Читать книгу Pamiątki Soplicy - Henryk Rzewuski - Страница 7
IV. PAN AZULEWICZ
ОглавлениеTemu lat dwadzieścia z okładem ustawicznie o Wolterze prawiono, aż uszy bolały jedno słyszeć. Gdzie, bywało, nawiedzę sąsiada, a gospodyni młoda, na stoliku leżała książka pięknie w skórkę oprawna, na marginesach pozłacana, a nie otworzywszy jej, można było na pewne zakład trzymać, że to był Wolter. Jeszcze to jakoś w czasach konfederacji barskiej to nazwisko obiło się o moje uszy. Pamiętam, w Preszowie, u JO. przewielebnego Krasińskiego, biskupa kamienieckiego, któren był i świętym biskupem, i świetnym senatorem, bywał pan August Siedlnicki, wojewodzic podlaski, któren u króla Poniatowskiego dworakował, ale że w duszy dobrze ojczyźnie życzył, więc, choć go grafem nazywano i po francusku się nosił, do nas akces zrobił i przy łasce boskiej do końca wytrwał; a książę wojewoda wileński, co jego cierpieć nie mógł, raz, że nie po naszemu się stroił, po wtóre, że przy starszych zbyt lubił rozprawiać, mawiał o nim: „Ten Francuz z Mokotowa chce nam wmówić, że wszystkie rozumy pojadł.” Otóż razu jednego, gdy u księdza biskupa w przytomności księcia wojewody wileńskiego i innych panów, i szlachty rozszerzał się wojewodzic nad różnymi swoimi peregrynacjami po zagranicznych dworach, gdy przyszło do Francji, zaczął się unosić nad Wolterem, jak on niszczy przesądy w swoim narodzie i daje mu światło widzieć, i że co to by było za szczęście, gdyby w naszej ojczyźnie podobny jemu wielki człowiek się okazał, i tak dalej. Książę wojewoda przerwał mu dyskurs mówiąc:
— Panie kochanku, widziałem tego Woltera. At, zwyczajnie Francuz, pochwytał koncepta od księdza Bohomolca i tym baki świeci.
Trzeba wiedzieć, że ksiądz Bohomolec napisał był książkę bardzo piękną pod tytułem Diabeł w swojej postaci, w której z upiorów szydził, o czym książę wiedział, a że wierzył w upiory i mocno ich się obawiał, więc z tego powodu zbrzydził sobie księdza i już do siebie przystępu nie dawał.
Tylem tylko o Wolterze wiedział przez długi czas; a człowiek, to wojując, to w palestrze obywatelom służąc, to koło roli pracując, nie miał nawet czasu dowiadywać się po szczegółach, co też za górami się dzieje. Ale gdy się doczekało dobrze osiwić, a i siła, i ochota do pracy się zmniejszyła, człowiek rozrywki zaczął potrzebować i na starość wziął się do czytania. A że wtenczas właśnie najwięcej o Wolterze mówiono, przyznam się, że wielką uczułem chętkę dowiedzieć się z własnego czytania, co też ten pan Wolter tak mądrego wymyślił, i często dawałem się z tym słyszeć przed moimi dziećmi.
