Читать книгу Krwawa Luna i inni. Prokuratorzy i śledczy systemu stalinowskiego w Polsce - Iwona Kienzler - Страница 8
Represyjność prawa i sądownictwa w powojennej Polsce
ОглавлениеRządy komunistów w powojennej Polsce spowodowały, że zasadniczym zadaniem, zarówno aparatu bezpieczeństwa, jak i aparatu sądowniczego PRL, zwłaszcza w latach 1944–1955, była walka z wszelkiego rodzaju „wrogami klasowymi”, „wrogami ustroju”, „reakcją”, „karłami burżuazji”, „zaplutymi karłami reakcji”, „burżuazją”, „wstecznictwem”. Jak słusznie zauważają współcześni historycy, problem polegał na tym, że definicji powyższych pojęć, którymi tak ochoczo szafowała peerelowska propaganda, przedstawiciele władz, a nawet ferujący surowe wyroki sędziowie, próżno szukać w kodeksie prawnym, dlatego można było je dowolnie stosować, kierując się jedynie kryteriami politycznymi. Określenia te stosowano więc wobec Kościoła, przedwojennej burżuazji, inteligencji, ziemiaństwa, Armii Krajowej oraz innych organizacji walczących o wolność Polski, oczywiście z wykluczeniem tych, mogących się wylegitymować komunistycznym lub chociaż ludowym rodowodem. Na domiar złego, o metodach zwalczania działalności tych organizacji lub jednostek, określanych wcześniej przytoczonymi pojęciami, decydowały z reguły wewnątrzresortowe instrukcje, a czasem po prostu wymyślali je sami funkcjonariusze bezpieki. Jakby tego było mało, aparat bezpieczeństwa, podobnie jak sądownictwo, tak bardzo zaangażował się w ściganie i karanie, jak również całkowite wyeliminowanie ze społeczeństwa wszelkich „wrogów ustroju”, że najważniejsze zadanie policji i sądownictwa w państwach demokratycznych, jakim jest karanie przestępców, spadło na ostatnie miejsce.
Pierwszym organem komunistycznego aparatu bezpieczeństwa powołanym na ziemiach polskich był Resort Bezpieczeństwa Publicznego, utworzony jako jeden z 13 resortów Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. PKWN był dość osobliwym tworem o charakterze rządu, działającym de facto bez legitymacji prawnej. Zgodnie z zamiarem Stalina miał być formalnym partnerem w rozmowach dotyczących powstania „nowej Polski”, państwa, które na mocy konferencji jałtańskiej miało znaleźć się w strefie wpływów ZSRR.
Jak wiadomo, PKWN, wbrew kłamliwej propagandzie, nie powstał wcale w Lublinie 22 lipca 1944 roku, ale utworzono go z inicjatywy Stalina między 18 a 20 lipca 1944 roku w Moskwie, a jego członkowie przed końcem lipca 1944 roku nie zdążyli nawet dotrzeć na ziemie polskie. Zadbano też o pozory prawne dla działania tego organu, mającego pełnić funkcję rządu. Służył temu stosowny dekret tzw. Krajowej Rady Narodowej, samozwańczego parlamentu utworzonego przez PPR, określającego siebie jako: „faktyczna reprezentacja polityczna narodu polskiego, upoważniona do występowania w imieniu narodu i kierowania jego losami do czasu wyzwolenia Polski spod okupacji”. W rzeczywistości był to twór polityczny powstały z inspiracji Sowietów, całkowicie spenetrowany przez NKWD i obsadzony przez jego agenturę. Aby przynajmniej zachować pozory legalności, Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego został powołany (antydatowaną) ustawą Krajowej Rady Narodowej z 21 lipca 1944 roku.
Zgodnie z przywołaną ustawą PKWN miał 13 resortów, w tym Bezpieczeństwa Publicznego – narzędzie do utrzymania władzy i porządku komunistycznego w ówczesnej Polsce. Nazwa „resort” funkcjonowała do chwili powstania Rządu Tymczasowego i 1 stycznia 1945 roku została zmieniona na Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, podobnie pozostałe resorty także zostały przekształcone w ministerstwa. Na ich czele mieli stanąć kierownicy, a kierownikiem Resortu Bezpieczeństwa Publicznego został Stanisław Radkiewicz. W tym miejscu należy zwrócić uwagę, że ustawa nie zawierała żadnych przepisów określających zadania i kompetencje poszczególnych resortów. Ponieważ ten kierowany przez Radkiewicza miał być najważniejszym gwarantem zdobycia i utrzymania przez komunistów władzy w Polsce, kolejne dekrety PKWN, a więc akty prawne z mocą ustawy, wydawane przez organ inny niż parlament, nadały mu bardzo szerokie uprawnienia. Obejmowały one m.in. wykonywanie czynności prokuratury oraz sądów, jak również prowadzenie śledztw wobec podejrzanych o przestępstwa w rozumieniu dekretów PKWN. Resort zajmował się więc ściganiem osób wrogich lub tylko uznanych za wrogie wobec władzy. Jak łatwo się domyśleć, w organizacji Resortu Bezpieczeństwa Wewnętrznego niemały udział mieli towarzysze z bratniego ZSRR. Funkcjonujący tam system prawny był dla komunistycznych władz w Polsce wzorem do naśladowania. Dlatego, mimo że, przynajmniej teoretycznie, wciąż obowiązywał przedwojenny kodeks karny z 1932 roku, komuniści podjęli dość karkołomną próbę przemodelowania jego przepisów za pomocą odpowiednich dekretów.
