Читать книгу ALABAMA Summer - J. Daniels Daniels - Страница 7

Rozdział drugi Beth

Оглавление

Otwieram oczy i przez ułamek sekundy nie wiem, gdzie jestem.

Normalni ludzie panikują, budząc się w obcym miejscu. To, co nieznane, jest zawsze przerażające w porównaniu z tym, co znajome, ale ja chyba nie jestem normalna. Nie czuję nic poza radością, której nie odczuwałam od bardzo dawna, może nigdy, kiedy uświadamiam sobie, dlaczego znajduję się w tym pokoju, a nie w sypialni Rocco.

Zadzwoniłam wczoraj do ciotki, o której istnieniu nie wiedziałam. Jechałam osiem godzin z Louisville do Ruxton i byłam zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek poza padnięciem na twarz na tę kołdrę w pięknej poszwie.

Uśmiecham się w poduszkę na wspomnienie przyjazdu do Alabamy.

Ciocia, która próbowała zapanować nad ekscytacją, łzy w jej oczach, gdy bardzo wcześnie rano przywitała mnie w progu swego domu. Bardzo, bardzo wcześnie rano. Widziała, że muszę się wyspać, bo nie próbowała wciągnąć mnie w rozmowę, żeby się dowiedzieć, co wydarzyło się u mnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Ale gdyby chciała, z pewnością bym opowiedziała.

Powiedziałabym jej wszystko, byleby okazać wdzięczność za to, co mi daje, ale ona nie naciskała. Zamiast tego zaprowadziła mnie do tej schludnie urządzonej sypialni z jasnofioletowymi ścianami i dziewczyńskimi akcentami. A potem zapadła ciemność.

To, co nieznane, jest zawsze przerażające w porównaniu z tym, co znajome.

Ale nie w tym wypadku. Nie w porównaniu z tym, co znam.

Słyszę pukanie do drzwi, siadam na łóżku i przyciskam kolana do piersi.

– Proszę wejść! – krzyczę zachrypniętym głosem, a w uchylonych drzwiach ukazuje się twarz ciotki.

Uśmiecha się, jej ciemne włosy są spięte w wysoki kok.

– Cześć, kochanie. Chciałam sprawdzić, czy wstałaś.

Kiwam głową i przesuwam się na materacu.

– Dopiero się obudziłam.

Patrzę na dół łóżka – nie miałam siły zdjąć butów, które zostawiły ślady błota na lawendowej pościeli.

Nagle moje serce staje się ciężkie.

– O mój Boże. Bardzo, bardzo przepraszam.

Zdejmuję nogi z łóżka i wstaję, schylam się nad kołdrą i zaczynam zbierać błoto. Dzięki Bogu kołdra nie jest brudna, ale wcale nie poprawia mi to samopoczucia.

Moja ciotka staje obok, wyciąga rękę.

– Daj – mówi łagodnie, bierze ode mnie kawałki zaschniętego błota i strzepuje kołdrę.

Wyrzuca błoto do kosza na śmieci przy komodzie.

– Jesteś głodna? Usmażyłam trochę naleśników. Chętnie ci je podgrzeję.

Patrzę na stojący na komodzie zegar, widzę, która godzina.

– Albo – uśmiecha się i kontynuuje. – Ponieważ jest trzecia po południu, zrobię ci kanapkę lub coś takiego.

Kręcę głową z uśmiechem.

– Nie, mogą być naleśniki. Uwielbiam śniadania.

– Ja też – odpowiada. – W takim razie do zobaczenia na dole. Wuj Danny nie może się doczekać, aż cię pozna. Zaczynał już szaleć, czekając, aż się obudzisz.

Pojawia się poczucie winy.

– Och, nie powinnam była spać tak długo. Nie chciałam, żeby musiał na mnie czekać.

Ściąga brwi i zatrzymuje się w drzwiach.

