Читать книгу Celestyna - Halina Teresa Godecka - Страница 6

Rozdział II

Оглавление

∼ ∼ ∼

Na początku nauki na pensji Celestyna zamieszkała przy rodzinie państwa Wolskich, poleconej przez nauczycielkę z jej starej szkoły. Razem z nią mieszkały w pokoju na poddaszu jeszcze dwie dziewczynki z tej samej pensji. Pani Wolska miała pięcioro małych dzieci i ani jednej służącej. Tę rolę spełniały trzy panienki mieszkające u niej, odpłacając w ten sposób za niewygórowany czynsz. Wszystkie trzy miały swoje określone zajęcia w domu państwa Wolskich albo „swój tydzień”, jak mówiły między sobą.

Jedna zajmowała się kuchnią, druga wówczas sprzątała pokoje, trzecia miała pod opieką pokój dziecinny. Każdego dnia się zmieniały. Po upływie roku nauczyły się gotowania, prowadzenia domu i opieki nad dziećmi. Pani Wolska traktowała taką pomoc w domu jako ich dodatkową naukę. W wolnych chwilach pani domu pisała wiersze, które Celestynie się nie podobały, ale w każdy piątek wszyscy domownicy musieli ich wysłuchać. Obiady były planowane na cały tydzień z góry. W poniedziałek podawano kotlety, we wtorek – klops, środę i czwartek – królik w potrawce, piątek – barszcz biały z ziemniakami, sobotę – sztuka mięsa z zupy, a w niedzielę – pieczeń z jarzynami. Pewnego razu, poza tygodniową kolejnością, przygotowano klops i deser, ponieważ miał przyjść jakiś bardzo ważny gość na obiad. Gość chwalił klops, który zrobiła Celestyna, prosił nawet, żeby mu dać przepis. Dziewczętom nic już nie smakowało w tym domu. Robiło się im niedobrze na sam widok tak monotonnego jedzenia. Klops wprawdzie został przesunięty z innego dnia, ale nic poza tym się nie zmieniło, więc nie było czym się zachwycać.

Ojciec przyjeżdżał do Celestyny regularnie w każdą pierwszą niedzielę miesiąca. Przywoził jej zawsze jakąś niespodziankę. Raz czekoladę, innym razem spinki do włosów. Prawie za każdym razem dostawała jakiś banknot na swoje wydatki. Wtedy biegła do cukierni przy głównej ulicy po ciastko z kremem. Od czasu do czasu odwiedzał ją też Tadzik, który pracował u ojca, kiedy ten był zajęty, przywoził jej też od niego niespodzianki. Po roku państwo Wolscy wyjechali z dziećmi do Ameryki, a dom został sprzedany.

Wtedy po wakacjach Celestyna zamieszkała u dwóch panien Wolf, które prowadziły pensjonat dla uczniów niedaleko szkoły. One skrupulatnie pilnowały lekcji muzyki Celestyny, bo poprzedni rok można było uznać za stracony w tym względzie. U panien Wolf mieszkało jeszcze siedem dziewcząt, przeważnie z bogatych domów. Wszystkie były mniej więcej w jednym wieku. Na nowym miejscu było przyjemniej, ale i opłata była wyższa. W budynku przylegającym do domu sióstr Wolf mieszkali profesorowie z gimnazjum, którzy wynajmowali kilka pokoi samym chłopcom. Panny Wolf ciągle się kłóciły z profesorami o kury. W obu domach hodowano je głównie na potrzeby własne, ale kury profesorów przechodziły na ich posesję. Znajdywały lub wygrzebywały sobie dziury w niskim płocie i rozgrzebywały grzędy z warzywami, przetrząsały rabaty kwiatowe panien Wolf. One zaś żądały, żeby profesorowie zamykali swoje ptaki w klatkach, ale oni zapewniali, że to na pewno jakieś obce kury robiły szkody, bo ich niezdolne byłyby do takiej wrogiej aktywności względem sąsiadek. Problem był w tym, że w sąsiedztwie nie było żadnych innych kur. Panny Wolf i profesorowie wymieniali w sprawie kur setki obraźliwych listów i nadzwyczajnie rzadko kury profesorów nie były podstawowym tematem rozmów przy stole w czasie kolacji. Dziewczętom kategorycznie zakazano rozmawiać z pensjonariuszami profesorów. Ta wojna sąsiedzka trwała podobno już od lat. Kiedy jednak po obiedzie panny Wolf chodziły na odpoczynek, ich pensjonariuszki i pensjonariusze z sąsiedztwa bawili się doskonale wspólnie w altanie w ogrodzie. Jeśli chłopcy mieli zajęcia na szkolnym boisku, które przylegało do ogrodów obu posesji, prowadzili przez płot rozmowy z dziewczętami na przeróżne tematy. To były miłe czasy. Celestyna poznała nowe otoczenie, miała nowych przyjaciół, wielu nowych znajomych z miasta. Była ostatecznie zadowolona z decyzji rady rodzinnej. Tyle się działo na pensji i w mieście, że godzinami potrafiła opowiadać o tym ojcu, gdy do niej przyjeżdżał. Czasami prosił ją, by mu zaśpiewała, ale Celestyna potrząsała tylko przecząco głową i milczała, pamiętając o obietnicy złożonej sobie na grobie mamy!

