Читать книгу Smartfonowy zawrót głowy. Foto i wideo w wersji smart - Jacek Bonecki - Страница 4

WSTĘP DLACZEGO PRZYSZŁOŚĆ
MIEŚCI SIĘ W KIESZENI?

Оглавление

Fotografia jest dziedziną sztuki, w której nie wszystko, ale wiele zależy od technologii. Technologia z kolei nie stoi w miejscu, ale bezustannie się rozwija, napędzana potrzebami fotografów, ale również rywalizacją między producentami aparatów. Jak w każdej dziedzinie życia kluczową rolę odgrywa w tym przypadku zmiana, a największy konflikt toczą jej zwolennicy oraz tradycjonaliści. Ja od początku swojej wielkiej przygody z fotografią znajdowałem się w tym pierwszym obozie, wychodząc z prostego założenia, że jeśli ktoś wymyślił jakieś rozwiązanie, które ułatwia nam pracę, to należy przynajmniej je wypróbować. Idąc tym tropem, nie bałem się ani bezlusterkowców, ani kompaktów. I nie obawiam się też smartfonów. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się bawię, wykorzystując je w swojej pracy.

Jeszcze kilka lat temu osoba robiąca zdjęcia telefonem komórkowym nie była traktowana poważnie. Dziś ten stereotyp powoli traci swoją moc, ale w powszechnej świadomości nadal istnieje przeświadczenie, że smartfon nie może się równać z aparatem. Pod wieloma względami to prawda, jednak warto zwrócić uwagę, że to urządzenie niesamowicie spopularyzowało fotografię. Każdy posiadacz komórki ma obecnie możliwość robienia zdjęć, gdziekolwiek się znajdzie. A ponieważ ma taką możliwość, to z niej korzysta, często uzyskując fantastyczne efekty. Dokumentowanie rzeczywistości w połączeniu z innymi funkcjami telefonu daje nam niesamowity potencjał. Tworzy zupełnie nowe zjawisko. Tym samym smartfon staje się nie tylko zabawką czy rozrywką, ale również bardzo cennym narzędziem w rękach fotografa.

Jeżeli mamy więc już w kieszeni smartfon i sięgamy po niego, żeby sfotografować siebie, swój talerz, kolegów, zdarzenie uliczne lub wyjątkowo piękną dziewczynę, to spróbujmy zrobić to świadomie i z uwagą, na jaką zasługuje wyjątkowe danie czy wspomniana niewiasta. Dzięki temu efekt będzie zdecydowanie lepszy. Najważniejsze zasady, których należy przestrzegać, poznacie, jeśli przebrniecie przez ten poradnik i dotrzecie do końca.

Smartfon nie zastąpi oczywiście w pełni klasycznego aparatu, jednak stanie się doskonałym uzupełnieniem zestawu, jaki fotograf zabiera ze sobą w plener. Dla mnie jest on naturalnym wytworem ewolucji fotografii, która postępuje od chwili powstania tej sztuki w latach trzydziestych XIX wieku. Umysł ludzki jest w pewnym stopniu zaprogramowany na rozwój i poszukiwanie rozwiązań, które ułatwiają i usprawniają wszelkie procesy. Nie ma więc powodu, dla którego tego twierdzenia nie można było zastosować i w tym przypadku. Idąc tym torem, przekonamy się, że pojawienie się aparatów w smartfonach można było przewidzieć. Dlatego zamiast z założenia odrzucać smartfon jako poważne urządzenie w rękach profesjonalnego fotografa, prześledźmy historię, która doprowadziła nas do zupełnie nowej gałęzi sztuki.

Podejrzewam, że gdyby pierwsi mistrzowie fotografii zobaczyli, jak ich rzemiosło zostało spopularyzowane dzięki rozwojowi technologii, garściami rwaliby sobie włosy z głowy. To właśnie oni byli największymi przeciwnikami postępu, a to z prostego powodu – to, czym się zajmowali, wymagało nauki, umiejętności, cierpliwości, talentu i długo dopracowywanego warsztatu. Krytykując nowe rozwiązania, hamowali rozwój, aby bronić się przed zbyt wielką konkurencją. Stanowili kastę, w której nowi przybysze byli niemile widziani. Zmiana była jednak nieunikniona, bo mimo bycia pod ostrzałem producenci forsowali nowe idee konstrukcyjne, które dotyczyły zarówno aparatów, jak i nośników.

Zacznijmy może od drugiej z tych dwóch ścieżek rozwoju. Pierwszym nośnikiem, u zarania fotografii tak powszechnym, jak dziś karty pamięci, były płyty szklane. Produkowały je wyspecjalizowane fabryki lub przygotowywali sami fotografowie. Wykorzystywane były techniki mokrego kolodionu, a nieco później do utrwalania powszechnie używano żelatyny. Rozwiązanie pozostawało jednak toporne, a uzyskanie dobrego zdjęcia było zadaniem karkołomnym. Powoli więc na horyzoncie, wśród różnych rozwiązań pośrednich, zaczęły pojawiać się opracowane przez firmę Kodak pierwsze filmy zwojowe. Był to jeden z kamieni milowych. Nie tylko znacznie ułatwił obsługę aparatów, ale sprawił, że stały się mniejsze i lżejsze. Powoli przestawały być urządzeniami stacjonarnymi, których zabranie w plener wiązało się nieraz z dużymi utrudnieniami. Film dał artystom całe morze nowych możliwości.

Ten aspekt mobilności zyskał jeszcze bardziej na znaczeniu dzięki odkryciom Oskara Barnacka. Niemiecki konstruktor w 1912 roku wprowadził film 35 mm oraz stworzył pierwszy aparat małoobrazkowy. Co ciekawe w swojej pracy miał dużą motywację w postaci astmy, która nie pozwalała mu długo nosić ciężkiego sprzętu. Postanowił więc zminiaturyzować swoje narzędzie pracy i w ten sposób spod jego ręki wyszła leica – symbol przełomu w fotografii.

Kolejnymi poważnymi zmianami, które na wieki poróżniły środowisko, było upowszechnienie fotografii barwnej. Nadal nie brakuje profesjonalistów uważających, że prawdziwa sztuka wyraża się tylko w czerni i bieli. To jednak jest detal w porównaniu do innych punktów zapalnych, które pojawiały się w kolejnych latach XX wieku. Fotografia nadal się miniaturyzowała. Coraz bardziej czułe filmy pozwalały pozbywać się statywów i lamp o dużej mocy. Słowem światło dzienne, nawet w pochmurny dzień, stało się wystarczające do zrobienia zdjęcia. „Reflektory”, które były obowiązkowym elementem wyposażenia fotografów w plenerze, zostały w studiu.

Nośniki jeszcze raz stały się ważnym elementem zmian, a co za tym idzie, konfliktu na linii tradycjonaliści – postępowcy, kiedy po dwóch stronach frontu zostały umieszczone slajdy i negatywy. Zwolennicy pierwszych uważali, że slajd nie wybacza błędów artyście, więc jest bardziej wymagającym nośnikiem, który pozwala rozpoznać prawdziwy kunszt fotografa. Elity postawiły na lepsze jakościowo rozwiązanie, pozostawiając plebsowi pracę na negatywach oraz automatycznych ustawieniach, o których zaraz będzie mowa. Oczywiście przerysowuję tu trochę sytuację, jednak prawdą jest, że puryści niechętnie patrzyli na uzyskiwane w labie odbitki, które zwłaszcza na początku często były słabe lub przeciętne, ale ich zaletą była duża dostępność i szybkość uzyskiwanego efektu.