Nic więc dziwnego, że ostatecznie prawu karnemu wyznaczono funkcję narzędzia w utworzonym na wzór sowiecki systemie represji, które służyło realizacji celów politycznych i gospodarczych nowej władzy utworzonej na terenach ZSRR, która przybyła wraz z wojskiem. Tak sprytnie „skrojone” prawo karne służyło jednemu zasadniczemu celowi: niszczeniu opozycji politycznej, z czego zresztą wywiązywało się nieźle, a jego zastosowanie w gospodarce zastąpiło mechanizmy wolnego rynku.
Już w pierwszych dniach funkcjonowania PKWN można było się przekonać, jakie intencje przyświecają ludziom go tworzącym, już bowiem 26 lipca 1944 roku, a więc zaledwie cztery dni po oficjalnym ogłoszeniu Manifestu, stronie radzieckiej przekazano jurysdykcję nad obywatelami polskimi, którzy w strefie przyfrontowej popełnili przestępstwa przeciwko oddziałom Armii Czerwonej. 30 października tego samego roku uchwalono dekret o ochronie państwa, który de facto był po prostu narzędziem do walki z antykomunistycznym podziemiem. Ponad rok później, 16 listopada 1945 roku, wydano kolejne specjalne akty karne – dekrety o postępowaniu doraźnym, o utworzeniu i zakresie działania Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym oraz o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa. Ten ostatni uważany jest obecnie za pierwszą wersję tzw. Małego kodeksu karnego, całkowicie zmieniającego przepisy kodeksu z 1932 roku. Zmiana ta polegała głównie na zaostrzeniu przepisów i skierowaniu ich przeciwko potencjalnej opozycji. Kolejnym krokiem zmierzającym ku rozbudowie systemu prawa karnego było uchwalenie 13 czerwca 1946 roku dekretu, noszącego zresztą identyczny tytuł, jak ten z poprzedniego roku.
Najbardziej znaczącymi aktami były te o charakterze obrachunkowym, np. z 31 sierpnia 1944 roku zwany dekretem sierpniowym lub po prostu sierpniówką. Co ciekawe, jak stwierdza dziś znawca prawa karnego z czasów stalinowskich, Piotr Kładoczny, wspomniany akt prawny nie miał swojego odpowiednika nawet w systemie prawnym ZSRR, który polscy komuniści chcieli przeszczepić na polski grunt. Ostatniego sierpnia PKWN uchwalił więc dekret o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców narodu polskiego, skąd można wysnuć wniosek, że dotyczył on wyłącznie zbrodni wojennych dokonanych na ludności polskiej. Tak rzeczywiście było, ale oprócz zbrodniarzy wojennych, katów z obozów koncentracyjnych, konfidentów, zdrajców, szmalcowników i volksdeutschów komuniści wykorzystywali go także do rozprawy z AK czy też cywilnymi działaczami Polskiego Państwa Podziemnego, walczącymi przecież z najeźdźcą o wolność naszego kraju. W tym przypadku posiłkowano się terminologią radziecką, w której mianem „faszyzmu” nie określano tylko ideologii w państwie włoskim pod wodzą Mussoliniego czy hitlerowskich Niemiec. Określenie to wykorzystywano też do stygmatyzacji sił politycznych wrogich władzy komunistycznej, dlatego używano go wobec podziemia niepodległościowego, i to nie tylko w Polsce, ale także na Ukrainie oraz w państwach bałtyckich. Dekret sierpniowy został więc wykorzystany m.in. w procesach generała Emila Fieldorfa „Nila” i Kazimierza Moczarskiego.
Kolejnym aktem odwetowym wykorzystywanym do rozprawy z podziemiem i opozycją, ale także z elitą przedwojennej Polski, w tym z urzędnikami administracji i funkcjonariuszami państwowymi Drugiej Rzeczypospolitej, był uchwalony 22 stycznia 1946 roku dekret o odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego. W oficjalnej propagandzie nowych władz Druga Rzeczpospolita przedstawiana była nie tylko jako państwo burżuazyjne, ale też, zwłaszcza w ostatnich latach swego istnienia, jako państwo… faszystowskie. Ukuto nawet pojęcie „rodzimy faszyzm”, stosowane wobec rządów sanacji, jak potocznie nazywano obóz polityczny sprawujący rządy w Polsce w okresie od maja 1926 do września 1939 roku, a więc po przewrocie majowym dokonanym przez Józefa Piłsudskiego.
Nowe komunistyczne władze pokazywały jednostronny obraz tego okresu w historii naszego kraju, przedstawiając go jako czas wielkiej biedy, nierówności społecznych, terroru policyjnego, prześladowania lewicowych (a więc postępowych) organizacji politycznych i społecznych oraz okrucieństw Berezy Kartuskiej. Józefa Piłsudskiego porównywano nawet do dyktatora III Rzeszy. Partyjny „Sztandar Ludu” pisał o nim: „to mały Hitlerek w polskim wydaniu, który lekceważył wyraźnie Sejm, z Konstytucji uczynił świstek papieru i realizował konsekwentnie politykę Brześcia i Berezy”[1]. Uparcie lansowano też pogląd, że wrześniowa klęska 1939 roku była wynikiem nieudolnej polityki sanacji i „zbrodniczej” działalności ówczesnych elit politycznych. Przy okazji pod niebiosa wynoszono zasługi polskich komunistów, skwapliwie omijając drażliwą kwestię napaści ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku.
