Читать книгу ALABAMA Summer - J. Daniels Daniels - Страница 5

Prolog Beth

Оглавление

Nigdy bym nie pomyślała, że jedna rozmowa telefoniczna może zmienić moje życie.

Biegam po sypialni, ubrania fruwają w powietrzu, łapię wszystkie swoje rzeczy i upycham je do leżącej na łóżku sportowej torby. Nie przejmuję się, że pakuję się bez ładu i składu. Nie obchodzi mnie, że każdy ciuch jest tak pognieciony, że trudno go rozpoznać. Nie chcę zostać tutaj ani sekundy dłużej – i teraz już nie muszę.

– Skarbie, co ty robisz?

Patrzę na stojącego w drzwiach sypialni Rocco, uśmiechającego się drwiąco i bezczelnie.

– A na co to wygląda?

– Na ucieczkę.

Patrzcie, jaki geniusz.

– Tak, uciekam. Nigdy nie powinnam była tutaj przyjeżdżać.

Uśmiecha się, opiera się o framugę.

– A dokąd pójdziesz, co? Znowu zamieszkasz w samochodzie? Beth, przecież ty nikogo nie masz. Żadnej rodziny…

– Mam rodzinę. – Przygryzam dolną wargę, która zaczyna drżeć. Przestaje, gdy gwałtownie nabieram powietrza. – Okazało się, że moja mama ma siostrę, która pozwoliła mi ze sobą zamieszkać. I właśnie się do niej wybieram.

Śmieje się, powoli kręci głową, a ja odwracam wzrok, zabieram mojego Kindle’a z komody i kładę go na górze pogniecionych koszulek.

– Zabierasz to ze sobą?

Zamieram z dłonią na zamku błyskawicznym, powoli podnoszę głowę, żeby spojrzeć w jego lodowato niebieskie oczy.

Nigdy nie błagałam o nic tego człowieka. Ale o to byłabym w stanie błagać.

– No dalej – mówi, odpycha się od framugi i prostuje. – Co ja bym u diabła z tym robił?

– Dziękuję – odpowiadam szczerze, a on się odwraca i wychodzi na korytarz.

Jestem mu wdzięczna za wiele rzeczy. Za jedzenie, dach nad głową i pieniądze, gdy chciałam postawić mamie ładny nagrobek. Dał mi jednak jeszcze coś, co pragnęłabym mu oddać. Zostawić za sobą.

Zapinam torbę, zarzucam ją na ramię, a następnie zakładam stare zniszczone martensy, zabieram klucze z komody i chowam komórkę do tylnej kieszeni spodni.

Jestem prawie przy drzwiach, gdy Rocco staje między mną a jedyną rodziną, jaka mi pozostała.

– Dokąd idziesz?

– To nie twoja sprawa.

Jego klatka piersiowa trzęsie się od niemego śmiechu. Szyderczego. Zawsze ze mnie szydził. Przekrzywia głowę.

– Nieważne. I tak niedługo staniesz w tych drzwiach.

Poprawiam pasek od torby na ramieniu i w tej samej chwili siedząca na kanapie dziwka, którą Rocco przyprowadził nie wiadomo skąd, zaczyna się śmiać. Nie muszę na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że jest naga.

Rocco jest nagi, dlaczego więc ona miałaby być ubrana?

– Nigdy nie wrócę – cedzę przez zaciśnięte zęby, przełykam emocje. – Rocco, powiedziałeś, że nie będziesz mnie zatrzymywać. Powiedziałeś, że gdy będę miała dokąd pójść…

– Beth – mówi najłagodniejszym głosem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam. – Nie zatrzymuję cię. Skarbie, nie muszę tego robić. Będzie mi bardzo miło, gdy wrócisz do mnie z podkulonym ogonem. Nie mogę się doczekać.

Uderza mnie jego uśmiech, ten sam, którym skusił mnie trzy miesiące temu. Walczę z automatyczną odpowiedzią mojego serca, walącego dziko w piersi, pragnącego takiej więzi z jakimkolwiek mężczyzną.

Ale nie z tobą.

Gładzi moją twarz, szykuję się na kolejne słowa. Znam te jego sztuczki. Słyszałam nieskończoną ilość różnych wersji. To jego sposób na zatrzymanie mnie, bo nie próbowałby zmusić mnie siłą. Nigdy do niczego mnie nie zmusił.

Rocco podnieca to, że go potrzebujesz. Nie na odwrót.

– Nikt nie będzie cię kochał tak jak ja. Nikt, słyszysz?

Nie odpowiadam. Patrzę na niego chłodno.

– Ci sztuczni faceci, o których czytasz na tym swoim pieprzonym tablecie, nie istnieją. Mówiłem ci. A jeśli nawet istnieją, wiesz, co by zrobili? – Pochyla się, trąca mnie nosem w skroń.

Zamykam oczy, nie chcę go słuchać, chcę wyrzucić z głowy jego słowa.

– Przelecieliby cię, bo jesteś taka seksowna, a potem by rzucili, bo by cię nie chcieli. Nikt by cię nie chciał, skarbie.

Nie. Nie wierzę w to. Nigdy nie wierzyłam.

Wyrywam mu się, wymijam go i trzaskam drzwiami tak mocno, że aż skrzypią zawiasy.

Jego śmiech cichnie, modlę się, by nigdy go nie usłyszeć. Jest niemal tak zły jak słowa, którymi mnie łamał. Ale teraz jest inaczej, ktoś mnie zechce. On się myli. Musi się mylić.

Wyjmuję telefon z kieszeni i wybieram numer, który zapisałam kilka godzin wcześniej.

Ten, którego nie znałam do dzisiaj.

– Słucham? – zaspany głos odzywa się po drugim sygnale.

– Ciociu Hattie. Z tej strony Beth.

Słyszę ruch, szelest pościeli, a potem ciche „Kochanie, to Beth”. Po chwili ciotka mówi do słuchawki:

– Kochana, przyjeżdżasz?

Uśmiecham się – to mój pierwszy szczery uśmiech od wielu miesięcy.

– Już jadę.

ALABAMA Summer

Подняться наверх