Читать книгу Magia niszczy - Ilona Andrews - Страница 6

Z dziennika Barabasza Gilliama

Оглавление

Mam na imię Barabasz. Matka nazwała mnie tak, ponieważ była ambitna. Mogło być gorzej. Jeden z moich kuzynów dostał imię Lucyfer. Kiedyś spytałem ciotki dlaczego, a ona odpowiedziała: „Bo chciałam, żeby był piękny i żeby nauczył się myśleć”. Boudy albo hienołaki – pod tą nazwą zna nas większość ludzi – patrzą na świat z ciekawej perspektywy. Technicznie rzecz biorąc, nie jestem boudą, tylko mangustołakiem, ale moja matka jest boudą i wychowałem się wśród hien.

Kiedy to piszę, mam dwadzieścia dziewięć lat, dyplom z prawa na uniwersytecie w Wirginii i obecnie mieszkam w Atlancie. Jestem prawnikiem Gromady, co oznacza, że należę do największej grupy zmiennokształtnych na Południu i drugiej największej w Ameryce Północnej. Ponadto pracuję dla Małżonki alfy Gromady w charakterze specjalnego doradcy. Małżonka czasami nazywa mnie swoją niańką, co uważam za wyjątkowo precyzyjne. Gdybym mógł, założyłbym jej jedną z tych okropnych smyczy dla dzieci, ale wtedy na pewno odcięłaby mi rękę.

Żyję w dziwnym momencie w czasie. Coś wielkiego dzieje się na moich oczach, coś, co moim zdaniem drastycznie zmieni przyszłość nie tylko Gromady i mojego pokolenia, ale i przyszłych pokoleń. Siedzę w pierwszym rzędzie. Jestem w samym środku wydarzeń. A jednak nikt z mojego otoczenia chyba nie zdaje sobie sprawy, że za jakiś czas nasi potomkowie będą wracać do tej chwili i zastanawiać się, jak to się wydarzyło. Ktoś musi to udokumentować. W końcu historia jest pisana przez i dla ocalałych, a dziś nie mam pewności, kto ocaleje. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam zamiaru położyć się i zniknąć w mroku nocy. Zamierzam buntować się, jak tylko mogę, jak radzi wiersz Dylana Thomasa. Ale na wypadek gdyby jednak nam się nie udało, ktoś musi napisać, jak ciężko walczyliśmy. Wygląda na to, że tym kimś będę ja, skoro nikomu innemu się nie chce. Zabawne – ciągle tak wychodzi.

W takim razie chyba zacznę od początku. Świat przeżył magiczną apokalipsę. Jak można się było spodziewać, całkowicie z naszej cholernej winy.

W starożytności magia i technologia egzystowały w idealnej harmonii, ale potem pojawiła się ludzkość. Zbudowała cywilizację opartą na magii. Po ziemi chodziły straszne i piękne stworzenia. Czarownicy z niemal boskimi mocami budowali miasta w jedną noc i spuszczali na swoich wrogów deszcz skrzydlatych smoków i stopionego metalu. (A tak na marginesie, tamte czasy musiały być koszmarne. Tak wielka moc w rękach jednej ludzkiej istoty? To musiało pójść nie tak i skończyć się potwornym okrucieństwem. Wystarczy przeczytać Biblię). Wreszcie równowaga pomiędzy magią a technologią została tak zaburzona, że magia się wycofała. Postawione przez nią miasta zawaliły się, ich cuda obróciły się w pył, a ich bestie przeszły do legendy.

Przewińmy jakieś pięć tysięcy lat do przodu. Mamy wczesny dwudziesty pierwszy wiek, stworzyliśmy cywilizację opartą na technologii. Znowu zaburzyliśmy równowagę i magia wróciła ze zdwojoną siłą, żeby przewrócić nasz świat do góry nogami. Zalewa planetę falami. W jednej chwili rządzi technologia, silniki działają, pistolety strzelają, a elektryczność odstrasza potwory. W drugiej – niewidzialne fale magii ogarniają świat, pacyfikują pistolety i wypluwają kreatury z koszmarnymi zębami i wielkimi apetytami. A potem, bez ostrzeżenia, magia znika i magowie ze SWAT przestają ziać ogniem i znów sięgają po pistolety.