Celestynie podobał się Tarnów jako miasto. Okolice wokół rynku miały mnóstwo wąskich uliczek ze starymi domami. Podobały jej się w tych domach ogromne okna, które wydawały specyficzny zgrzyt, gdy je otwierano. Celestyna bardzo lubiła biegać lub chować się w podcieniach na rynku. Często stawała i przyglądała się ze wszystkich stron pięknemu ratuszowi, zadzierając przy tym zabawnie głowę. Z ojcem, gdy przyjeżdżał, chodziła do kawiarni na francuskie rurki z dużą ilością kremu. Zawsze były pyszne i tak się pięknie uginały w palcach, chrupały w ustach, a krem był już wyłącznie z krainy rozkoszy. Czasami Celestyna zabierała ciastko dla Eweliny Majerskiej, która była jej najlepszą przyjaciółką na pensji. Obok, u profesorów, mieszkał jej, jak się okazało, daleki kuzyn Kamil. Byli na tyle daleko spokrewnieni, że czasami w żartach ich rodziny rozmawiały o tym, że oni kiedyś się pobiorą. Tymczasem na razie oboje poznawali życie. Wiadomo już jednak było, że Kamil zostanie kiedyś doktorem. On sam i jego nazwisko bywało często przedmiotem drwin kolegów. Kamil nazywał się Ottowski i nic by w tym nie było dziwnego, gdyby sam często nie podkreślał, że pisze się przez dwa „t” i ma końcówkę „ski” na końcu nazwiska, bo należy do prawdziwej hrabiowskiej rodziny. Najważniejsze, że Kamil miał dobre samopoczucie, bo plotki z Warszawy, z której przyjechał, mówiły, że i trzy „t” w nazwisku nie podniosłyby pozycji jego rodziny w towarzystwie. Kamil miał zdecydowanie poczucie własnej wartości i wywyższał się wobec innych, co serdecznie bawiło Celestynę.

Ewelina miała przyjaciela wśród sąsiadów, nazywał się Józio i był sympatycznym piegowatym młodzieńcem, który chciał zostać kiedyś budowniczym mostów. Kamil został przyjacielem Celestyny. Nie należał do przystojnych młodzieńców. Miał fatalny zgryz. Górne zęby nierówne i wystające, cera pełna młodzieńczych pryszczy, a jego szare oczy zapatrzone były gdzieś w niewidzialny punkt na niebie. Z kolei przyjaciel Eweliny, Józek Rosza, twierdził, że Kamil jest pusty jak słoma i do tego leniwy. Celestynie natomiast podobały się zawsze piękne w fasonach i starannie wyczyszczone buty Kamila oraz jego ręce. Wszystkie buty miał robione na miarę. Leżały na nim wspaniale, a ręce miał delikatne, białe i gładkie. Długie palce z bladoróżowymi paznokciami i białą obwódką jak u wytwornej damy były stworzone do gry na fortepianie. Kamil Ottowski był drugim z trójki rodzeństwa. Rok wcześniej stracił ojca. Ottowscy majątek mieli niewielki, ale dochody z niego pozwalały na zapewnienie dzieciom właściwego wychowania i wykształcenia. Kamil nie ukrywał, przynajmniej przed Celestyną, że nauka nie jest jego ulubionym zajęciem. Za to mógł godzinami prezentować jej swoje poglądy na najprzeróżniejsze tematy, dorzucając często wyssane z palca wywody potwierdzające autorytatywność jego sądów. Uważał też, że to wstyd, żeby on, taki uzdolniony młodzieniec z tak dobrego domu, musiał obcować w jednej klasie szkolnej z synami włościan i mieszczan oraz wysłuchiwać pouczeń mieszczańskich nauczycieli. Przyjaźń z Celestyną usprawiedliwiał dalekim pokrewieństwem, jej powabem i ogładą w zachowaniu. Po jakimś czasie znajomości Celestyna już nieźle udawała, że słucha z uwagą jego wywodów, choć się w większości z nimi nie zgadzała. Czasami jednak uważała, że mówi interesująco. Zwykle jednak zatapiała się w swoich myślach, nie słuchając Kamila. Już na początku ich przyjaźni oświadczył Celestynie, że się z nią nigdy nie ożeni mimo oczekiwań rodzin, bo jego serce już jest zajęte przez jakąś inną daleką krewną z Francji. Z czasem jednak okazało się, że francuska rodzina poza wdzięcznym „r” niewiele z francuską arystokracją miała wspólnego. Kamil jakoś się niemalże w jednej chwili odkochał w zagranicznej kuzynce, co nie zmieniało jego złożonego wobec Celestyny oświadczenia. Ona zaś sama się sobie dziwiła, że się z nim przyjaźni, bo nic jej się w nim nie podobało prócz rąk i butów, choć czasami jego wylewna szczerość bywała w jej odczuciu sympatyczna.

