagubić się w świecie futbolu. Dani Alves, który latem rozstał się z żoną i wybrał na zbyt długie wakacje w czasie świąt Bożego Narodzenia, otrzymał nieoczekiwany prezent w postaci tygodniowego urlopu w samym środku sezonu, który miał wykorzystać na ochłonięcie i oczyszczenie myśli. Była to decyzja bez precedensu w historii hiszpańskiego futbolu, podjęta w dodatku tak jawnie.
Co więcej, kilka razy zdarzyło się, że boczny obrońca dostał na oczach kolegów z drużyny naganę za nietrzymanie się taktyki, do czego Pep nie posuwał się zbyt często. „Obrońcą, przede wszystkim jesteś obrońcą”, powiedział Alvesowi po meczu, w którym piłkarz angażował się w ataki bardziej, niż powinien. Brazylijczyk był niezadowolony, gdy sadzano go na ławce rezerwowych. I nie tylko on. Rozgoryczone miny rezerwowych irytowały Pepa. Do zawodników czujących gniew z powodu pominięcia przy ustalaniu składu zwracał się pośrednio, chwaląc zachowanie takich piłkarzy jak Puyol czy Keita w sytuacjach, kiedy nie zaczynali meczu w wyjściowej jedenastce. „Jestem pewien, że obrzucili mnie każdym możliwym wyzwiskiem, ale pierwszą rzeczą, jaką zrobili, kiedy poznali moją decyzję, było wspieranie drużyny”, powiedział.
Tego typu problemy nawarstwiały się z sezonu na sezon, co jest powszechnym zjawiskiem w szatni, ale każdy konflikt, nawet najbardziej błahy, naruszał bardzo delikatne porozumienie pomiędzy Pepem a piłkarzami.
Drużynie wciąż udawało się jednak zdobywać szczyty. W lutym Barcelona wyeliminowała Real Madryt w ćwierćfinale Pucharu Króla, a Guardiola znów zaczął przypominać Pepa z poprzednich sezonów: żywiołowego, ambitnego, niestrudzonego. Zespół wciąż walczył na wszystkich frontach, a zarząd uważał, że sukcesy przekonają szkoleniowca do pozostania w klubie, mimo że jego milczenie w sprawach dotyczących przyszłości stało się obiektem krytyki ze strony niektórych dyrektorów, nazywających Pepa „Dalajlamą” i „mistykiem”. Klub był w pewnym sensie zakładnikiem decyzji Guardioli.
Krok po kroku Zubizarreta starał się znaleźć sposób, by zdobyć podpis Pepa na nowym kontrakcie. Wtedy, w listopadzie, dyrektor sportowy zaproponował Tito Vilanovę na następcę Pepa, co być może było całkiem racjonalnym planem B, ale też manewrem, który miał sprawić, iż Pep, wyobrażając sobie swoje odejście, być może zastanowi się dwa razy, zanim podejmie ostateczną decyzję.
Klub w tajemnicy liczył, że urodziny Pepa mogą być punktem zwrotnym. Dwa lata wcześniej, w swoje 39 urodziny, Pep wybrał się ze swoją dziewczyną, Cris, na koncert katalońskiego zespołu Manel. Ponieważ wtedy również rozważał przedłużenie kontraktu, o czym trąbiły media w całym kraju, zespół i publiczność zmienili słowa piosenki, życząc mu wszystkiego najlepszego i domagając się, by złożył podpis pod umową. Następnego dnia Pep ogłosił, że zostaje na kolejny rok.
Do czasu jego 41 urodzin (18 stycznia 2012 roku) Tito Vilanova wrócił do drużyny, a Barcelona rozbiła Santos F.C. w klubowych mistrzostwach świata w Tokio, dlatego w klubie sądzono, że warunki sprzyjają zmianie decyzji Pepa. Potwierdzenie jednak nie nadchodziło.
Na przestrzeni kolejnych miesięcy, aż do 25 kwietnia 2012 roku, kiedy oświadczył, że jego decyzja jest ostateczna, zarówno dyrektor sportowy, jak i prezydent Sandro Rosell starali się zgrabnie przemycać do rozmów wątek kontraktu, nawet w czasie prywatnych kolacji.
– No i jak stoją sprawy? – zagaił Sandro podczas jednego z odbywających się w lutym spotkań, kiedy to otaczali ich katalońscy politycy i inne znakomitości, co zapewne nie było najlepszą okazją do podniesienia tego delikatnego tematu.