– Kochanie – mówi. – Nie musisz za nic przepraszać. Rozumiesz? Bardzo się cieszymy, że tutaj jesteś. Nie masz pojęcia, jak bardzo…

Opuszczam ramiona, wzdycham.

– Ja też się cieszę, że tutaj jestem.

– Zejdź na dół, gdy będziesz gotowa.

Zamyka za sobą drzwi, a ja siadam na krawędzi łóżka i wyciągam sznurówki butów. Podchodzę do kosza na śmieci i strzepuję resztę zaschniętego błota, przeklinając siebie w duchu.

Pewnie rozniosłam błoto po całym domu.

Stawiam buty przy drzwiach, wyciągam z torby starą koszulkę Rolling Stones, wkładam, a tę, którą na sobie miałam, rzucam na krzesło stojące w rogu pokoju. Mogłabym wrzucić ją do kosza z brudną bielizną, nie chcę jednak, by ciocia pomyślała, że musi robić mi pranie. Tak naprawdę to ja chciałabym robić pranie im, żeby chociaż w taki sposób okazać wdzięczność.

W łazience na korytarzu myję zęby, rozczesuję potargane po spaniu włosy, myję twarz, a następnie schodzę na dół i idę za głosami, które dobiegają z kuchni.

Hattie stoi przy wyspie, obok talerza z górą naleśników kładzie właśnie sztućce i stawia butelkę syropu. Spogląda w górę i puka w ramię mężczyznę obok, odwracając jego uwagę od gazety, którą przegląda.

Jest wysoki, góruje nad Hattie, będącą wzrostu mojego i mojej mamy. Jego ciemne włosy są zatknięte za ucho, opadają na ramiona, przez co wygląda młodziej. Ma wyraźne rysy twarzy, wąski nos i mocno zarysowaną szczękę, jest lekko opalony.

Podchodzę do wyspy, Hattie się uśmiecha.

– Beth, kochana, to jest twój wujek Danny.

Odkłada gazetę na blat i wyciąga rękę, rękaw flanelowej koszuli podciąga się do góry i odsłania tatuaż na ramieniu. Jest kolorowy, fioletowo-niebieski, przez kilka chwil go podziwiam, próbuję zrozumieć wzór, a potem patrzę na twarz mężczyzny. Rozciąga wąskie usta w uśmiechu.

– Miło cię poznać, Beth.

– Wzajemnie. Bardzo mi miło. – Jego wielka dłoń zamyka się na mojej, delikatnie ją ściska. – Ogromnie wam dziękuję, że otworzyliście przede mną swój dom.

– Och, skarbie – mówi i wypuszcza moją dłoń. Na jego czole pojawiają się głębokie zmarszczki, wkłada ręce do kieszeni dżinsów. – Nie musisz dziękować. Jesteśmy rodziną. Nasz dom będzie twoim domem tak długo, jak będziesz tego potrzebować.

Mrugam, żeby powstrzymać łzy, i siadam przy wyspie.

Jesteśmy rodziną. Mam rodzinę.

– Beth, wiem, że dopiero przyjechałaś i nie chciałabym bombardować cię pytaniami…

– W porządku – przerywam Hattie i się do niej uśmiecham. – Możesz spytać mnie o wszystko.

Wiedziałam, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Przecież do tej pory tylko dwa razy rozmawiałyśmy krótko przez telefon, na jej miejscu miałabym mnóstwo pytań.

Mruga kilka razy, kładzie ręce na wyspie, splata palce.

– Jaka ona była?

Zakładam długie pasma włosów za uszy i odchrząkuję, żeby odpowiedzieć.

– Przepraszam – dodaje, zanim się odzywam. – Ja tylko… ostatnio rozmawiałam ze swoją siostrą dwadzieścia siedem lat temu. Wiem, jaka była, gdy uciekła, i naprawdę mam nadzieję, że powiesz mi, że była przynajmniej dobrą matką. Gdyby się okazało, że nie, chyba bym tego nie zniosła.

