Читать книгу Projekt rozwód - Izabela Kosmala/Świerczyńska - Страница 6
Kulturalnie
Оглавление– Jezu, trzęsę się. Nie dzisiaj. Proszę. To jest trudne. Zdawało mi się, że będzie proste, bo to było tyle lat temu. Minęło… szesnaście lat.
Nie wiem, jak mam się zachować, czy ulec jej i przerwać rozmowę, czy poczekać, milczeć, aż napięcie opadnie, i wtedy zapytać Karolinę na trzeźwo, czy naprawdę nie chce o tym rozmawiać. Czuję tylko, że jak teraz odpuszczę, to już nie porozmawiamy, że zawsze będzie niedobry moment. Więc czekam. I nie spuszczam z niej wzroku. Też mnie to boli, patrzenie na nią, kiedy zbiera jej się na płacz, nos czerwienieje, a do oczu napływają gęste łzy. Najbardziej wodniste są łzy z cebuli i łzy udawane, płyną gładko po policzkach jak strumyki. Łzy z emocji mają mnóstwo białka, dlatego tak długo wiszą u oczu, zanim zaczną kapać. Stan mojej wiedzy na temat składu łez nie pomaga mi z Karoliną. Mogę tylko wytrwać w czekaniu, myśląc o jej łzach. Żebyśmy poszły dalej, muszę coś powiedzieć. – Czyli rozwiodłaś się w 2002 – mówię, wracając do tematu. – To dużo czasu. – Proponuję zadawanie pytań. – Długo trwała ostatnia rozprawa? – Opanowała się i odpowiedziała spokojnie:
– To była jedna rozprawa. Może nie trwała pięć minut, ale niewiele więcej. Wcześniej pojechaliśmy do mojego adwokata i ustaliliśmy wszystko tak, jak chcieliśmy. Ja złożyłam pozew.
„Chyba jej żal – myślę sobie – młodzieńczego partnera, ich wspólnych naiwnych planów, niedorealizowanej przeszłości”. Pytam, czy trudno było się zdecydować. Robi zdziwioną minę. Jakby nie wiedziała, o czym mówię. Nie podejmowała decyzji o rozwodzie z minuty na minutę, nie obudziła się z tą myślą. Dojrzewała do rozwodu powoli, jak owoc na gałęzi. Ta powolność ją irytowała.
– Najbardziej pomogło mi zachowanie mojego byłego męża. Bo tych zachowań nieakceptowalnych dla mnie było już potem bardzo, bardzo dużo. Ich częstotliwość też była duża. Widziałam, że nie było ze strony byłego męża chęci współpracy, żeby coś naprawić między nami, zmienić, w jakikolwiek sposób zaakceptować mnie i moje potrzeby.
W ciągu tygodnia zdecydowała, kiedy się wyprowadzi. Zbliżał się majowy łykend. Zamieszkała u koleżanki. Pracowały razem. Mieszkała u niej kątem dwa miesiące. – Ale jak to było dokładnie? – dopytuję. Przecież wziąć do siebie rozwódkę na nie wiadomo jak długo to nie dla każdego. Pamiętam czyjeś narzekania, że do domu świetnej pary sprowadziła się rozwódka i od razu zaczęły się konflikty. I ta pewność, że to rozwódka je z całą perwersją rozniecała, przetrwała lata. Tę historię opowiadano mi z wieloletnim poślizgiem, a niechęć do rozwódki była żywa, jakby z wczoraj. Nie mówię o tym Karolinie, bo nie chcę jej rozpraszać.
– Któregoś dnia koleżanka powiedziała, że wyjeżdża na dwa tygodnie i mogę u niej zamieszkać. Wiedziała o mojej sytuacji i popierała mnie. Chociaż na początku mi nie wierzyła. Uważała, że to nic strasznego, że ja siedzę sama w domu, a mój mąż ciągle gdzieś wyjeżdża. Z czasem zauważyła, że to mi naprawdę szkodzi, że jest ze mną coraz gorzej. Byłam stale smętna. I wtedy zaczęła się zastanawiać, czy to nie jest jednak rzeczywisty problem.