Wracając do rozpoczętego tematu rozwoju aparatów, kolejnym przełomem po leice okazały się aparaty wyposażone w zmienną optykę, które pozwalały obserwować przez wizjer to, co chcemy umieścić w kadrze. Jednak to nie one, ale tzw. kompakty wzbudziły największe wzburzenie i pozwoliły zrobić wielki krok w kierunku upowszechnienia się fotografii. Profesjonaliści byli zdruzgotani i zniesmaczeni, bo oto ich praca i warsztat zostały sprowadzone do poziomu bruku. Teraz dzięki automatycznym ustawieniom każdy mógł wziąć do ręki aparat, przyłożyć do oka, wykadrować i nacisnąć spust migawki. Koniec. Nie trzeba już było zgłębiać arkanów sztuki, wzbogacać wiedzy i doświadczenia. Nic więc dziwnego, że chcąc umniejszyć rolę nowego rozwiązania, aparaty kompaktowe zostały ochrzczone aparatami dla małp („idiot camera”). Ta próba odcięcia się od nowej technologii nic jednak nie dała, ponieważ wkrótce automatyka ustawień zaczęła pojawiać się także w aparatach dla profesjonalistów. W latach 60. w lustrzankach wprowadzono automatykę ekspozycji, za którą dość szybko poszły inne parametry sterowane przez zamontowany w trzewiach urządzenia mikroprocesor.

W rozwoju technologii nie ma jednak przestojów, a ewolucja (czasem zachodząca poprzez rewolucję) jest zjawiskiem ciągłym i wewnętrznie napędzającym. Purystom nie brakowało więc kolejnych okazji, aby zamykać się w swoim konserwatyzmie i obrażać na cały świat. Takim powodem stały się chociażby aparaty wyposażone w autofocus, które pojawiły się wraz z początkiem lat 80. Dlaczego? Bo to nie przystoi profesjonaliście! Przecież ostrość trzeba ustawiać samodzielnie, a nie zdawać się na urządzenie. Równie dobrze można by w takiej sytuacji dać aparat małpie, a nie artyście. Oburzenie było wielkie, a rzeczywistość jak zawsze zweryfikowała je na swój sposób. Dziś autofocus jest czymś naturalnym. Oczywiście cały czas jest dopracowywany i udoskonalany, ale znajdziemy go praktycznie w każdym, czy to profesjonalnym, czy amatorskim aparacie.

Poprzednie konflikty były jednak niczym w obliczu nadciągającej rewolucji cyfrowej. To mniej więcej jak wojna trzydziestoletnia i II wojna światowa. Pierwsza toczyła się długo, miała wiele punktów kulminacyjnych i punktów zapalnych, ale druga stała się konfliktem totalnym. To było jak trzęsienie ziemi, które utworzyło wielką wyrwę w ziemi. Po jednej stronie znaleźli się znów profesjonaliści pracujący na materiałach analogowych, ustawieniach manualnych i najczęściej pozostający przy estetyce czarno-białej, a po drugiej stronie – stale rosnąca armia żółtodziobów, która porzuciła kompakty na rzecz aparatów cyfrowych.

Co się działo później, wszyscy wiemy. Prorocy wieszczący rychły zmierzch „cyfrowego wybryku natury” musieli wejść pod stół i odszczekać. Początkowo bardzo niedoskonała fotografia cyfrowa rozwijała się bardzo szybko, wkrótce przejmując całkowitą dominację nad światem fotografii zarówno amatorskiej, jak i profesjonalnej. Puryści musieli to nie tylko zaakceptować, ale wprowadzić do swojego arsenału. Żywy pozostał jednak podział na artystów skłaniających się ku analogowej fotografii oraz całej rzeszy „zwykłych zjadaczy chleba”, którzy do dokumentacji swoich wakacji czy podróży korzystają z aparatów cyfrowych. Tymczasem w cieniu tego wielkiego konfliktu cichy, spokojny i niemal niezauważony pojawił się telefon komórkowy…

Samo urządzenie oczywiście wzbudziło ogromne emocje na całym świecie, jednak mało kto zwrócił uwagę na pierwsze modele wyposażone w aparaty fotograficzne. Nawet jeśli zostało to zarejestrowane, to nikt nie przywiązywał do tego wagi. Tak prymitywnym, do granic możliwości zminiaturyzowanym urządzeniem można było co najwyżej zrobić zdjęcie rozkładu jazdy pociągów. Jakość uzyskiwanych zdjęć była tak słaba, że mogła służyć jedynie do „robienia notatek” w formie obrazków. Rozwój powoli jednak postępował i wkrótce możliwości stały się nieporównywalnie większe. Po raz kolejny konserwatywne środowisko musiało pogodzić się z nowością, która odebrała im licencję na fotografowanie świata. Taki „komórkowy aparat” nie ma oczywiście szans, żeby zastąpić swojego starszego, profesjonalnego brata, ale daje wiele innych możliwości. Brak wymiennej optyki, niewielkie rozmiary matrycy i spowodowaną tym słabszą jakość wynagradza użytkownikowi tym, że jest tylko częścią urządzenia, które podłączone do internetu daje niesamowite możliwości. Fotografia trafiła pod strzechy, a spod nich prosto w szeroki świat, bo zdjęcia z telefonów są przecież zaraz po zrobieniu obrabiane i przesyłane do serwisów społecznościowych. Zyskały w ten sposób własne życie i zupełnie zrewolucjonizowały dotychczasowe pojęcie o tej dziedzinie sztuki.

Zjawisko, jakim jest fotografia smartfonowa, to konsekwencja wieloletniego rozwoju – od wspomnianych powyżej filmów zwojowych z XIX wieku, poprzez aparat leica, pojawienie się wymiennej optyki, wprowadzenie automatyki ustawień, a następnie autofocusu, aż do fotografii cyfrowej, która po latach ewolucji zdominowała światowe rynki. Warto zwrócić uwagę, że przez wszystkie te lata fotografia miała jeden podstawowy cel – dokumentację. Wykonywane były pamiątkowe zdjęcia portretowe, które miały zachować dla potomnych wygląd całych rodzin. Uwieczniano ważne wydarzenia. Ogólnie rzecz biorąc, aparat był formą kroniki, która zatrzymuje świat w kadrze i pokazuje go takim, jakim jest. Tę funkcję powoli zaczęły przejmować również aparaty w telefonach komórkowych.

Jak już wspomniałem, początkowo aparat w komórce był dodatkowym gadżetem, ciekawostką, której nie można było traktować poważnie. Ewolucja była jednak nieunikniona, a jej najważniejszym punktem było pojawienie się pierwszego zaawansowanego smartfona – urządzenia, które nie służyło jedynie do wykonywania telefonów, wysyłania esemesów i grania w węża. IPhone, bo o nim tutaj mowa, miał nie tylko stosunkowo sprawny aparat, ale również wiele użytecznych funkcji, które stworzyły niszę dla nowego typu fotografii. Konkurencyjni producenci nie chcieli pozostawać w tyle, dlatego szybko podchwycili nowy trend. To doprowadziło wkrótce do prawdziwego boomu. Połączenie dostępu do internetu, a co za tym idzie – portali społecznościowych, stworzyło wielką platformę do dzielenia się zdjęciami. To z kolei zmusiło konstruktorów do jeszcze bardziej wytężonej pracy nad samym aparatem. Popularność oznaczała jednak dostępność środków finansowych, które można było przeznaczyć właśnie na opracowywanie nowych rozwiązań technologicznych. W relatywnie krótkim czasie doszło do radykalnych zmian, które aparaty w smartfonach upodobniły do popularnych pod koniec poprzedniego wieku kompaktów, jednak nie w ich prymitywnej wersji, ale tej współczesnej – zaawansowanej i dającej zaskakujące efekty. Wszystko wskazuje na to, że smartfony już wkrótce całkowicie wyprą z rynku kompakty, stając się podstawowym narzędziem fotografii masowej, czy jak kto woli – popularnej. Tej, która zawsze będzie w opozycji do zaawansowanych, profesjonalnych rozwiązań.

Smartfon może być bardzo ciekawą alternatywą czy uzupełnieniem dla profesjonalisty, ale problemem zawsze pozostanie jego niewielki rozmiar. W tak małym urządzeniu trudno jest zmieścić technologię, którą znajdujemy w lustrzankach czy nawet niewielkich bezlusterkowcach. Trudno wyobrazić sobie smartfon z wymienną optyką, ale na rynku pojawiają się różne rozwiązania. Dostępny jest choćby telefon wyposażony w obiektyw zmiennoogniskowy. Jest on jednak bardzo duży i bardziej przypomina aparat, którym można dzwonić. Z kolei LG wprowadziło smartfony, w których zamontowanych jest kilka obiektywów. Postęp w tym sektorze zachodzi bardzo szybko, więc możliwe, że jeśli czytacie tę książkę nawet kilka miesięcy po jej wydaniu, któryś z producentów wprowadził już kolejne rewolucyjne rozwiązanie, o którym jeszcze niedawno nie mogliśmy nawet śnić.

Uważam jednak, że siła fotografii smartfonowej nie tkwi w jej zaawansowaniu technologicznym. Oczywiście u podstaw musi leżeć pewne minimum pozwalające wykonać dobre zdjęcie, ale tak naprawdę przewagą tego typu rozwiązań jest fakt ich dostępności. Do tej pory aparat kupował ktoś, kto chciał robić zdjęcia, wybierał się na wakacje lub w podróż czy też czuł potrzebę spełniania się w swojej pasji, choćby na amatorskim poziomie. Obecnie dostajemy aparat w zestawie z telefonem i nosimy go w kieszeni bez względu na to, czy chcemy, czy nie. Możemy początkowo nie zwracać na niego uwagi, ale moc otaczających nas trendów prędzej czy później wpłynie na nasze zachowanie. Któregoś dnia sięgniemy do kieszeni nie po to, by odebrać połączenie lub napisać esemes, ale żeby udokumentować coś, na co właśnie patrzymy. Zrobimy zdjęcie, a potem podzielimy się nim ze znajomymi w czasie rzeczywistym.

Pojawiło się silne zjawisko społeczne i wytworzyło zapotrzebowanie, na które odpowiedzieli producenci, szybko zamieniając prymitywne rozwiązanie na zaawansowany technologicznie produkt. Powstało prawdziwe perpetuum mobile. Konstruktorzy stworzyli urządzenie, które w połączeniu z powstaniem i popularyzacją serwisów społecznościowych, jak Facebook czy Instagram, wytworzyło nowy trend. Ludzie napędzani chęcią dzielenia się niemal każdą chwilą swojego życia, zaczęli płacić więcej, ale i wymagać. To z kolei napędziło rozwój fotografii, która stając się popularną wraz z pojawieniem się aparatu kompaktowego, teraz zrobiła się zjawiskiem masowym.

To jednak nie wszystko. Upowszechnienie się fotografii nie oznacza bowiem tylko jej umasowienia – czytaj: obniżenia standardu. Pośród milionów amatorów odnaleźli się domorośli, ale ambitni twórcy. Jednostki, które instynktownie potrafią wykorzystać specyficzną plastykę i często przypadkowy charakter zdjęć wykonywanych telefonem. Jednocześnie na smartfony bardziej przychylnym okiem popatrzyli profesjonaliści. Żaden z nich nie myślał o zastąpieniu na stałe torby pełnej obiektywów zwyczajnym telefonem, ale postanowili dodać go do swojego wyposażenia. Smartfon nie tylko dał im nowe możliwości przekazu, ale również skierował ich na nieznane dotąd ścieżki artystycznego wyrazu.

Ciekawym przykładem może być chociażby fotoreporter brytyjskiego „Guardiana”. Dan Chung postanowił dokumentować przebieg igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku właśnie za pomocą smartfona. Efekt jego pracy zaskoczył ludzi na całym świecie. Okazało się, że niedoskonałości aparatów zamontowanych w telefonach można przekuć w sukces. Powstała cała seria zdjęć pokazująca różne dyscypliny sportu, uwiecznione w zupełnie nowatorski sposób. Co więcej Dan Chung udowodnił, że za pomocą prostego urządzenia można rejestrować tak dynamiczne zjawisko, jakim jest sport.

Jakość nie tkwi w rozmiarze

Nie należę do grona tradycjonalistów. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że lubię testować nowe rozwiązania. Nie boję się eksperymentować i choć często spotykam się z brakiem zrozumienia, w swojej pracy częściej niż z wielkich lustrzanek korzystam z niewielkich bezlusterkowców. Dlatego chyba nikogo nie zdziwię, jeśli przyznam, że aparatom w telefonach komórkowych przyglądałem się od początku ich rozwoju. Robiłem zdjęcia tymi najbardziej prymitywnymi, bawiąc się ich toporną estetyką i niewielkimi możliwościami. Z czasem jednak smartfon na stałe zagościł w moim zestawie podróżniczym jako element wyposażenia fotograficznego. Podczas plenerów staram się zawsze mieć ze sobą przynajmniej dwa aparaty. Komórka stała się trzecim, idealnie sprawdzającym się choćby w fotografii krajobrazowej, ale również wtedy, gdy trzeba działać szybko i zarazem dyskretnie.

Jeśli wykorzystujemy smartfon jako aparat fotograficzny, warto zadbać o to, aby robić zdjęcia tak jak profesjonalnym aparatem, czyli wykorzystując elementy języka obrazu. Nie ma znaczenia to, że możliwości naszego urządzenia są okrojone w stosunku do lustrzanek z wymienną optyką. Fotografia nie jest bowiem definiowana poprzez wykorzystywany aparat. To sztuka patrzenia i rejestrowania obrazu za pomocą urządzenia. Nie ma więc znaczenia, czy stawiamy na kompakt, bezlusterkowiec, lustrzankę, czy smartfon. Pracując nad kadrem, aby zatrzymać w nim konkretne wydarzenie czy krajobraz, stajemy się fotografami. Być może nie tak świadomymi jak ktoś, kto na robieniu zdjęć zjadł zęby, ale jednak fotografami.

Warto więc się zastanowić, co zrobić, aby efekt naszej pracy był nie tyle zadowalający, co maksymalnie dobry. Po co? Ponieważ jeśli wykonujemy zdjęcie, aby pochwalić się nim znajomym, to zrobimy lepsze wrażenie. Jeżeli chcemy uwiecznić jakieś zdarzenie, na dopracowanym zdjęciu przekaz będzie bardziej czytelny. I wreszcie, a może przede wszystkim, będziemy czerpać większą satysfakcję z tego, co robimy. O czym należy więc pamiętać, żeby zdjęcie można było uznać za dobre? Na pewno o technicznej poprawności, jednak wbrew pozorom, nie jest ona najważniejsza. Już wyjaśniam dlaczego. Wyobraźmy sobie fotografię samochodu, która jest ostra, ma poprawnie ustawioną ekspozycję i nawet ciekawą kompozycję barwną ze względu na krzykliwy kolor karoserii i ciemnopopielaty, kontrastujący asfalt. Samochód stoi na parkingu i w zasadzie nic więcej się nie dzieje. Możemy takie zdjęcie wykorzystać do sprzedaży przedstawionego auta, o ile jest nasze. Jeśli natomiast uchwycimy grających w piłkę chłopaków, na których twarzach widać emocje, zaangażowanie i pasję, to nawet drobne rozmycia i niedoskonałości nie będą nam przeszkadzać. Treść zawsze weźmie górę nad formą, choć ja akurat namawiam i uczę, żeby w miarę możliwości starać się łączyć te dwie składowe. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe, ale daje nieporównywalnie lepsze efekty niż oparcie się tylko na jednym z tych dwóch elementów. Dlatego warto podczas pracy z aparatem naprawdę się przyłożyć i robić zdjęcia starannie. To dobry nawyk, który na pewno będzie procentować.

Jeśli mamy soczystą treść i chcemy zadbać o stronę techniczną, najlepiej oprzeć przygotowanie kadru o parametry wzięte z języka obrazu. Szeroki opis tego, czym jest język obrazu oraz jego składowe, znajdziecie w czterech moich poprzednich książkach, dlatego tutaj zajmę się nim skrótowo, żeby nie zanudzać was przydługą teorią.