Tę apokalipsę nazywamy Przesunięciem. Przesunięcie zniszczyło cywilizację technologiczną. Nie można już podróżować samolotem, ponieważ kiedy magia uderza, maszyny spadają z nieba. Internet praktycznie umarł, bo przez połowę czasu nie mamy elektryczności i magia zamienia części komputerowe w pył. Z telefonu komórkowego nie skorzystasz, chyba że jesteś w wojsku i masz specjalne pozwolenie. Wieżowce i drapacze chmur upadły, przeżarte przez zęby magii, ale życie toczy się dalej i ludzie dają sobie radę. W tej nowej, postprzesunięciowej Atlancie do gry stają różne frakcje.

Przede wszystkim Gromada. Jak już wspomniałem, jestem zmiennokształtny i pracuję dla Gromady, więc w moim własnym interesie leży, żeby jak najlepiej wyjaśnić, kim jesteśmy i co robimy. Gromada to druga największa grupa zmiennokształtnych w kraju. Liczy ponad tysiąc pięciuset członków. Dzieli się na siedem klanów, czyli siedem gatunków bestii: boudy, wilki i tak dalej. Każdemu klanowi przewodzi para alfa. Wszystkie alfy razem tworzą Radę Gromady. Ale, jak nauczył nas Disney, każde stado musi mieć króla, a ponieważ my, dziarscy Amerykanie, mamy problem z monarchią, nasz król znany jest jako Władca Bestii. Nazywa się Curran Lennart. Curran przejął władzę nad Gromadą w wieku piętnastu lat, kiedy pokonał dzikiego niedźwiedziołaka, którego nikt nie mógł dotknąć. Zjednoczył nas. Przekonał alfy, by razem kupiły ziemię i zbudowały Twierdzę, naszą fortecę, zapewniając nam bezpieczne miejsce, w którym możemy być sobą. Wprowadził zasady i prawa i nauczył nas, że nieprzestrzeganie ich nie będzie tolerowane. Dzięki niemu żyjemy razem we względnym dobrobycie. Kiedy Curran każe nam skakać, skaczemy z takim zacięciem, że trzęsie się ziemia. Co nie znaczy, że nie zdarzają mu się ataki dupkowatości, ale ogólnie rzecz biorąc, da się to wybaczyć. W dodatku jest naprawdę przerażającym draniem, który wyznaje zasadę „po mojemu albo wcale”. Więcej o tym później.

Reszta Atlanty patrzy na nas, zmiennokształtnych, z jawną podejrzliwością. Powstaliśmy w wyniku działania wirusa Lyc-V. Czasami wirus przejmuje nasze ciała i zmienia nas w loupy. Loupy to bezwzględni, szaleni, kanibalistyczni mordercy. Lek na loupizm nie istnieje, dlatego przestrzegamy surowej dyscypliny i przechodzimy długie psychologiczne szkolenia, by nauczyć się trzymać emocje na wodzy. Kiedy wszystko zawodzi, jest panaceum, magicznie sporządzana mieszanka ziół. Nie leczy loupizmu, ale w trzydziestu procentach przypadków odwraca transformację. Ponownie, więcej o tym później. W oczach społeczeństwa każdy zmiennokształtny to potencjalny loup, a słowo „wilkołak” wciąż jest uważane za brzydkie.

Potem mamy Ród. To ogólnokrajowa organizacja, posiadająca biura w każdym większym mieście. Ród steruje nieumarłymi, szczególnie wampirami, dla zabawy i dla zysku, ale jeśli się ich zapyta, wymawiają się wątpliwymi celami naukowymi. Same wampiry nie potrafią myśleć. Patogen Immortuus, który prowadzi do śmierci i późniejszej reanimacji ofiary, oczyszcza ciało ze wszystkiego, czego nie potrzebuje, łącznie z organami wewnętrznymi, włosami, genitaliami i świadomością. Wampir to maszyna napędzana niekończącym się głodem. Krwiopijcy nie mówią, nie myślą, ale zabijają wszystko, co żyje, a zatrzymać je można tylko, używając haubicy albo ścinając im głowę. Siekanie ich na kawałki też działa, jak wielokrotnie udowodniła Małżonka. Pojawienie się w mieście jednego wampira na wolności skutkuje natychmiastową ewakuacją obszaru w promieniu dziesięciu przecznic i wysłaniem kilku jednostek policji, bo jednej drużynie SWAT za wcześnie kończy się amunicja.

