Читать книгу Na saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL - Jan Głuchowski - Страница 7

Rozdział I
Kraje socjalistyczne 1. Związek Radziecki – bajeczny Sezam

Оглавление

Kraj Rad postrzegany był przez niektórych naszych turystów jak Sezam z bajki o Ali Babie i 40 rozbójnikach – pełen złotych zegarków, bransoletek, obrączek, kolczyków, brylantów i kamieni szlachetnych, posrebrzanych kompletów sztućców, aparatów fotograficznych i sprzętu optycznego – od lunet do obserwacji nieba po lornetki teatralne – niedostępnych w kraju maszynek elektrycznych do golenia i kolorowych telewizorów, futer, wśród których najliczniej występowały karakuły, futrzanych nakryć na głowę, kawioru.

Zapewne też z żadnego innego kraju na świecie polscy turyści nie przywozili tylu towarów, często o wielkiej objętości, jak ze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ale trzeba przyznać, że w tamtych latach żadne państwo na świecie nie oferowało nam tak atrakcyjnych miejsc i tras wycieczkowych, od Bałtyku po Ocean Spokojny i od terenów arktycznych po wybrzeże Morza Czarnego, Armenię, Gruzję, Kirgizję i Tadżykistan. Proponowano takie turystyczne perełki, jak „Zołotyje Kolco” (Jarosław, Włodzimierz, Suzdal), Bajkał czy rejsy po majestatycznych, wielkich rzekach syberyjskich, Lenie, Jeniseju albo Obie, z piknikami w tajdze.

Poza uczestnikami regularnych wycieczek jeździły tam tysiące przedstawicieli współpracujących ze sobą zakładów pracy i instytucji, studenci różnych polskich uczelni, które miały związki z uczelniami w ZSRR, głównie w Moskwie i Leningradzie, członkowie organizacji politycznych i społecznych z należącymi do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej na czele.

Towarzystwo założono w 1944 r. głównie w celu organizowania imprez propagandowych, przede wszystkim obchodów rocznicy rewolucji 1917 r., a także prowadzenia działalności kulturalno-oświatowej, kursów języka rosyjskiego czy festiwali piosenki radzieckiej dla amatorów. Do lat osiemdziesiątych TPPR liczyło około 3 mln członków, głównie uczniów i pracowników instytucji i przedsiębiorstw państwowych. Przykładem może być moje liceum ogólnokształcące. W jednej chwili, nawet o tym nie wiedząc, wszyscy uczniowie oraz nauczyciele i pracownicy powiększyli liczebność tego towarzystwa o kilkaset osób.

Jednym z zadań TPPR była wymiana grup polityczno-turystycznych tak zwanymi pociągami przyjaźni. Jeździli nimi członkowie związków zawodowych i studenci. Z reguły składały się z 10–12 wagonów kuszetkowych, w których podawano herbatę z samowara. W jednym składzie mieściło się około 500 osób. Do najbardziej uczęszczanych tras należały: Warszawa–Mińsk– Moskwa; Wilno–Moskwa; Wilno–Ryga–Leningrad–Moskwa. Celem były też Sielce nad Oką, gdzie sformowano dywizja gen. Zygmunta Berlinga. Program obejmował spotkania z lokalnymi władzami, wizyty w zakładach pracy oraz część turystyczną. Na zwiedzanie Wilna przewidziany był jeden dzień.


Ulotka Intouristu – biura podróży specjalizującego się w organizowaniu wyjazdów do Rosji

Uczestnikami opiekowali się kierownik całego składu i piloci – po jednym w każdym wagonie. Pasażerowie tych pociągów korzystali ze specjalnych przywilejów. Na stacjach granicznych nie podlegali kontroli. W związku z tym celnicy nie śnili się nikomu ani przed podróżą, ani po niej. Na dworcach przybyłych witali oficjele, czasem grały orkiestry. Specjalny status obejmował również opiekę nad bagażem i przetransportowanie go przez lokalny personel wprost do recepcji hotelowej.

Pobyt zaczynał się wieczorkiem powitalnym i kończył wieczorkiem pożegnalnym, ale już od początku podróży atmosfera była nadzwyczaj familiarna, ponieważ pasażerowie rekrutowali się z tego samego środowiska czy miejsca pracy. Nie trzeba było więc mitrężyć czasu na bruderszafty. Już od początku podróży drinkowano, a szczególną kondycją musieli wykazać się piloci, których częstowano w każdym przedziale. Także powrót był wart uczczenia. Zdarzyło się, że górnicy w drodze powrotnej, podczas wymiany wózków pod wagonami w Brześciu, wykupili w dworcowym barze wszystkie alkohole, łącznie z piwem. Warto przy tym nadmienić, że dworce radzieckie oferowały wówczas całą gamę napojów wyskokowych, z koniakami włącznie.

Setki tysięcy podróżujących do ZSRR zaopatrywały się w towary na zasadach handlu wymiennego lub klasycznej formuły towar – pieniądze – towar. Dla znacznej części był to zresztą jedyny powód udziału w wycieczce. Niektórzy wracali bez ubrań, bo chociaż w Polsce były one siermiężne w porównaniu z zachodnimi, okazywały się atrakcyjniejsze od sowieckich.