Aż tu na moje imieniny Staś, mój wnuk, dobrze z francuszczyzną obeznany i który dopiero skończył nauki, dał mi na wiązanie przez niego tłomaczoną Zairę, tragedią Woltera, w której to niby wystawia Turków i chrześcijan w czasie krucjatów. Właśnie na ten dzień zjechało się do mnie łaskawego sąsiedztwa i przyjaciół, a między tymi pan Azulewicz, Tatar, ale szlachcic, mój kolega. On panu podczaszemu litewskiemu służył za tłomacza w Stambule, gdzie lat dziesiątek przepędził, i wierny był ojczyźnie w konfederacji barskiej, a potem w moim sąsiedztwie na dziedzicznej wiosce osiadł. Nasza znajomość niewczorajsza była, bo jeszcze przy początku konfederacji JW. Ogiński, wojewoda witebski, mój pan, posłał mnie z nim do Chocimia, ażeby konia, w bogaty rząd ubranego, oddać w podarunku baszy tamecznemu (któren się nazywał Emir Jussuf i mocno nam sprzyjał), a to wywdzięczając się, iż jego ludzi zbrojnych, którzy przed Moskwą uciekając, za Dniestr przeprawili się, swoim kosztem podejmował i przez swój kraj przeprowadził aż na Pokucie, gdzie z konfederacją się złączyli. To ów basza wedle ich obyczaju okazał, iż nam był rad, kawą i sorbetem nas traktował. Obdarzył pana Azulewicza paciorkami na kształt naszych różańcowych, do odprawiania jakichś muzułmańskich modlitw; a mnie się dostała szabla, prawdziwy damaszek, na którym można dukatem pisać jak krejdą po tablicy, którą to szablę na Bilsku po naszemu kazałem oprawić. A potem, gdy mi do głowy nieco szkrupułu przylazło, że choć Emir Jussuf uczciwy mąż, przecie, jako czysty Turczyn, mógł coś niedobrego do tej szabli przyczepić — a że ja chciałem broni używać po szczeremu, a bez żadnych inkluzów, jako chrześcijańskiemu rycerzowi przystoi — otóż u księdza Marka uprosiłem, ażeby na wielkim ołtarzu podczas mszy świętej ją poświęcił, i taką do dziś dnia chowam, którą po śmierci mojej wnuki moje znajdą. Więc gdy Staś zaczął czytać głośno, z uwagąśmy go słuchali, a szczególnie pan Azulewicz, co wiedział Turków na pamięć, i ja, któren z nimi nieco obeznany byłem. Alić oddając sprawiedliwość i pracy tłomacza, którą dziadowi życzliwość okazał, i niektórym czułym kawałkom, ile razy na plac Turków wyprowadzał, za boki trzymaliśmy się od śmiechu. Sułtan narodu, w którym największa usilność w jak najmniej wyrazach zamykać swoją myśl, a gdzie wielomówstwo jest w obrzydzeniu i pogardzie, tak byle o co rozprawia jak Karski na mękach. Któż o tym nie wie, iż Turczyn tak jest zazdrośny, że bratu rodzonemu nie pozwoli ani chwili na swoją żonę patrzać, a k’temu tak wstydliwy w mowie, że nie tylko kobiety ani rzeczy jej tyczącej się nie wspomni, ale słuchać coś takowego poczytuje sobie za największe zgorszenie. Otóż u pana Woltera sułtan nie tylko, że z swoim powiernikiem, jak on sam Turczynem, tak szeroko plecie o miłości, że i warszawskiego panicza mógłby nauczyć, jak się wnęcić do serduszka panienki przez madam wychowanej, ale rycerzy chrześcijańskich, z którymi od maleńka ciągle wojował i wojuje dotąd, do komnaty swych kobiet przypuszcza, z nimi rozmawiać pozwala i takie im wolności zostawia, jakie by u nas nawet za moich już czasów nie uchodziły; a na koniec ów sułtan turecki sam się zabija, jak Niemiec, któren zbankrutował. Otóż to wielki człowiek, któremu wierzono, jakby był prorokiem! Co mnie po dowcipie, kiedy prawdy nie ma.
Ale Stasiowi zrobiło się markotno, żem krybrował Francuza, i tak się odezwał:
— Ale, mój dziaduniu, wszakże to nie historią turecką Wolter wystawił, jeno ogólne uczucie. Gdyby myśli były tureckie w istocie, czyżby przytomni Francuzi mogli ich rozumieć?
