Читать книгу Pod powierzchnią nieba - Jacek Sut - Страница 6

Hercules

Оглавление

Co odpowiadali na pytanie, czy w Afganistanie są góry? Wyłącznie. Tego dnia nie chciał lecieć. Wokół Mazar-i Szarif rozsiadły się chmury. Transportowy C-130E Hercules, który mieli odprowadzić Amerykanom pod nos, powoli uniósł dziób i poszybował w mleko. Paweł siedział po prawej stronie. Myślał o niedawnej rozmowie z lekarzem. Nie, nie o własnym zdrowiu. Ogólnie o chłopakach, którzy wracają do domu i niszczą swoje rodziny wbrew wszystkim swoim marzeniom. Jego rodzina jest ze stali. Zdążył jeszcze rzucić okiem na zielony ekran SCNS, gdy cała elektronika przestała działać.

Następne trzydzieści sekund wypełniło mu płonące w głowie tornado. Urywane komunikaty od załogi, kolejne decyzje i pot w rowku kręgosłupa, najpierw ciepły, a potem coraz zimniejszy, spływający w dół.

– W górę! Ciągniemy w górę! – krzyknął Daniel, jego wieloletni przyjaciel, jeszcze z Dęblina, a teraz drugi pilot herculesa.

– Nie przejdziemy nad szczytem!

– Wysokość?

– Nie wiem! – Technik bezskutecznie restartował przyrządy, usiłując podać jakąś użyteczną informację.

– Gdzie jesteśmy? Wysokość!!!

Kiedy nawigator podawał ostatnią pozycję, Paweł gorączkowo analizował wszystkie ruchy samolotu, żeby chociaż w przybliżeniu wyobrazić sobie, gdzie jest i jak blisko jest zbocza. Zbliża się do niego czy oddala? Może liczyć, że przejdą? Przypomniał sobie powiedzonko zasłyszane w jakimś telewizyjnym programie o katastrofach lotniczych: „W chmurach lubią czaić się skały”. Jeszcze raz poprosił o ostatnią pozycję.

Wibracje silników przenosiły się na kadłub i fotele, czuł je w krtani i klatce piersiowej. Wyżej i szybciej nie dadzą rady. Lada moment przeciągną. Wtedy położył herculesa na skrzydło. Samolot zaczął opadać na bok. Zaskoczona załoga na chwilę zamarła.

– Kładę go! – Był tak zdecydowany, że reszta wróciła do obowiązków, jak na szkoleniu. Dalej było jednak weselej. Paweł wiedział, że musi obrócić samolot w dół, ale cały czas brzuchem do górskich zboczy. Nie mogą się wspiąć ani zanurkować, mogą tylko lecieć wzdłuż góry w dół. Musi wykonać obrót całym kadłubem w prawo, zanim zderzą się ze skałami. Jeśli wcześniej hercules się nie rozleci. Był już na granicy przeciągnięcia, Paweł wiedział, że nie zdoła wykonać tego manewru za pomocą sterów. Pozostała asymetria ciągu. C-130 to latająca ciężarówka, której konstrukcja nie zakłada takich wygibasów. Ale Paweł w tym właśnie zobaczył szansę…

– Jeden i dwa pełen ciąg! Trzy i cztery zero! – I teraz nie było już odwrotu…

Następne sekundy przypominały zabawę w lunaparku, kiedy kolejka, wytracając prędkość, dociera do szczytu, za którym jest już tylko ostro w dół z jednoczesnym skrętem. Tak sobie to wyobrażał, czekając na reakcję maszyny. Silniki już zrozumiały polecenia, ale fizyka i aerodynamika działają niezależnie od najgorętszych nawet potrzeb, po swojemu. Paweł rozejrzał się po kokpicie.

– Hey, load! – zawołał do loadmastera, piątego członka załogi, który odpowiada za ładunek i któremu teraz najbardziej współczuł, bo siedzący samotnie z tyłu mógł tylko jeszcze bardziej się przypiąć i pomodlić. Jakby właśnie pozwalał kumplom zrzucić się w metalowej skrzynce z górki. – Pray!