Nekromanci – choć wolą nazwę „nawigatorzy” – telepatycznie przejmują pusty mózg wampira i narzucają mu swoją wolę. Nazywają to nawigowaniem. Kierują wampirami jak zdalnie sterowanymi samochodami. Widzą to, co one widzą, słyszą to, co one słyszą, a kiedy wampir się odzywa, z jego ust wydobywa się głos nawigatora. Nawigator potrafi wysłać nieumarłego na niebezpieczną misję, gdy sam sączy kawę w opancerzonym pokoju w Kasynie. Najlepsi z nich nazywają się Panami Umarłych, bo jak widać, ich najcenniejszą cnotą jest skromność.

Kwatera główna Rodu znajduje się w Kasynie, a nasza w Twierdzy. Ród to największa konkurencja dla Gromady w mieście. Kiedy się ścieramy, umierają ludzie, więc jakiś czas temu, by ograniczyć potencjalny rozlew krwi, symbolicznie podzieliliśmy miasto na dwa „terytoria”: ich i nasze. Niektóre ulice i obszary pozostają kwestią sporną, ale żeby nie komplikować sprawy, uznajemy, że północ i północny wschód należą do nas, a południe i południowy zachód do nich. Kiedy któreś z nas mówi „terytorium miasta”, o to właśnie nam chodzi. Nie posiadamy nieruchomości na ziemiach tych drugich i patrolujemy nasze wyimaginowane granice.

W tej chwili Ród jest uwikłany w wewnętrzny konflikt o władzę. Przywódca filii w Atlancie przeszedł na emeryturę – a może go zabili, nie wiadomo – więc dwaj Panowie Umarłych torują sobie drogę na szczyt. Jednym z nich jest Ghastek, błyskotliwy, kompetentny, niezwykle niebezpieczny człowiek, zamknięty w ochronnej skorupie zmęczonego światem aroganta. Mądrala ze specjalistyczną wiedzą i stadem wampirów, żeby ją poprzeć. Drugim jest Mulradin, o którym wiemy niewiele, oprócz tego, że to rodzinny facet, który oburza się, gdy ludzie mówią niewinne rzeczy takie jak „o cholera!” w zasięgu słuchu jego żony, ponieważ nie powinno się jej hańbić i narażać na taką ordynarność. Litości.

A teraz najlepsze: większość tego nie wie, ale całym Rodem rządzi jeden człowiek. Pamiętacie Erę Magii i czarowników z boskimi mocami? Okazuje się, że kiedy magia zaczęła znikać, nie wszyscy czarownicy zginęli. Niektórzy przeszli w stan hibernacji. Tysiące lat później Przesunięcie obudziło jednego z nich. Tylko pomyślcie. To mężczyzna nieograniczony etyką i moralnością. Mężczyzna, który rządził imperium. Król-czarownik, stanowiący prawo dla samego siebie, który żył tysiące lat z mocą zdolną zniszczyć tysiące ludzkich istnień jednym uderzeniem magii. Chodząca bomba atomowa. Człowiek tak potężny, że nie potrzebuje imienia. Opisujące go frazy zaczynają się wielkimi literami. Ojciec Nieumarłych. Wznosiciel Wież.

Teraz nazywa się Rolandem. Kiedy spytałem Małżonkę dlaczego, pokazała mi „Pieśń o Rolandzie”. To dwunastowieczna ballada o rycerzu, który w wyniku zdrady wpada w zasadzkę i z dumy odmawia zadęcia w róg. Wszyscy jego żołnierze giną, a wreszcie on dmie w róg tak mocno, że pękają mu skronie, i ginie jako męczennik. Interpretujcie to, jak chcecie.

Tysiące lat temu Roland stworzył wampiry i teraz przewodzi Rodowi ze swojego terytorium na Środkowym Zachodzie. W folklorze, w Biblii, Torze i innych świętych księgach pojawiają się historie i mity o Rolandzie pod różnymi imionami. Podobno ma dwie obsesje. Po pierwsze, jest inżynierem społecznym. Buduje imperia. Nie może się powstrzymać. Wierzy, że możemy osiągnąć oświecenie wyłącznie pod jego rządami. Nie uznaje demokracji, co jest dla nas złą informacją. Po drugie, zakochuje się. Zakochuje się często i płodzi dzieci. Prędzej czy później te superpotężne dzieci odwracają się od niego, a wtedy on musi je zabić. Weźmy jego syna Abrahama: pokłócili się i Roland wygnał Abrahama, a ten zginął w biedzie. Nie do końca jak w Biblii, ale proszę bardzo.