– Nie teraz, prezydencie – odparł wprost Pep. On nigdy nie opuszcza gardy.
Rosell wygrał wybory na prezydenta, rozpisane na czerwiec 2010 roku, kiedy dobiegła końca ostatnia kadencja Joana Laporty. Kilka miesięcy wcześniej Pep ustalił z Laportą, że zostanie na następny sezon, ale chciał, aby nowy prezydent zatwierdził wszystkie ustalone wtedy szczegóły. Dwa tygodnie po wyborze Rosella kontrakt nie został podpisany, a nawet omówiony. W tym czasie Dmytro Czyhrynski, kupiony w poprzednim sezonie za 25 milionów euro, został sprzedany z powrotem do Szachtara Donieck za 15 milionów. Guardiola nie był z tego zadowolony. Nie chciał oddawać swojego środkowego obrońcy, ale klub, jak mu powiedziano, musiał opłacać pensje, a kasa świeciła pustkami; chciano w ten sposób udowodnić, że Laporta zostawił Barcelonę w złej kondycji finansowej.
Odpowiedź była bardzo szybka. Johan Cruyff, mentor Pepa, zwrócił przyznany mu przez Laportę medal honorowego Prezydenta, wykonując publiczny gest, który stał się częścią wojny wypowiedzianej sobie przez obu prezydentów. Rękawica została rzucona, a Guardiola miał się znaleźć na samym środku ringu.
Z pewnością nie był to początek wzajemnej przyjaźni.
Od czasu przybycia Rosella życie w loży dyrektorów stało się piekielnie trudne: fałszywe oskarżenie Barcelony o doping, wygłoszone na antenie ogólnokrajowej stacji radiowej, półfinały przeciwko Realowi Madryt i ich implikacje, niepewna przyszłość trenera. Ponadto nowy prezydent, w przeciwieństwie do rozgadanego Laporty, wolał pozostawać w cieniu, częściowo dlatego, że czuł się nieswojo. Rosell orientował się, że ma związane ręce, a w klubie, czy tego chciał, czy nie, panuje kult Guardioli, przez co musiał przystawać na politykę trenera w wielu sprawach, o które spierałby się, gdyby miał większą władzę, na przykład o dużą liczbę asystentów i wynikające z tego koszty, a także przede wszystkim o transfer Cesca Fàbregasa.
Kiedy Rosell, który był niechętny zakończeniu konfliktu ze swoim przeciwnikiem, wniósł do sądu pozew przeciwko Laporcie o rzekome marnotrawstwo klubowych pieniędzy, co mogło oznaczać zamrożenie mienia i kapitału Laporty, Pep wybrał się z byłym prezydentem na kolację. Patrzył, jak jego przyjaciel, człowiek, który dał mu pierwszą pracę trenerską, płakał. Wkrótce miał stracić wszystko, co posiadał, a jego życie osobiste rozsypywało się na kawałki. Kilka dni później Guardiola przyznał podczas konferencji prasowej, że współczuje Laporcie. Według pomocników Rosella była to „niemiła niespodzianka”.
Sytuacja została załagodzona, a pozew wycofany, ale na Camp Nou takich rzeczy się nie zapomina.
Nie jest więc żadnym zaskoczeniem, że Guardiola nigdy nie miał z Rosellem takich stosunków, jak z Laportą. Ale prezydent nie musi cię kochać. W Londynie, po przyznaniu klubowi nagrody Laureus w kategorii Najlepsza Drużyna Roku, Rosell został spytany: „Co stałoby się, gdyby Pep odszedł po zakończeniu sezonu?”, na co prezydent odpowiedział: „Klub istniał przed nim i będzie istniał po nim”.
Nie, nie musi cię kochać, ale klub mógłby na tym zyskać, gdyby nie było tak oczywiste, że ci dwaj panowie odbierają na zupełnie innych falach.
„Spisz listę rzeczy, które chciałbyś zrobić w następnym sezonie. Dzięki temu będziesz mógł się zastanowić i zobaczyć, czy to, co spisałeś, jest dokładnie tym, co chcesz zrobić”. Zubizarreta nie zaprzestał swoich prób. Zastanawiał się nad dobrym pomysłem, który skłoniłby Guardiolę do przemyślenia decyzji, która zaczęła dojrzewać w jego głowie. Pep zaśmiał się i powtórzył: „Nie teraz”.