A ja na to:
— Mój Stasiu, jeżeli koncept francuski, cóż on zyskuje, że wychodzi z ust człowieka ubranego w zawój i szarawary? Niech i strój, i postać będą stosowne do myśli. Na co piszący wprost swojej myśli nie objawia? Na co ta obłu da? Niech sobie Francuz inaczej myślić musieli. Żartują sobie z niego, że prócz siebie oszukuje drugich, swoje myśli mieszcząc w usta takich, którzy nikogo znać nie chce, ale jak jest boleśnie, że Polacy nawet siebie poznawać nie umieją i swoich wielkich mężów ważą wedle nowinek, które za granicą pochwycili. Jeżeli piszą lub mówią o swoich przodkach, czyż poprzednio zadali sobie najmniejszą pracę, ażeby się cokolwiek z nimi obeznać? Czy z występną lekkością ich potępiając, zastanowili się nad ich wielkimi dziełami, których skutki ichże samych przeżyły i których żadna usilność zniweczyć nie może? Serce się kraje, ile razy czytam lub słyszę o Zygmuncie III, o tym wielkim i prawdziwie polskim królu, któren lubo na obcej urodzony ziemi, od matki swojej, cnotliwej Jagiellonki, z krwią polską wziął duszę polską, któren wolał utracić dziedziczne berła niżeli narodowość polską skazić. Był to, mówią, fanatyk, przez jezuitów rządzony, dlatego ani w Szwecji, ani w Moskwie mu się nie wiodło. I cóż to znaczy? Trzeba było, ażeby był katolikiem w Polsce, lutrem w Szwecji, syzmatykiem w Moskwie? Czyż się godzi twierdzić, że jak kto w sobie samym zniszczy podstawę wszelkich obowiązków, ten będzie zdolniejszym wszędzie je wypełniać, że jak w sobie zniszczy narodowość własną, to wszędzie będzie narodowym? Po co Zygmunt i syn jego Kaźmierz tyle usilności łożyli, aby wiarę polską zaszczepić w Rusi? Tym krokiem Kozactwo od nas się oderwało: to była pierwsza przyczyna upadku ojczyzny! Tak to dobrowolnie zamrużacie oczy, ażeby spotwarzać to, co jest godnym waszego uszanowania i wdzięczności. Czy zapominacie, że państwa na ruskich kniaziach zdobyte w ogromie swoim o dwa razy przynajmniej przewyższały Polskę? Że w nich nic polskiego nie było? Religia, język, obyczaje, prawodawstwo, wszystko było obce i nieprzyjazne. Zygmunt III poznał, że skoro naród podbity myślą się nie skojarzy z narodem podbójczym, ani chwili nie przestanie być z nim w wojnie. On poznał, że w stosunku z Moskwą nasza narodowość jedynie na religii katolickiej się opiera. Nie mądrością światową, nie filozofami on spolszczył ruskie dzierżawy, ale religią, ale świętobliwymi mężami; a jak religia nasza te kraje ogarnęła wszystkie, inne warunki polskiego żywo ta same z siebie tam się wkorzeniły. Ledwo obywatelstwo tameczne przyjęło naszą wiarę, trzeba już było ich statut na polski język wytłomaczyć; imię nawet Rusina zostało im w obrzydzeniu, bo im wystawiało już nie uczucie szlachetne niepodległości narodowej, ale ohydne przy pomnienie błędów i wątpliwości zbawienia. Sołomereccy, Zbarascy, Dorohostajscy, Ogińscy, potomkowie mocarzów, których oręż polski na prostych zniżył obywatelów, ledwo religią katolicką uznali za prawdziwą, z większym biegli zapałem bronić ogólnej równości polskiej niżeli ich przodkowie szczególnych swoich jedynowładztw ruskich. Kuncewicze, Tyrawski, Zgierski, świętobliwe dzieci wielkiego naszego Odrowąża, wy, prawi obywatele, którzy więcej imieniowi polskiemu zrobili podbojów niż najwięksi nasi bohaterowie — dawno już ogłosił Kościół stopień dostojny, który macie w krainach wieczności, gdzie wasze obywatelskie dusze nie przestają błagać naszego Ojca, ażeby nasze zaślepienie na zawsze nas nie przegrodziło od Niego. Niewdzięczni wasi rodacy zatracili pamięć nie tylko waszych zasług, ale nawet waszych imion; niepłodną zajęci ciekawością nad rzeczami obcymi — dzieci swoje zmuszają niedojrzałą jeszcze mową cudze wymawiać nazwiska. Ciemny, pomimo twego światła, Polaku, idź w województwo kijowskie, stań nad brzegami Dniepru i znaj, dlaczego tu się kończy narodowość nasza, dlaczego po jednej stronie miłość wolności i orszak uczuciów jej towarzyszący, z drugiej przywiązanie do niewoli i szereg nałogów, któren się nigdy nie opuszcza — a tam ocenisz tych wielkich mężów, których Zygmunt i syn jego posłali jako misjonarzy naszej narodowości; poznasz, jaką nam zrobili przysługę ci spotwarzani biskupi, którzy w senacie nie chcieli zasiadać z władykami ruskimi. Oni to sprawili, że dotąd biją po polsku serca potomków ruskich bojarów na prawym brzegu Dniepru. Choć Polska zginęła, Polacy żyją i żyć będą, póki sami się nie zabiją; a nie zabiją się nigdy, jeżeli zechcą zrozumieć, co jest duchem narodu i jaka była myśl ich przodków. Zygmunt i syn jego utworzył Polskę w Rusi. Wróciła Ruś do oderwanych od siebie dzierżaw, a krocie jej żołnierzy i cała mądrość tego wieku nie może wykorzenić tego płodu, którego nasienie kilku zakonników rzuciło.