Zanim Roland przeszedł w stan hibernacji, podobno obiecał sobie, że zaprzestanie prokreacji. Ale kiedy obudził się podczas Przesunięcia, zapewne ogarnęła go euforia spowodowana tym, że żyje. To dlatego ludzie uprawiają seks po pogrzebach. Roland zakochał się w kobiecie imieniem Kalina. Ona chciała mieć dzieci, a on z początku nie miał z tym problemu, dopóki nie poczęło się dziecko, córka. Roland postanowił z tym skończyć i zabić ją w łonie matki. Kalina posiadała własną magię, magię naginania woli, i desperacko pragnęła uratować swoje dziecko. Zaczarowała generała Rolanda, Vorona, tak że się w niej zakochał. Uciekli razem. Kalina urodziła, ale w końcu Roland ich dogonił. Kalina zdała sobie sprawę, że z ich dwójki to Voron miał większe szanse na przetrwanie i wychowanie dziecka, więc kazała mu uciekać, a sama została i skonfrontowała się z Rolandem. Wbiła mu nóż w oko, a on ją zabił.

Niezbyt szczęśliwa historia.

Więc mamy Vorona, bezlitosnego, zimnego drania, niezwykle utalentowanego wojownika, który miał przewodzić armiom Rolanda, gdy ten zabierze się za podbijanie naszego kontynentu, faceta, a który prawdopodobnie zabił setki ludzi, żeby nabrać wprawy, który teraz został sam z dzieckiem. Magia Kaliny na stałe usmażyła mu mózg. Voron patrzy więc na to maleńkie gaworzące dziecko, córkę prawdopodobnie jedynej kobiety, którą kochał, i nie mówi do siebie: „Przynajmniej coś mi po niej zostało. Wychowam tę dziewczynkę i zrobię, co w mojej mocy, by jej strzec i bronić, by kochać ją i zapewnić szczęśliwe życie”. Nie, Voron patrzy na nią i myśli: „Teraz się odegram”. Bo właśnie taki z niego bezlitosny, zimny drań.

Bierze dziewczynkę i ostrzy ją, kształtuje, aż ta zmienia się w żyjącą broń. Może zabić cię mieczem. Może zabić cię wykałaczką. Może zabić cię gołymi rękami. Jestem mangustołakiem. Jestem cholernie szybki. Kiedy się nudzę, bawię się z moją kobrą, i nie mówię tego w przenośni. Nigdy mnie nie kąsa, bo poruszam się na tyle szybko, żeby łatwo zrobić unik. Czasami kiedy Kate macha mieczem, nie widzę ostrza. Taka jest szybka.

Więc gdy dziewczynka dorasta, ona i Voron wędrują przez obie Ameryki. Nigdy nie zostają długo w tym samym miejscu: w jednej chwili trenuje z kimś w Oklahomie, w drugiej walczy na arenie gladiatorów w Brazylii. Voron cały czas powtarza dziewczynie, że Roland zabił jej matkę i że jeśli kiedyś znajdzie Kate, ją też zabije. To wszystko prawda. Ale Voron mówi jej również, że przetrwa tylko, jeśli zabije Rolanda. Dziewczyna uczy się odbierać życie, zanim wchodzi w okres dojrzewania. Szkody, jakie wyrządzono jej w dzieciństwie, są szokujące. Ale nie to jest jeszcze najgorsze.

Voron postanowił zrobić z Kate idealną zabójczynię, lecz nie nauczył jej magii. Sam nie praktykował, więc dziewczyna samodzielnie opanowała ogólne umiejętności, trochę dzięki czarownicom, trochę dzięki magom, jednak nie uprawiała magii krwi, magii Rolanda – po pierwsze dlatego, że nikt nie mógł jej tego nauczyć, po drugie dlatego, że Voron uznał, iż to ją zdradzi. Jest też trzeci powód. Nie było ku temu potrzeby, bo Voron wiedział, do czego zdolny jest Roland. Wiedział, że Kate posiada wystarczające umiejętności, by przedrzeć się do Rolanda, ale nie ma szans w walce z ojcem. Oto i sedno jego zemsty: sam wychował dziewczynę od maleńkości, by któregoś dnia zobaczyć, jak Roland zabija lub zostaje zabity przez własne dziecko. Pozwolę wam to przetrawić.