Delikatny nacisk nie przynosił skutku, więc lepiej było w ogóle o tym nie wspominać. Zubi znów zmienił strategię i od tej chwili w rozmowach z udziałem prezydenta, dyrektora sportowego i trenera sprawa kontraktu była praktycznie nieobecna. To trener miał zadecydować, w którym momencie będzie gotów powiedzieć im o swoich planach.
W trakcie sezonu zdarzało się, że Pep nawet nie patrzył na rozgadanego Zubizarretę i układał jedynie wargi w wymuszony półuśmiech, a jego przyjaciel wiedział, że trener przebywa zupełnie gdzie indziej, że to zły czas, by rozmawiać o kontrakcie czy jakiejkolwiek innej istotnej sprawie, bo dotarcie do Pepa jest niemożliwe.
Jego piłkarze powiedzą ci, że podobnie jak Zubizarreta uważają, iż całkiem dobrze go znają. Widzą w nim faceta, który z nimi żartuje, który sprawia, że prostują się i słuchają każdego jego słowa; trenera, który troszczy się o najmniejsze detale, poprawiające ich grę, który dostrzega i wyjaśnia im jej tajniki. Ale powiedzą ci też, że jest mnóstwo rzeczy dotyczących ich szefa, których po prostu nie potrafią zrozumieć. Widzą skomplikowanego mężczyznę z mnóstwem spraw na głowie, nieustannie rozstrząsającego, czasem aż do przesady, swoje problemy. Piłkarze mówią, że na pewno chciałby spędzać więcej czasu z żoną i dziećmi, ale nie może, ponieważ poświęca ogromną jego ilość na wygrywanie meczów. To jest sens jego życia, ale czasem nawet oni pytają, czy nie przesadza.
W przypadku Pepa skłonność do przesadzania jest dokładnie tym, czego potrzebuje, poszukując błysku inspiracji, tego momentu, w którym uświadamia sobie, jak będzie przebiegał następny mecz, odkrywa, jak go wygrać; tego momentu, który, jak sam to ujął, „nadaje sens jego pracy”.
Pomimo posiadania 24 asystentów pracował dłużej niż większość z nich, i choć klub zaproponował mu sztab ekspertów, który mógłby analizować za niego mecze, nigdy nie potrafił zrzec się kontrolowania tej części pracy. „Dla mnie najpiękniejszą rzeczą jest planowanie, co stanie się w danym meczu – tłumaczył Guardiola. – Jakimi dysponuję piłkarzami, jakie narzędzia mogę wykorzystać, jaki jest przeciwnik… Chcę wyobrażać sobie, co się stanie. Zawsze próbuję ubezpieczać piłkarzy wiedzą i świadomością tego, co ich czeka. To zwiększa prawdopodobieństwo prawidłowego wypełnienia założeń”.
Przechodzenie od zadania do zadania, od jednego terminu ostatecznego do drugiego – wtedy Pep czuje, że żyje, jest pochłonięty pracą, pełen werwy realizuje wiele projektów. Jest uzależniony od uwalniającej się wówczas adrenaliny. Ten sposób postrzegania zawodu sprawia, że czuje się spełniony i jednocześnie pochłonięty bez reszty, ale to też jedyny sposób, który dopuszcza i który przyrzekł kibicom. „Obiecuję wam, że będziemy ciężko pracować. Nie wiem, czy będziemy wygrywać, ale postaramy się z całych sił. Zapnijcie pasy, spodoba wam się ta przejażdżka”, powiedział im podczas prezentacji drużyny w lecie 2008 roku.
Etyka pracy, wpojona mu przez rodziców, jest częścią charakteru Katalończyków: dążenie do zbawienia duszy poprzez pilność, wysiłek, uczciwą pracę i dawanie z siebie 100%. Znajdując się w symbolicznym miejscu (katalońskim parlamencie) po otrzymaniu Złotego Medalu Parlamentu za reprezentowanie katalońskich wartości sportowych – największego krajowego wyróżnienia dla obywateli Katalonii – powiedział w przemowie podczas odbierania wyróżnienia: „Jeśli wstaniemy wcześnie, bardzo wcześnie, i się nad tym zastanowimy, to, wierzcie mi, jesteśmy narodem nie do zatrzymania”.