Według osób z otoczenia, rodziny i przyjaciół, Karolinanie miała powodów do rozwodu. Fajne małżeństwo, tak to wyglądało z boku. No a nieakceptowanie czyjejś nieobecności wydawało się co najmniej nienowoczesne, a dla bardziej podejrzliwych – chorobliwe. Chce zniewolić męża, a przecież mężczyzna musi być w ruchu. To zamach na jego biologię i kulturę. Nie przemawiano jej do rozumu, tylko pobłażliwie ignorowano. Jej zwierzenia kwitowano życzliwym milczeniem, przestała więc mówić. Narastało w niej napięcie, którego z niczym nie da się porównać.
– Nikt nie wiedział, co się działo w naszym domu. Uznałam, że majówkato dobry czas na wyprowadzkę, że będę sobie mogła to jakoś logistycznie zorganizować. Podjęłam decyzję. Wtedy inna koleżanka z kolegą zaproponowali, że pomogą mi przy pakowaniu. To był supergest.
Wyobrażam to sobie. Myślę o mojej mamie. Bo któregoś dnia to ona musiała się spakować. Sama. Nie pomogłam jej, chociaż mnie o to prosiła. Powiedziałam: „Mamo, nie mogę tego zrobić. Przykro mi, to są wasze sprawy”. Pewnie złamałam jej wtedy serce, za to oszczędziłam własne. Ojciec by mi tego nie wybaczył. Dawno temu wymyśliłam coś, co zadziałało. Kiedy dzwonili do mnie codziennie, wygadując o sobie nawzajem okropne rzeczy, prawdziwe i zmyślone, żeby było jeszcze dramatyczniej, powiedziałam jednemu i drugiemu: „Koniec. Nie będę tego słuchać”. Niełatwo było im się przyzwyczaić. Musiałam parę razy rzucić słuchawką, aż się nauczyli. Postanowiłam sobie nigdy w żaden sposób nie mieszać się między nich. Pakowanie mamy do tego się zaliczało. Może sama się pakowała powoli, skrzętnie składała, oglądała rzeczy ze wszystkich stron i myślała: brać, nie brać… W ten pośredni sposób pozastanawiała się jeszcze, może nawet prawie zmieniła zdanie, prawie została w mieszkaniu z ojcem. Przypominam sobie o Karolinie, że siedzę tu z nią, w moim mieszkaniu, a ona stoi nade mną i czeka. Pytam: – Jak pakowaliście te rzeczy?
– Masakrycznie. Wcześniej rozmawiałam z moim byłym mężem, powiedziałam, że się wyprowadzam i kiedy. Zaakceptował moją decyzję i nie próbował na mnie wpływać. To była taka spokojna, normalna rozmowa. Dlatego czynność spakowania się i zabrania swoich rzeczy też wydawała mi się prosta. Przyjechali kolega z koleżanką, a ja tylko stałam i ryczałam. Sami zabrali się do pracy. Potem się ocknęłam. Wrzucaliśmy wszystko do worków na śmieci. Kiedy skończyliśmy, kiedy te wypchane niebieskie wory tak stały wszystkie przede mną, całe szafy były w tych workach, ubrania pozwijane, wciśnięte, znowu się rozryczałam. Nie byłam w stanie wyjść. To było nasze wspólne mieszkanie, uporządkowane, ładne. Zrobiło mi się szkoda tych siedmiu lat razem. Podejmując decyzję o wyprowadzeniu się, nie przestałam od razu kochać męża, bo mi obrzydził życie. Tak nie było. Wydawało mi się, że źle robię. Że się do tej wyprowadzki zmuszam. Rosło we mnie przekonanie, że powinnam dać nam jeszcze szansę. A głos wewnątrz powtarzał: musisz się wyprowadzić! Czułam się rozrywana. Coś mnie strasznie hamowało i coś mocno pchało do opuszczenia tego domu. Był wieczór i moi przyjaciele wyprowadzili mnie płaczącą.
