Читать книгу Projekt rozwód - Izabela Kosmala/Świerczyńska - Страница 5
Wstęp
Оглавление– Jak tam z wami?
– Nie wiem.
Anka nie zauważa mojej odpowiedzi. Zwykle odpowiadam, że dobrze. Mówi coś o dzieciach, że są w państwowych szkołach i muszą się bardziej starać, żeby dorównać tym z prywatnych.
W końcu do niej dociera:
– Jak to nie wiesz? Co się dzieje?
– Nie wiem – mówię.
I to chwila dla mnie kluczowa. Bo nie wiem od dawna albo od bardzo dawna. A w końcu to powiedziałam. Źle się czuję w tym związku, w moim małżeństwie.
Zastanawiam się, czy to jakiś trend albo aktualny model psychiczny w płynnej nowoczesności. Pamiętam niesmak, który poczułam, kiedy usłyszałam od koleżanki, że jej źle. Dopiero co była zachwycona, prezentowała podarunki od narzeczonego, mają dwoje dzieci, bardzo chciała mieć z nim te dzieci. I nagle mówi, że ma dość. Widok jej miny – zgaszonej, nieszczęśliwej… Jakby szambo wylało, taka to była zmiana. Dlaczego tyle milczała, świrowała z zakupami, płaszczami, z domem nad morzem?
– Wiesz, że mi go zabrał? Przepisał na siebie. – Mówi, że nie mają ślubu, a przez to trudniej się rozstać. Nie ma jak tego oficjalnie zakończyć, żeby było elegancko i jasno. A ja mam ślub na przykład i też mi trudno. Ale milczę, nic nie mówię. W końcu ona zaczęła.
To już coś innego niż narzekanie przy winie, pieprzenie o kobietach i mężczyznach, faceci są tacy a tacy, nie potrafią rozmawiać. Dalszy ciąg głupich gier toczonych w domu i poza nim, przed koleżankami. Powiedzenie sobie, innym, że ma się dość, pociąga za sobą konsekwencje. Jakby przepłynąć na drugą stronę rzeki, po tamtej zostawić dom, sąsiadów, miasto. Po drugiej jest wyspa, piach, drzewa i myśli jak kamienie, trzeba je zebrać, poukładać i obmyślić, co dalej.
Tylko Anka wie, że nie wiem. Rozwód, jak to tragicznie brzmi. Trochę jak korowód i jak rozpierdol. Dlaczego ona mnie zawsze o to pyta, dlaczego nigdy nie przestała, skoro ciągle słyszała „dobrze”. Czy ona od paru lat konsekwentnie mnie w coś wkręca? Jestem trzeźwa, a nachodzą mnie podejrzenia. A może naśladuję moich rodziców, rozstali się dopiero co. Może to jakieś fatum. Boże – tym słowem próbuję oddać wszystkie moje uczucia, które są nieogarnialne – to, jak się naprawdę czuję. Co się ze mną dzieje? Czy naprawdę kocham tylko moje dzieci? A może ich też już nie kocham, skoro chcę porozcinać świadomie i z premedytacją, jak nożyczkami, naszą rodzinę? Panicznie boję się rozwodu. To czuję na pewno. Nic o nim nie wiem. Jakieś głupoty w przelocie wyczytane w poradnikach gazetowych albo książkowych, strzępy rozmów z przyjaciółmi, znajomymi. „A, jest super, rozwód jest super”. „Nie, to dramat, okradła mnie szmata. Nie mogę na nią patrzeć”. „To jest debil, pasożyt, jak tylko dostałam rozwód, to jakby mi wóz od pleców ktoś odczepił”.
Nic mi te zwierzenia nie pomagały. A może mnie nawet jeszcze bardziej pchały w paranoję. Wydaje mi się, że ratunkiem byłoby dla mnie tylko odczarowanie. Co ja gadam, ludzie, jakie czary. Ale tak – potrzebuję odczarowania rozwodu. Żebym się przestała bać, że się rozwiodę. Żebym zrozumiała, że to normalne, żebym się przekonała z bardzo bliska. Usłyszała o tym właściwe słowa. Tylko jak? Skąd je wziąć? A może lepiej praktyka? Zrobić coś i potem zobaczyć. Przecież wszystko można odkręcić. Rozwieść się i ewentualnie zejść z powrotem. Albo i nie zejść. Odpada, to nie w moim stylu. Nie jestem aż tak elastyczna. A nawet jak jestem, mój mąż może się taki nie okazać. Jak mąż sąsiadki. Poprosiła, żeby się rozstali na jakiś czas, rozeszli na dwa mieszkania i zobaczyli, jak z nimi jest, a on od razu, że wykluczone. Jeśli się wyprowadzi, to koniec. Taki się okazał ten miły, zawsze uśmiechnięty sąsiad. Dobrze, że chociaż uprzedził. Ostatecznie poszli na terapię i podobno jest im lepiej. Właśnie. Jakby to było odpowiedzieć kiedyś Ance „dobrze” tak naprawdę. Że na serio jest dobrze. Śniło mi się kiedyś, że jestem z moim mężem, w mojej rodzinie i czuję spokój, taki od środka, że nic mną nie szarpie i że nie muszę zduszać zgryzoty, malując na niej fałszywy uśmiech z nagraniem „dobrze”. Ustała cała walka. Może napiszę książkę. Namówię ludzi na rozmowy, ale nie takie jak zwykle, urywane, okrągłe, tylko inne, jak to do książki – żmudne, w różnych językach rozmówców, dokładne, prowadzone do tego momentu, aż mnie każda z nich uspokoi. Aż poczuję w sobie to coś ze snu. To była chyba wolność, ten spokój. Wcale nie cisza, wcale nie jakieś miłe słowa i dobrobyt. W sumie było dziwnie, nic nie było w tym śnie, tylko my, dzieci, powietrze i jakieś drogi, płaskie i wznoszące się. Zmieniłam się w detektywkę. Rozpoczęłam przetrząsanie otoczenia w poszukiwaniu nowoczesnych rozstań.