Nie doczekał tej chwili. Roland postanowił, że potrzebuje nowego generała, więc wybrał najlepszego ucznia Vorona, którego ten wychował jak syna, i jego uczynił swym generałem. Ten uczeń nazywa się Hugh d’Ambray, albo Chory Zjeb, co bardziej do niego pasuje. Hugh d’Ambray próbował wytropić Vorona od momentu jego zdrady. Pewnego dnia, gdy Kate nie było w domu, Hugh znalazł Vorona i go zabił. Twierdzi, że to złamało mu serce, ale nie można wierzyć w ani jedno słowo, jakie wychodzi z ust tego kłamliwego drania.

Gdy Voron umarł, Kate została sama. Opiekę nad nią tymczasowo przejął rycerz z Zakonu Rycerzy Miłosiernej Pomocy. Próbował wysłać ją do Akademii Zakonu, ale wyleciała. Zakon to półoficjalny organ ścigania. Ich status prawny jest mętny, o czym wielokrotnie wspominam każdemu, kto zechce mnie słuchać. To fanatycy ze sztywnym nastawieniem, którzy wierzą, że jakiekolwiek odstępstwo od typowego przeciętnego Homo sapiens czyni cię nieczłowiekiem.

Czytaliście, co napisałem. Myślicie, że jestem człowiekiem?

Dla Zakonu Charles Manson i Kuba Rozpruwacz są bardziej ludzcy niż ja. Gdyby nie fakt, że nasza policja ma kupę roboty, obecność Zakonu nie byłaby tolerowana. I tak nie powinna być tolerowana. Ale, jak zwykle, kiedy ktoś przychodzi i proponuje, że zlikwiduje dokuczliwego gryfa, który zabija ludzi w okolicy, i oferuje, że zrobi to za darmo, a ludzi na to nie stać, większość nie zagląda darowanemu rycerzowi w zęby.

Więc Kate postanowiła, że pranie mózgu Zakonu nie jest dla niej. Kręciła się po Georgii, wpadając i wypadając z Atlanty. Przez jakiś czas pracowała dla Gildii Najemników. Do tych gości dzwonią ci, którzy mają pieniądze i potwora w ogródku, kiedy gliny są zbyt zajęte użeraniem się z latającymi meduzami w centrum miasta. Próbowała ukrywać się na widoku. Może by jej się udało, gdyby nie wpadła na Władcę Bestii. Jak już wspomniałem, to przerażający, apodyktyczny drań. A Kate nienawidzi wszelkiej władzy. Kiedy powiedział „skacz”, ona odpowiedziała „wal się”. Oczywiście potem szaleńczo się w sobie zakochali. A kiedy mówię szaleńczo, mam na myśli szaleńczo.

Kate nigdy nie robi nic na pół gwizdka. Jestem przekonany, że Voron próbował stworzyć psychopatkę, ale to mu się nie udało. Kate zawsze stanie między niebezpieczeństwem a przechodzącym obok idiotą. Znalazła na ulicy umierającą z głodu córkę alkoholiczki, o mało nie zginęła, ratując ją przed demonami, a potem ją adoptowała. Julie jest wyjątkowa pod każdym względem, łącznie z liczbą kłopotów, jakie potrafi sprawić. Niełatwo ją wychowywać. Nigdy nie słyszałem, żeby Kate narzekała.

Kate uważa mnie za przyjaciela. To zaszczyt. Oznacza, że kiedy jestem w innym stanie i dzwonię do niej, mówiąc, że mam kłopoty, Kate chwyci za miecz i po mnie przybędzie, nie oczekując nic w zamian. To bardzo rzadka cecha. Może i Curran jest upartym Władcą Bestii, ale zrozumiał to, gdy się poznali. Dlatego Kate została Małżonką. Gromada od dawna potrzebowała Małżonki, kogoś, kto będzie równoważył Currana. Wtedy pojawiła się ona – rozsądna i sprawiedliwa. Przez jakiś czas wszystko się układało.