Karolina ma znowu łzy w oczach. Znowu zadaję szybkie pytanie blokujące łzy: – Gdzie był twój mąż? Wyjechał jak zwykle?
– Był w domu. Siedział przed wyłączonym telewizorem. Nie próbował mnie zatrzymywać. Patrzył na to wszystko z akceptacją. To też zinterpretowałam przeciwko sobie. Liczyłam, że mnie powstrzyma, że będzie chociaż próbował. „Może naprawdę popełniam błąd” – zadręczałam się. Z drugiej strony bałam się, że uda mu się mnie zatrzymać, dlatego tak się ucieszyłam na propozycję pomocy od przyjaciół. Nie chciałam być z nim sama przy pakowaniu. Żebym nie zmieniła decyzji. Miałam momenty strasznego wahania. Chciałam jak najszybciej wyjść. Bałam się, że jeszcze chwila i zostanę z nim na zawsze.
Trudno ocenić, czy podział przedmiotów był sprawiedliwy. Mąż Karoliny był gadżeciarzem. Musiał mieć ekstratelewizor, PlayStation. Tego zabrać jej nie pozwalał.
– „Telewizora nie bierz, DVD też nie bierz. – Dobrze – odpowiadałam. – A co z lodówką? Z pralką? – Lodówkę zostaw. Pralkę możesz sobie wziąć”. Tak to wyglądało. Moje książki zabrałam, nie pytałam. Śmiesznie było z prezentami ślubnymi. Sześć kubków zabrałam, sześć zostawiłam, ja wzięłam serwis obiadowy, on wolał serwis do kawy. To była uzgodniona wyprowadzka. Nie miałam zresztą takich ambicji, żeby dzielić przedmioty według wartości. Uznałam, że skoro ja podjęłam decyzję o rozwodzie i ja chcę się wyprowadzić, to nie mogę mieć takich oczekiwań. Stały potem te wszystkie wory pod ścianą u koleżanki.
Ponieważ założyłam moim rodzicom blokadę na ich wzajemne pretensje, nie wiem, jak ostatecznie to u nich przebiegło, jak wyglądała wyprowadzka mojej mamy. Dociera do mnie czasem jakieś echo z jednej albo drugiej strony, początek komentarza do tamtego czasu i zagryzienie warg pod moim wrogim spojrzeniem. Że coś ważnego TAM zostało, że coś ważnego zostało STAMTĄD zabrane… Karolina wie chyba, że moje myśli odbiegają gdzieś w inne czas i miejsce. Może nawet jej się to podoba, że nie jestem aż tak bardzo na niej skupiona. Ma więcej swobody. – Jak się czułaś u koleżanki? – pytam w końcu.
– Po przeprowadzce byłam w kiepskim stanie. Okazało się, że wybór długiego łykendu na wyprowadzenie się był również złym pomysłem. Nie tylko ja miałam wolne. Ciągle odbierałam telefony. Wydzwaniała moja teściowa, przekonywała, żebym wróciła do męża. Wszyscy dzwonili w tej samej sprawie. Pytali, gdzie jestem, nikt nie wiedział, dokąd się wyprowadziłam. Mój były mąż przenocował sam w pustym domu i wpadł w panikę, wydzwaniał do wszystkich i straszył, że się powiesi. A wtedy oni dzwonili do mnie i też mnie straszyli, wymuszali na mnie zmianę decyzji, żeby tylko on nic sobie nie zrobił. Do tego ten ton nakazowy: zadzwoń do niego, spakuj się, wróć. Jakbym była przedmiotem. Dostałam jakiejś fobii na punkcie ludzi. Nie chciałam się z nikim spotykać. Wszyscy mówili mi, że źle robię, albo dawali mi to do zrozumienia, albo tak mi się wydawało. Siostra powiedziała: „Będę stała za tobą murem, cokolwiek zrobisz, ale nie popieram tego”. Miałam poczucie winy, często płakałam. Czułam się złym człowiekiem. Potrzebowałam pomocy.