Wiele osób poprosiłam, żeby opowiedziały o swoich rozwodach, najpierw ochoczo się zgadzały, potem szybko zmieniały zdanie. Ludzie nie odbierali telefonów, nie odpowiadali na wiadomości, nagle byli wszyscy bardzo zajęci. Kilkoro znajomych nie odbiera ode mnie telefonów do dzisiaj, nawet jeśli dzwonię w innej sprawie. Parę osób chłodno odmówiło od razu: „Nie chcę o tym rozmawiać”, „Nie mogę ci pomóc”, „Nie chcę do tego wracać”. Wydawało się, że jestem intruzem, złodziejem, gzem nękającym spokojnych, zrelaksowanych ludzi. Nie rozumiałam tego napięcia, przecież rozmawialiśmy między sobą otwarcie wiele razy, stąd zresztą wziął się pomysł na tę książkę, z otaczającego nas wszystkich megarozpadu, który trzeba jakoś przyjąć i przepracować. Los tej książki długo był niepewny. Byłam zdesperowana, jednego z moich przyjaciół wzięłam podstępem. Zjedliśmy obiad, zamówiliśmy kawę, on zapalił papierosa. – Piszę o rozwodach – powiedziałam – opowiesz o swoich doświadczeniach? – Zaskoczony, zgodził się. Mówił z łatwością i poczułam ulgę. Rozwiódł się wiele lat temu, a jego małżeństwo trwało zaledwie trzy lata. Spisałam naszą rozmowę i spotkaliśmy się po raz drugi. Był oburzony. Powiedział, że brzmi w niej okropnie, jak kretyn, i że powinnam była coś z tym zrobić. Właściwie mnie obraził. Dał do zrozumienia, że nie mam pojęcia o pisaniu. I że szkoda, bo kiedyś miałam. Nie pomogły tłumaczenia, że to tylko punkt wyjścia, że zależy mi na możliwie maksymalnej szczerości, trafności słów. Że to wyjątkowy temat i chyba inaczej nie da się nad tym pracować. Udobruchałam go, przyznając, że być może nie potrafię już pisać. Ale, tak jak inni, przestał odbierać moje telefony. Odłożyłam ten temat. A potem nagle jedna po drugiej pojawiły się kolejne osoby. No właśnie, jakie: odważniejsze, odporniejsze, wierzące, że wszystkim nam jest potrzebna zbiorowa opowieść o współczesnym rozwodzie?
Bohaterowie woleli pozostać anonimowi. Jedni od razu tak postanawiali, drudzy dopiero po przeczytaniu tego, co powiedzieli. Prosili o niepodawanie nazwisk, imion ani żadnych szczegółów, nazw miast ani ulic. Tłumaczyli to chęcią zachowania prywatności. Mieli obawy, jak te opowieści wpłyną na ich nowe związki, jak zareagują byli współmałżonkowie, z którymi stosunki stały się napięte albo nawet zupełnie się zerwały. Niektórzy snuli nawet kryminalne scenariusze, bojąc się o swoje zdrowie i życie. Wszystko to razem dawało surrealistyczny obraz świata, w którym żyjemy, i trudno było uwierzyć, że małżeństwo to tylko jakaś jego nikła część. Wyglądało na to, że wprost przeciwnie, że wszystko, co się dzieje wokół nas, to wypadkowe małżeństw jeszczetrwających albo już zakończonych.
Porwała mnie fala tych rozmów. Nie byłam bezstronną obserwatorką. Wciągały mnie cudze myśli, obce słowa zastępowały moje. Łapałam się na tym, że nie słucham, nie analizuję, tylko wchłaniam. Napisałam w życiu wiele reportaży i zawsze między mną a tym, co widziałam, i tym, co mi opowiadano, była cienka bariera, coś jak ekran, za którym toczy się, jak kiedyś wierzono, oglądane na filmie życie. Z czasem reporterski filtr przeniosłam na całą rzeczywistość, zauważając, jak korzystna to postawa. – Dziwną jesteś osobą – powiedziała kiedyś pewna dziewczyna na początku naszej znajomości – zawsze się zachowujesz jak u cioci na imieninach.