Читать книгу Pierwszy człowiek. Historia Neila Armstronga - James R. Hansen - Страница 5
ОглавлениеPROLOG
Start
Po zakończeniu wyprawy na Księżyc, kiedy astronauci Apollo 11 znaleźli się z powrotem na Ziemi, Buzz Aldrin powiedział Armstrongowi: „Neil, wszystko przegapiliśmy”.
Przed środą 16 lipca 1969 roku na Przylądek Kennedy’ego przybyło jakieś 750 tysięcy do miliona ludzi, co stanowiło największe zgromadzenie oczekujących na start rakiety. Prawie tysiąc policjantów, w tym funkcjonariuszy stanowych i członków patroli wodnych, pracowało w noc poprzedzającą start, żeby umożliwić dotarcie na miejsce 350 tysiącom samochodów i łodzi. Pewien zaradny stanowy inspektor transportu drogowego wydzierżawił od plantatorów pomarańczy ponad 3 kilometry pobocza i udostępniał punkty widokowe za 2 dolary od osoby. Inny przedsiębiorczy człowiek sprzedawał za 1,5 dolara pseudopergaminowe certyfikaty obecności złożone staroangielską czcionką; za dodatkowe 2 dolary 95 centów można było nabyć „kosmiczny” długopis.
Żaden przedmeczowy piknik z bufetem w bagażniku nie mógł się równać ze zgromadzeniem przed startem pierwszego załogowego lotu na Księżyc. Przybysze rozstawiali grille, otwierali lodówki turystyczne, wgapiali się w lornetki i lunety, ustawiali aparaty i obiektywy – zapełniali każdy skrawek plaży, każdy pomost i każde molo.
Gotując się przed południem w ponadtrzydziestostopniowym upale, pogryziona przez komary, poirytowana korkami i wygórowanymi cenami, wielka ludzka masa cierpliwie wyczekiwała, aż olbrzymi Saturn V wyniesie Apollo 11 w stronę Księżyca.
Na rzece Banana, 8 kilometrów na południe od kompleksu startowego, najróżniejsze łodzie blokowały szlak wodny. Na dużej motorówce należącej do wytwórni North American Aviation, która zbudowała moduł dowodzenia statku Apollo, Janet Armstrong, żona dowódcy Apollo 11, i jej dwóch synów: dwunastoletni Rick i sześcioletni Mark, w napięciu czekali na start. Inny astronauta, Dave Scott, kolega Neila z lotu Gemini VIII z 1966 roku, zapewnił sobie, jak skomentowała to sama Janet, „miejsce numero uno”. Na pokładzie była też dwójka przyjaciół Janet, jak również kilku specjalistów od public relations z NASA i Dora Jane (Dodie) Hamblin, dziennikarka czasopisma „Life”, która miała wyłączność na rozmowy z rodzinami członków załogi Apollo 11.
Nad nimi wszystkimi krążyły helikoptery dostarczające kolejne grupy VIP-ów na zarezerwowane odkryte trybuny położone najbliżej, bo zaledwie około 5 kilometrów od płyty wyrzutni. W rzeczywistości pojawiła się mniej więcej jedna trzecia z prawie 20 tysięcy osób umieszczonych na specjalnej liście gości NASA, w tym kilkusetosobowa grupa składająca się z ministrów spraw zagranicznych, ministrów nauki, attaché wojskowych i urzędników z Federalnej Administracji Lotnictwa, jak również 19 gubernatorów, 40 burmistrzów oraz kilkuset czołowych amerykańskich biznesmenów i przemysłowców. Obecna była połowa kongresmenów, pojawiło się też kilku sędziów Sądu Najwyższego. Lista gości obejmowała z jednej strony generała Williama Westmorelanda, szefa sztabu armii Stanów Zjednoczonych i dowódcę wojsk w Wietnamie, czy Johnny’ego Carsona, gwiazdę The Tonight Show – sztandarowej produkcji NBC, a z drugiej – Leona Schachtera, szefa Połączonych Związków Zawodowych Rzeźników.
Wiceprezydent Spiro T. Agnew siedział na odkrytej trybunie, podczas gdy prezydent Richard M. Nixon oglądał start w telewizji, z Gabinetu Owalnego. Biały Dom co prawda zorganizował kolację Nixona z astronautami Apollo 11 w wieczór przed startem, ale plan zmieniono, gdy doktor Charles Berry, główny lekarz astronautów, wspomniał w wywiadzie, że prezydent może nie wiedzieć, że jest przeziębiony. Armstrong, Aldrin i Mike Collins uznali tę troskę za bezzasadną; każdego dnia mieli do czynienia z kilkudziesięcioma osobami – sekretarkami, inżynierami od skafandrów, inżynierami od symulatorów.