Karolina poszła do psychiatry. Trafiła do małego gabinetu z chusteczkami higienicznymi pośrodku stołu. Wydał jej się tak straszny, że od razu chciała wyjść. Zatrzymało ją tylko jakieś współczujące społeczne odczucie. „To tu przychodzą ludzie, którzy płaczą”, pomyślała – i też się rozpłakała.
– Poczułam od razu wstyd. Siedział przede mną obcy mężczyzna, młodszy ode mnie. Rozmowa była trudna, ciężko mi było mówić mu o moich problemach. Ale przełamałam się tym płaczem. Zeszła ze mnie adrenalina. Zapytał, co chcę mu powiedzieć. To mi wtedy jakoś dobrze zabrzmiało. „Rozstałam się z mężem” – odpowiedziałam żałośnie. Pytał mnie tylko o moje uczucia, nie naciskał, nie pospieszał. Cierpliwie czekał, aż wszystko z siebie wyduszę. Nie zaproponował leków. Zapytał tylko, czy potrzebuję spokoju w tym czasie, czy czuję się na siłach, żeby chodzić do pracy.
Nie zastanawiała się nad tym wcześniej, a to był dobry pomysł. Dał jej dwa tygodnie zwolnienia. Koleżanka bardzo dbała o Karolinę. Została u niej dwa miesiące, dobrze im było razem, zbliżyły się do siebie. Dziś się przyjaźnią. Po półtora miesiąca Karolina zaczęła szukać własnego mieszkania. Jej mąż szybko otrząsnął się z myśli samobójczych. W czerwcu zamieszkał z inną kobietą. Jednocześnie przychodził do rodziców Karoliny i opowiadał, jak mu ciężko. Rodzice to przeżywali, bo chłopak miał dar przekonywania. – Ale co z waszym wspólnym mieszkaniem? – pytam ją po raz kolejny.
– Wkurzyło mnie, kiedy ta dziewczyna się do niego wprowadziła. Już wcześniej mama mnie straszyła, próbując skłonić do powrotu do męża pod pozorem powrotu do mieszkania. Mówiła: „Jak to, mieszkanie zostawiasz, przecież zaraz się do niego ktoś wprowadzi”. Odpowiadałam jej: „Dobra tam, niech sobie mieszka, żeby tylko ten kredyt spłacał”. Tak się umówiliśmy, bo razem wzięliśmy kredyt na to mieszkanie.
No, ale nie poczuła się tak dobrze, kiedy to już się stało i zdała sobie sprawę, że tamta śpi w jej łóżku. Znała tę dziewczynę, należała do kręgu ich znajomych. W lipcu Karolina złożyła pozew. Dała go mężowi do przeczytania, nie chciała, żeby się gryźli w sądzie. Wolała to załatwić ugodowo.
– Mieliśmy dwa mieszkania do podziału, jedno było nasze, to, w którym mieszkaliśmy razem, kupione na wspólny kredyt, drugie mieszkanie należało do mojej siostry i jej męża. Wpłacili zadatek, a potem bank odmówił im kredytu. Dobrze wtedy zarabiałam, powiedziałam jej: „Nie martw się, weźmiemy ten kredyt, mamy zdolność, a wy sobie ten kredyt spłacajcie”. Byliśmy z byłym mężem jego właścicielami tylko na papierze.
Mąż Karoliny w trakcie rozwodu zaproponował, żeby wzięła sobie mieszkanie siostry. To ją zaskoczyło, bo nie włożyli w nie złotówki. Była to fikcyjna własność. Za to za mieszkanie, w którym razem mieszkali, płacili wspólnie, a czasem nawet sama spłacała raty, bo mąż gorzej zarabiał.