Po kilku latach nauki z dobrymi wynikami i wyróżnieniem z łaciny wydarzyło się coś, co przerwało edukację panny Balicz wcześniej, niżby należało. Celestyna wyrastała na miłą i mądrą pannę. Była ładną dziewczyną z burzą rudych, lekko falujących włosów, zaplatanych w długi i gruby warkocz. Była osóbką o dużej delikatności i wrażliwości. Jej ciekawość świata i podróży znajdowała zaspokojenie w książkach, które uwielbiała czytać nawet nocami. Nauka nie sprawiała jej kłopotów i lubiła się uczyć, a często i sama poszukiwać rozwiązań różnych problemów, o jakich słyszała na lekcjach, na przykład jak zbudowany jest kłos zboża i czy cesarzowa Sissi może być naprawdę nieszczęśliwa, choć jest piękną cesarzową? Celestyna miała wtedy blisko piętnaście lat. Lubiła się też zastanawiać, czy szybko po szkole wyjdzie za mąż, czy może pojedzie do Wiednia lub Lipska na studia. Gdy powiedziała o takich planach swojemu ojcu, nie był nimi zachwycony, ale obiecał przemyśleć sprawę i zaproponować jej jakieś satysfakcjonujące ją rozwiązanie.

Tej wiosny burmistrz Tarnowa wydawał swoją córkę za mąż. Zapowiadało się na wielką i huczną uroczystość na kilkaset osób. Panny Wolf były oczywiście i na ślub, i na wesele zaproszone, ale wahały się, czy powinny pójść. Wiedziały bowiem, że ich sąsiedzi też otrzymali zaproszenie. Sprawa była skomplikowana. Wydawało się ostatnio, że spór o kury przybrał na sile, a sąsiedzi stali się śmiertelnymi wrogami, którym nie podaje się ręki, nie mówiąc już o innych grzecznościowych gestach. Nie było mowy, żeby siostry usiadły koło profesorów w kościele! Panny Wolf długo się zastanawiały, czy przyjąć zaproszenie, czy je odrzucić, grzecznie dziękując i wysyłając tylko prezent od siebie dla młodych. Po tygodniu dyskusji w gabinecie ostatecznie stanęło na tym, że siostry pójdą na ślub i wesele, a profesorów potraktują jak powietrze, jakby ich tam wcale nie było.

Dzień tej szacownej i wesołej uroczystości miał też być dniem swobody i wspólnych zabaw pensjonariuszy obu domów, które już sobie starannie od dłuższego czasu planowali po kryjomu. Spotkali się jak zwykle w ogrodowej altanie u sióstr Wolf. Zaczęli ustalać, czy pójdą na wycieczkę, a może posadzą małe dęby w lesie na wieczną pamiątkę przyjaźni albo wybiorą się nad rzekę? Celestyna chciała zrobić coś dobrego i pożytecznego. Zaczęła o tym rozmawiać z Kamilem, ale jak zwykle zeszło na jego miałkie wywody. Zniecierpliwiona klepnęła go po ramieniu i powiedziała:

– Kamilu, nudny jesteś. Poza tym nie obnoś się tak z tym swoim szlachectwem, bo nic się w nim nie zgadza, nawet samo nazwisko, które twierdzisz, jest na wskroś polskie, a piszesz je z niemiecka. Czyli można sądzić, że ta część rodziny nie jest starą polską szlachtą, tylko przypuszczalnie tytuł został wam nadany za wierność przez arcyksięcia Ferdynanda, czyli nie masz powodu do takiej znów dumy. Czy ty to rozumiesz?

