Читать книгу Czyściciel 2: Skok - Inger Gammelgaard Madsen - Страница 3

Оглавление

Słońce już wzeszło, kiedy Roland Benito i Mark Haldbjerg jechali z Horsens do siedziby NPJS na placu przy głównej stacji kolejowej w Aarhus.

‒ Wydaje się, że to jedno z najłatwiejszych nagłych wezwań, jakie miałem. Z tego, co zaobserwowałem, nie ma śladów nieczystej gry. Nie wygląda, żeby tych dwóch policjantów odegrało w zdarzeniu jakąkolwiek rolę – powiedział Mark, przełamując ciszę, jaka panowała między nimi, odkąd opuścili budynek, w którym strażnik więzienny Julius Habekost popełnił samobójstwo, wyskakując z okna na czwartym piętrze.

‒ Powinniśmy wytknąć im fakt, że George Marsh pozwolił, żeby Leif Skovby sam wszedł do mieszkania, a on zajął się w tym czasie rozmową z sąsiadką na korytarzu – tą starszą panią, która zadzwoniła ze skargą na hałas.

Mark uśmiechnął się ostrożnie.

‒ Nie było zbyt łatwo uwolnić się od rozmowy z nią, kiedy już zaczęła mówić. Sami się o tym przekonaliśmy.

Roland też się uśmiechnął. Niezła z niej była aparatka, prawie 80-letnia wdowa, Astra Bernt. Wyglądała, jakby uciekła wprost z klasycznego, duńskiego serialu telewizyjnego, Matador, choć nie mógł zdecydować, którą ze starszych bohaterek najbardziej przypominała. Może tak mu się kojarzyła, bo jej mieszkanie urządzone było bardzo podobnie do tych w serialu: miała taką samą kolorową tapetę i ciężkie zasłony, które były w modzie w latach 30., a w tych właśnie latach osadzony był serial.

Kilka razy powtórzyła, że nie należy do wrażliwych osób, i zazwyczaj większy hałas nie powoduje, że od razu dzwoni na policję, ale tym razem brzmiało to tak, jakby działo się coś złego. Coś spadło na ziemię i rozbiło się, ale nikt nie otworzył, kiedy zapukała do drzwi Juliusa Habekosta. Nie słyszała, aby ktoś wchodził lub wychodził. Tych dwóch policjantów powiedziało, że jej sąsiad wyskoczył z okna i zginął na miejscu. Była najlepszym świadkiem, jakiego mieli, bo ani na chwilę nie spuszczała ich z oczu. Poza chwilą, kiedy Leif Skovby wyważył drzwi kopnięciem, czym umożliwił sobie wejścia do środka.

‒ Zastanawiam się, czy kłamała o tym hałasie. Nie było tam nic przewróconego ani rozbitego. Nie wyglądało jak chaos, który opisywała. Obaj funkcjonariusze potwierdzili, że całe mieszkanie było czyste i schludne – powiedział Mark, pocierając oko.

Roland także czuł już piasek pod powiekami.

‒ Mnie też to zastanawia. Może ten hałas dobiegał z innego mieszkania. Sama powiedziała, że słuch ma już nie ten co kiedyś.

‒ Jeśli tak, byłby to naprawdę dziwny zbieg okoliczności. Musimy poczekać na wyniki autopsji Habekosta. Jeśli z kimś walczył, koroner coś znajdzie – obiecał Mark.

Roland zaparkował samochód. Jeździli jednym ze służbowych pojazdów NPJS. Miał tygodniową zmianę, co oznaczało, że musiał wrócić tym samochodem do domu, aby w razie nagłej potrzeby móc odpowiedzieć na zgłoszenie.

‒ Może i tak, ale co z obrażeniami po upadku z 20 metrów na beton? Jego twarz była całkowicie strzaskana.

‒ Prawda, ale jeśli doszło do bójki i jeśli próbował się bronić, to może mieć śladowe ilości DNA pod paznokciami. Albo jakieś inne ślady.

Mark otworzył drzwi i wysiadł. Pochylił się, aby spojrzeć na Rolanda, który wciąż siedział w samochodzie.

‒ Przynajmniej jutro jest sobota, można trochę dłużej pospać. Jedź ostrożnie, miłej zmiany, Roland.

‒ Tobie też. Miejmy nadzieję, że to będzie spokojny weekend.

Kiedy Mark pożegnał się i zamknął drzwi, Roland włączył radio. To był długi dzień, więc znalazł relaksującą muzykę na podróż z powrotem do swojego pięknego, podmiejskiego domu w Hojbjerg. Mark miał rację, cudownie, że był już weekend.