– Nie spodobała mi się ta propozycja, ale miałam takie poczucie winy w związku z tym rozwodem, że się zgodziłam. Pomyślałam nawet, że do czasu orzeczenia rozwodu będę ten kredyt dalej spłacała, żeby nie doznał od razu szoku finansowego. On się na to chętnie zgodził. Chciałam mieć poczucie zadośćuczynienia. Wszyscy mieli do mnie pretensje, że się wyprowadziłam, że go zostawiłam, chciałam to jakoś odpracować, udowodnić, że jestem w porządku. Nikt tego nie zauważył. I tak mnie obwiniali, ale miałam za to spokój wewnętrzny. W orzeczeniu rozwodowym zostało zapisane, że mieszkanie wraz z kredytem zostaje przepisane na mojego byłego męża, natomiast mieszkanie siostry z kredytem – na mnie. Rozwód został orzeczony w grudniu. W styczniu nie zapłaciłam za mieszkanie, w którym mieszkał były mąż. On też nie zapłacił. I się zaczęło. Sześć lat walki z komornikiem po rozwodzie. Najgorsze sześć lat życia. Natomiast sam rozwód przeszedł kapitalnie. Potem pojechaliśmy razem na kawę, wszystko mieliśmy uzgodnione i nie było żadnego problemu. Mój były mąż odwiózł mnie do pracy. To było przyjemne. Wydawało się: dobra decyzja dla wszystkich. W sądzie padły standardowe pytania, adwokatka uprzedzała nas o nich. Dlaczego się rozwodzimy, kiedy ustało pożycie i czy widzę jakąś możliwość powrotu do rozmów na temat ratowania małżeństwa. Były skierowane najpierw do mnie, bo to ja złożyłam pozew. To były takie pytania, według mnie, zachęcające do refleksji, czy jestem pewna swojej decyzji. Ale to pytania zamknięte, więc łatwo na nie odpowiedzieć. Jak nawet ktoś się waha, to wie, że przyszedł tu podjąć konkretną decyzję. Że musi ją podjąć. Niektórym to ułatwia podjęcie tej decyzji, a innym pewnie utrudnia. Jeśli ktoś się jeszcze waha, czy wziąć rozwód, to te zamknięte pytania mogą przestraszać, są zbyt konkretne, zbyt stanowcze, przypierają do muru. Można się rozryczeć.
Ale Karolina nie płakała, nie płakał jej były mąż. Wyglądali na zadowolonych. Podeszli do siebie, podali sobie ręce, nawet się pocałowali. A potem podeszła do nich adwokatka i powiedziała, że życzyłaby sobie takich właśnie rozwodów, takich zgodnych klientów. To było miłe, bo chwila była trudna.
– I w ogóle za nami były trudne sprawy, wyprowadzka, straszenie samobójstwem, scysje z telefonami. To mi pokazało, że można się kulturalnie rozwieść nawet po czymś takim i zachować do siebie szacunek. Było mi miło, że nas pochwalono. Rozstaliśmy się jak przyjaciele. W następnym miesiącu byliśmy już wrogami. Rozmawialiśmy tylko przed adwokatów. Były mąż nie płacił kredytu. I nie chciał sprzedać tego mieszkania. Miał supersytuację, sądził, że jak on nie zapłaci, to ja zapłacę. Wiedział, że jak przestanę płacić, to komornik wejdzie mi na pensję.
Okazało się, że zapis w ugodzie rozwodowej nie obowiązywał. Banki mają swoje zasady, prawo rozwodowe ich nie dotyczy.
– Kiedy poszłam do banku z ugodą rozwodową, z prawomocnym orzeczeniem sądu, pokazałam zapis, że na męża przechodzi mieszkanie z kredytem, to bank mi uświadomił, że podział dotyczy własności mieszkania, a nie kredytu. Że nikt bankowi nie może niczego narzucić. Byłam w banku setki razy, były mąż na nic nie chciał się zgodzić. W efekcie bardzo długo spłacałam kredyt za mieszkanie, w którym nie mieszkałam. Potem wynajęłam adwokata, który próbował negocjować z bankiem, ale to też było na nic. Potem chodziłam do komorników, podawałam adresy, gdzie były mąż pracuje, żeby od niego też ściągano pieniądze. I to był moment przełomowy, kiedy spotkałam nagle wspaniałego komornika. Porozmawiałam z nim, wytłumaczyłam. Bardzo mi pomógł, bo wszedł na pensję mojemu byłemu mężowi. Wtedy dopiero były mąż zmienił zdanie i pomyślał wreszcie o sprzedaży mieszkania. Nic od niego nie chciałam, żadnej spłaty, chciałam tylko pozbyć się kredytu. Zawarliśmy umowę notarialną, żeby było pewne, że cała kwota ze sprzedaży mieszkania pójdzie na ten kredyt. Chciałam mieć pewność, że mnie znowu nie oszuka. Musiałam wszystkiego pilnować, zabezpieczać się na wszelkie sposoby, bałam się, że znowu coś wymyśli, na przykład ucieknie za granicę z pieniędzmi. I znowu komornik będzie na mojej głowie.