Pamiętacie, jak wspomniałem o panaceum, ziołowej mieszance, która pomaga nie zmieniać się w loupa? Do niedawna nie mieliśmy do niej dostępu. Wytwarzali ją Europejczycy i nie chcieli nam jej sprzedać za żadną cenę. Zeszłego lata Władca Bestii wraz z Małżonką nagle zostali zaproszeni w roli arbitrów w sporze zmiennokształtnej rodziny z małego kraju nad Morzem Czarnym. Mieli otrzymać zapłatę w panaceum. Wszyscy wiedzieliśmy, że to pułapka, i wszyscy popłynęliśmy do Gagry, by zobaczyć, kto pociąga za sznurki. To był Hugh d’Ambray. Podążył szlakiem z okruszków i odnalazł Kate, kobietę wytrenowaną przez mężczyznę, którego uważał za ojca. Kate radzi sobie z mieczem lepiej niż d’Ambray. Jest córką człowieka, którego ten ubóstwia. Rozumiecie, do czego zmierzam? Hugh jej pragnie i nie rozumie słowa „nie”. Ona go nienawidzi, bo jest chorym zjebem i zabił jej senseia. Bardzo szybko zrobiło się dziwnie i cała akcja zakończyła się wielką bitwą i zamkiem w ogniu.

I tak oto dochodzimy do sedna. Nie zdobyliśmy panaceum, ale zyskaliśmy Christophera, obłąkanego maga uratowanego przez Kate z klatki, w której Hugh powoli głodził go na śmierć. Christopher ma trochę nie po kolei. Okazało się, że potrafi przyrządzać panaceum, więc teraz tworzymy własne zapasy, ale cena była wysoka. Straciliśmy Ciotkę B, alfę klanu boud. Boudy to odmieńcy. Inni zmiennokształtni nam nie ufają. Robimy wszystko po swojemu. Ciotka B troszczyła się o nas. O mnie. Nie potrafię opisać słowami, ile dla mnie znaczyła. A teraz odeszła. Kate widziała, jak Ciotka B umiera. To zżera ją od środka. Widzę to w jej twarzy. Odwiedza grób Ciotki B częściej niż jej syn, a Rafael pojawia się tam, gdy tylko ma okazję.

Dziś stoimy na rozdrożu. Nie wiemy, czy Hugh żyje. Curran złamał mu kręgosłup i cisnął nim w ogień, ale Kate mówi, że czuła, jak d’Ambray się teleportuje. Wiemy, że dni ukrywania się minęły. Roland przyjdzie po córkę. Już wcześniej atakował Gromadę za pomocą pośredników. Nie lubi nas, bo rozwijamy się i rośniemy w siłę. A teraz, bez względu na to, czy Hugh przeżył, czy nie, Roland na pewno złoży nam wizytę. Jeśli d’Ambray zginął, Roland zjawi się, by zobaczyć, kto go zabił. Jeśli ocalał, bez wątpienia opowiedział Rolandowi o córce, więc Roland przybędzie, by się z nią spotkać.

Tak jak wspomniałem, w tej chwili wszystko wisi na włosku. Jeśli Roland zaatakuje, będziemy walczyć, nie tylko za Małżonkę, ale i o nasze życie, jakkolwiek dramatycznie to brzmi. Roland rozumie koncept wolności osobistej, lecz uważa ją za mocno przereklamowaną. Dla nas wolność jest wszystkim. Nie zgodzimy się na niewolnictwo. Kate to nasza jedyna nadzieja, by go powstrzymać, ale – znowu to cholerne ale – wie, że jej magia nie dorównuje magii ojca. Sabaty Atlanty złączyły z Kate swój los i zaopatrują ją w nieumarłą krew, by mogła ćwiczyć magię krwi ojca. Uczy się, lecz obawiam się, że za wolno. Jeśli Roland zawładnie Atlantą, wkrótce sięgnie po inne miasta. My, Gromada, mamy największe szanse go pokonać.

Nadciąga burza. Staniemy do walki, choć zastanawiam się, czy w ostatecznym rozrachunku to będzie miało znaczenie.

Magia niszczy

Подняться наверх