2000 reporterów oglądało start z ośrodka prasowego Centrum Kosmicznego Kennedy’ego. 812 było z zagranicy, z tego z samej Japonii przyjechało 111. Tuzin przybył z bloku socjalistycznego.
Lądowanie na Księżycu było światowym wydarzeniem, które zdaniem prawie wszystkich wykraczało poza podziały polityczne. Brytyjska prasa obwieszczała start pięcio- i siedmiocentymetrową czcionką. Hiszpańska popołudniówka „Pueblo”, choć krytyczna względem amerykańskiej polityki zagranicznej, wysłała na Przylądek Kennedy’ego 25 zwycięzców konkursu. Pewien holenderski dziennikarz przyznał w artykule wstępnym, że jego kraj ogarnęło „księżycowe szaleństwo”. Czeski komentator stwierdził: „Oto Ameryka, którą kochamy, tak diametralnie różna od Ameryki, która prowadzi wojnę w Wietnamie”. Popularny niemiecki tabloid „Bild” zwrócił uwagę, że siedmiu z 50 koordynatorów programu Apollo posiada niemieckie korzenie; podsumowanie miało szowinistyczny wydźwięk: „12% projektu wyprawy na Księżyc jest made in Germany”. Nawet Francuzi uznali misję Apollo 11 za „najwspanialszą przygodę w dziejach ludzkości”. Dwudziestodwustronicowy dodatek „France-Soir” sprzedał się w nakładzie 1,5 miliona egzemplarzy. Pewien francuski dziennikarz nie mógł się nadziwić temu ogromnemu zainteresowaniu lądowaniem na Księżycu „w kraju, którego mieszkańcy są tak zmęczeni polityką i sprawami międzynarodowymi, że oskarża się ich o myślenie wyłącznie o wakacjach i seksie”. Radio Moskwa rozpoczęło wiadomości informacją ze startu. „Prawda” uznała relację z Przylądka Kennedy’ego za wiadomość godną pierwszej strony i opatrzyła zdjęcie załogi Apollo 11 podpisem: „Trzech śmiałków”.
Nie wszystkie doniesienia były przychylne. Trzy komunistyczne gazety z Hongkongu zaatakowały misję jako próbę odwrócenia uwagi od porażki Ameryki w Wietnamie i uznały lądowanie na Księżycu za „ekspansję imperializmu w kosmosie”. Inni oskarżali amerykański program kosmiczny o materializm, który na zawsze zepsuje cudowne, piękne, eteryczne właściwości tajemniczego Księżyca, od niepamiętnych czasów otoczonego legendą. Gdy jego powierzchnię zbrukają odciski butów badaczy i sprzęt wiertniczy, czy ktoś jeszcze da się porwać romantycznemu pytaniu Johna Keatsa: „Cóż w tobie, Księżycu, sprawia, że serce tak mocno mi bije?”? Korzystając z technologicznego cudu pierwszych satelitów telekomunikacyjnych wystrzelonych na początku dekady, 50 tysięcy mieszkańców Korei Południowej zebrało się przed ekranem telewizyjnym zajmującym całą ścianę przy ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Seulu. Tłum Polaków wypełnił salę w ambasadzie amerykańskiej w Warszawie. Kłopoty z należącym do AT&T satelitą Intelsat III zawieszonym nad Atlantykiem uniemożliwiły transmisję w Brazylii (podobnie jak w wielu rejonach Ameryki Południowej, Ameryki Środkowej i Karaibów), ale Brazylijczycy słuchali relacji w radiu i wykupili cały nakład specjalnych wydań gazet. Z powodu kłopotów Intelsatu przygotowano zastępczą transmisję z zachodu na wschód, która spowodowała dwusekundowe opóźnienie w relacji na żywo.
Krótko przed startem komentator wiadomości CBS Eric Sevareid opisał obraz widzom Waltera Cronkite’a: „Walterze... Tak tu dziś siedzimy... Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami zmiany języka [angielskiego]... Jak można teraz powiedzieć: wynosić pod niebiosa albo sięgnąć nieba – co to teraz znaczy?”.
W żadnym kraju gorączka nie była tak wyczuwalna jak w Stanach Zjednoczonych. We wschodnim Tennessee plantatorzy tytoniu tłoczyli się wokół kieszonkowego tranzystora, żeby wspólnie przeżywać tę wielką chwilę. W porcie w Biloxi w Missisipi poławiacze krewetek czekali na nabrzeżu na wiadomość o starcie Apollo 11. W Akademii Sił Powietrznych w Colorado Springs, gdzie przełożono zajęcia z 7.30, 50 kadetów otoczyło mały telewizor. W całodobowym kasynie w Caesars Palace w Las Vegas stoły do blackjacka i ruletki stały puste, podczas gdy gracze jak zahipnotyzowani wpatrywali się w sześć odbiorników.