To bardzo zmieniło relacje byłego małżeństwa, sprawa pieniędzy i mieszkania. Chociaż nie tak bardzo chodziło o same pieniądze, bo Karolina nie przywiązywała do nich wielkiej wagi, tylko o kłamstwa. Nie mogła zrozumieć, jak człowiek, z którym tyle ją łączyło, mógł się tak zachowywać. Mówił jedno, a robił drugie.
– Dzwoniłam, pytałam, mówił mi, że ma kupca na mieszkanie, już je będzie sprzedawał, albo że dziś zapłacił kredyt, a nie zapłacił. Mimo że dawno zmieniłam nazwisko i nie miałam relacji z byłym mężem, wciąż byłam zależna od jego kaprysów i kłamstw. Znaliśmy się bardzo długo, to była szkolna miłość i takie młodzieńcze głupie myślenie, że będziemy razem do końca życia.
– Zdradziłaś swoją młodość, rozwodząc się? – usłyszałam swoje pytanie. I zrobiło mi się głupio. Jak można w ogóle odpowiedzieć na coś takiego. A Karolina chyba na nie czekała. Bo wyrecytowała odpowiedź.
– Miałam dwadzieścia sześć lat, kiedy się rozwodziłam, więc to wszystko wydarzyło się szybko. Mieszkaliśmy razem przez cztery lata, rok przed ślubem i trzy lata po. Byliśmy parą z liceum, uczyliśmy się w tej samej szkole, potem wyjechałam na studia do Łodzi, on poszedł do wojska. A potem zmieniłam zdanie, rzuciłam studia i przyjechałam do Warszawy, mieszkałam z siostrą, i on z tego wojska też tu przyjeżdżał, i pomieszkiwaliśmy razem. W końcu wspólnie zaczęliśmy szukać jakiegoś pomysłu na życie, mieszkania, pracy. Mój ojciec był wściekły. Pojechałam na studia do Łodzi na politechnikę, żeby mu zaimponować. Zapowiedział, że jak rzucę te studia, to mi nie da złotówki. A ja je rzuciłam i poradziłam sobie. Ale wiedziałam, że zawiodłam ojca, a rozwodząc się, zawiodłam go znowu.
– Jakim argumentem do siebie przemówiłaś, żeby nie poddać się presji otoczenia? Dlaczego nie wróciłaś do mieszkania z mężem? – Pytam drugi raz o to samo i dostaję inną odpowiedź.
– Chciałam radykalnej zmiany, chciałam, żeby ktoś mnie docenił i dowartościował. Żeby ktoś spędzał ze mną czas, bo nasz związek wyglądał tak, że ciągle go nie było, imprezował, wyjeżdżał na kilka dni. I ciągle siedziałam sama w domu. Czułam się strasznie samotna. Byliśmy małżeństwem, ale nie miałam męża. Jechaliśmy wspólnie do rodziców, bo trzeba było się pokazać raz na jakiś czas. Nie chciałam takiego życia, byłam młoda, też chciałam spotykać się ze znajomymi, tylko wspólnie z mężem. Wydaje mi się, że nasze wyobrażenia o rodzinie były różne. Mój były mąż jest osobą bardzo kreatywną, otwartą, towarzyską, ja też taka jestem, ale nie od razu. Najpierw muszę kogoś poznać, oswoić się trochę, żeby się potem otworzyć. On był inny, nie miał takich barier. Chciałam zmiany, żeby pozbyć się wreszcie poczucia osamotnienia. A nie chciałam narzucać mężowi swojego stylu życia. Nawet jak próbowałam jakoś o tym rozmawiać, to on tego nie akceptował.
