Читать книгу Smak chili, smak życia - J. Ryan Stradal - Страница 7

Ryba w ługu

Оглавление

Lars Thorvald kochał dwie kobiety. I na tym koniec, pomyślał mimochodem, siedząc na zimnych betonowych stopniach swojego bloku. Może kochałby ich więcej, ale los miał wobec niego inne plany.

Tego ranka, wbrew zaleceniom lekarza ucierając łopatkę wieprzową, spojrzał przez okno na śnieg leżący na dachu restauracji Happy Chef po drugiej stronie autostrady i zaśpiewał miłosną piosenkę dla jednej z tych dwóch pań – swojej córeczki śpiącej na podłodze salonu. Był to stary utwór Beatlesów, w którym imię bohaterki Lars zastąpił imieniem dziewczynki.

Po raz pierwszy wyznał kobiecie miłość w wieku lat dwudziestu ośmiu. W tym samym wieku stracił dziewictwo. Cóż, pierwszy raz pocałował się z kobietą, gdy miał lat dwadzieścia jeden. Przynajmniej tyle, nawet jeśli niecały tydzień później przestała odbierać od niego telefony.

Za swoje niepowodzenia winił brak młodzieńczych flirtów, a za brak flirtów – fakt, że był najbardziej cuchnącym chłopakiem w klasie. Od dwunastego roku życia w okolicach Bożego Narodzenia śmierdział jak podłoga targu rybnego, a jeśli nawet tak nie było, reszta klasy wciąż udawała, że czuje smród. Tak zachowuje się młodzież. Przez cały rok nazywali go Śmierdzielem, a winna temu była stara Szwedka Dorothy Seaborg.

W pewne grudniowe popołudnie roku 1971 Dorothy Seaborg z Duluth w Minnesocie przewróciła się na lodzie w drodze do skrzynki pocztowej i złamała biodro. Tym samym przerwała łańcuch dostaw lutefiska, ryby macerowanej w ługu, na kolację Niedzieli Adwentowej w kościele luterańskim św. Olafa. Ojciec Larsa, Gustaf Thorvald – właściciel piekarni Gustaf i Synowie, a zarazem jeden z dwóch największych norweskich patriotów między Cloquet a Two Harbors – obiecał wszystkim członkom kongregacji, że ryba zostanie dostarczona na czas. Dla dobra całego regionu jego rodzina podtrzyma brutalną skandynawską tradycję.

Nieważne, że ani Gustaf, ani jego żona Elin, ani ich dzieci nigdy w życiu nie widzieli żywego dorsza, a tym bardziej go nie złowili, nie zabili, nie ususzyli, nie wymacerowali w ługu, nie wymoczyli w wodzie ani nie poddali starannemu procesowi gotowania, który trzeba było przeprowadzić idealnie, by uzyskać coś, co wyglądało jak stężały do postaci galarety smog, a pachniało jak zagotowana woda z akwarium. Ponieważ wszyscy domownicy byli równie niedoświadczeni, praca przypadła w udziale dwunastoletniemu Larsowi i jego dziesięcioletniemu bratu Jarlowi. Dziewięcioletniego Sigmunda oszczędzono jedynie dlatego, że ryba w ługu naprawdę mu smakowała.

– Lars i Jarl nie będą podjadać – wyjaśnił żonie Gustaf – więc unikniemy strat.

Bardzo był z siebie rad, więc Elin przezornie milczała, choć uważała, że nie godzi się zmuszać dzieci do tak niewdzięcznej pracy. Jako małżeństwo mieszane – norwesko-duńskie – wszystko, co ważne kulturowo dla jednego, lecz nie dla drugiego, oboje przemilczali w domu, by krytykować jedynie w towarzystwie rodaków.

Coroczne bliskie spotkania z dziedzictwem kulturowym nie zdołały obudzić w młodych Thorvaldach narodowego ducha. Jarl, który wciąż zjadał własne smarki, zdecydowanie wolał je od ryby w ługu, choć konsystencję i barwę miały podobną. Lars natomiast zachodził w głowę, co mają na myśli skandynawskie staruszki, mówiące do niego w kościele: „Każdy młodzieniec, który przygotowuje lutefiska tak jak ty, będzie miał wielkie powodzenie u pań”. Jego doświadczenie wskazywało raczej, że umiejętność ta wywołuje u dziewcząt odrazę, a w najlepszym wypadku obojętność. Nawet te, które twierdziły, że lubią lutefiska, nie miały ochoty go wąchać, gdy nie jadły, a Lars nie dawał im wielkiego wyboru. Wyczekiwane niegdyś ferie stały się okrutnym czasem fetoru i odrzucenia, a koledzy ze szkoły postarali się, by nieszczęście chłopaka nie kończyło się nawet wtedy, gdy uschnięte choinki wyrzucano na bruk.

Nim dobiegł osiemnastki, wszelka tolerancja, jaką kiedykolwiek mógł żywić dla starej tradycji, dawno się wyczerpała. Na dłoniach miał blizny po kilku adwentach spędzonych w towarzystwie moczonej w ługu ryby. Jej smród z każdym rokiem coraz mocniej zagnieżdżał się w porach jego skóry, pod paznokciami, we włosach i w butach, nie tylko dlatego, że ich powierzchnie rosły w miarę dorastania Larsa. On sam wyrósł na coś w rodzaju kuchennego czarodzieja, mimowolnie doprowadzając sztukę przygotowywania lutefiska do niebezpiecznej perfekcji. I choć luteranie z miejsc tak odległych jak Fergus Falls przybywali, by spróbować słynnego „lutefiska Thorvaldów”, nie było wśród nich ani jednej atrakcyjnej dziewczyny.

Na domiar złego ojciec chłopaka, jakby chciał go jeszcze bardziej upokorzyć, każdego roku wciskał mu do ust widelec z kawałkiem tego świństwa.

– Spróbuj chociaż! Twoi przodkowie żywili się tym, by przetrwać długie zimy.

– A jak przetrwali to? – zapytał raz Lars.

– Powinieneś być dumny ze swej pracy, synu – rzekł Gustaf i za karę zabrał mu lefse[1].

W 1978 roku Lars skończył liceum i wyniósł się z Duluth. Oceny pozwoliłyby mu na kontynuację nauki w porządnej luterańskiej szkole w rodzaju Gustavusa Adolphusa lub Augsburga, ale on chciał zostać szefem kuchni, a college jedynie opóźniłby o cztery lata realizację tych planów. Młodzieniec udał się więc na południe, do Bliźniaczych Miast, w poszukiwaniu dziewczyny oraz kuchni, w której mógłby wykonywać dowolną pracę, pod warunkiem że nikt nie każe mu przyrządzać ryby w ługu. Takie nastawienie z pewnością dawało mu znacznie więcej możliwości, niż przewidywał jego ojciec.

Po dziesięciu latach bezpłatnego stażu w firmie Gustaf i Synowie Lars był już niezłym piekarzem – co niektórzy uważają za najbardziej wymagającą ze sztuk kulinarnych – lecz nie chciał podążać utartą ścieżką. Ponieważ wybierał jedynie zajęcia, które mogły go czegoś nauczyć, a na randki chadzał mniej więcej tak często, jak przy międzystanowej autostradzie otwiera się wegetariańską restaurację, w ciągu niespełna dekady całkiem nieźle opanował tajniki kuchni francuskiej, włoskiej, niemieckiej i amerykańskiej.

W październiku 1987 roku, gdy cała Minnesota wpadła w euforię z powodu pierwszego w historii zwycięstwa Twins w baseballowej World Series, Lars dostał pracę jako szef kuchni w Hutmacher’s. Do tej modnej restauracji położonej na brzegu jeziora ściągały lokalne osobistości – meteorolodzy, senatorzy stanowi i sportowcy. Mawiano, że przez lata zawodnicy Twins mogli się tam w spokoju rozkoszować posiłkiem, lecz w czasach Larsa rozradowani gracze regularnie urządzali w czasie nocnej zmiany szaloną imprezę. Sukces drużyny, której wcześniej wszystko szło jak po grudzie, przeobraził oblicze całej restauracji. To wtedy Cynthia Hargreaves, najmądrzejsza z kelnerek i koneserka win, zaczęła zerkać łaskawym okiem na Larsa, który liczył dwadzieścia osiem lat i zdążył wyhodować na brzuchu bladą, włochatą oponkę, a na głowie miał coraz większe zakola. Cynthia zaś, mimo wysuniętej górnej szczęki i tików, miała ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i była piękna, nie jak posąg czy modelka z reklamy perfum, ale realistycznie, jak ciężarówka lub pizza w momencie, gdy bardzo jej potrzebujesz. To pozwoliło Larsowi uwierzyć, że może się do niej zbliżyć.

Kiedy wchodziła do kuchni, inni mężczyźni bez żenady gapili się na nią. Lars obrał inną taktykę. „Powiedz im, że cielęcina będzie za pięć minut” – mówił, patrząc dziewczynie w oczy. Albo: „Nie mogę zrezygnować z czosnku. Pesto to pesto”.

– Daj spokój, nie mógłbyś po prostu zrobić sosu z orzeszków piniowych, oliwy, bazylii i parmezanu? – pytała.

Był pod niejakim wrażeniem, że potrafiła wyrecytować z głowy pozostałe składniki. Może to nic wielkiego, ale zwyczajnie się nie spodziewał, że ktoś spoza kuchni wie takie rzeczy. Najwyraźniej jego podziw nie umknął uwagi dziewczyny, która uśmiechnęła się tak, jakby go przyłapała na czymś wstydliwym.

– Cóż, mógłbym spróbować – rzekł Lars – ale to już nie będzie pesto.

– Byle bazylia była świeża – dodała dziewczyna. – Inaczej sos jest do niczego.

Podziwiał przekonanie, z jakim wypowiedziała tę niesłuszną opinię. W rzeczywistości jakość pesto zależała od sposobu przygotowania: podczas swojej poprzedniej pracy w Pronto Ristorante nauczył się, że prawdziwe pesto uciera się w moździerzu. Smakuje wtedy całkiem inaczej.

– Ma dwa dni – odparł.

– Gdzie ją kupiłeś? Na targu produktów rolnych w St. Paul?

– Tak, u Anny Hlavek.

– Powinieneś kupować u Ellen Chamberlain. Ma najlepszą.

Kolejny uroczo błędny sąd! Lars coraz bardziej się nakręcał. Pamiętał jednak, że gdy zaczął nowe życie w Minneapolis, wolny od odoru lutefiska i ciągnącej się za nim opinii, często odstraszał kobiety czymś, co nazywały nawiedzeniem. Nie mógł sobie pozwolić na powtórzenie tego błędu.

– Serio? – rzucił tylko, nie przerywając pracy i nie zaszczycając Cynthii spojrzeniem.

– Owszem – odrzekła, podchodząc bliżej, by przykuć jego wzrok. – Anna uprawia kukurydzę cukrową na tej samej działce co bazylię. A wiesz, co ta kukurydza robi z glebą.

Jeśli mówiła prawdę, miała rację.

– Nie wiedziałem, że uprawia kukurydzę.

– Nie sprzedaje jej na targu – uśmiechnęła się Cynthia. – Powiem klientowi, że zrobisz pesto bez czosnku.

– Dlaczego?

– Chcę, żebyś się bardziej postarał – powiedziała.

Nim wyszła z kuchni, był zakochany i nie mógł nic na to poradzić, choć miłość jak zwykle wywołała w nim smutek i poczucie beznadziei. Nie wiedział jednak, że Cynthia ma za sobą dekadę udręki związanej z zimnymi, bojącymi się bliskości facetami, a życzliwość Larsa, w szczególności zaś jego entuzjastyczny stosunek do niej, były w tamtym momencie dokładnie tym, czego pragnęła od potencjalnego partnera.

Pod koniec października 1988 roku wzięli ślub. Cynthia była w niewidocznej jeszcze ciąży i wciąż cieszyła się największą popularnością spośród kelnerek w Hutmacher’s, gdzie Lars nadal pracował jako szef kuchni. I chociaż to właśnie tam rozkwitł ich bajkowy wprost romans, właściciele odmówili zamknięcia restauracji w sobotę, by urządzić wesele.

Ojciec Larsa, wciąż wściekły na najstarszego syna za porzucenie zarówno rodzinnej piekarni, jak i obowiązku dostarczania lutefiska tysiącom skandynawskich tradycjonalistów, zbojkotował ślub i odmówił nowożeńcom jakiegokolwiek wsparcia. Gdyby dziecko Larsa było pierwszym wnukiem jego matki, być może Elin chciałaby mu pomóc, lecz miała już pod opieką dwoje dzieci Sigmunda – jedynego z braci, który nigdy w życiu nie splamił rąk rybą w ługu i dzięki temu nic nie stało na przeszkodzie, by stracił cnotę jako siedemnastolatek i wkrótce potem został ojcem.

Para spędziła miesiąc miodowy w dolinie Napa, która rozkwitła przed ponad dekadą po zaskakującym zwycięstwie na Paryskich Targach Win i uczyła się radzić sobie z nowym poziomem turystyki winiarskiej. Lars, który nigdy przedtem nie brał udziału w degustacji, z pasją oddawał się temu zajęciu, podczas gdy Cynthia zachłannie czytała etykiety, zwiedzała winnice i przeglądała mapy. Pierwszy raz była w Kalifornii i mimo całkowitej trzeźwości jej ciało zataczało się na widok winorośli, a dusza rozkwitała na dźwięk żargonu: wino odmianowe, skala Briksa, system korzeniowy, fermentacja malolaktyczna. Siedząc z zamkniętymi oczami w wypożyczonym samochodzie i usiłując odespać biesiadę zakrapianą ciężkim czerwonym winem, Lars czuł, że żona uśmiecha się za kierownicą, wioząc jego i ich nienarodzone dziecię przez połyskujące w słońcu wzgórza Kalifornii.

– Kocham ten widok – powiedziała.

– Ja też cię kocham – odparł, udając, że źle usłyszał.

Ustalili, że jeśli urodzi się chłopiec, imię nada mu Lars, a jeśli dziewczynka – Cynthia. Eva Louise Thorvald urodziła się dwa tygodnie przed terminem, 2 czerwca 1989 roku, z godną podziwu wagą czterech i pół kilograma. Kiedy Lars pierwszy raz trzymał ją w ramionach, jego serce roztopiło się jak masło na ciepłym chlebie i na zawsze takie pozostało. Gdy matka i dziecko spały w szpitalu, wyszedł na parking, usiadł w swoim dodge’u omni i płakał jak człowiek, który do tej pory niczego w życiu nie pragnął.

– Poczekajmy pięć, sześć lat z następnym dzieckiem – powiedziała Cynthia i zafundowała sobie spiralę.

Lars liczył na co najmniej trójkę dzieciaków, jak w jego rodzinnym domu, ale uznał, że zawsze zdążą je mieć. Próbował przekonać Cynthię, że jeśli ma się więcej potomstwa, zwiększa się szanse na to, że co najmniej jedno z nich zostanie przy tobie i będzie pilnować, żebyś nie umarł w samotności, jeśli pośliźniesz się pod prysznicem albo potkniesz na schodach do piwnicy. Zwrócił uwagę na to, że kiedy on i Jarl wynieśli się z Duluth, ich brat Sigmund przejął zarówno piekarnię, jak i niewyobrażalnie wymagającą opiekę nad umierającymi rodzicami, i że wszystkim się to opłaciło. Jego dwudziestopięcioletnia żona pozostała jednak głucha na ten argument. Chciała się zająć winiarstwem.

Tak jak muzykalny rodzic może się zatroszczyć o to, by dziecko poznało określone piosenki, Lars całymi tygodniami planował menu na pierwsze miesiące życia małej Evy.

Tydzień pierwszy

BRAK ZĘBÓW, WIĘC:

1. Guacamole domowej roboty

2. Przecier z suszonych śliwek (Czy niemowlęta lubią suszone śliwki?)

3. Przecier z marchwi (najlepiej Sugarsnax 54, a bardziej realistycznie Autumn King)

4. Przecier z buraków (Lutz Green Leaf)

5. Domowy przecier z jabłek Honeycrisp (kupić u Dennisa Wu)

6. Hummus (Z ciecierzycy? Może dopiero w drugim tygodniu?)

7. Tapenada (Może z przetartych oliwek Cerignola? Zapytać Sherry Dubcek o najlepsze oliwki dla malucha)

8. A co z białkami i żelazem?

Tydzień drugi

WCIĄŻ BRAK ZĘBÓW, CHYBA ŻE BĘDZIEMY MIEĆ CHOLERNE SZCZĘŚCIE, WIĘC:

1. Zdecydowanie hummus

2. Reszta jak wyżej, do czasu zębów.

Tydzień dwunasty

ZĘBY!

1. Łopatka wieprzowa (zblendowana czy jako gęsty sos na bazie łopatki?)

2. Dynia makaronowa – dzieciak padnie z zachwytu! (Całe szczęście, że zacznie ząbkować przed początkiem sezonu na dynie!)

3. Ossobuco (gicz cielęcą kupić u Ala Norgaarda w Hackenmuller’s)

Tydzień szesnasty

CZAS NA DUŻE CO NIECO!

1. Zapiekanka Mamy z dzikiego ryżu z kurczakiem (przepis poniżej)

 1 mały woreczek dzikiego ryżu

 2 szklanki gotowanego kurczaka (pokrojonego w kostkę)

 1 puszka zupy kremu z grzybów

 ½ puszki mleka

 sól, pieprz

 ¼ szklanki posiekanej zielonej papryki

Rozgrzać piekarnik do 180 stopni. Ugotować ryż według przepisu. Wymieszać ryż, kurczaka, zupę, mleko, sól, pieprz i zieloną paprykę. Przełożyć do posmarowanego tłuszczem naczynia żaroodpornego o objętości 2 litrów. Piec 30 minut.

2. Parówki w cieście (pewnie świetne do gryzienia! Poszukać przepisu z targów krajowych)

3. Ciasto marchewkowe Mamy (przepis poniżej)

 2 szklanki cukru (może być mniej)

 1½ szklanki oleju do sałatek (znaleźć zamiennik)

 4 jajka

 2 szklanki mąki

 2 łyżeczki sody oczyszczonej

 1 łyżeczka soli

 3 łyżeczki cynamonu

 3 szklanki utartej marchwi

 1 szklanka posiekanych orzechów (uwaga na alergię!)

 1 łyżeczka wanilii

Rozgrzać piekarnik do 160 stopni. Wymieszać cukier, olej, jajka, mąkę, sodę, sól, cynamon, marchew, orzechy i wanilię. Przelać na blachę o wymiarach 23 na 33 cm. Piec 45 minut.

Przepis na lukier

 ½ kostki masła (w najlepszym gatunku)

 25 dkg twarożku

 3½ szklanki cukru pudru

Wymieszać i rozsmarować na ostudzonym cieście.

Pamiętając, co kiedy dojrzewa i co pomagało jego rodzinie przetrwać długie zimy w Duluth, Lars był całkiem zadowolony z powyższego planu żywieniowego. Największym zmartwieniem były orzechy w przepisie na ciasto marchewkowe. Obiło mu się o uszy, że dziecko może dostać alergii na orzechy, jeśli poda mu się je zbyt wcześnie. Tylko co to znaczy „zbyt wcześnie”? Musiał porozmawiać z położnikiem, doktorem Latchem, który miał miłe spojrzenie, gęste wąsy oraz coś, co Lars interpretował jako pozytywne nastawienie.

Doktor wysłuchał pytania młodego ojca, po czym spojrzał na niego tak, jak ktoś mógłby spojrzeć na niemowlę trzymające finkę.

– Chce pan karmić czteromiesięczne dziecko ciastem marchewkowym? – zapytał.

– Tylko odrobiną – odparł Lars. – Taką dla niemowlęcia. Martwią mnie jedynie orzechy. Pewnie mógłbym zrobić ciasto bez nich, ale moja mama zawsze je dodawała. Jak pan sądzi?

– Najwcześniej w osiemnastym miesiącu. Choć najlepiej zaczekać, aż skończy dwa lata.

– Mogę się mylić, ale pamiętam, że moi młodsi bracia bardzo wcześnie zaczęli jeść ciasto marchewkowe. W domu jest zdjęcie z roczku Jarla. Dali mu trochę ciasta, a on rozsmarował je sobie na włosach.

– To chyba było najlepsze wyjście.

– Hm, teraz jest łysy.

– Patrząc na pański plan żywieniowy, mam jednak więcej obaw.

– Na przykład?

– Na przykład podawanie trzymiesięcznemu dziecku łopatki wieprzowej. Odradzam.

– Może utarta? – zapytał Lars. – Mógłbym ją najpierw poddusić. Albo opiec kości i zrobić na nich wywar. Choć szczerze mówiąc, nie to planowałem.

– Pracuje pan w Hutmacher’s, prawda? – zapytał doktor. – Doskonale przyrządza pan łopatkę. Proszę jednak zaczekać, aż dziecko skończy co najmniej dwa lata.

– Dwa lata, hmm… – Lars robił dobrą minę do złej gry, ale lekarz i tak zauważył, że łamie mu serce.

– Rozumiem, że chciałby się pan podzielić z córeczką swoją pasją. Często widuję takie przykłady. Przyjdzie na to czas. Na razie, przez pierwsze trzy miesiące, tylko mleko matki i modyfikowane.

– To straszne – rzekł Lars.

– Może dla pana – zauważył doktor – ale proszę mi wierzyć, że pańska córka będzie na tej diecie niezmiernie szczęśliwa. A teraz dam panu skierowanie do najczujniejszego pediatry, jakiego znam.

Po powrocie do mieszkania w St. Paul Lars wypakował z samochodu nieznajomo wyglądające dziecięce rzeczy i dziękował losowi, że stać ich na mieszkanie w budynku z windą. Czekając, aż otworzą się drzwi, przyjrzał się schodom, po których wspiął się zaledwie kilka razy w ciągu minionych lat w celach kondycyjnych. Czuł, jak paski załadowanej po brzegi torby wbijają mu się w ramię, a plastikowa rączka przenośnego fotelika w dłoń, i zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek skorzysta ze schodów.

*

Kiedy nie spali, nie próbowali spać ani nie tulili nowo narodzonej córeczki, Lars i Cynthia zwykle przebywali w kuchni. Lars nie chciał tracić z oczu swojej ukochanej dziewczynki, więc sadzał ją w foteliku przypiętym do kuchennego blatu.

– Nie sądzisz, że to niebezpieczne trzymać ją tutaj? – zapytała go Cynthia drugiego wieczoru, siekając czosnek i pietruszkę na sos Alfredo.

– Nawet jeśli lekarz odmawia jej prawa do jedzenia – zaperzył się Lars – nie może jej odmówić prawa do wąchania. A to druga największa przyjemność.

– Jasne. Wąchanie jedzenia, którego nie może jeść. Pewnie ją to frustruje jak diabli.

– Cóż, skoro my tu jesteśmy, chcę, żeby i ona tu była.

– Nie wiem, czy sadzanie dziecka w pomieszczeniu pełnym noży i wrzątku…

– To gdzie ma być?

Cynthia pokręciła głową.

– Gdzieś indziej.

Lars obrócił się i spojrzał na Evę. Na główce miała różową wełnianą czapeczkę, a na rączkach rękawiczki mające zapobiec drapaniu się po twarzy maleńkimi paznokciami. Nigdy nie planował, że będzie się w nią wpatrywał tak długo, ale zawsze tak się kończyło. Ich oczy się spotykały i bach! – mijało pięć, a może dwadzieścia minut.

Cynthia klepnęła go w ramię.

– Woda się gotuje.

– A gdzie makaron? – zapytał Lars, otwierając lodówkę.

Żona podniosła z obrotowego stolika zielone pudełko.

– Spróbujmy tego. Kupiłam na wyprzedaży.

– Pamiętam, jak robiliśmy własny… Ale te czasy pewnie nie wrócą.

– Dzięki Bogu – mruknęła Cynthia. – To było coś okropnego.

*

Wciąż miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i szybko powróciła do szczupłej figury. Była jedynie bardziej rumiana i miała większy biust, podczas gdy Lars stawał się coraz bardziej łysy, gruby i powolny. Nim jeszcze zaszła w ciążę, nauczył się, że gdy idą gdzieś razem, musi ją trzymać za rękę lub co chwila dotykać, by inni mężczyźni wiedzieli, że są parą. Teraz, kiedy była matką jego córki, ta zaborczość jeszcze się wzmogła i kiedy rozglądali się po targu, dosłownie warczał na mijających ich facetów o zabójczych wąsach à la Tom Selleck i fantazyjnych fryzurach Bon Joviego. Pchająca wózek Cynthia nie miała nic przeciwko towarzyszącemu jej nieustannie cieniowi Larsa ani spojrzeniom, jakie rzucał śliniącym się zboczeńcom. Interesowało ją głównie to, że znów może pić.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Lefse – pochodzący z Norwegii rodzaj tortilli ziemniaczanej. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Smak chili, smak życia

Подняться наверх