Ale jednocześnie Pep zawiesza poprzeczkę na zbyt wysokim poziomie, przez co prześladuje go poczucie, że nigdy nie jest wystarczająco dobry. Guardiola może wyglądać na silnego lidera mogącego nieść na ramionach klub i naród, ale jest bardzo wrażliwy na punkcie reakcji drużyny i obawia się, że nie spełniając oczekiwań swoich albo kibiców, rozczaruje ich.
Pewnego razu zwierzył się przyjacielowi: „Mogę wymyślić najwspanialsze rozwiązanie jakiegoś problemu, a potem zdarza się, że piłkarze wpadną podczas meczu na coś lepszego, o czym nie pomyślałem. Wtedy czuję się trochę, jakbym przegrał, bo powinienem odkryć to rozwiązanie wcześniej”.
Klub, dyrektor sportowy i trener starają się zredukować element zaskoczenia poprzez treningi i analizę gry przeciwnika. Zanim rozpocznie się mecz, trener chce wiedzieć, jak do niego podejść, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do zawodnika, którym nie da się w pełni i bezpośrednio pokierować, nie mówiąc już o niezliczonych zmiennych na boisku, których nie da się przewidzieć. Jak można wyjaśnić gola Iniesty na Stamford Bridge w 2009 roku, strzelonego w chwili, kiedy wydawało się, że Barcelona przegrała spotkanie? Według Pepa na tym polega fenomen futbolu. I z tego rodzi się jego frustracja – chęć sprawienia, że coś tak nieprzewidywalnego stanie się przewidywalne. Nieważne, jak ciężko pracuje, ponieważ toczy przegraną bitwę.
„Guardiola kocha futbol”, napisał jego przyjaciel, reżyser David Trueba. „Kocha wygrywać, ponieważ na tym polega ta gra, ale przede wszystkim kocha wygrywać w sposób, który pokazuje jej piękno. Proponuje ci system gry i jedyne, o co cię prosi, to zaufanie, bycie lojalnym w stosunku do niego. W dniu, w którym zauważa piłkarzy niezaangażowanych, apatycznych, wątpiących, nawet jeśli chodzi o pojedynczą, nieważną sesję treningową, staje się smutnym, zniechęconym człowiekiem gotowym wszystko porzucić”.
„Bez dwóch zdań – kontynuuje Trueba – jest obsesyjnym profesjonalistą, który zwraca uwagę na detale, ponieważ wie, że mogą one zadecydować o losie meczu. Jest oddany klubowi, dla którego pracuje. Wprowadził zasadę, według której każdy jest zwykłym trybikiem w maszynie, zarabiającym pensję i niewymagającym niczego za darmo, nawet kawy. Nie aspiruje do miana indoktrynatora, guru czy przewodnika. Chce być znany wyłącznie jako trener, dobry trener. Pozostałe aspekty, pozytywne i negatywne, to ciężary nakładane na niego przez społeczeństwo, któremu brakuje ludzi godnych naśladowania. Być może wszyscy są zmęczeni kanciarzami, spekulantami, łotrami, ludźmi, którzy narzucają samolubne wartości, oportunizmem i egoizmem bijącymi z najbardziej popularnych programów w telewizji, sceny medialnej, biznesowej czy politycznej. On jest częścią tego społeczeństwa. Uszlachetnia je w bardzo prosty sposób – stara się dobrze wykonywać swoją pracę, działa, zachowując zdrowy rozsądek i skromność, tak jak dobry murarz bez niczyich pochwał i uwag układa cegły”.
„Praca trenera nigdy nie jest skończona”, zwykł mawiać Pep. Ale któregoś ranka, po jednym z tych wieczorów, które Pep („piłkarski wariat” –
enfermo de fútbol, jak czule nazywali go jego najlepsi zawodnicy) spędził w ośrodku treningowym, oglądając nagrania wideo, wcześniej wnikliwie już obejrzane i przeanalizowane przez jego współpracowników, sztab szkoleniowy zauważył, że przechodząc przez boisko, wyglądał na wyczerpanego. Entuzjastyczny Pep z poprzedniego dnia został zastąpiony przez cichego Pepa, którego słowa mówiły jedno, a zapadnięte oczy drugie.
– Co się stało? – spytał go jeden ze współpracowników.