– Była – odpowiadam i szybko kiwam głową. – Kochała mnie, wiem, że tak. Mam kilka naprawdę cudownych wspomnień.

– Zawsze mieszkałaś w Kentucky?

– Chyba tak. Nie pamiętam, gdzie mieszkałyśmy przed przeprowadzką do przyczepy. Miałam wtedy sześć lat.

Danny otwiera lodówkę, nalewa mrożonej herbaty do trzech szklanek, jedną podaje mi, drugą Hattie. Piję, Hattie robi to samo. Herbata jest słodka, ma cytrynowy posmak.

– Czyli miała pracę? – pyta, odstawiając szklankę.

– Nie. – Patrzę to na jedno, to na drugie, oplatam palcami stojącą przede mną zimną szklankę.

– Ja... Nie wiem, skąd moja mama brała pieniądze. Nie chciałam tego wiedzieć, więc nie pytałam. Miałyśmy bony na żywność, rachunki zawsze były płacone na czas. Chciałam iść do pracy i zarabiać, ale mi nie pozwoliła. Mówiła, że to ona jest rodzicem i musi zapewnić mi byt.

Biorę kolejny łyk, oblizuję usta.

– Pod tym względem była bardzo stanowcza.

– A co z twoim tatą? – pyta nieśmiało. – Był razem z wami?

– Nie – odpowiadam. – Nigdy go nie poznałam. Nie wiem, kim jest.

Hattie spogląda na Danny’ego, a ja spuszczam głowę i czuję się zawstydzona tym wyznaniem.

– Powiedziałaś, że znalazłaś zdjęcie nas obu, które przechowywała twoja mama – mówi po kilku chwilach milczenia. Patrzę w górę, uśmiecha się słabo. – Nie masz go przy sobie?

Sięgam do tylnej kieszeni dżinsów i wyjmuję zdjęcie, które wsadziłam tam przed wyjazdem z Kentucky. Podaję jej.

W jej oczach natychmiast stają łzy. Jedną dłonią zasłania usta.

– O mój Boże. Pamiętam. Zrobiono je na kilka miesięcy przed wyjazdem twojej mamy. – Pokazuje Danny’emu. Obejmuje ją w talii, oboje przyglądają się fotografii.

– Znalazłam je w starym pudełku po butach, w którym mama przechowywała zdjęcia. Była to jedyna rzecz poza ubraniami, jaką ze sobą zabrałam, gdy eksmitowano mnie z przyczepy, ale nigdy mu się nie przyglądałam. Zwróciłam na nie uwagę dopiero kilka dni temu, gdy strasznie za nią tęskniłam. Znalazłam je i… – Przerywam, Hattie i Danny odrywają wzrok od zdjęcia.

– Byłyście do siebie takie podobne. Mama nigdy nie opowiadała o swojej rodzinie. Doszłam do wniosku, że nie miała rodzeństwa – inaczej by o nim wspomniała. Pomyślałam więc, że jesteś jakąś daleką kuzynką.

– Skąd wiedziałaś, jak się nazywam?

Pochylam się nad wyspą, przejeżdżam palcem po odwrotnej stronie zdjęcia.

– Z tyłu są wasze imiona. – Odwraca je i się uśmiecha. – Miałam szczęście. Naprawdę nie sądziłam, że uda mi się znaleźć was na Facebooku, ale musiałam spróbować. – Patrzę na Danny’ego. – Jak masz na nazwisko?

– McGill – odpowiada i całuje Hattie w głowę. – Ta uparta kobieta nigdy nie chciała przyjąć mojego nazwiska.

– I dzięki Bogu, że tego nie zrobiłam – droczy się z nim i żartobliwie uderza go w pierś. – Gdybym nie nazywała się Hattie Davis, Beth by mnie nie znalazła. – Po chwili przestaje się uśmiechać i patrzy na zdjęcie. Wpatruje się w nie przez długi czas.

– Annie zawsze sprawiała problemy. Nie potrafiła się dopasować, nawet gdy była mała. Przynajmniej do nas. Świetnie dogadywała się z innymi ludźmi, ze złymi ludźmi. Uciekła, gdy miała piętnaście lat, a wtedy moja matka była już zbyt zmęczona jej wyskokami, żeby martwić się, gdzie poszła. Spodziewałam się, że wróci, choćby po kilku miesiącach, ale więcej jej nie zobaczyłam. – Patrzy na mnie smutno.

– To narkotyki, prawda? To narkotyki ją zabiły.

Przełykam z trudem ślinę, spuszczam wzrok.

– Lekarze powiedzieli, że miała zawał serca, prawdopodobnie wywołany tym, co wzięła. Nie wiem, czy wzięła za dużo, czy coś było z tym nie tak. – Kręcę głową. – Nie wiem. Przykro mi, nie znam szczegółów. Nie stać mnie było na sekcję zwłok, by ustalić, co się dokładnie wydarzyło.

Od tyłu obejmują mnie ręce i delikatnie ściskają.

– Och, kochanie, tak strasznie mi przykro, że musiałaś sama przez to przechodzić. Przez to wszystko. Gdybyśmy o tobie wiedzieli, pomoglibyśmy ci – mówi Hattie w moje włosy. – Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak ciężkie miałaś życie.

– Do jej śmierci nie było aż tak źle.

Hattie siada na taborecie obok mnie, przykrywa moje dłonie swoimi.

– Chcesz o tym pogadać?

Patrzę na nią, potem na Danny’ego, który wygląda na tak samo zainteresowanego moją przeszłością jak jego żona. Całkowicie się na mnie skupia.

Uśmiecham się z wdzięcznością i odwracam wzrok.

– Tak naprawdę to nie ma za dużo do opowiadania – zaczynam i wpatruję się w blat. – Po jej śmierci nie stać mnie było na zostanie w przyczepie, zamieszkałam więc w samochodzie.

Nabieram powietrza i przypominam sobie pierwszą noc, gdy ułożyłam się na tylnym siedzeniu i próbowałam zamknąć oczy. Słyszałam te wszystkie nocne odgłosy. Całkowita samotność wzbudzała we mnie przerażenie, jakiego wcześniej nie znałam.

Czuję ścisk w piersi, dławią mnie emocje, ale udaję, że nic się nie stało, i mówię dalej.

– To było przerażające. Wcześniej nie bywałam sama. Nawet gdy mama była na haju, zawsze była gdzieś obok, tworzyłyśmy dom. Chyba najgorsze było to, że nie miałam się do kogo odezwać. – Patrzę na Hattie, na łzy, które spływają jej po policzkach.

Nie chcę płakać, szybko więc odwracam wzrok i skupiam się na wyspie.

– Gdybym siedziała w tym samochodzie przez cały dzień, pewnie bym oszalała, więc się włóczyłam. Myłam się w łazienkach na stacjach benzynowych i przestawiałam samochód na różne parkingi, żeby nikt nie wezwał policji. Nie miałam za dużo pieniędzy – jedynie zwitek banknotów, jaki znalazłam, zanim wyeksmitowano mnie z przyczepy. Próbowałam znaleźć pracę, ale najwyraźniej najważniejszym warunkiem otrzymania zatrudnienia jest posiadanie adresu. – Kręcę głową, przypominając sobie wyraz twarzy menedżera, gdy powiedziałam mu, że mój adres to parking przy McDonaldzie.

Hattie delikatnie ściska moją dłoń.

– Ale to z pewnością niejedyna przyczyna, dla której mnie nie zatrudnili. Od wielu dni nie brałam porządnego prysznica, więc kiepsko wyglądałam i prawdopodobnie śmierdziałam. Bardzo próbowałam oszczędzać, ale byłam… byłam strasznie głodna.

Danny przysuwa do mnie naleśniki, czuję, że zbiera mi się na śmiech.

– Danny, daj jej dokończyć – upomina go łagodnie Hattie.