Na przylądku i w okolicach: na Merrit Island, w Cocoa Beach, Satellite Beach, Titusville i Melbourne, nad rzeką Indian, w hrabstwach Brevard i Osceola, nawet w odległych Daytona Beach i Orlando zebrały się tłumy obserwatorów szykujących się do oglądania jednego z najwspanialszych widoków w życiu. Głos żony maklera Johna Yowa drżał, kiedy mówiła: „Trzęsę się i płaczę. To początek nowej ery w dziejach ludzkości”. Charles Walker, student z Purdue University, Alma Mater Armstronga, zwierzał się dziennikarzowi w małej zatoczce w Titusville: „To zupełnie, jakby człowiek znów wykrzesał ogień. Być może to będzie płomyk, który teraz scali ludzkość”. Na trybunach VIP-ów przy samym kompleksie startowym R. Sargent Shriver, amerykański ambasador we Francji, mąż Eunice Kennedy, siostry nieżyjącego prezydenta Johna Kennedy’ego, tego, który w imieniu Ameryki podjął się wyprawy na Księżyc, oznajmił: „Jakie to piękne! Czerwień płomieni, błękit nieba, biel dymu – co za barwy! Pomyślcie tylko o astronautach, którzy uczestniczą w tej niesamowitej wyprawie. Incroyable!”.
Komentator CBS Heywood Hale Broun, najlepiej znany z prześmiewczych relacji sportowych, obserwował start z kilkoma tysiącami ludzi na Cocoa Beach, około 25 kilometrów na południe od płyty wyrzutni. Dziesiątkom milionów widzów Cronkite’a powiedział: „Na meczu tenisa spojrzenie podąża wte i wewte. Podczas startu rakiety patrzy się coraz bardziej do góry, wzrok się unosi, nadzieje się unoszą, aż w końcu cały tłum, niczym olbrzymi wielooki krab, stoi wpatrzony, wodząc oczami coraz wyżej, w idealnej ciszy. Tuż po starcie rakiety rozległ się cichy jęk, ale potem ludzie tylko wytężali wzrok. To była, że tak się wyrażę, poezja nadziei, niewypowiedziana, ale widoczna w skupionych gestach ludzi, podążających wzrokiem za rakietą”.
Nawet ci, którzy przyszli protestować, nie mogli się oprzeć wzruszeniu. Wielebny Ralph Abernathy, który po śmierci Martina Luthera Kinga zastąpił go na czele Konferencji Chrześcijańskich Przywódców Południa (SCLC) i był faktycznym przywódcą amerykańskiego ruchu obrońców praw obywatelskich, przymaszerował z czterema mułami i około 150 członkami walczącej z głodem Kampanii Biednych Ludzi tak blisko rozległego kosmodromu, jak im pozwolono. „Protestujemy przeciwko niewłaściwym priorytetom Ameryki” – oznajmił Hosea Williams, dyrektor edukacji politycznej SCLC, który twierdził, że pieniądze wydane na wyprawę na Księżyc wystarczyłyby do nakarmienia 31 milionów biedaków. Mimo to Williams tkwił tam „pełen podziwu dla astronautów”, kiedy sam wielebny Abernathy „dał się ponieść atmosferze tego niesamowitego startu” i oznajmił: „Stojąc w tym miejscu, czułem niezmierną dumę jako Amerykanin. To chyba naprawdę ziemia święta”. „Jest tyle problemów na świecie, które musimy jeszcze pokonać: głód, choroby, bieda – powiedział Walterowi Cronkite’owi były prezydent Lyndon B. Johnson, z żoną Lady Bird u boku, krótko po obejrzeniu startu z odkrytych trybun. – Żeby je przezwyciężyć, musimy skorzystać z wielkiego talentu, który spożytkowaliśmy na podbój kosmosu, kierując się tym, żeby uczynić jak najwięcej dobra dla jak największej liczby ludzi”.
Dziesięć minut przed startem Sevareid powiedział na antenie Cronkite’owi: „Tuż po przejeździe furgonetki z astronautami słychać było rozchodzące się szepty... Można by pomyśleć, że uznano ich nie tyle za niezwykłych ludzi, ile za odmienne istoty. Są jak ktoś, kto wybrał się do innego świata i powrócił, posiadłszy tajemnice, których my nigdy do końca nie przenikniemy, a oni nigdy nie zdołają do końca wyjaśnić”.