Dekret był drastycznym przykładem złamania fundamentalnej zasady prawa: Lex retro non agit – Prawo nie działa wstecz, gdyż w jego artykule 10 zapisano, że ma on zastosowanie „do przestępstw, przewidzianych niniejszym dekretem, a popełnionych przed dniem 1 września 1939 r.”[2]. Co więcej, dekret ten zawierał dość niejasne sformułowania, które można było dopasować niemal do każdej sytuacji, a wszystkie działania przyporządkować do kategorii działalności „na szkodę Narodu lub Państwa Polskiego”. Niejasny był też artykuł 3, głoszący: „Kto, idąc na rękę ruchowi faszystowskiemu lub narodowosocjalistycznemu, działał w zakresie rozstrzygania w sprawach publicznych na szkodę Narodu lub Państwa Polskiego w sposób inny niż przewidziany w art. 1 lub 2, podlega karze więzienia”[3]. Cóż bowiem może oznaczać pójście „na rękę ruchowi faszystowskiemu”? Co więcej, ustawodawca celowo nie do końca określił konkretny wymiar kary za poszczególne czyny, co stanowiło pretekst do zasądzania ich w bardzo wysokim wymiarze.
Na podstawie tego dekretu ścigano więc nie tylko przedwojennych urzędników państwowych, co było zresztą zadaniem niemal niewykonalnym, gdyż w większości ludzie ci albo już nie żyli, albo przebywali na emigracji, ale również osoby uznane przez komunistyczne władze za przedstawicieli sanacyjnego aparatu represji. Do tej grupy należy zaliczyć niewątpliwie pułkownika Wacława Kostka-Biernackiego, sprawującego nadzór nad obozem w Berezie Kartuskiej, skazanego w głośnym procesie w 1953 roku na karę śmierci, zamienioną późnej na dożywocie. Znaleźli się w niej także kierownicy Brygady I Urzędu Śledczego na m.st. Warszawę, Henryk Pogorzelski i Tadeusz Pawłowski, których oskarżono o zwalczanie komunistycznej działalności w czasach Drugiej Rzeczypospolitej. Ich również skazano na karę śmierci, którą ostatecznie zamieniono na 15 lat więzienia dla Pogorzelskiego i dożywocie dla Pawłowskiego. Na podstawie omawianego dekretu na ławę oskarżonych trafiło też wielu wysokich rangą funkcjonariuszy przedwojennego systemu więziennictwa. Bardzo często na podstawie dekretu z 22 stycznia 1946 roku stawiano zarzuty także w innych sprawach karnych, w których oskarżeni nie mieli nic wspólnego ani z przedwojenną władzą, ani ze służbami więziennictwa w Drugiej Rzeczypospolitej. Na przykład aresztowanemu w 1951 roku i sądzonemu w pokazowym procesie w dniach 14–20 września 1953 roku biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi, oprócz zarzutu szpiegostwa na rzecz USA i Watykanu, nielegalnego handlu walutami i kolaboracji, zarzucono także faszyzację życia społecznego. Duchownego oskarżono o to, że w trakcie pobytu we Francji w latach 1922–1928 brał udział w zwalczaniu polskiego ruchu robotniczego na emigracji, a w okresie rządów sanacji współpracował z „faszystowskim rządem” w zwalczaniu tzw. ruchów postępowych, znacznie przyczyniając się w ten sposób do… osłabienia obronności kraju.
Krótko mówiąc, każda forma represji zastosowana wobec działaczy komunistycznych w czasach Drugiej Rzeczypospolitej albo jedynie, jak w przypadku biskupa Kaczmarka, milczące jej akceptowanie, zasługiwała w oczach ówczesnego wymiaru sprawiedliwości na uznanie za działalność na szkodę narodu i państwa polskiego. Jak pokrętne było to rozumowanie, dowodzi chociażby orzeczenie sądu w sprawach Henryka Pogorzelskiego i Tadeusza Pawłowskiego: „Jest oczywistym, że gdyby w Polsce w okresie drugiej niepodległości zwyciężyła polityka KPP, Polska nie byłaby we wrześniu 1939 r. krajem zacofanym pod względem gospodarczym i wojskowym, nie byłaby izolowana i pozbawiona potężnego sojusznika w postaci Związku Radzieckiego, nie byłaby nieomal bezbronna wobec hitlerowskiej napaści. [...] Wtrącanie najwybitniejszych działaczy tych partii [tj. KPP, jak również radykalnych partii lewicowych – I.K.] do więzień, do Berezy i tych wszystkich miejsc udręki, jakimi dysponował reżim sanacyjny, było przede wszystkim działalnością przeciwko Narodowi Polskiemu, który w tragiczne dni września 1939 r. został zmuszony do poniesienia konsekwencji zdradzieckiej polityki reakcji”[4].
