Читать книгу Krwawa Luna i inni. Prokuratorzy i śledczy systemu stalinowskiego w Polsce - Iwona Kienzler - Страница 6
ОглавлениеWstęp
Peerelowskie władze dysponowały dość rozbudowanym aparatem bezpieczeństwa, którego zasadniczym zadaniem nie było stanie na straży bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, ale wspieranie funkcjonowania dyktatury partii. Był to więc nie tylko oręż komunistów, ale najważniejsze spoiwo ich władzy. Jan Nowak-Jeziorański stwierdził kiedyś, że bezpieka, jak potocznie nazywano służby bezpieczeństwa funkcjonujące w PRL, była ni mniej, ni więcej tylko narzędziem wojny prowadzonej przez „władzę ludową” ze społeczeństwem, wojny bezpardonowej, brutalnej, w której stosowano niezgodne z obowiązującym prawem i często bestialskie metody. Oficjalna propaganda mówiła o walce czy wręcz o niszczeniu „wrogich sił”, a wszystkie wewnętrzne akty prawne obligowały bezpiekę do zapobiegania i zwalczania „wrogiej działalności”. Problem jednak polegał na tym, że pojęć „wrogie siły” czy „wroga działalność” nie definiował żaden kodeks prawny, dlatego można było je dowolnie stosować, kierując się jedynie kryteriami politycznymi.
Wojna ze społeczeństwem prowadzona przez komunistyczne władze przybrała wyjątkowo brutalne oblicze w czasach stalinowskich, kiedy do walki z „wrogami ludu” zaangażowano nie tylko bezpiekę, ale także cały aparat sprawiedliwości. Ówczesne sądownictwo nie było bynajmniej niezawisłe, ale podporządkowane partii, jej nakazom i zakazom, służąc wiernie i ferując wyroki zgodnie z żądaniem władz. Instytut Pamięci Narodowej, powołany do życia w styczniu 1999 roku, wprowadził przepisy o zbrodni komunistycznej, jak również nieznane wcześniej w polskim prawodawstwie pojęcie mordu sądowego, odnosząc je do czasów stalinowskiego terroru. Zgodnie z definicją do mordu sądowego dochodzi wtedy, kiedy sąd orzeka karę śmierci, która zostaje w rzeczywistości wykorzystana do zamordowania człowieka, lub kiedy orzeczenie kary ostatecznej jest niewspółmierne do czynu, za który skazany stanął przed sądem. A procesy przed stalinowskimi sądami były w istocie mordami sądowymi, ponieważ prokurator oskarżał na podstawie spreparowanych dowodów i zeznań wymuszonych torturami. Rola obrońcy została zmarginalizowana, a sąd orzekał z góry narzucony wyrok. Zanim jednak oskarżony trafił przed oblicze sądu, przechodził istne piekło przesłuchań prowadzonych przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa.
Chociaż działalności peerelowskiej służby bezpieczeństwa nie można porównywać, jak czasem czynią to współcześni ultraprawicowi dziennikarze, do hitlerowskiej SS, to nie sposób nie zgodzić się z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, który nazywa ją organizacją przestępczą. „Nikt nie policzy ludzi, którym partia i bezpieka zniszczyły życie, zamykając im przez dyskryminację w nauce, pracy i wykonywaniu zawodu drogę do zajęcia należnego miejsca w hierarchii społecznej – pisze Kurier z Warszawy. – Świadectwem zbrodni bezpieki są polskie katynie. Te masowe groby rozsiane po całej Polsce kryją szczątki ludzi najbardziej ofiarnych, którzy gotowi byli oddać swe życie w walce z wrogiem, a stracili je z ręki polskich katów ze Służby Bezpieczeństwa”[1].
W świadomości większości Polaków dominuje pogląd, że w czasach stalinowskich w kadrach zbrodniczego aparatu bezpieczeństwa, podobnie jak wśród morderców sądowych, dominowali Żydzi. Jest to zgodne z prawdą, gdyż, jak wykazały współczesne badania, wśród personelu ówczesnego aparatu represji, a więc zarówno wojskowego, jak i powszechnego wymiaru sprawiedliwości, Informacji Wojskowej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Milicji Obywatelskiej oraz więziennictwa liczba oficerów i osób sprawujących funkcje kierownicze, legitymujących się pochodzeniem żydowskim, wynosiła od kilku do kilkudziesięciu procent, podczas gdy Żydzi stanowili zaledwie jeden procent ludności ówczesnej Polski. Oficerowie pochodzenia żydowskiego stanowili także dość znaczny procent wśród kierowników i zastępców szefów wojewódzkich UB. Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy oprawcy stalinowskiej bezpieki i mordercy sądowi mieli żydowskie korzenie, nie brakowało wśród nich także Polaków, często wywodzących się z przedwojennej inteligencji, z wykształceniem prawniczym i praktyką jeszcze z czasów Drugiej Rzeczypospolitej. Należał do nich chociażby Zbigniew Domino, prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Władysław Garnowski, prezes Najwyższego Sądu Wojskowego (notabene były akowiec), naczelnik osławionego więzienia mokotowskiego Alojzy Grabicki, Teofil Karczmarz, sędzia NSW, słynący z ferowania wyroków śmierci sędzia Roman Kryże (o którym mecenas Siła-Nowicki mawiał, że „kryżuje” ludzi), prokurator Wacław Krzyżanowski, oskarżyciel „Inki”, sanitariuszki w oddziale „Łupaszki”, a przede wszystkim Stanisław Radkiewicz, szef Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN, a po jego przekształceniu w ministerstwo – minister bezpieczeństwa publicznego.
Pisząc o stalinowskich oprawcach czy mordercach sądowych, nie interesowała mnie jednak ich narodowość, ale poglądy, wyznawane przez nich ideały oraz droga, jaka doprowadziła ich do stalinowskich sądów czy UB, gdzie jako śledczy znęcali się nad przesłuchiwanymi ludźmi, wymuszając odpowiednie zeznania. Czy wierzyli w słuszność obranej przez siebie drogi, sądząc, że gdy wyeliminują przeciwników systemu, zbudują nowe, lepsze i bardziej sprawiedliwe państwo? Czy byli komunistami z przekonania? Czy też zaprzedali się dla kariery i zaszczytów, jakie oferowała im nowa władza? A może, tak jak twierdził na swoim procesie Różański, byli z gruntu dobrymi ludźmi, ale zepsuł ich „zły system”? Sądzę, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Jedno jednak jest pewne: każda władza nieprzestrzegająca zasad demokracji, dążąca do podporządkowania sobie niezawisłych sądów i lekceważąca podstawowe prawa prowadzi do pojawienia się całej armii takich ludzkich bestii.
Przypisy
1 J. Nowak-Jeziorański, Wstęp, [w:] J. Widacki, W. Wróblewski, Czego nie powiedział generał Kiszczak, Warszawa 1992, s. 7.