Co wywożono i co przywożono?

W grupie towarów eksportowanych bezsprzecznie na pierwszym miejscu znajdowały się spodnie, spódnice i koszule dżinsowe. W następnej kolejności cała gama tekstyliów i galanterii, głównie żeńskiej. A więc bluzki białe i kolorowe, spódnice na gumkę w pasie, bielizna osobista, materiały tekstylne z metra, a także barwne okulary i peruki. Polskie kosmetyki cieszyły się już wówczas dobrą opinią, wwożono więc szminki, tusze do rzęs, kremy odżywcze, lotiony, balsamy. Wieziono objętą surowym zakazem gumę do żucia (lokalnie nazywaną „żwaczką”), a także towary o większych gabarytach: stroje sportowe, markowe obuwie. Można było sprzedać prawie wszystko.

Sęk w tym, że dżinsy wwożone przez naszych rodaków nie były oryginalne. Lewisy czy wranglery u nas także były drogie i trudno dostępne. Przywozili je marynarze i można je było kupić nad morzem na zasadzie „z ręki do ręki” lub w nielicznych miejscach, takich jak bazar Różyckiego na warszawskiej Pradze. Handlowano więc „poddiełkami”, czyli podróbkami, które bywały dowartościowane „firmową” naszywką.

Polscy celnicy byli do tego stopnia pewni, że każdy polski turysta wwozi do ZSSR dżinsy, że w przypadku braku chociaż jednej sztuki (tę akceptowano) przetrząsali dokładnie cały bagaż. Byłem świadkiem takiego zdarzenia, gdy jeden z pasażerów w eleganckich włoskich jasnych butach na nogach (więcej niż prawdopodobne, że na sprzedaż) i drugich polskich w walizce oświadczył, że dżinsów nie wiezie. Rozeźlony tym celnik zarządził mu kontrolę osobistą.

Co kupowano? Po stronie importu towarów było zdecydowanie więcej i były one bardziej zróżnicowane. Główną pozycję stanowiło złoto. Najwięcej kupowano biżuterii: obrączek, kolczyków, pierścionków. Poważniejszymi nabytkami były złote zegarki z bransoletami, męski Łucz i damski Czajka. Bardziej zasobni turyści kupowali kamienie szlachetne, na przykład brylanty, mniej zasobni – półszlachetne. Wyrobów było dużo, chociaż niektóre w specyficznym guście. Repertuar futrzarski obejmował znane w świecie rosyjskie karakuły, szynszyle, kołnierze z jagniąt, rękawiczki, damskie i męskie nakrycia głowy. Dużym powodzeniem cieszył się także sprzęt gospodarstwa domowego. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale „turyści” dźwigali prasowalnice Kalinka, a także gramofony, aparaty fotograficzne, żelazka, lalki, rowerki, noże kuchenne i markowe sztućce.

W latach sześćdziesiątych w Moskwie turyści mogli kupić piękne komplety sztućców. Ich ciężkie uchwyty, pokryte szlachetną powłoką w kolorze spatynowanego srebra, miały grawerunek imitujący XIX-wieczne wzory. Owe markowe sztućce sprzedawano w solidnych, ciężkich futerałach, wyłożonych wewnątrz błyszczącą materią, turkusową lub bordową. Ich wygląd robił wrażenie bogactwa. W związku z tym zapamiętałem następujący epizod. Podczas rejsu na Newie, w czasie białych nocy, z przyjemnością usłyszałem rodzimy język. Dowcipkowała i dyskutowała liczna grupa młodych ludzi. Jak się okazało, byli studentami wydziału ekonomicznego Politechniki Szczecińskiej i przyjechali do ZSRR pociągiem, bo specjalizowali się w transporcie kolejowym. Moją uwagę zwróciła dziewczyna, stojąca nieco z boku, która od czasu do czasu ocierała łzy. Podszedłem do nich i dyskretnie spytałem jednego z chłopaków, dlaczego ich koleżanka płacze, a oni na to nie reagują.

– Nie przejmuj się. Mieliśmy po 30 rubli kieszonkowego, a ona za całą sumę kupiła sztućce. W hotelu okazało się, że to polskie, Gerlacha. Ponieważ przy rozpakowywaniu uszkodziła futerał, zwrotu nie przyjęto.

Cięższym kalibrem zakupowym były piły do cięcia metalu lub kamienia (bardzo poszukiwane w Polsce przez zakłady kamieniarskie, a szczególnie te wykonujące nagrobki). Lżejszy kaliber stanowiły: wiertarki, latarki domowe i turystyczne oraz termosy o różnej pojemności. Z konfekcji kupowano artykuły indyjskie: koszule z długimi rękawami i kalesony. Szukano też pościeli z cieniutkiej tkaniny – również znad Gangesu. Taszczono do kraju potężne telewizory kolorowe (!) marki Rubin, mimo że uchodziły za niebezpieczne, gdyż zdarzało się, że wybuchał w nich kineskop. Przywożono też elektryczne golarki – „elektrobritwy” Charków – po których użyciu przez parę godzin z twarzy nie schodziła zdrowa czerwona barwa. Można było uwiecznić wycieczkę zdjęciami wykonanymi na nowo zakupionych aparatach Zenit i Zorka 4.

Na koniec tej niepełnej listy należy wspomnieć o szerokim wachlarzu „igruszek” dla dzieci robionych z drewna, materiałów i plastiku: lalek, klocków, wózków, zwierzątek. Niektóre nakręcane kluczykiem, dzięki czemu zamykały oczy lub imitowały mowę. Powodzeniem cieszyły się mebelki dla dzieci, często dekorowane w ludowe wzory. Wszystkie te cuda, niedostępne w naszych miastach, nabywano w Moskwie, główne w „Domu igruszki”, jak na ironię położonym w pobliżu budynku NKWD (obecnie FEZ) przy Łubiance.

Podczas sprzedaży towarów przez naszych turystów bardzo ważna była dyskrecja, ponieważ w ZSRR istniał powszechny, rozbudowany system inwigilacji. W hotelach już w drzwiach stał „szwajcar”, który decydował o tym, kto może wejść do środka. Na ogół obowiązywała zasada, że radzieccy obywatele nie mieli prawa wstępu do hoteli, w których kwaterowano cudzoziemców. Wewnątrz były kamery. Mało tego, na każdym piętrze w końcu korytarza siedziała na krzesełku „etażna”, która miała za zadanie obserwować zakwaterowanych i ruch w ich pokojach. Jeden z pokoi należał do KGB.

W stolicy polskie grupy umieszczano przede wszystkim w hotelach „Belgrad II”, „Intourist”, „Kosmos”, „Moskwa”, „Sewastopol”. Różniły się one nieco standardem. W lepszych, jak „Kosmos” czy „Intourist”, poza barami rublowymi były też dewizowe. Część hoteli znajdowała się na obrzeżach miast, ale w Moskwie nie było z tym problemu, bo doskonale funkcjonowało metro.


Intourist kusi swoją ofertą

Naziemna sieć transportowa była natomiast w bardzo złej kondycji. Trolejbusy i autobusy przeważnie nadawały się do gruntownego remontu lub kasacji. Rozkłady jazdy właściwie mogłyby nie istnieć, bo i tak ruch pojazdów nie odznaczał się punktualnością. Taksówki były trudno dostępne. W tej sytuacji rozwinął się rynek nielegalnych przewozów prywatnymi, często bardzo zdezelowanymi samochodami. Sprawa opłat za kurs to odrębny temat. Na szczęście zbawienne jest podobieństwo naszych słowiańskich języków.

Jak już wspomniano, w całym państwie system inwigilacji był rozbudowany do monstrualnych rozmiarów. Jego istotę i sankcje, którymi dysponował, dobrze oddaje następujący dowcip:

Anglik, Francuz i Rosjanin opowiadają sobie o najpiękniejszych chwilach w ich życiu. Anglik mówi:

– Jak co roku brałem udział w dorocznych, najbardziej prestiżowych wyścigach konnych. I oto pewnego dnia po raz pierwszy od trzydziestu siedmiu lat wygrał obstawiany przeze mnie koń. Nigdy go nie zapomnę.

Francuz na to:

– W małej miejscowości w Prowansji poznałem kiedyś piękną dziewczynę. Przez trzy dni nie wychodziliśmy z hotelu. Zawsze będę o niej pamiętał.

– I mnie się zdarzył taki moment – podjął Rosjanin. – Była ostra zima, mróz koło trzydziestu stopni. Tuż przed północą, gdy żona i dzieci już spały, zapukano do naszych drzwi. Gdy otworzyłem, zobaczyłem trzech mężczyzn w ubraniach służbowych. Jeden z nich uchylił klapę palta, pokazał mi znaczek KGB i zapytał, czy nazywam się Jurij Sokołow. Odpowiedziałem: „Sokołow? Piętro wyżej”. Też nigdy tego nie zapomnę.

Z inwigilacją zetknąłem się też osobiście w Moskwie, gdzie przebywałem na stypendium naukowym.

Rosjanie patrzyli na Polaków jak na ludzi z Zachodu, ubranych modniej, szykowniej. Obsługa hotelu pod pozorem zmiany ręczników lub dostarczenia papieru toaletowego wchodziła więc do pokoju turystów, żeby kupić upatrzony sweter lub spodnie. Było to bardzo ryzykowne, bo każda osoba z personelu mogła być donosicielem. Szczególnym ogniwem w pośrednictwie handlowym byli tak zwani farcowszczycy. Zapewne byli powiązani ze służbami specjalnymi, dzięki czemu docierali do turystów nie tylko na zewnątrz, lecz także w hotelu. Nie ograniczali się do obrotu towarami, handlowali również walutą. Tworzyli zamknięty klan, w którym nie było miejsca dla amatorów.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Na saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL

Подняться наверх