Jako pierwszy i podstawowy parametr trzeba wymienić ostrość, bez której tylko w nielicznych przypadkach jesteśmy w stanie zrobić dobre zdjęcie. Mówię oczywiście o tych sytuacjach, w których jej brak wykorzystujemy celowo, żeby uzyskać konkretny efekt artystyczny. W przypadku smartfonów zarówno ustawienie ostrości, jak i ekspozycja czy odwzorowanie kolorów w optymalnych warunkach nie powinny stwarzać nam większych problemów. Gorzej, jeżeli chcemy wykorzystać głębię ostrości. W profesjonalnych aparatach pomaga nam w tym odpowiedni obiektyw oraz umiejętne wykorzystanie przysłony – w tym przypadku takiej możliwości nie ma z wyjątkiem jednego modelu, który potwierdza regułę. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy bezbronni. Technologia przychodzi nam z pomocą, o czym przekonacie się, czytając opisy poszczególnych zdjęć w drugiej części książki.

Jeżeli zadbaliśmy już o ostrość, a smartfon wykonał za nas pracę związaną z ekspozycją, warto postarać się o odpowiednią kompozycję zdjęcia. Żeby osiągnąć satysfakcjonujący efekt, poza wspomnianymi parametrami będziemy musieli posłużyć się kolejnym elementem języka obrazu, czyli plastyką. Na plastykę składa się głębia ostrości, kontrast, klucz świetlny. Dodatkowo pamiętajmy przy komponowaniu, aby unikać szumów, zaświetleń, halacji i wszelkich innych niepożądanych efektów, które sprawiają, że tracimy kontrolę nad barwą lub kontrastem. Skoro dostaliśmy szansę podglądania kadru na wyświetlaczu, zadbajmy o reprodukcję oraz klarowność obrazu. Współczesne, dobre smartfony, wzorem swoich starszych braci wyposażone są we wszystkie manualne funkcje pozwalające kontrolować obraz na ekranie – ostrość, balans bieli, korektę ekspozycji, ISO. Nie jesteśmy więc zdani na automatykę i możemy przy odrobinie chęci zadbać o właściwe odwzorowanie. I pamiętajmy, że na sam koniec musimy we właściwym momencie nacisnąć spust migawki. A to również wielka sztuka.

Jeżeli mimo starań nie jesteśmy w stanie w prawidłowy sposób posłużyć się parametrami języka obrazu, możemy z wady uczynić zaletę. To podejście jest często wykorzystywane w fotografii smartfonowej, upodabniając ją do fotografii pinholowej, czy fotografii holga. Często więc ucieka nam ostrość, nie ma pełnej reprodukcji, a światło tworzy w kadrze kompozycję halacji, błysków i przebarwień. Taka praktyka towarzyszyła przede wszystkim aparatom w telefonach komórkowych starszej generacji. Współcześnie konstruktorzy dbają o to, aby jakość obrazu zarejestrowanego za pomocą smartfona była porównywalna do tej w prawdziwych aparatach. To pozwala nam łączyć jakość techniczną, czyli formę oraz treść, w harmonijnie skomponowane kadry.

W ostateczności możemy się również uciec do aplikacji, w które wyposażone są niemal wszystkie współczesne smartfony. Jeżeli mimo starań efekt naszych wysiłków nie jest satysfakcjonujący, możemy „przepuścić” zdjęcie choćby przez popularny Instagram lub inne programy służące edycji fotografii w telefonie. Należy być jednak ostrożnym, bo bardzo łatwo jest przeholować i tak poprawić zdjęcie, że ostateczna wersja będzie karykaturą tego, co chcieliśmy pokazać. Zwykło się nawet mówić, że za pomocą programów do obróbki zdjęć psujemy je tak, żeby było ładnie. „Ładnie” jest jednak pojęciem względnym, a moim zdaniem w jego ramach nie mieści się odnaturalnianie. Wprowadzanie plastyki niedoskonałości zdaje egzamin tylko w niektórych przypadkach, ale czasem jest lepszym rozwiązaniem niż maksymalne podkręcanie kolorów czy kontrastu. Bo taki zabieg nie oddaje rzeczywistości, a niewiele ma też wspólnego ze sztuką. To po prostu kicz.

Smartfonowy zawrót głowy. Foto i wideo w wersji smart

Подняться наверх