– Wczoraj powinienem pójść na występ mojej córki w balecie, ale nie mogłem.
– Dlaczego? – spytał zaskoczony przyjaciel.
– Ponieważ oglądałem nagrania meczów naszego przeciwnika.
„Spójrzcie, do każdego dnia podchodzę tak, jakbym jutro miał odejść – powiedział publicznie Guardiola dwa lata po objęciu stanowiska. – Kiedy czymś zarządzasz, zawsze musisz pamiętać, że możesz odejść. Lepiej mi się pracuje, kiedy myślę, że mogę decydować o swojej przyszłości. Przywiązanie do długoterminowego kontraktu tylko by mnie trapiło, a coś takiego może sprawić, że stracisz pasję. Właśnie dlatego podpisuję roczne umowy. Gdybym mógł, podpisywałbym półroczne… Zawsze uważałem, że wszystko zaczyna się od poszukiwania rzeczy, którą naprawdę lubisz, co dziś jest najtrudniejsze do znalezienia. Odnalezienie czegoś takiego jest esencją wszystkiego”.
Jednakże w ostatnim sezonie ta esencja mu umknęła. Radości nie sprawiały mu nawet wielkie mecze w Lidze Mistrzów, pochłaniały go rozterki i zmartwienia. Czy powinienem kontynuować? Czy dla Barcelony będzie lepiej, jeśli zostanę, czy powinienem poszukać nowych przekazów, nowych rozwiązań, które będą trzymały ludzi w pionie? Jak mogę znaleźć nowe sposoby, by zaspokoić potrzeby Leo Messiego? A co z Iniestą, z Ceskiem, z Alvesem? Czy mogę to ciągnąć przez następny miesiąc, następny rok? Jak młodzi trenerzy mogą dożyć starości, jeśli tak wcześnie odnieśli sukces? Czy nie lepiej byłoby poszukać nowych horyzontów?
Roman Abramowicz wiedział o lękach Guardioli od kilku lat i chciał wykorzystać sytuację. Nieustannie zabiegał o Pepa podczas dwóch lat poprzedzających jego odejście z Barcelony i wielokrotnie starał się przekonać go, by przejął stery na Stamford Bridge. Po odejściu Ancelottiego z Chelsea w lecie 2011 roku pogoń właściciela angielskiego klubu nabrała impetu. André Villas-Boas był na czwartym miejscu na liście kandydatów do zastąpienia Włocha, za Guusem Hiddinkiem, José Mourinho i Pepem, który w lutym tamtego roku złożył podpis na kontrakcie wiążącym go z Barceloną na następny sezon. W czerwcu, tuż przed rozpoczęciem ostatniego sezonu Guardioli na ławce Barçy, Abramowicz, komunikując się przez pośrednika, zaprosił Pepa na pokład prywatnego helikoptera, który miał go zabrać na spotkanie na jachcie w Monako. „Przestań mi opowiadać takie rzeczy. Nie chcę spotkać się z Romanem, bo może namieszać mi w głowie” – brzmiała grzeczna odpowiedź Pepa. Ale Abramowicz zamierzał spróbować ponownie podczas ostatnich miesięcy pracy Pepa w Barcelonie. Po zwolnieniu André Villasa-Boasa dwukrotnie zaproponował Rafie Benítezowi trzymiesięczny kontrakt, który obowiązywałby do końca sezonu. Właściciel Chelsea sądził, że może przekonać Pepa, by zapomniał o rocznej przerwie i przeszedł na Stamford Bridge od razu po opuszczeniu Barcelony.
Zanim Pep Guardiola zniknął ze sceny publicznej po zakończeniu sezonu 2011/12, właściciel Chelsea złożył mu jeszcze jedną, ostatnią ofertę, która zakładała, że klub zatrudni tymczasowego menedżera na okres jednego sezonu, dając Pepowi czas na odpoczynek i obmyślenie kadry zespołu na sezon 2013/14, gdy tylko będzie już gotowy na nowe wyzwanie.
Chelsea była pierwszym klubem, który próbował go uwieść. Później dołączyły do niej Inter i AC Milan.