Ludzie wtrącający działaczy komunistycznych do więzienia lub sprawujący nadzór nad nimi w czasie odsiadywania przez nich wyroków, zdaniem sądu, prowadzili działalność przestępczą, wymierzoną „przeciwko partiom komunistycznym i antyfaszystowskim, jedynej wówczas sile przeciwstawiającej się poważnie siłom agresywnym faszyzmu i budzącej czujność społeczeństwa przez wskazywanie na niebezpieczeństwo grożące Narodowi i Państwu Polskiemu ze strony faszyzmu – osłabiali ducha obronnego społeczeństwa, paraliżując jego aktywność, izolując od społeczeństwa najaktywniejsze i najdzielniejsze jednostki”[5], a więc, pośrednio, doprowadzili do klęski wrześniowej.
W latach 1944–1954 wydano ponad 100 dekretów i ustaw dotyczących funkcjonowania gospodarki i nowego politycznego ładu, których realizację zapewniał system represji. Niestety, ich skutki były nie do naprawienia.
Komuniści nie tylko naginali obowiązujący system prawny do swoich potrzeb, ale posuwali się do oszustwa, jakim było chociażby sfałszowanie wyborów w styczniu 1947 roku, dzięki czemu przejęli pełnię władzy w powojennej Polsce. Zanim jednak do tego doszło, doprowadzono do przekształcenia PKWN w komunistyczny rząd, stanowiący konkurencję dla wciąż przecież legalnego i uznawanego na arenie międzynarodowej rządu emigracyjnego w Londynie.
Utworzenie takiego rządu było dla ZSRR koniecznością, głównie z powodu komplikacji, jakie pojawiały się na arenie międzynarodowej. Sytuacja, w której PKWN funkcjonował w Lublinie, a rząd na emigracji, bardzo utrudniała „rozmowy międzysojusznicze na temat ładu powojennego, niewiele posuwając naprzód kwestię uznania międzynarodowego »nowej« Polski”[6]. Nic dziwnego, że zniecierpliwiony Stalin w październiku 1944 r., podczas spotkania z przedstawicielami PKWN w Moskwie, powiedział, aby przyspieszyli działania zmierzające w tym kierunku oraz organizowali „wystąpienia dołów w tej sprawie”[7]. Aby sprostać oczekiwaniom dyktatora, polscy komuniści zintensyfikowali działania. Przede wszystkim starano się wywołać wrażenie, że powstanie rządu w Lublinie jest życzeniem narodu, dlatego prasa rozpisywała się o wiecach, na których lud miast i wsi domagał się powołania Rządu Tymczasowego, a członkowie PKWN w swoich wypowiedziach na łamach gazet mówili o żądaniu całego społeczeństwa. W końcu słowo stało się ciałem i 31 grudnia 1944 r. „Krajowa Rada Narodowa, przychylając się do ogólnych żądań społeczeństwa polskiego, wyrażonych w masowych uchwałach, rezolucjach i wezwaniach organizacji społecznych, politycznych i zawodowych, zebrań fabrycznych, chłopskich, inteligenckich, młodzieżowych oraz zjazdów i kongresów: spółdzielczego, chłopskiego, związków zawodowych i poszczególnych partii politycznych”[8] powołała w miejsce PKWN „Rząd Tymczasowy Rzeczypospolitej Polskiej oparty o program działania wyrażony w Manifeście Lipcowym Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego”[9].
Rząd londyński oczywiście z miejsca oprotestował powołanie tego organu władzy, ale nikt się tym specjalnie nie przejął. Powstanie Rządu Tymczasowego było na rękę przede wszystkim przywódcy ZSRR, który dzięki temu „mógł łatwiej wycofać się z zarysu porozumienia co do formuły legalizacji faktu funkcjonowania dwóch polskich ośrodków władzy, do którego zbliżono się w październiku 1944 r. W zamierzeniu Stalina nowy byt miał zarazem ułatwić Rooseveltowi i Churchillowi decyzję cofnięcia uznania Rządowi RP na wychodźstwie”[10].
Wraz z powstaniem nowego rządu Resort Bezpieczeństwa Publicznego przekształcono w Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, a na jego czele stanął Stanisław Radkiewicz, teraz w randze ministra, który wcześniej niejednokrotnie miał okazję udowodnić swoje oddanie i lojalność, zarówno wobec krajowych komunistów, jak i Wielkiego Brata ze Wschodu. W terenie funkcjonowały podległe ministerstwu Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego, które z czasem zaczęto określać skrótem UB, a ich funkcjonariuszy – ubekami.
Wraz z utworzeniem ministerstwa z Polski wyjechali oficerowie radzieccy, wcześniej oficjalnie pełniący funkcje doradców nowo utworzonych służb bezpieczeństwa na ziemiach polskich. A było ich niemało, tylko w strukturach Informacji WP działało aż 100 pracowników kontrwywiadu wojskowego „Smiersz”, a kolejnych 15 funkcjonariuszy NKWD – w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego. Swojego doradcę, którym był podpułkownik Bielajew z NKWD, miał nie tylko Radkiewicz, ale poszczególni wiceministrowie, dyrektorzy departamentów, naczelnicy wydziałów oraz szefowie wojewódzkich i powiatowych urzędów bezpieczeństwa. Funkcjonariuszy będących doradcami ministra nazywano potocznie sowietnikami; w latach 1944–1956 byli to kolejno: generał Sierow, pełniący funkcję do kwietnia 1945 roku, generał Nikołaj Sieliwanowski, który wytrwał na stanowisku do kwietnia 1946 roku, pułkownik Siemionow i Siergiej Dawydow, doradzający szefowi resortu bezpieczeństwa do 1950 roku, pułkownik Michaił Bierzoborodow, pełniący funkcję doradcy od 1950 do 1953 roku, Nikołaj Kowalczuk współpracujący z ministrem w 1953 roku, generał Serafin Lalin, będący doradcą do początków 1954 roku, którego w 1954 roku zastąpił generał Gieorgij Jewdochimienko.
