Читать книгу Pod powierzchnią nieba - Jacek Sut - Страница 7

Na ziemi

Оглавление

– Paweł! – Głos z góry zabrzmiał w jego w uszach jak strzał.

Jeśli uda, że nie słyszy, może da mu spokój. Nie drgnął nawet. Po chwili jednak podniósł lekko głowę, wiedząc, że ona czeka, mimo wszystko czeka na reakcję. Czeka, bo chodzi jej o coś jeszcze, cokolwiek, cokolwiek tak samo bez znaczenia jak inne cokolwiek.

– Co? – zapytał, z miejsca sygnalizując zniecierpliwienie.

– O czym myślisz? – Monika przysłoniła swoim obszernym ciałem światło.

– O tym, że aby się otworzyć, trzeba najpierw się zamknąć – odburknął, wracając do widoku za szybą.

– Mam się zamknąć?

Żart z konsekwencjami czy bez? Obrócił się na drugi bok i popatrzył w jej oczy. Chyba rozbawione.

– A chcesz się otworzyć?

– Chcę, żebyś mi otworzył mineralną. Mam ręce tłuste od kremu.

To jeszcze nie koniec. Nie koniec. Wyciągnął rękę po butelkę.

– Może byś wyszedł na słońce? Poopalał się.

– Nie.

– Dlaczego?

– Tu mi lepiej.

– Ale słońce jest zdrowe.

– Nie w nadmiarze.

– A ty, po prostu, leżysz plackiem dzień i noc!

– Wiesz, że nie lubię na słońcu.

– Wymyśliłeś sobie.

Ile słów. Ile już słów. Poczuł, że ogarnia go złość. Już nie odpuści. Wręcz przeciwnie, skieruje się ostro na wiatr.

– Daj mi spokój.

– Wakacje są po to, żeby odpoczywać.

– Zajmij się sobą.

– Aaaa – machnęła ręką – beznadziejny jesteś.

Odwróciła się z trudem, zahaczając wystającym brzuchem o stolik. On wcisnął się z powrotem do forpiku. Było na sportowo. Sparing. Wymiana pchnięć i odejście. Zerknął na widok za szybą. Jeszcze kilka minut temu miał więcej sensu. Zniechęcony odwrócił się na drugi bok. Popatrzył na bejcowane deski. Jaka różnica? Deski, wkręty i bejca czy cudowne bogactwo natury? I z jednym, i z drugim zrobić można tyle samo. Nic. Nic jest nic. Nie ma wielkiego nic i skromnego nic. Jaka różnica? Przymknął oczy i zaczął myśleć o zdarzeniu sprzed kilku tygodni. Znowu. Jakby coś się wydarzyło. Deski i bejca. A gdyby coś się wydarzyło? Nie dawał sobie wytchnienia i znajdował w tym perwersyjną przyjemność. Jakby obgryzał paznokcie. Skoro już, to do krwi! Do śmierci. Powinien znaleźć lepszą metaforę. Zaczął się natychmiast zastanawiać, dlaczego użył słowa „powinien”. Jest nieszczęśliwy, bo wydaje mu się, że coś powinien? To się samo „upowinnia”. Zatrzymać owada, zatrzymać katarynkę w mózgu i zabić małpę, która nią kręci. Mógłby wyjść na pokład albo przejrzeć gazetę. Choćby nagłówki. Jaka różnica? Wstał.

– Co chcesz?

– Piwo.

– Już? Poczekaj do kolacji.

– Nie lubię po jedzeniu.

– Nie bój się, nie przytyjesz.

Prawda. To też był powód. Ale na głodnego lepiej kręci.

– Nie boję się. Po jedzeniu już tak nie smakuje.

– Rób, jak chcesz.

– Dzięki.

– Jak tylko widzisz piwo w zasięgu łap, to jęzor tak ci lata, że nie możesz wytrzymać.

Mógłby żyć bez piwa. Mógłby żyć bez wszystkiego. Ale po co? Żeby mieć inne wszystko? Jaka różnica?

– Ty lubisz swoje lody, a ja lubię swoje piwo.

– To nie to samo.

– Co nie to samo?

– Lody i piwo.

– Jedni lubią kolor czerwony, a drudzy niebieski.

– Od piwa głowa się kiwa.

– Po jednym piwie?

– Od jednego się zaczyna.

– Przestań gdakać.

– Nic tylko piwo i piwo.

– Żal ci?

– Żal. Bo ja sobie tak często lodów nie kupuję.

– To sobie kupuj.

– Nie, bo ja oszczędzam.

– To nie oszczędzaj. Ja nie oszczędzam.

– I dlatego chodziłbyś jak dziad, gdyby nie ja.

– Dziad, ale szczęśliwy.

– Teraz jesteś nieszczęśliwy?

– Byłbym, gdybym oszczędzał.

Ale magiel. Ale zabiera czas i jeszcze chwila, a zrodzą się emocje.

– Rób, jak chcesz. Nie chce mi się o tym gadać.

– A gadasz.

* * *

Znowu machnęła ręką. Tysiące było takich rozmów. Prawda jednak wyzierała z nich coraz mocniej. Paweł się poddał. Wiedziała, że go skrzywdzili, a on – jakby z zemsty – ukarał sam siebie po stokroć bardziej. Skoro wojsko go tak potraktowało, to on sobie zrobi jeszcze większą krzywdę i wtedy zobaczą! Dopiero wtedy przejrzą na oczy i będzie im żal! Była to oczywista iluzja, z rzeczywistością jednak się nie mógł pogodzić. Co z tego, że Monika to rozumiała? Gdyby ona dokonała czegoś tak spektakularnego, świadczącego o wybitnych umiejętnościach i talencie, i za to właśnie została przez najbliższe otoczenie zniszczona, to jaka byłaby jej reakcja? Potrafiłaby splunąć przez ramię i iść dalej? Jeśli nawet tak, to ona nie jest pilotem. Pilot podgląda bogów i im chce być podobny. Jeśli nie ma w nim tego ognia, wyniszczającej ambicji i wytrwałości, to tylko udaje, że lata. A Paweł na pewno niczego nie udawał. Dlatego teraz czuł się zdradzony i upokorzony. Dlatego się zmienił.

Monika wiedziała to wszystko, ale – do cholery! – była w ciąży, mogła zacząć rodzić w każdej chwili, mieli właśnie ułożyć sobie życie na długie lata, z których większość upłynęłaby bez wojska i pułku. Musi reagować. Musi coś z tym zrobić. Musi.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Pod powierzchnią nieba

Подняться наверх