Mężczyzna opiera się o ladę i krzyżuje ręce na piersiach.

– Nie podoba mi się, że moja siostrzenica cierpiała głód, że musiała sama przechodzić przez takie rzeczy. To nie powinno się było wydarzyć. Gdy to słyszę, mam ochotę iść zapalić.

– Nie rób tego! Nie palisz od trzech tygodni.

– W porządku. Taka głodówka trwała tylko kilka dni.

Ale moje słowa chyba nie zmniejszają jego zdenerwowania. Wręcz przeciwnie – wygląda na jeszcze bardziej zaniepokojonego, przejeżdża dłońmi po twarzy i robi głośny wydech.

– Mów dalej, Beth. – Hattie uśmiecha się łagodnie, zabiera rękę i kładzie ją na kolanach.

– Co wydarzyło się potem?

– Rocco – odpowiadam.

Danny zaciska szczękę i zaczyna chodzić w tę i z powrotem między kuchennym blatem a wyspą. Jego ciężkie buty uderzają głośno w drewnianą podłogę. Nie wiem, co tak bardzo go zdenerwowało.

Przecież nie wspominałam ciotce o Rocco, ale Danny zachowuje się, jakby wiedział, że musiałam znieść o wiele gorsze rzeczy niż trwającą kilka dni głodówkę.

Postanawiam opowiedzieć o tym najszybciej, jak się da.

– Znalazł mnie płaczącą w samochodzie po tym, jak przez kilka dni nie jadłam. W owej chwili byłam zupełnie bezbronna. Chyba widział, jak bardzo byłam głodna, albo po prostu wyglądałam na bezdomną. Próbowałam zasnąć, odwrócić uwagę od skurczów żołądka, gdy Rocco podszedł do szyby z jedzeniem z Burger Kinga. Normalnie nie wzięłabym nic od obcej osoby. Nie jestem głupia, ale byłam zdesperowana i potwornie głodna. A on był… – Na chwilę zamykam oczy, niemal zawstydzona tym, co powiem. – A on był naprawdę przystojny. Żadna normalna dziewczyna nie odmówiłaby przystojniakowi trzymającemu torbę z darmowym jedzeniem.

Kręcę głową, a Hattie cicho się śmieje.

Danny cały czas chodzi, najwyraźniej moje słowa go nie rozbawiły.

– W każdym razie usiadł ze mną i zaczął rozmawiać, kiedy jadłam. Tak strasznie się cieszyłam, że mam się do kogo odezwać… Nie chciałam, żeby odszedł. Na myśl, że wysiądzie z samochodu, ogarnęła mnie prawdziwa panika. Ja tylko… Strasznie bałam się samotności, nie chciałam być sama. Poza tym, co by się ze mną stało? Wiedziałam, że będę musiała zacząć kraść jedzenie albo znaleźć jakiś inny sposób zarabiania. Nie byłam pewna, czy jeszcze go zobaczę, a nikt inny nie zaproponował mi pomocy.

Przypomniałam sobie minę Rocco, gdy wyciągnęłam do niego rękę, błagałam, żeby mnie nie zostawiał. Ten uśmiech, który pojawił się na jego ustach, gdy złapałam go za rękę. Teraz wiem, że go to podniecało. Widział moją słabość i ją wykorzystał.

– Gdy spytał, czy chcę u niego zamieszkać, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Zaproponował mi dom, jedzenie i pieniądze na tak długo, jak będę chciała. Nie żądał niczego w zamian i był dla mnie taki miły. Wiedziałam, że mam wybór, czułam jednak, że nie mogę odmówić. Byłam zbyt przerażona perspektywą samotności, poza tym go polubiłam.

Na to wspomnienie czuję, jak spina się każdy mięsień mojego ciała. Zaczynam mówić łagodniejszym głosem.