Czterej faceci w kokpicie zrobili głęboki wdech, który zatrzymali potem na długo. Kadłub przez chwilę był równolegle z horyzontem, przynajmniej tak sobie to wyobrażali. Paweł nie miał już żadnych wiarygodnych danych na temat położenia względem wysokości i zbocza góry. „Ty to, kurwa, dupą latasz” – powiedział mu kiedyś dowódca i był to komplement. Wyczuwał lepiej maszynę, siedząc w fotelu i podejmował decyzje szybciej niż dzięki przyrządom i widoczności. Kiedy dziób znalazł się niżej niż ogon, Paweł z Danielem zaparli się nogami o specjalne podnóżki, dzięki którym z własnych ciał mogli utworzyć krótsze dźwignie. Technik chwycił za manetki silników. Oni będą wyciągać, a on musi tak kombinować, żeby silniki wyrównały moc, nie wbijając samolotu w korkociąg. Teoretycznie górnopłaty wychodzą z pikowania same, gdy osiągną odpowiednią prędkość spadania, ale z herculesem takie rzeczy można by sprawdzić ewentualnie w warunkach szkolenia, jeśli którykolwiek instruktor zgodziłby się na takie szaleństwo. Paweł teraz pożałował, że nie wpadł na ten pomysł podczas treningu w symulatorze. Teraz był to nieosiągalny luksus. Spiął mocniej całe ciało i rwał wolant na siebie. Nogi mu drżały z wysiłku. Kątem oka zauważył, że Danielowi wyszła żyła na skroni. Wszystko w ciągu sekund, ale nie za szybko. Technik, mokry jak ścierka, z buddyjską prędkością popychał jedne i ciągnął drugie manetki, żeby nie przesadzić, nie wpaść w przechył, nie przepaść i dać już prawie sinym z wysiłku pilotom szansę na wyciągnięcie. Decyzję o proporcjach prędkości i zakresie ruchu mógł podjąć jedynie na początku manewru i z żelazną konsekwencją musiał się jej trzymać do końca. Wtedy szansa była największa. Nie wolno szarpnąć ani korygować pod wpływem impulsu. Przypominało to próbę wydobycia olbrzymiego zdechłego tuńczyka gołymi rękami, ale nie z wody, tylko ze zbiornika z oliwą. Wibracje zmieniły się w drgania, a drgania w taniec św. Wita. Trzęsło tak, że nawet gdyby zasilanie wróciło, nie byliby w stanie odczytać przyrządów. Paweł kiedyś nurkował, głębinowo, i właśnie mu się to niespodziewanie przypomniało. Wiedział, jak się objawia zatrucie tlenem i teraz był przekonany, że tego doświadcza. Czuł skurcz wszystkich mięśni ciała jednocześnie. Ale przecież ja w ogóle nie oddycham! Zaskoczony, wypuścił wstrzymywane od kilkudziesięciu sekund powietrze, wziął potężną repetę i spiął się jeszcze bardziej. Blachy się rwały, usłyszeli głośny huk na prawym skrzydle. W tym momencie wypadli spod chmur i zobaczyli, jak szybko zbliża się ziemia. Na szczęście byli prawie równo. Wychodzimy! Już wiedział, że wytrzymają. Nie odpuszczą. Wszystko zależy od maszyny. Muszą tylko wejść w lot poziomy i kiedy się to uda, wystarczy ustawić się kolejnym ciasnym skrętem, znowu tracąc trzysta stóp, w osi pasa.

– Będziemy lądować! Prędkość! Podwozie! – rozkazał, ryzykując wyrwanie go z kadłuba, ale licząc też, że będzie to dodatkowy hamulec.

– Locked!

– Flaps!

Za wysoko, za szybko… Muszą jeszcze otworzyć drzwi desantowe, bo po takim przyziemieniu kadłub się zdeformuje i loadmaster nie wyjdzie z samolotu. Trzeba sprawdzić, czy się otworzyły… Dziób do góry!

Uderzenie jest tak mocne, że pękają opony, golenie wbijają się z powrotem w kadłub i wieloryb szoruje brzuchem po pasie. Kabinę wypełnia dym. Paweł nie widzi dźwigni silników, ręka błądzi w powietrzu, zanim trafia na ich końcówki. Ciągnie je w tył. W pierwszej chwili sądzi, że się zablokowały, potem dociera do niego, że Daniel był szybszy. Używając conditions lever, specjalnej dźwigni po swojej stronie, jednym ruchem wyłączył wszystkie cztery. Nie ma to znaczenia, słychać hurgot i surrealistyczny dźwięk rozrywanej blachy. Nie zauważa, kiedy wyłamuje sobie palce u nóg, wciskając hamulce. Nagle zapada cisza. Słyszą syreny.

– Ground evacuation! – Włącza alarm na lewym pulpicie, kokpit wypełnia się ciągłym sygnałem dzwonka. Technik odcina zasilanie.

Paweł wypina się z fotela. Wychodzi ostatni. Adrenalina zalewa mu mózg wiadrami. Widzi tylko drogę do wyjścia. Nie wie, jak wygląda samolot. Kiedy wyskakuje z zadymionej kabiny, nogi się pod nim uginają gwałtownie i uderza dłońmi o beton. Do krwi. Na pasie wszyscy stoją, oprócz loadmastera, który siedzi, ale to dobrze. Jeśli siedzi, to zdrów. Pewno tylko obity. Na moment Paweł wpada w panikę, bo brakuje mu piątego. W końcu pojmuje, że nie policzył siebie.

* * *

Nie mogli mu tego przepuścić. Byli tacy, którzy widzieli to na własne oczy i tacy, którzy opowiadali, że widzieli, ale najmądrzejsi byli ci zza biurek i frajerzy, którym los poskąpił talentu, za to dał sporo znajomości w wojsku. W oficjalnym raporcie oskarżono go o złamanie procedur, narażenie herculesa i załogi. Stracił najpierw dowództwo samolotu, potem go ciągali na przesłuchania. Kilka załóg próbowało powtórzyć ten manewr w symulatorze, za każdym razem komputer się wyłączał, uznając, że nie ma szans na pozytywne zakończenie. W tych warunkach podziw amerykańskich pilotów i ich szczere Well done! tylko mu zaszkodziły. Odesłali go do Bydgoszczy. To tam, a nie w Warszawie miało przyjść na świat ich dziecko. Przez chwilę chciał wierzyć, że wszystko mimo to się ułoży. Nadzieje przygasły, gdy przeczytał w brukowcu artykuł o sobie: „Polscy piloci wojskowi nie wyciągnęli lekcji z niedawnej katastrofy”. W treści ani słowa o usterce ekranu SCNS, zero wyjaśnienia, że był w potrzasku. Zresztą w tekście w ogóle nic nie wskazywało, żeby redaktor poświęcił choć kilka minut na uzupełnienie podstawowej wiedzy lotniczej.

Pod powierzchnią nieba

Подняться наверх