Na początku sezonu doszło do incydentu, który, jak się okazało, miał wpływ na wybór składu we wszystkich pozostałych meczach. W trzeciej kolejce Pep posadził Messiego na ławce rezerwowych w spotkaniu przeciwko Realowi Sociedad w San Sebastián. Uważał, że piłkarz będzie zmęczony po powrocie ze zgrupowania reprezentacji Argentyny. Leo był rozgniewany do tego stopnia, że w ciągu kilku minut, na które został wpuszczony, praktycznie nie brał udziału w meczu, a następnego dnia nie pojawił się na treningu. Od tamtego czasu Messi nie ominął żadnego spotkania.
Należy zastanowić się nad rolą Messiego. Pep stworzył drużynę, która skupiała się wokół drobnego, bijącego rekordy Argentyńczyka, którego wyższość musiała uznać cała plejada napastników (Ibrahimović, Eto’o, Bojan, nawet David Villa musiał zaakceptować grę na skrzydle, mimo że po przyjeździe powiedziano mu, iż będzie numerem dziewięć w zespole Barçy); nie byli oni w stanie przystosować się do stylu gry wymagającego posłuszeństwa Messiemu. Kiedy drużyna zaczęła się potykać, szczególnie w meczach wyjazdowych, na Argentyńczyka spadła większa odpowiedzialność, a Pep zaczął wybierać pod niego skład drużyny. Jednak wyjątkowe traktowanie Messiego marginalizowało obowiązki innych zawodników i przerażało młodszych piłkarzy.
Ostatecznie Messi zakończył sezon 2011/12 z dorobkiem 73 goli zdobytych we wszystkich rozgrywkach. Dla porównania, następnymi najlepszymi strzelcami w drużynie byli Cesc i Alexis, którzy zdobyli po 15 bramek. Pep stworzył bramkostrzelnego potwora, lecz drużyna jako kolektyw na tym cierpiała. Pep wiedział, że jest odpowiedzialny za tę sytuację w takim samym stopniu co jego piłkarze. Jak powiedział Johan Cruyff: „Guardiola musi kontrolować w szatni mnóstwo charakterów. To żadne zaskoczenie, że brakuje mu siły”.
Pep Guardiola zadzwonił do jednego z czołowych trenerów na świecie, by zadać mu jedno pytanie: „Co robisz, kiedy w drużynie zaczyna brakować równowagi? Odchodzisz czy zmieniasz piłkarzy?”. Usłyszał odpowiedź, której być może nie chciał usłyszeć: zmieniasz piłkarzy. Tę metodę zawsze stosował sir Alex Ferguson, ale najwyraźniej menedżer United nie czuje takiego moralnego i emocjonalnego przywiązania do swoich piłkarzy jak Pep, który uczuciowo zaangażował się w swoją pierwszą pracę. Właściwie za bardzo. Guardiola potrzebował tabletek nasennych i chodził na spacery ze swoją partnerką i dziećmi, by znaleźć choćby namiastkę równowagi emocjonalnej.
W pewnym momencie drużyna traciła do Realu Madryt 13 punktów. „Moje dotychczasowe osiągnięcia niczego mi nie gwarantują. Jeśli kibice mają jakieś wątpliwości, to mają ku temu swoje powody” – powiedział w jednym z tych momentów w sezonie, gdy był najbardziej opanowany. Statystyki wciąż były imponujące, ale nie aż tak, jak w trzech poprzednich sezonach. Drużyna straciła ducha walki, a Pep czuł, że to jego wina. W lutym, po porażce z Osasuną w Pampelunie (2:3), powiedział: „Popełniliśmy zbyt wiele błędów. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na pytania, zanim jeszcze zostały mi zadane. Zawiodłem. Nie wykonałem swojej pracy wystarczająco dobrze”.
Jednak Pepowi została jeszcze jedna sztuczka w zanadrzu. Poszedł za przykładem Johana Cruyffa i jego psychologii odwróconej, przyznając publicznie, że Barcelona „nie wygra tej ligi”. Odniósł pożądany efekt. Piłkarze, podejrzewając, że trener myśli o odejściu, chcieli udowodnić, że wciąż są gotowi podjąć wyzwanie, wciąż czują głód zwycięstw. Barcelona zmniejszyła nieco dystans do Realu, niwelując stratę do czterech punktów, ale było już za późno. Majowa porażka z największym przeciwnikiem na Camp Nou oznaczała, że tytuł znajdzie się w rękach Mourinho i odwiecznego rywala.