– Naprawdę go lubiłam. Tego samego dnia się do niego wprowadziłam, przez jakiś czas było idealnie. – Patrzę na Hattie, w której oczach znowu błyszczą łzy. – Gdybym miała dokąd pójść, nigdy bym z nim nie została, ale nie mogłam… Ciociu Hattie, ja nie mogłam wrócić do mieszkania w samochodzie.

Danny przestaje chodzić, staje przede mną.

– Zadam ci jedno pytanie i proszę o szczerą odpowiedź.

Hattie kładzie obie dłonie na wyspie, pochyla się do przodu.

– Danny.

Patrzy na nią.

– Nie, muszę o to spytać. To nasza siostrzenica i jeśli będę musiał wtłuc jakiemuś dupkowi z Kentucky, że tknął ją swoimi brudnymi łapskami, zrobię to.

– O nie. On mnie… nigdy mnie nie uderzył. – Patrzę na nich, Hattie przygląda mi się podejrzliwie – nie wierzy mi, a po głośnym wydechu Danny’ego wnioskuję, że on również mi nie wierzy.

– Rocco nigdy mnie nie tknął – chyba że mu pozwoliłam – przyznaję i spuszczam głowę, by nie widzieć ich spojrzeń. – Nasz związek – czy co to było – bazował bardziej na tym, że on miał swoje potrzeby i wiedział, że ja go potrzebuję. Często się wywyższał, ale nigdy mnie nie uderzył. – Patrzę na Hattie, potem na Danny’ego. – Nigdy. Przysięgam.

– Chyba rzeczywiście był czarujący – mówi Hattie przez zaciśnięte zęby. – Czyli co, znieważał cię? To chcesz powiedzieć?

Wzruszam ramionami, Danny wali pięścią w wyspę, ja i Hattie podskakujemy.

– Kuźwa, muszę zapalić.

– Nie, nie musisz. – Hattie wstaje, obchodzi wyspę, kładzie dłoń na jego piersi. – Beth nic się nie stało. Jest tutaj, z nami. Nie mieszka już z tamtym mężczyzną.

– Nie przyjedzie za tobą? – pyta Danny, oddycha ciężko.

Kręcę stanowczo głową.

– Nie. Znam go. Nigdy by tego nie zrobił.

– Jesteś pewna? Bo jeśli może grozić ci niebezpieczeństwo, muszę wiedzieć.

– Jestem pewna – mówię z przekonaniem. – Rocco nigdy by za mną nie przyjechał. Przysięgam. Wujku Danny. Nigdy nie sprowadziłabym na was niebezpieczeństwa. Jeśli dojdę do wniosku, że mógłby zrobić coś złego, wyjadę.

– Wybij to sobie z głowy, nigdzie nie wyjedziesz – poprawia mnie stanowczo.

Wyobrażam sobie, że tak powiedziałby ojciec do córki. Danny bierze talerz z zimnymi już naleśnikami, wstawia do mikrofali, wciska kilka guzików.

Patrzę na Hattie, czekam, aż ona go uspokoi, ale ona wzrusza ramionami.

Skarbie, jesteś zdana na siebie.

Mikrofalówka dzwoni, Danny wyjmuje talerz z naleśnikami i ponownie go przede mną stawia. Otwiera syrop, podnosi butelkę, czeka, aż kiwnę głową, i polewa naleśniki.

– Jeśli twoim zdaniem ten dupek coś planuje, musisz mi powiedzieć. Mam kilku znajomych policjantów, do których mogę zadzwonić. – Zakręca syrop i odstawia butelkę, drugą ręką przysuwa widelec i nóż. – Słyszysz, kochana?

– Tak – odpowiadam, unikając jego wzroku niczym dziecko, które właśnie zostało zrugane.

– Każdy mężczyzna, który wywyższa się nad kobietę, nie szanuje jej albo w jakikolwiek inny sposób sprawia, że ona czuje się od niego gorsza, nie jest mężczyzną.

Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy, spoglądające na mnie nieco łagodniej.

– Bez problemu nauczę go dobrych manier. Tylko daj mi znać. – Wyciąga rękę i gdy wkładam swoją dłoń w jego, przyciska ją do sztućców. – Jedz. Już nigdy nie będziesz głodna.