Oficerowie radzieccy pracowali również na eksponowanych stanowiskach w logistyce, pionach technicznych oraz kadrach. Ich zasadniczym zadaniem była oczywiście kontrola nad „polskim” aparatem bezpieczeństwa. Poza tym dysponowali własną, świetnie zorganizowaną i sprawnie funkcjonującą siecią agenturalną, która pozwalała wnikać im we wszystkie dziedziny życia w Polsce. Korpus doradców miał nawet własny sztab, którego siedziba znajdowała się w ambasadzie radzieckiej w Warszawie. Poza korzystaniem z rad i bogatego doświadczenia sowietników aparat bezpieczeństwa wyposażony był także w radzieckie uzbrojenie, umundurowanie i sprzęt łączności.
Radzieccy konsultanci, których należałoby określać mianem nadzorców, sprawowali oczywiście kontrolę nad procesem likwidacji oddziałów polskiego podziemia niepodległościowego. Jednak wyjazd owych „doradców” nie odmienił oblicza służb bezpieczeństwa ani też oblicza wymiaru sprawiedliwości, które stały się skutecznym narzędziem terroru i przymusu w rękach komunistycznych władz. Co więcej, działalność aparatu bezpieczeństwa: stosowany przez niego terror i towarzyszące mu bezprawie, stała się symbolem pierwszej dekady powojennych rządów. Lata 1944–1956, nazywane okresem stalinowskim, należały do najmroczniejszych rozdziałów powojennej historii Polski. Obywatele byli inwigilowani przez władzę, a Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, któremu podlegały urzędy bezpieczeństwa na szczeblu wojewódzkim, powiatowym i miejskim – siały strach i terroryzowały obywateli. Na porządku dziennym były nocne aresztowania, bezprawne zatrzymania, brutalne przesłuchania, wymuszanie zeznań. Do więzienia można było trafić za słuchanie zagranicznych audycji radiowych, krytykowanie władzy, brak akceptacji dla kolektywizacji wsi. Nie można było nawet obchodzić świąt kościelnych, na przykład Matki Boskiej Zielnej 15 sierpnia, czy przedwojennych świąt państwowych, jak Konstytucji 3 maja.
Represje miały dwa cele: wiarygodność władzy wobec społeczeństwa nieakceptującego nowego porządku i wyeliminowanie, także dosłowne, osób niewygodnych dla władzy. Drugi cel, eliminowanie osób niewygodnych, osiągnięto przez stosowanie wspomnianych wyżej dekretów: sierpniowego i o faszyzacji.
Nad organizacją aparatu bezpieczeństwa czuwał oczywiście Stalin, wykazując wyjątkową troskę o właściwy dobór zatrudnionych w nim funkcjonariuszy. Początkowo mieli oni rekrutować się spośród Polaków służących w szeregach Armii Czerwonej lub żołnierzy tej formacji nieprzyznających się do polskiego pochodzenia, ale w stopniu dobrym lub zadowalającym władających językiem polskim. To właśnie wśród nich polscy komuniści, oczywiście z błogosławieństwem Wielkiego Brata, mieli znaleźć ludzi gotowych do pełnienia najwyższych funkcji w tworzonej właśnie bezpiece. Po starannym wyborze kandydatów poddano ich szkoleniu w NKWD, polegającym głównie na zaznajomieniu z technikami operacyjnymi i metodami śledczymi – nieodzownymi składnikami aparatu terroru, jaki miał funkcjonować na terenie Polski.
Najobfitszym źródłem kadr przyszłych służb bezpieczeństwa okazała się jednak szkoła oficerska nr 366 w Kujbyszewie (obecnie Samara), skąd wywodzili się późniejsi kierownicy jednostek aparatu bezpieczeństwa. Co ciekawe, przyszli uczniowie szkoły oficerskiej nie wiedzieli o jej istnieniu, nie mogli zatem zgłosić chęci nauki w tej placówce. Kandydatów na szkolenie wybierano bez ich wiedzy, po wcześniejszym rozpracowaniu, weryfikacji i sprawdzeniu pod względem politycznym przez NKWD. Jak wynika z zachowanej dokumentacji, selekcja i nabór na kursy w Kujbyszewie były prowadzone już w lecie 1943 roku, kiedy do stacjonującej w Sielcach 1 Dywizji im. T. Kościuszki przyjechała tajemnicza komisja złożona z oficerów sowieckich w mundurach różnych rodzajów broni. Zróżnicowane umundurowanie miało zamaskować funkcjonariuszy NKWD. Komisja wzywała na rozmowy wcześniej starannie wyselekcjonowanych żołnierzy i oficerów, których poddawano szczegółowemu przesłuchaniu. Enkawudzistów interesowała zwłaszcza przeszłość ewentualnych kandydatów, których badano, stosując metodę krzyżowych pytań.