Kamil poczerwieniał, zacisnął pieści i już miał się rzucić na Celestynę, ale Ewelina go powstrzymała.

– Kamilu, zapominasz się chyba? Poza tym jak chwilę pomyślisz spokojnie, nie unosząc się napuszoną dumą, to może uznasz, że Celestyna jednak ma trochę racji? Lepiej zaproponuj, co mamy robić z tym pięknym wolnym dniem.

Celestyna z wdzięcznością spojrzała na przyjaciółkę.

– Słuchajcie! Mam myśl. Kucharka upiekła ciasto, które pewnie będzie zakalcem, jak zwykle to jej się trafia. A gdybyśmy tak tym ciastem nakarmili kury, żeby nie musieć go jeść z udawanym zachwytem przez kilka dni? Może by się te kury profesorskie i sióstr „polubiły” i przestały rozgrzebywać grządki warzywne u jednych i drugich? Skończyłyby się być może krzyki, listy ze wzajemnymi oskarżeniami, plotki na mieście o tej kurzej wojnie? Co? Jak myślicie? A potem pójdziemy na spacer do lasu i możemy pobawić się w chowanego.

– Świetny pomysł! – krzyknęła Ewelina, klaszcząc w dłonie. – No, zgódźcie się, to świetny pomysł na dzisiejszy dzień! W lesie jest tyle wspaniałych zakątków do schowania się! Będzie cudnie, no, szybko, co o tym myślicie? O! Chyba już czuję zapach ciasta z kuchni, a to znak, że pomysł Celestyny sam się zaczyna realizować.

Towarzystwo się ociągało, ale wyraźnie pomysł im się spodobał.

– No dobrze, ale jak weźmiemy ciasto z kuchni? – spytał chudy Piotrek od profesorów.

– Pójdę do kucharki – prawie krzyknęła Ewelina – i powiem jej, że chcemy sobie zrobić piknik i dlatego bardzo prosimy o jej pyszne ciasto. Nieważne, że to blaga, możemy się jeszcze z Celestyną zaoferować, że przygotujemy lemoniadę dla nas wszystkich, prawda, Celestyno?

– Tak, tak, to dobry plan – przytaknęła, kiwając głową, Celestyna.

Wszyscy się ożywili i po chwili zaakceptowali ten pełen dobrych intencji plan. Ewelina z Celestyną i piegowatym Piotrem poszli do kucharki i wyjaśnili w bardzo kwiecistych zdaniach powód niepokojenia jej. Kucharka spojrzała uważnie na tę delegację, która przyszła z niecodziennym pomysłem wspólnego pikniku z sąsiadami. Zgodziła się upiec jeszcze jedną blachę ciasta, żeby nie zabrakło na następny dzień w pensjonacie, i obiecała, że przyniesie ciasto, jak troszkę przestygnie, bo właśnie wyjęła je z pieca. Ewelina i Celestyna zabrały się za przygotowanie lemoniady z cytryną i jabłkami, a Piotrek ustawiał szklaneczki na tacy dla wszystkich w ogrodowej altanie. Po jakimś czasie kucharka przyniosła ciasto, które tym razem wcale nie miało zakalca. Wszyscy złapali po kawałku, a resztę Celestyna wyrwała z rąk chłopców.

Ostrożnie, prawie na palcach, mimo że w obu domach nie było nikogo z dorosłych poza służbą, cała gromadka przeszła do zabudowań gospodarskich. Pokruszyli ciasto i rzucili kurom profesorskim, a potem kurom sióstr Wolf. Zabawy przy tym mieli co niemiara. Chłopcy karmili kury sióstr, a dziewczęta kury profesorskie. Kurom było wszystko jedno i łapczywie połykały kawałki świeżego ciasta drożdżowego. Wzajemnie nie czuły do siebie żadnych animozji i nie interesowała ich wojna o niszczycielskie spacerowanie między sąsiadami. W ten sposób ciasto zniknęło co do jednego okruszka, a zadowolone z siebie towarzystwo ruszyło do lasu.