W ciągu ostatnich miesięcy sezonu podczas konferencji prasowych dochodziło do nietypowych sytuacji, ponieważ Pep narzekał na pracę arbitrów. Szukanie wymówek mogło sugerować, że Guardiola traci koncentrację.
Pep nie chciał zaakceptować naturalnego zjawiska, że po niespotykanej serii sukcesów (13 tytułów w trzech pierwszych latach pracy z pierwszym zespołem) musi kiedyś nadejść ich koniec. Jeśli nieustannie wygrywasz, twój głód sukcesów staje się mniejszy. Guardiola starał się zapobiec temu nieuniknionemu cyklowi poprzez wytężoną pracę i ogromne wyrzeczenia. Nawet troska o samego siebie spadła z listy priorytetów, a Pep ignorował swe problemy zdrowotne tak długo, że w końcu stały się permanentne. Jak na przykład w marcu, kiedy wypadnięcie dysku w kręgosłupie uziemiło go na kilka dni.
Zdaniem sztabu szkoleniowego nie chodziło o błędy w czasie rozmów drużyny z trenerem, kiedy analizowano grę rywali, bo te zawsze były entuzjastyczne i charyzmatyczne. Problem tkwił w wykonywaniu przedmeczowych założeń. Pojawiały się też wątpliwości co do wiary Pepa w nowych zawodników pierwszej drużyny, którzy przybyli z La Masíi. Od Tello (który znalazł się w wyjściowym składzie podczas kluczowego dla losów rozgrywek meczu z Realem Madryt na Camp Nou, zakończonego zwycięstwem ekipy Mourinho) i Cuenki (który zagrał w pierwszej jedenastce z Chelsea w rewanżowym półfinale Ligi Mistrzów 2012) oczekiwano tego samego, co od Cesca, Alexisa czy Pedro, pominiętych w jednym z tych dwóch meczów.
Czy Barcelona mogła pozwolić sobie na posadzenie tak utalentowanych graczy na ławce rezerwowych? Czy Pepa łączyły tak bliskie relacje z drużyną, że różne drobnostki przysłaniały mu istotę sprawy?
To były kluczowe decyzje, które wpłynęły na przebieg całego sezonu. Decyzja Guardioli, który w decydujących meczach zastąpił doświadczonych, światowej sławy zawodników graczami o statusie bliskim żółtodzioba, wzbudził zdziwienie u niejednego kibica. Wywarło to też negatywny wpływ na pewność siebie zarówno młodych zawodników, którzy byli w składzie, jak i starszych, którzy nagle zasilili rezerwę.
José Mourinho spoglądał na to z drwiącym uśmiechem z Madrytu. Wpływ działań Mourinho i jego destabilizujących strategii na boisku jest niepodważalny, mimo że Pep zawsze będzie temu zaprzeczał. Kiedy przed jego ostatnim El Clásico spytano go, jakie ma wspomnienia z poprzednich pojedynków, Pep obniżył głos i odparł: „Nie mam miłych wspomnień ani ze zwycięstw, ani z porażek. Zawsze pojawiają się kwestie pozasportowe, przez które wiele rzeczy jest dla mnie niepojętych”. Naprawdę? Nie pamiętał nawet druzgocącej porażki Realu 2:6 na Santiago Bernabéu? Nie pamiętał wyniku 5:0 w pierwszym El Clásico za kadencji Mourinho, określanym przez wielu jako najlepszy drużynowy występ w historii futbolu? Presja była potężna, nie tylko ze strony Mourinho, ale też madryckiej prasy sportowej, która posuwała się nawet do obrażania Pepa i sugerowania, że Barcelona gra na dopingu. Dla tak wrażliwej duszy to wystarczyło, by wymazać nawet najlepsze wspomnienia.
Kiedy sezon dobiegał końca, Pep nie mógł już odkładać decyzji w sprawie przyszłości. Miał zamiar opuścić drużynę, która dzięki jego przywództwu była jednym z najbardziej podziwianych zespołów na świecie. Musiał tylko znaleźć sposób na przekazanie tej wiadomości samemu klubowi, piłkarzom i kibicom. Tylko jak? Gdyby wygrał Ligę Mistrzów, wszystko byłoby znacznie prostsze.
Kiedy sfinalizował szczegóły swojego odejścia, postanowił nie dzielić się swoją decyzją z nikim, nawet z rodzicami.