Po wyjeździe komisji nie nastąpiły żadne dalsze działania, ale w marcu i kwietniu 1944 r., kiedy polska dywizja stacjonowała w okolicach Smoleńska, wielu z badanych w Sielcach otrzymało nagłe wezwanie do Kujbyszewa. Tam zdziwionego delikwenta informowano, że weźmie udział w szkoleniu oficerskim, podawano mu informacje odnośnie do jego długości, terminu i miejsca. Jak łatwo się domyślić, odmowa nie wchodziła w grę. Dopiero na miejscu kursanci się dowiadywali, na czym ma polegać ich edukacja. Formalnie kurs rozpoczął się w połowie kwietnia 1944 roku, ale był to jedynie wstęp do zasadniczego szkolenia, który miał wyłonić najlepszych kandydatów do nauki w Kujbyszewie, dokąd ostatecznie trafiło 217 osób. Stworzono z nich dwie kompanie, każda po pięć plutonów.
Czego uczyli się „kujbyszewiacy”, jak ich później nazywano w Polsce? Jak się okazuje, program obejmujący dwa miesiące nauki podzielony był na trzy zasadnicze działy: przedmioty ogólnokształcące, w tym m.in. historia polskiego ruchu robotniczego, historia ZSRR, ze szczególnym uwzględnieniem działalności Czeka, czyli Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (poprzedniczki NKWD), oraz historia literatury rosyjskiej i radzieckiej (naukę historii literatury polskiej uznano za zbędną). Drugi dział obejmował wojskowość, w tym naukę o broni, strzelanie i musztrę. Wykształcenia dopełniała tematyka zawodowa, czyli nauka metod pracy śledczej i operatywnej w połączeniu z wybranymi zagadnieniami prawa.
Ci kursanci, którzy nie opanowali zbyt dobrze języka rosyjskiego, mieli poważne problemy z nauką i ze zrozumieniem wykładowców, ponieważ w Kujbyszewie wszystkie zajęcia, z wyjątkiem historii polskiego ruchu robotniczego, prowadzone były w języku rosyjskim. Ale to nie koniec problemów, na jakie natknęli się uczestnicy kursu. Co prawda, codziennie kładziono im do głowy, że są „najlepszymi z najlepszych”, ale najważniejszymi kryteriami doboru uczestników szkolenia nie były przecież inteligencja i poziom wykształcenia. W efekcie większość miała zaledwie podstawowe, często niepełne wykształcenie i na ogół nie miała nawyku uczenia się, co dodatkowo utrudniało przyswajanie wiedzy. Nic dziwnego, że, jak wspominał jeden z uczestników, wykładowcy wkładali „maksimum wysiłku i serca, aby w jak najprzystępniejszy sposób przekazać swoje wiadomości i doświadczenie”[11].
Trzydziestego pierwszego lipca 1944 r. około dwustu kursantów zakończyło zajęcia i zdało egzamin końcowy, po którym mocodawcy bezzwłocznie wysłali ich do Lublina, a do Kujbyszewa przybyła następna, stuosobowa grupa. Z czasem przysyłano tam kursantów z Polski, ale z powodu braków kadrowych czas szkolenia stopniowo był skracany, co drastycznie odbiło się na jego poziomie.
Absolwenci pierwszego kursu w Kujbyszewie stawili się w Lublinie na początku sierpnia 1944 roku, z zadaniem organizacji aparatu bezpieczeństwa i objęcia w nim kierowniczych funkcji na szczeblu resortu województw i powiatów. Do dyspozycji Teodora Dudy, kierownika Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, skierowano trzynastu oficerów, z których większość została w urzędzie wojewódzkim, a pozostali zasilili urzędy powiatowe, gdzie z reguły obejmowali kierownicze stanowiska. „Kujbyszewiacy” wyróżniali się umundurowaniem, składającym się m.in. ze spodni w kolorze granatowym oraz charakterystycznych butów z miękkimi, marszczącymi się cholewami, tzw. harmoszkami.
Pod koniec 1944 roku w szeregach bezpieki służyło już około 2500 funkcjonariuszy, a przecież wojna wciąż trwała, front znajdował się na Wiśle, a komuniści mieli w swych rękach jedynie 30 procent obszaru dzisiejszej Polski. Aparat bezpieczeństwa rozrastał się coraz bardziej i w maju 1945 r. zatrudniał 24 000 funkcjonariuszy.
Jak można się domyślić, funkcjonariusze bezpieki nie cieszyli się sympatią obywateli. Wkrótce pojawił się pogląd, że są to komuniści pochodzenia żydowskiego, wysłani przez Sowietów na kurs w Kujbyszewie, którzy po powrocie do kraju przywdziewali polskie mundury, by kontrolować społeczeństwo. Tymczasem w zdecydowanej większości istniejących urzędów bezpieczeństwa na obszarze powiatu jego funkcjonariusze byli Polakami, podobnie jak w milicji i wojsku. Osoby żydowskiego pochodzenia, ale także członkowie innych mniejszości narodowych, jak również Rosjanie, zajmowali najważniejsze stanowiska na szczeblu centralnym. Przy czym Rosjanie byli nie tylko doradcami, ale pełnili także funkcje organizacyjne i dowódcze.