Las był piękny, mieszany i przepastny. Cudownie szeleściły w nim liście pod nogami, a ogromne pnie drzew zachęcały do przytulania się. Celestyna pokochała ten las. Mogła godzinami po nim chodzić, bez względu na porę roku. Była szczęśliwa w nim, nawet kiedy latem w czasie burzy strzelały błyskawice i grzmoty, a ona chowała się pod kołdrę z poduszką na głowie i kuliła się cała z lęku. Przerażenie takie potęgował często ulewny deszcz. Celestyna się bała, ale z drugiej strony coś ją fascynowało w tych groźnych demonstracjach przyrody. Często wyobrażała sobie wtedy, że do lasu zlatują się czarownice na swoje obrady i stąd tak silne grzmoty, błyskawice i ulewny deszcz. Kiedy chodziła po lesie sama, tak się czuła z nim związana, że czasami śpiewała, a jej głos brzmiał coraz piękniej i był coraz silniejszy, czasami miała wrażenie, że las jakby ją prosił o to jej śpiewanie.

Tego dnia pogoda sprzyjała młodzieży, a las kusząco zapraszał do zabawy swoim szumem i zapachem. Ewelina podzieliła wszystkich na dwie grupy. Ustalono zasady, czas gry i rozpoczęli losowanie, która grupa chowa się pierwsza. Błyskawicznie rozpierzchli się po lesie. Co pewien czas słychać było świergot ptaków i jakieś dziwne pochrząkiwania, jakby dzików. Pochrząkiwania zaczynały przybierać na sile, ale wtedy Ewelina znalazła Piotrka i głośnym krzykiem oznajmiła to całemu światu. Potem Celestyna znalazła dwójkę przeciwników i już chciała oznajmić wszem i wobec głośno kolejne zwycięstwo swojej drużyny, gdy tuż za sobą usłyszała bardzo wyraźnie to dziwne pochrząkiwanie. Obejrzała się i zobaczyła lochę z warchlakami. Przerażenie ją sparaliżowało. Pokazała zwierzęta chłopakom tylko ruchem ręki, który nakazywał zachowanie ciszy, i stała skamieniała. Małe dziczki były śliczne, całe w paski i kropki. Chętnie podchodziły nie tylko do Celestyny, ale i do grupki przerażonej młodzieży. Gdy tylko locha, nie wietrząc niebezpieczeństwa dla swojego potomstwa, nieco się oddaliła, a za nią pobiegły warchlaki, przerażona Celestyna rzuciła się do ucieczki na oślep. Biegła, biegła, biegła, aż jej zabrakło tchu w piersiach. Po jakimś czasie stanęła, rozejrzała się wokół i nadsłuchiwała, była w tej części lasu sama i panowała tam dziwnie głucha cisza. Na drzewach nie drgnął żaden listek. Gdy już dziewczyna ochłonęła i odetchnęła, zaczęła się rozglądać, żeby zorientować się, gdzie jest, ale nie poznawała okolicy. Nigdy tu nie była i nie wiedziała, jak ma wrócić z powrotem. Nie wiedziała też, co z resztą towarzystwa, czy też uciekli jak ona, czy zostali na miejscu?

Zrobiła kilka kroków w lewo, kilka w prawo, ale nie znalazła ani żadnej drogi, ani nie zobaczyła w oddali żadnego domostwa. Zrezygnowana ruszyła przed siebie, a strach ją ogarniał coraz mocniej. Nie wiedziała, ile czasu tak szła, ale zauważyła, że powoli nastawał zmierzch. Po pewnym czasie zaczął siąpić deszcz i wtedy łzy bezsilności same płynęły Celestynie po policzkach, mieszając się z kroplami deszczu. Nie zatrzymywała się i szła ciągle przed siebie. Wydawało się jej, że jak wyjdzie kiedyś z tego lasu, to będzie kompletnie siwa albo że zaraz koło niej przegalopuje jeździec bez głowy i sama się dziwiła, co jej przychodzi do głowy. Już się ściemniało, gdy zobaczyła, że las się przerzedza, a przed sobą ma szerszą ubitą drogę. Serce zaczęło Celestynie bić szybciej.

Nareszcie – pomyślała. – Może więc jest dla mnie jakieś ocalenie?

Księżyc zaczął odbijać się w kałużach deszczowych na drodze i miliony gwiazd świeciły na niebie, zapowiadając pogodne dni. Kiedy Celestyna patrzyła w górę, wydawało się jej, że wśród gwiazd jedna z nich jest jakby przysłana przez jej mamę. Zamknęła oczy i zrobiło jej się bardzo smutno na sercu. Zaczęła się wstydzić, że tak pobłądziła. Pewnie wszyscy jej szukają i siostry Wolf będą na nią okropnie krzyczeć. Trudno, tym razem będą miały rację. Nagle usłyszała jakieś głosy, stuk kopyt końskich i turkot ciągniętego wozu. Zza zakrętu wyłoniła się furmanka. Celestyna zaczęła machać i krzyczeć, żeby się zatrzymała. Okazało się, że to leśniczy wiózł żonę na targ do Tarnowa na następny dzień. Mieli do sprzedania grzyby, jagody, poziomki, zioła. Żona leśniczego zaprosiła dziewczynę na furmankę pomiędzy kosze i koszyki ze skarbami z lasu. Celestyna wsiadła i dopiero teraz zobaczyła też znajome twarze. Jej przyjaciele, przemoknięci tak jak ona, milczeli. Piegowaty Piotr pierwszy odzyskał głos i cicho powiedział, nachylając się do Celestyny:

– Czy ty wiesz, ile cię szukaliśmy? Cały las przetrząsaliśmy. Już mieliśmy wracać do domu i powiedzieć pannom Wolf, że zaginęłaś.

– I tak nam się wszystkim oberwie. Ale co się stało, że nagle nam zniknęłaś? – dodała Ewelina.

– Przestraszyłam się stada dzików tak bardzo, że nie wiem ani ile uciekałam, ani w jakim kierunku, byle prędzej przed siebie i dalej od dzików! Przepraszam i dziękuję, że się o mnie martwiliście.

– Na pensję mamy jeszcze szmat drogi – powiedziała Ewelina. – Wiesz, Kamil też się zgubił! Myśleliśmy, że jest z tobą, to dopiero będzie awantura! Co my teraz zrobimy, jak się wytłumaczymy, że go nie ma i co się z nim mogło stać? – zaniepokoiła się.

Celestyna nie odezwała się, coraz bardziej dygotała z zimna w przemokniętej odzieży.

Prawdziwe nieszczęście czekało na nich dopiero na miejscu. Okazało, się że Kamil jakoś wrócił wcześniej z lasu. Teraz stał kilka metrów przed bramą, żeby uprzedzić przyjaciół. Tymczasem siostry Wolf wyszły jeszcze dalej naprzeciw, omijając Kamila. Gdy panny Wolf zobaczyły nadjeżdżającą furmankę leśniczego, a na nim swoje pensjonariuszki i pensjonariuszy sąsiadów, nie zważając na nocną porę, zaczęły krzyczeć jedna przez drugą.

– To skandal, jak mogłyście, wszystkie was wyrzucimy, panny tak się nie zachowują, i co wam zrobiły nasze kury? Zachciało się wam wycieczki z tymi chłopakami, przecież nie wolno wam z nimi rozmawiać!!!

– Jakie kury, o co paniom chodzi? – spytały, wchodząc do domu Ewelina i Celestyna jednocześnie. – Co my mamy wspólnego z kurami??

– Macie wiele wspólnego! Nasze kury, i profesorskie też, zdechły. Czyli wszystkie kury zdechły, rozumiecie to! Dlaczego zdechły, możecie nam to wyjaśnić?! Co im zrobiłyście?! – krzyczały panny Wolf jedna przez drugą, wymachując rękami. – Tyle pracy, tyle pracy włożyłyśmy w hodowlę tych kur, żebyście miały świeże jajka, a wy to wszystko zniweczyłyście. Precz z naszych oczu. Jutro się z wami rozprawimy i zadecydujemy, co z wami zrobić! Marsz do łóżek, natychmiast!

Dziewczęta zdębiały. Zachodziły w głowę, o co chodzi z tymi kurami i kto je pozbawił życia. Dzień pełen przeżyć zrobił jednak swoje i szybko zasnęły, nie zastanawiając się, co je czeka nazajutrz.

Celestyna

Подняться наверх