Angolo podniósł nieznacznie łeb z koszyka w kuchni i leniwie machnął ogonem, kiedy Roland podrapał go za uchem. Na szczęście nie szczeknął, mógłby obudzić Irene.

Lekko się poruszyła, gdy cicho ułożył się przy niej na podwójnym łóżku po szybkiej wizycie w łazience, gdzie umył się tylko pod pachami i przebrał bieliznę. Ustawił budzik na siódmą rano. Marianna miała przyjechać następnego dnia rano. Spędzała weekend z rodzicami mamy.

Vicki i Tim zarezerwowali dwuosobowy pokój w hotelu ze spa w Niemczech na romantyczny weekendowy wypad. Był to prezent, który zasugerowała im Irene z okazji 12 i pół rocznicy ślubu, tak zwanych jedwabnych godów, którą obchodzili w zeszłym tygodniu. Bardzo się cieszyli na ten wyjazd. Roland pragnął pojechać na taki romantyczny wypad z Irene.

Słońce pięło się powoli do góry, rzucając wczesne promienie na zasłonę. Nie rozumiał, jak mogła spać, kiedy ptaki tak głośno śpiewały w ogrodzie. Był pewien, że sam nie będzie mógł zasnąć.

Irene potrząsała nim, aż się obudził. Przespał budzik. Marianna była już na miejscu i właśnie wychodziła z Angolo na spacer.

Siedząc na brzegu łóżka, Roland pocierał twarz obiema rękami, próbując się do końca obudzić. Coś mu się śniło. Co to dokładnie było? Sprawiło, że czuł się nieswojo, tak jakby sen chciał mu powiedzieć coś ważnego. Próbował przypomnieć sobie, co się stało, ale wydarzenia ze snu nie chciały nabrać kształtu i sensu. Miało to związek ze spadaniem, dalej i dalej, w nieznane, z obrazem zbliżającej się ziemi i żywą świadomością, że zaraz cię uderzy – i wtedy się obudził. Spojrzał na budzik i zastanowił się, w jaki sposób sen może przynieść tyle różnych wrażeń w mniej niż pół godziny.

Wrócił do łazienki po stopery do uszu schowane w szafce z lekami, bo uświadomił sobie, że śpiew ptaków jest za głośny i nie pozwala mu zasnąć. Za cztery miesiące pewnie za tym zatęsknię, pomyślał, wkładając dwie miękkie zatyczki do uszu. Próbował wrócić do snu. Pewnie samobójstwo strażnika tak zadziałało na jego podświadomość, to jedyne możliwe wyjaśnienie. Co sprawia, że facet prawie w jego wieku wyskakuje z okna na czwartym piętrze, żeby się zabić?

Przypomniał sobie, że znalezienie odpowiedzi na to pytanie nie jest jego obowiązkiem, on miał tylko ocenić, czy tych dwóch policjantów odegrało jakąkolwiek rolę w zajściu, a na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie. Dlaczego więc podświadomość nie pozwalała mu odpocząć?

‒ Masz stopery? – zapytała zdziwiona Irene, stając w drzwiach. Wyciągnął je z uszu i odłożył na nocny stolik.

‒ Nie mogłem zasnąć przez ptaki.

‒ Późno wróciłeś? Nie słyszałam, kiedy wszedłeś.

‒ Tak, było późno – albo raczej wcześnie. Na szczęście to raczej sprawa do zamknięcia. Samobójstwo. Dwóch policjantów wezwano w związku z zakłócaniem porządku przez nadmierne hałasowanie w mieszkaniu ofiary. Wygląda na to, że skoczył przez okno, zanim zdołali dostać się do środka. Tylko dlaczego miałby popełniać samobójstwo?

Irene usiadła obok niego na łóżku i delikatnie pogładziła go po plecach, tak samo, jak głaskała czasami Angolo.

‒ Pamiętaj, co ci zawsze powtarzam.

‒ Musisz być bardziej konkretna.

‒ Żebyś się zbytnio nie angażował. Jesteś śledczym w NPJS, nie pracujesz już w policji. A to, dlaczego się zabił, musi wyjaśnić policja. Ty musisz tylko ustalić, czy funkcjonariusze działali zgodnie z regulaminem.

Pocałował ją w policzek. Chciał zrobić coś więcej, ale usłyszał, jak Angolo szczeka w ogródku. Irene wstała, zabierając ciepłą dłoń z jego pleców.

‒ Chodź, zjedz z nami śniadanie. Nacieszmy się spokojnym weekendem z naszą wnuczką.

Miał nadzieję, że tak będzie. Tydzień jeszcze się nie skończył, a tak naprawdę wciąż był na zmianie.

Marianna wycierała łapy Angolo, gdy Roland wszedł do kuchni. Zazwyczaj czyścił psu łapy na schodach na zewnątrz, ale nic nie powiedział. Nie było sensu ryzykować psucia atmosfery już na starcie. Na pewno w trakcie weekendu i tak pojawią się napięte sytuacje. Doskonale pamiętał, kiedy Vicki i Olivia były nastolatkami. Marianna przypominała swoją matkę w tym wieku, miała równie krótki zapłon i wybuchała gniewem bez powodu.

‒ Dzień dobry, aniołku dziadka – powiedział, całując jej czuprynę i prawie przewracając ją z klęczek. Angolo pomógł mu, merdając radośnie ogonem i próbując lizać jego twarz. Marianna upadła na pupę i głośno się roześmiała, kiedy Angolo skierował swoje czułości na nią, okazując swoją radość za pomocą oślinionego języka.

‒ Chodź na śniadanie, Marianno. Jak znam Vicki i Tima, pewnie nic nie zjadłaś przed podróżą.

‒ Nie, nie jedliśmy – w głosie Marianny nadal było słychać śmiech. – Mama powiedziała, że mogę zjeść śniadanie tutaj.

‒ No widzisz, znam nasze dzieciaki – powiedziała Irene do Rolanda, który wkładał właśnie sweter, aby wyjść do skrzynki na listy. Pogoda w kwietniu była kapryśna, rano wiał chłodny wiatr, mimo że zbliżał się już maj.

‒ Nie trzeba, Marianna już przyniosła pocztę – powiedziała Irene, kiedy zauważyła, co chce zrobić. Wlała kawę do kubka i postawiła go obok gazety.

Roland usiadł posłusznie i przypomniał Mariannie, że podano śniadanie. Znów bawiła się z psem. Od początku byli ze sobą mocno związani.

‒ Dziennikarze szybko działają. Już jest na pierwszej stronie – stwierdziła Irene.

Roland podniósł gazetę i przeczytał nagłówek. Poniżej zobaczył zdjęcie Juliusa Habekosta, wyglądało jak z paszportu, i drugie zdjęcie: policyjny radiowóz na tle budynku mieszkalnego. Nie był zaskoczony ‒ kiedy odjeżdżali z Markiem z miejsca zdarzenia, widział, że sępy się zlatują. Przyciągały je policyjne radiowozy i wozy techników. Pewnie mieli też jakieś własne sposoby na wyczuwanie śladów śmierci i tragedii. Przynajmniej mieli na tyle dobrego smaku, aby nie publikować zdjęcia ogromnej czerwonej plamy na chodniku.

‒ Widzę, ale nie podkręcają wyników sprzedaży samobójstem, a faktem, że w sprawę jest zamieszanych dwóch oficerów policji.

‒ Oczywiście – powiedziała Irene – Samobójstwa nie są tak rzadkie, więc…

Roland szybko przebiegł wzrokiem po artykule, mrucząc coś pod nosem parę razy. Julius Habekost pracował w więzieniu przez 25 lat, ostatnich parę lat spędził w Instytucie Enner Mark, jak eufemistycznie mówiono na wschodniojutlandzkie więzienie stanowe. Słowo „więzienie” nie było ostatnio mile widziane, gdyż niektórzy uważali je za upokarzające w stosunku do osadzonych oraz ich rodzin.

Roland zerknął na Mariannę, która usiadła u szczytu stołu i patrzyła badawczo na zdjęcie z pierwszej strony gazety. Była blada, a jej oczy otworzyły się szeroko.

‒ Co się stało, skarbie? – zapytał.

‒ To… ojciec Matyldy.

‒ Matyldy?

‒ Mojej najlepszej koleżanki ze szkoły. Kiedy to się stało? Dopiero co go widziałyśmy, kiedy…

‒ Jesteś pewna, Marianno? Ten mężczyzna mieszkał w Horsens.

‒ Dokładnie. Rodzice Matyldy się rozwiedli i jej tata wyprowadził się do Horsens, żeby mieć bliżej do pracy, do więzienia. Matylda była u niego w zeszły weekend, odwiedziłam ją tam i dużo z nim rozmawiałam. Jest bardzo miły i zabawny. Co się stało?

Czyściciel 2: Skok

Подняться наверх