Obok aparatu bezpieczeństwa komuniści zajęli się także organizacją sądownictwa. Zaraz po wojnie w Polsce funkcjonowało szesnaście rejonowych sądów wojskowych i sekcje spraw tajnych w sądach powszechnych, które podlegały władzom bezpieczeństwa i informacji. Od początku wiadomo było, że sądownictwo w państwie, w którym władzę mieli przejąć komuniści, bynajmniej nie będzie niezawisłe i niezależne. Już w sierpniu 1944 roku zastępca kierownika resortu sprawiedliwości PKWN, Leon Chajn, oświadczył: „Od sądu Demokratycznej Polski oczekujemy surowych wyroków dla tych wszystkich, którzy stoją na drodze postępu, dla tych, którzy przeszkadzają w zapanowaniu na świecie wzniosłych haseł wolności i równości”[12]. Zgodnie z tą wskazówką, w latach 1944–1955 polskie sądownictwo prowadziło walkę z tymi, którzy, zdaniem partii, stali „na drodze postępu”, a więc zwalczało wszelką opozycję i wrogów władzy ludowej, stając się de facto organem aparatu przemocy i terroru wymierzonym przeciw obywatelom.
W tym czasie, a więc w latach 1944–1955, jurysdykcji sądów wojskowych podlegały wszelkie czyny, przedmiotowo lub podmiotowo. W roku 1944 sądy wojskowe objęły swoją właściwością również wszystkich pracowników kolei, PKP bowiem zostały zmilitaryzowane dekretem z 4 listopada 1944 roku, a ludność cywilna objęta jurysdykcją wojskową na podstawie dekretu z 30 października 1944 roku o ochronie państwa, dekretem z 16 listopada 1945 o ochronie państwa, tudzież dekretem z 16 listopada 1945 roku o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa polskiego. Mały kodeks karny z 13 czerwca 1946 roku umacniał właściwości sądów wojskowych wobec osób cywilnych. Od 12 lipca 1946 roku w sądach wojskowych za wszystko karano w trybie doraźnym: zarówno za przestępstwa uznawane za polityczne, mające na celu obalenie ustroju, za działalność podczas wojny, jak i za niemające nic wspólnego z polityką. „Tylko w latach 1944–1948 aresztowano około 100–150 tysięcy osób, a sądy wojskowe wydały w tym czasie ponad 22 tysiące wyroków, w tym 2500 wyroków śmierci, z których większość wykonano. W latach pięćdziesiątych został rozwinięty proceder tajnych rozpraw sądowych, utrzymanych w ścisłej tajemnicy, a równolegle odbywały się głośne procesy pokazowe, w większości oparte na fałszywych oskarżeniach”[13].
Takiego sfingowanego procesu, z wyrokiem ustalonym odgórnie, cudem uniknął prezes PSL Stanisław Mikołajczyk, któremu 20 października 1947 roku udało się odpłynąć z Gdyni do Wielkiej Brytanii na pokładzie brytyjskiego statku „Baltavia”. Ukryto go między bagażami brytyjskiego chargé d’affaires, które przywieziono na statek z Warszawy ciężarówką ambasady. Dzięki sprowokowanej awanturze urzędnika ambasady z żołnierzami WOP Mikołajczyk niepostrzeżenie znalazł się na statku. Kilka dni wcześniej, 17 października, poprosił ambasadę amerykańską o pomoc w wydostaniu się z kraju. Miał informacje, że 27 października, podczas posiedzenia sejmu, pozbawiony zostanie immunitetu poselskiego, a potem osądzony na karę śmierci. Amerykanie pomogli w zorganizowaniu ucieczki, ale polskie władze wykorzystały to propagandowo. Zenon Kliszko na mównicy sejmowej oświadczył, że „Obce czynniki kierujące polityką S. Mikołajczyka doszły do przekonania, że należy go zabrać z kraju, zanim ostatecznie kompromitacja wobec narodu polskiego nie uczyni go całkiem nieprzydatnym narzędziem”[14]. Nie wszyscy, niestety, mieli tyle szczęścia co Mikołajczyk. Oskarżeni w procesie przywódcy WiN, który odbył się w pierwszych dniach stycznia 1947 roku, otrzymali wysokie wyroki, z karą śmierci włącznie.
Właściwości sądów wojskowych umacniał także dekret z 26 października 1949 roku o ochronie tajemnicy państwowej. W latach 1944–1955, oprócz żołnierzy WP, jeńców, zakładników, poborowych od chwili powołania, pracowników PKP i ludności cywilnej, w obszarze właściwości sądownictwa wojskowego znaleźli się funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MO, KBW, Służby Więziennej), członkowie Powszechnej Organizacji „Służba Polsce” i żołnierze WOP. Stan taki trwał aż do roku 1955, gdy 1 maja 1955 roku weszła w życie Ustawa o przekazaniu sądom powszechnym dotychczasowej właściwości sądów wojskowych w sprawach karnych osób cywilnych, funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa publicznego, Milicji Obywatelskiej i Służby Więziennej z dnia 5 kwietnia 1955 roku.
Kwestię zadań stojących przed „nowym”, „ludowym” wymiarem sprawiedliwości poruszył nawet Bolesław Bierut, przemawiając 20 kwietnia 1949 roku podczas plenum KC PZPR. Według niego te najważniejsze to: wzmocnienie walki z obcą agenturą, wyostrzenie i udoskonalenie form tej walki, demaskowanie i unieszkodliwianie ośrodków obcej agentury, wzmocnienie obronności kraju oraz walka z podżegaczami wojennymi i ich ekspozyturą w kraju.
