Читать книгу Wyga. Kurzawa Bellew - Jack London - Страница 5

II.

Оглавление

Kit wylądował wśród ogólnego zamieszania na brzegu Dyea. zawalonym ekwipunkiem i pakunkami wielu tysięcy ludzi. Olbrzymią masę bagażu i prowizji, przywiezioną wzdłuż górzystych brzegów na parowcach, zaczynano obecnie powoli wyładowywać i częściowo przenosić przez dolinę Dyea’i Chilcooth’u. Droga ciągnęła się na przestrzeni 18 mil, ładunek zaś można było przenosić wyłącznie na ramionach. Chociaż indyjscy tragarze wyśrubowali cenę z 8 centów za funt do 40, to jednak zostali tak przeciążeni pracą, że o przeniesieniu przez nich całej ilości bagażu nie mogło być mowy. Było widoczne, że zima zaskoczy większą część ekwipunku nieprzeprawioną na tamtą stronę.

Najsłabszym ze wszystkich słabych w nogach był Kit. Podobnie jak u setek innych, wisiał przy jego ładownicy duży, ciężki rewolwer. Błąd ten popełnił również i jego wuj, zapominając, że czasy jego krwawych wypraw na Zachodzie minęły bezpowrotnie. Lecz Kit był romantykiem. Wyobraźnię jego podniecał i olśniewał ruch ludzkiej fali, płynącej po złote runo. Na wszystko co go otaczało spoglądał oczyma artysty. Podróży tej nie traktował poważnie. Na parowcu żartował sobie z powagi współtowarzyszy, mówiąc, że nie uważa za potrzebne traktowanie przejażdżki tej jako swego pogrzebu. Miał poprostu uczucie ucznia na wakacjach, pragnął nacieszyć się widokiem słynnej północnej cieśniny, potem zawrócić. Pozostawiwszy swych towarzyszy podróży na ławicy piaskowej w oczekiwaniu wyładowania bagażu, poszedł brzegiem pod górę w stronę starej faktorji. Szedł nie potykając się, chociaż, jak zauważył, zdarzało się to wielu z tych, którzy również jak on byli obwieszeni rewolwerami. Przeszedł obok niego jakiś rosły Indjanin, niosąc na sobie wyjątkowo wielki ładunek. Kit poszedł za nim, zachwycony muskulaturą jego nóg oraz swobodą i swoistą elegancją, z jaką się poruszał, mimo wielkiego cięźaru. Indjanin zrzucił swój pakunek na kamień obok faktorji. a Kit podszedł do grupy poszukiwaczy złota, która otoczyła Indjanina. Pakunek ważył 120 funtów, co ze zdumieniem powtarzano sobie dokoła. Musi to być nie łatwo — zadecydował Kit i zadał sobie pytanie, czy mógłby wogóle dźwignąć taki ciężar, nie mówiąc już o noszeniu go. „Czy niesiesz ładunek do Jeziora Lindermanna?“ — zapytał. Indjanin nadąwszy się dumnie odburknął coś, co miało oznaczać odpowiedź twierdzącą.

— Ile otrzymasz za ten pakunek?

— Pięćdziesiąt dolarów.

Kit przerwał rozmowę. Wzrok jego padł na młodą kobietę, stojacą we drzwiach. W przeciwieństwie do innych kobiet, które wysiadły ze statku na brzeg, nie nosiła krótkiej spódniczki, a reszta jej toalety nie zwracała uwagi krzyczącemi barwami. Była ubrana tak, jak normalnie ubiera się do drogi każda kobieta. Uderzyło go, że nadzwyczajnie harmonizowała z tem niezwykłem otoczeniem, jakby oddawna była doń przystosowana. Pozatem była młoda i ładna. Blask tej urody i świeżość owalu twarzy przykuły wzrok Kita, Patrzył na nią długo, tak długo, aż jej ciemne o dużych rzęsach oczy skierowały się w jego stronę. Obrzuciła go obojętnym spojrzeniem. Po chwili oczy jej zsunęły się po twarzy Kita i z wyraźną ironją spoczęły na wielkim rewolwerze, wiszącym u pasa. Gdy ich spojrzenia znowu się spotkały — w oczach kobiety malowała się lekka pogarda. Na Kita podziałało to, jak uderzenie bicza. Tymczatem dziewczyna zwróciła się do stojącego obok niej mężczyzny, wskazując Kita i tamten popatrzył na niego z tą samą pogardą.