W środkowym Ohio, ponad 1600 kilometrów od trybun widokowych na Florydzie, w małym miasteczku Wapakoneta, gdzie urodził się Armstrong, trwało odliczanie. Ulice właściwie opustoszały, a blisko 6700 mieszkańców tkwiło przed telewizorami. Epicentrum chaosu znajdowało się na 912 Neil Armstrong Drive, w parterowym ranczerskim domku Violi i Steve’a Armstrongów, do którego wprowadzili się zaledwie przed rokiem. Rodzice Neila byli na starcie Gemini VIII w 1966 roku. Dzięki synowi mogli oglądać start Apollo 10 w kwietniu. Jednak przed obecnym lotem syn zalecił im pozostanie w domu, twierdząc, że presja na przylądku może być dla nich nie do wytrzymania. Kilka miesięcy przed startem matka i ojciec Neila byli „osaczani przez najróżniejszych dziennikarzy”, z Anglii, Norwegii, Francji, Niemiec i Japonii. Jak wspominała Viola: „Te wścibskie pytania („Jaki był Neil w dzieciństwie?”, „Jak wyglądało jego życie rodzinne?”, „Gdzie państwo będą i co będą państwo robić podczas startu?” itp., itd.) wykańczały mnie nerwowo i nadwerężały moje siły. Przeżyłam to tylko dzięki łasce Boga. Musiał bez przerwy mi towarzyszyć”.
Żeby przeprowadzić transmisję startu Apollo 11 z Wapakoneta, trzy duże stacje telewizyjne postawiły wspólną dwudziestopięciometrową wieżę transmisyjną na podjeździe domu Armstronga. Z garażu zrobiono newsroom, na składanych stolikach ustawiając nierówne rzędy telefonów, a NASA wysłała Toma Andrewsa, szefa PR, żeby pomógł Armstrongom radzić sobie ze stadem reporterów. Ponieważ rodzice Neila mieli tylko czarno-biały telewizor, stacje dały im duży kolorowy odbiornik, na którym mogli oglądać misję. Miejscowa restauracja dostarczała co dzień pół tuzina ciast. Producent owoców z pobliskiej Limy przywiózł spory zapas bananów. Zakład mleczarski z Delphos przysłał lody. The Fisher Cheese Co., największy pracodawca w Wapakoneta, zaoferował swój specjalny „Ser Xiężycowy”. Consolidated Bottling Company dostarczyła skrzynie „Kapslowanego Przysmaku Księżycowego”, waniliowego napoju gazowanego o „tajnym składzie”.
Dumny burmistrz Wapakoneta zażyczył sobie, żeby w każdym domu i sklepie wisiała amerykańska flaga (a najlepiej także flaga stanu Ohio) od poranka w dniu startu do chwili, kiedy „chłopcy” szczęśliwie powrócą. Niektórzy miejscowi, podekscytowani zainteresowaniem mediów, opowiadali o związkach z astronautą, ubarwiając relacje i przytaczając podrasowane, niekiedy całkowicie zmyślone historie na temat szczególnych związków łączących ich z Neilem. Nawet dzieci puściły wodze fantazji: „Słuchaj, mój tata strzyże Neila Armstronga!” albo „Moja mama była pierwszą dziewczyną, z którą Neil się całował!”, albo „Hej, to ja ściąłem czereśnię Neila Armstronga!”. Jako że numer telefonu Armstrongów w hrabstwie Auglaize był powszechnie znany, Tom Andrews zlecił instalację dwóch zastrzeżonych linii telefonicznych w pomieszczeniu gospodarczym przy kuchni. Dzień przed startem, około południa, Neil zadzwonił do rodziców z przylądka. Viola wspominała: „Miał pogodny głos. Uważał, że są gotowi, by wystartować następnego ranka. Poprosiliśmy Boga, by miał go w swojej opiece”.
Siostra i brat Neila oglądali start na żywo. June i jej mąż doktor Jack Hoffman wraz z siódemką dzieci przylecieli na Florydę z domu w Menomonee Falls w Wisconsin. Dean Armstrong, jego żona Marilyn i troje ich dzieci przyjechali z Anderson w Indianie. Viola do samej śmierci doskonale pamiętała ten niesamowity poranek: „Goście, sąsiedzi i nieznajomi zebrali się, by oglądać i słuchać, w tym moja matka Caroline, moja kuzynka Rose i mój pastor, wielebny Weber. Siedzieliśmy ze Stephenem obok siebie, z przypiętymi znaczkami Gemini VIII, które dostaliśmy od Neila na szczęście. Wydawało się, jakby od samego dnia narodzin – a nawet jeszcze wcześniej, od czasu, kiedy rodzina mojego męża i moi przodkowie wiele wieków temu żyli w Europie – ta misja była przeznaczona naszemu synowi”.