Kocham tego faceta.

Podchodzi do Hattie i całuje ją w skroń.

– Do zobaczenia za kilka godzin, kochanie.

Głaska mnie po głowie, wychodzi z kuchni, idzie w stronę drzwi wejściowych.

Wygładzam włosy, które właśnie potargał, a potem odkrawam sobie spory kawał naleśnika i wkładam do ust. Hattie staje naprzeciwko mnie.

– Smakują ci? – pyta, uśmiechając się z dumą, jakby z góry znała odpowiedź.

O matko kochana.

Zamykam oczy i jęczę cicho, gdy na moim języku pojawia się cudowny smak.

– Mmmmm. Przepyszne – mówię z pełnymi ustami i wycieram dłonią brodę, bo czuję, jak syrop mi się po niej leje.

Nie obchodzi mnie, że w tej chwili wyglądam prawdopodobnie jak dzikuska. Otwieram oczy i wkładam do ust kolejną porcję. Zawsze dużo jadłam. Poza tym uważam, że największym komplementem dla kogoś, kto coś dla ciebie ugotował, jest okazanie mu, jak bardzo ci smakuje. I to właśnie robię. Rozkoszuję się pysznym jedzeniem.

Głośno przeżuwam, a Hattie mnie obserwuje, uśmiecha się z rozbawieniem.

Dopija herbatę i wkłada szklankę do zlewu. Wygładza dłonią przód białej bluzki włożonej w dżinsy. Patrzeć na Hattie to jak patrzeć na zdrową wersję mojej mamy. Nie jest tak chuda po wielu latach brania narkotyków. Nie ma gnijących, wyszczerbionych i połamanych zębów. Jest śliczna. Tak postrzegałby moją mamę świat – chociaż dla mnie ona zawsze była piękna.

– Za kilka godzin będę szła do pracy. Możesz korzystać ze wszystkiego, co znajduje się w tym domu – na przykład z telewizora czy z komputera. Nie musisz pytać o pozwolenie. – Obchodzi wyspę i staje obok mnie, wyciąga stołek, na którym siedziała, gdy opowiadałam o moim życiu.

– Gdzie pracujesz? – pytam, zlizując syrop z ust.

– Ja i Danny mamy w mieście pub. Taką małą uroczą knajpę.

Uśmiecham się i odwracam, żeby móc na nią popatrzeć.

– Och, doprawdy? Taką z tańcami i w ogóle?

– Czasami. Ale z reguły przychodzi dużo osób, więc nie ma miejsca na tańce. – Gładzi mnie po policzku i łagodnie się uśmiecha. – Dasz sobie radę?

Chcę odpowiedzieć, że tak. Mam to słowo na języku, ale nie chce wyjść.

Wiem, że to absurdalne. Przecież to nie potrwa długo, ale z jakichś względów nie mogę zmusić się do bycia samą nawet przez kilka minut.

Obejmuje moją twarz.

– Jedziesz ze mną.

Otwieram usta, żeby zaprotestować, nie chcę być dla niej ciężarem, ale ona nie daje mi szansy, żebym choć nabrała powietrza, i mówi dalej.

– Za każdym razem, gdy będziesz chciała wyjść ze mną albo z Dannym, wystarczy, że o tym powiesz. Beth, zawsze będziesz u nas mile widziana. Zawsze, rozumiesz?

Ona mnie tutaj chce. Nie jestem ciężarem.

– W porządku.

– W takim razie lepiej jedz – mówi i kiwa głową w stronę stojącego przede mną talerza. Spuszcza ręce. – Bo przez resztę dnia będziesz jadła barowe jedzenie.

Uśmiecham się na myśl o tłustych burgerach i frytkach z serem. Po chwili słyszę za sobą jej kroki.

O tak. Barowe jedzenie, tylko tego pragnę.

ALABAMA Summer

Подняться наверх