— „Czeczako“ — odezwała się dziewczyna. Mężczyzna, wyglądający w swych tanich spodniach i zniszczonej wełnianej kurcie na włóczęgę, uśmiechnął się ironicznie. Kit poczuł, że zbladł z gniewu, chociaż nie potrafiłby określić przyczyny swego wzburzenia.

— Tak, czy inaczej nadzwyczaj ładna dziewczyna — zadecydował, gdy ze swym towarzyszem ruszyła w dalszą drogę. Patrząc jeszcze w ślad za oddalającymi się, Kit zwrócił uwagę na jej chód i pomyślał, że dziewczynę tą poznałby chociażby po upływie tysiąca lat.

— Czy widział pan tego mężczyznę z dziewczyną? — zapytał Kita z ożywieniem jego sąsiad. Kit zaprzeczył ruchem głowy. — Czy wiesz pan kto to taki?

— Cariboo-Charley. Tylko co mi go pokazano. Powiodło mu się nadzwyczajnie w Klondike. To stary mieszkaniec tutejszy, przemieszkał z dziesięć lat nad Yukonem, teraz właśnie przybył tutaj. —

— Co znaczy „czeczako“? — spytał Kit.

— Pan jesteś „czeczako“, ja również — brzmiała odpowiedź.

— Być może, lecz to mi nie wystarcza, cóż to znaczy? —

— Papinek —

Na drodze powrotnej do brzegu słowo to nie wychodziło z głowy Kita. Oburzała go myśl, że słaba dziewczyna ośmieliła się nazwać go „papinkiem“. Przechodząc wśród stosu bagażów i nie mogąc pozbyć się wrażenia, wywołanego spotkaniem z Indjaninem, Kit zapragnął wypróbować swe własne siły. Wybrał tedy worek mąki, który jak wiedział ważył 100 funtów. Rozstawił szeroko nogi, pochylił się i usiłował zarzucić sobie worek na plecy. Pierwszą jego konkluzją było, że 100 funtów to istotnie duży ciężar, drugą, że plecy jego nie są dostatecznie silne, a zamiast trzeciej nastąpiło soczyste przekleństwo, gdy po pięciu minutach bezskutecznych wysiłków — zwalił się bez sił na ten sam worek, nad którym się trudził. Kit otarł pot z czoła i ponad stosem worków dostrzegł Johna Bellew, obserwującego go z zimną złośliwością w oczach.

— Boże! — wygłosił apostoł wytrzymałości. Z naszych lędźwi wyszło takie pokolenie niedołężne. Gdy miałem lat szesnaście, dawałem sobie radę, śmiejąc się, z podobnemi rzeczami.

— Zapominasz wuju, — odparł Kit, że nie byłem, jak ty, karmiony niedźwiedziem mięsem.

— I, śmie, ąc się, dam sobie radę, kiedy mi stuknie sześćdziesiątka — kończył stary.

— Ano pokaż, wujaszku!

John Bellew pokazał. Miał czterdzieści osiem lat, lecz pochylił się elastycznie nad workiem, mocno go nchwycił i podnosząc szybko wyprostował się, przyczem worek w jednej chwili znalazł się na jego plecach.

— Przyzwyczajenie, mój chłopcze, przyzwyczajenie i mocny stos pacierzowy — oto wszystko.

Kit z uszanowaniem zdjął kapelusz.

— Jesteś godny podziwu, wujaszku, jesteś najprawdziwszym cudem. Jak myślisz, czy potrafię zdobyć potrzebne przyzwyczajenie?

John Bellew ruszył ramionami.

— Pokażesz pięty, zanim udamy się w drogę.

Kit jęknął. — Nie obawiaj się tego, tam z tyłu czyha O’Hara, lew ryczący. Nie zawrócę, pókim żyw!

Wyga. Kurzawa Bellew

Подняться наверх