– Nie zmuszałaś go? Nie krzyczałaś? – Odkrywam, że nie miałabym tyle cierpliwości co Karolina. Może niektórych ego chroni przed popełnieniem zbrodni.
– Kiedy zdawałam sobie sprawę, że znowu mnie oszukał, że był w miejscu, w którym podobno go nie było, z inną osobą, niż mi powiedział, to traciłam cierpliwość, były awantury. Pod ich wpływem mój były mąż przepraszał, obiecywał, że będzie lepiej. Ale nigdy nie dotrzymywał słowa, nie był konsekwentny. I często mijał się z prawdą. Miałam wrażenie, że wiedzie dwa życia. Z żoną, żeby przed rodziną czuć się dorosłym, i bez żony, żeby czuć się chłopcem. Lubił spędzać czas, bawiąc się. Robił to bardzo naturalnie, z jednego życia gładko przechodził w drugie. Nie rozumiał, co robi źle. W naszym konflikcie nie chodziło o zdrady, o romanse, tylko o inny styl życia. Ja byłam przy nim po to, żeby traktowano go poważnie. Kiedy był w domu, był dla mnie dobry, miły. Z każdego dłuższego łykendu wracał z bukietem kwiatów. Dlatego ludzie wokół mnie mieli mi za złe, że zostawiam tak dobrego męża. Przecież zawsze miałam kwiaty w wazonie od męża, czego ja od niego chciałam. Miałam dosyć tego życia w sinusoidzie, niepewności, co mnie czeka. Czy jak wrócę do domu, to on będzie, czy będzie już spakowany i poinformuje mnie, że wyjeżdża na kilkudniową imprezę, czy go już po prostu nie będzie. Nigdy nie wiedziałam, co się wydarzy.
Została tylko jedna rzecz… Wiem, że Karolina od lat jest w innym związku. Ale nie wiem, kiedy poznała nowego partnera. Zawstydza się, kiedy pytam ją o szczegóły.
– To też był powód, dla którego się wyprowadziłam. Bo poznałam mężczyznę, który mi pomagał, który był ze mną razem na co dzień, bo dotąd byłam sama. Na początku w ogóle nie myślałam o związku z nim. Zastanawiało mnie, że w ogóle istnieje mężczyzna, który nie uważa, że jestem babą zmuszającą facetów, by ją niańczyli, ograniczającą heterą. Trzy lata po rozwodzie znowu wyszłam za mąż.
– Odpowiada ci styl życia z nowym mężem?
– To jedyna osoba, na której mogę polegać. Która jeśli mnie w ogóle krytykuje, to konstruktywnie. Nie czuję się obrażana ani poniżana. Jesteśmy razem szesnaście lat. I naprawdę to jest to. A nie było łatwo, sytuacja w mojej rodzinie była napięta. Ulubiona córeczka tatusia wzięła przecież rozwód. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić. Tłumaczyłam, ale nie chciał słuchać. Moja relacja z ojcem zawsze była mocna, z nim rozmawiałam, nie z mamą. Podobało mi się, że był stanowczy i konkretny. Chociaż nie wszystkie jego wybory życiowe akceptowałam, ufałam mu. Był takim sprytnym dyktatorem. Nie wiem, może mnie zmusił, żebym mu tak ufała. Rodzice zakazali mi odwiedzać ich z nowym partnerem. Straszne. Ale powoli, bardzo powoli zauważyli w końcu, że jest ze mną lepiej, że rozwód nie był żadnym widzimisię.
– Rozmawialiście o tym, jak cię szantażowali. Rodzice cię przeprosili? – Pytam ją o to, ale wiem, jaka jest odpowiedź. Myślę, że widać w ludziach to coś, gdy zostali opuszczeni przez rodzinę w najważniejszym momencie. Widać tę zawiedzioną pierwotną miłość.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej