Читать книгу Kraina Martwej Ziemi. T. 1. Krew i stal - Jacek Łukawski - Страница 4

Prolog

Оглавление

Głośne szczekanie psów zagłuszyło tętent, który niósł się donośnie po pogrążającej się we śnie osadzie. Nim kmiecie zdołali się wygramolić ze swych barłogów i wyjrzeć bojaźliwie przez szpary okiennic, obcy minął ostatnie chałupy i rozpłynął się w gęstniejących mgłach, jakie o tej porze roku spowijały okolicę.

Wkrótce przybysz dotarł do rozstai. Ściągnął wodze i kręcił się niezdecydowany, nie wiedząc, którą z dróg wybrać. Czające się w krzakach licho strzygło uszami, lecz nim wyszło na pokryty mleczną rzęsą dukt, jeździec spiął konia i ruszył ku ciemnej ścianie puszczy.

Popędzał wierzchowca, wiedząc, że to najgorszy czas na samotną podróż – nocne istoty wypełzły już bowiem ze swych leży i garnęły się ku ludzkim sadybom, wyłaziły na trakty i kryły w ostępach, czyhając na nieszczęśników, których żywotem mogłyby się ogrzać. Jeździec wiedział, że rozsądniej byłoby przeczekać noc w jakimś zajeździe i ruszyć dopiero o brzasku, lecz nie mógł sobie na to pozwolić. Nie tym razem.

Miał przed sobą misję trudniejszą niż kiedykolwiek, mimo to podjął się jej, świadom jej wagi. Tego samego zdania był Garhard, namiestnik starego króla, który wezwał go do siebie – wierzył, że jest jedynym człowiekiem, któremu może powierzyć tak ważkie zadanie.

Ludzie szeptają, że Garhardowi się nie odmawia, że jego prośba to tyle co rozkaz najważniejszy. Może tak było w istocie, lecz Arthorn nigdy nie pojmował swej służby w ten sposób. Znał mędrca dobrze i wiedział, że ten nie rzuca słów na wiatr i nie szafuje niczyim żywotem, a gdy prosi o coś trudnego czy ryzykownego, to tylko dla dobra, chwały lub bezpieczeństwa królestwa, a nie dla swej pychy czy korzyści.

Ile to już razy z jego polecenia stawiał czoła nowym wyzwaniom, ile razy zwyciężał, a ile ponosił klęsk, ledwo uchodząc z życiem! Wszystkie te awantury, intrygi, opresje i tarapaty zdawały mu się teraz ledwie niewartą zachodu igraszką. Nawet wcześniej, gdy w polu prowadził drużynę wprost na wroga, gdy siekł i był sieczony, gdy zwyciężał i był zwyciężany, nurzając się w krwi towarzyszy, ocalany niezrozumiałą łaską bogów – nawet wtedy nie czuł tak wielkiego strachu przed tym, co szykują dla niego bogowie.

Garhard był tego świadom i po raz pierwszy dał mu wybór. Pozwolił samemu zdecydować, czy podejmie się wyzwania, i zapewnił nie żywić urazy, gdyby Arthorn odmówił. Poprosił go tylko, by dobrze się zastanowił, gdyż nie widzi wśród swych sług nikogo innego, kto mógłby sprostać wyzwaniu.

Arthorn wahał się, nie wiedząc, czy jest gotowy położyć na szali swoje życie w taki sposób. Oczywiście co dzień liczył się z tym, że może zginąć, nieraz też ocierał się o śmierć, lecz zawsze był pewien, że jego krew wsiąknie w ziemię Wondettel, a kości zostaną poświęcone Ariath. Tymczasem Garhard prosił go, by…

Koń zarżał, gubiąc krok, gdy między drzewami poruszył się jakiś kształt, a z mroku dobiegły ciche szepty. „Borutników mi jeszcze brakowało – pomyślał Arthorn, poczuwszy znajomy smród piżma. – Przykro mi, ale musisz się jeszcze wysilić. – Spiął konia do galopu, nie bacząc, że ten robi już bokami. – Inaczej obaj pożałujemy tego już teraz”.

Wiedział, że wkrótce las się przerzedzi i będą mogli zwolnić, a wierzchowiec zdoła odetchnąć, nim dotrą do brzegu rzeki.

Kraina Martwej Ziemi. T. 1. Krew i stal

Подняться наверх