Sędziom mającym wątpliwości wykładni udzielił dyrektor Departamentu Ustawodawczego Ministerstwa Sprawiedliwości oraz redaktor naczelny „Nowego Prawa” – Leszek Lernell. W redagowanym przez siebie periodyku pisał, że: „Podstawową funkcją sądownictwa w nowym państwie jest ochrona ustroju demokracji ludowej […] walka o rugowanie i likwidację elementów kapitalistycznych”[15].
Zdaniem marksistowskiego teoretyka państwa i prawa Stanisława Włodyki „Skutkiem takiego stanu rzeczy było przyjęcie, że:
1) sądy mogły odmówić zastosowania »norm formalnie co prawda obowiązujących, ale sprzecznych z postulatem ochrony demokracji ludowej i jej rozwoju w kierunku socjalizmu«;
2) w sporach cywilnych, których stronami była jednostka reprezentująca »własność społeczną« i jednostka reprezentująca »inną kategorię własności – należy dać bezwzględną przewagę jednostkom reprezentującym własność społeczną«;
3) w sporach, w których jedną ze stron jest przedstawiciel »klasy wyzyskującej«, należy »dawać bezwzględne pierwszeństwo stronie przeciwnej […] nawet z naruszeniem obowiązujących przepisów proceduralnych«”[16].
Inny prominentny prawnik i procesualista karny Leon Schaff w swojej rozprawie doktorskiej uznał, że najważniejszymi działaniami wymiaru sprawiedliwości w kraju, w którym władzę sprawuje lud, są m.in.: „dławienie oporu obalonych klas wyzyskiwaczy”[17], obrona przed „wszelkimi zamachami wroga klasowego”[18], walka „przeciw własnym wyzyskiwaczom, [...] przeciw szpiegom, dywersantom, agentom obcego wywiadu nasłanym przez państwa kapitalistyczne”[19] oraz „ściganie i tępienie wszelkich przejawów wrogiej ideologii, reprezentującej interesy obalonych klas wyzyskiwaczy”[20].
Henryk Świątkowski, minister sprawiedliwości w latach 1945–1956, uważał, że wśród zadań sądów „szczególną rolę odgrywa walka o praworządność ludową”[21]. Można było również spotkać poglądy takie, jakie reprezentowali: sędzia Sądu Najwyższego Gustaw Auscaler oraz zastępca Naczelnego Prokuratora Wojskowego i zastępca Prokuratora Generalnego PRL Henryk Podlaski, którzy uważali, że „Nasza praworządność ludowa skierowana jest przeciw wszelkim obcym agentom, przeciw zdradzieckim poczynaniom WiN, PSL i WRN, przeciw wszelkim przejawom oporu wroga klasowego w zaostrzającej się walce klasowej na wsi i w mieście”[22]. Jak widać, żaden z przytoczonych „autorytetów” nawet nie zająknął się na temat ścigania i karania sprawców przestępstw pospolitych, kryminalnych czy rozpoznawania sporów cywilnych. Nic dziwnego, skoro w kwestii organizacji aparatu sądowniczego w Polsce naśladowano najwspanialszy wzór, jaki funkcjonował w ZSRR. Jak zauważył minister Świątkowski w swoim artykule Sąd i prokuratura w walce o wykonanie Planu Sześcioletniego w Polsce Ludowej (jak widać komunistyczna gospodarka planowa objęła także wymiar sprawiedliwości), zamieszczonym na łamach „Przeglądu Prawniczego” w 1956 roku, Polska Ludowa, ze względu na „swój charakter klasowy, swoje cele i zadania”[23] jest podobna do „radzieckiego państwa socjalistycznego pierwszej fazy swojego rozwoju”[24] i dlatego powinna realizować i realizuje „te same funkcje, które realizowało państwo radzieckie w pierwszej fazie swojego rozwoju”. Do owych funkcji minister zaliczył:
„1. funkcje łamania oporu obalonych klas […];
2. funkcje obrony kraju przed atakiem z zewnątrz […];
3. funkcje gospodarczo-organizatorskie i kulturalno-wychowawcze […]”[25].
I znów próżno szukać choćby wzmianki o ściganiu pospolitych przestępców.
Oczywiście nowy „ludowy” aparat sprawiedliwości nie mógł opierać się na sędziach, prokuratorach czy też adwokatach wykształconych i prowadzących swoją działalność w czasach Drugiej Rzeczypospolitej, dlatego zadbano o kuźnię własnych kadr prawniczych, mimo że przyszłych prawników kształcono na odradzających się w bólach polskich uczelniach i szkołach wyższych. Jako pierwszy swoje podwoje otworzył Katolicki Uniwersytet Lubelski, gdzie uruchomiono początkowo jeden wydział jurydyczny – Wydział Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych, a od 1945 roku także Wydział Prawa Kanonicznego. Oba wydziały od 1949 roku stopniowo likwidowano, na skutek decyzji ministra, pod pretekstem niskiego poziomu nauczania. Wynikało to oczywiście z założeń ideologicznych komunistów, którzy pragnęli podporządkować sobie szkolnictwo wyższe, i było etapem likwidacji sektora niepaństwowego, a przede wszystkim – szkolnictwa kościelnego. Prawo wykładano także na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, powołanym do życia dekretem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z 23 października 1944 roku. Wydział Prawa reaktywowano też na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Poznańskim oraz na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie katedrę prawa otworzono w listopadzie 1945 roku.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.