Читать книгу Podboje Boya. - Jarosław Molenda - Страница 9
Wanda Grabowska
ОглавлениеOjciec Boya, Władysław Żeleński zaliczany jest do najwybitniejszych polskich muzyków i kompozytorów. Był również autorem podręczników muzycznych, a także kontynuatorem twórczości Moniuszki. Skomponował cztery polskie opery narodowe: Konrad Wallenrod, Goplana, Janek, Stara Baśń, dwie symfonie oraz liczne pieśni i utwory fortepianowe, więc nic dziwnego, że cieszył się wielką sławą i powszechnym uznaniem.
Tadeusz Żeleński odziedziczył niewiele cech po ojcu. Nadwrażliwość, nerwowość, skłonność do melancholii były raczej spadkiem po matce. Rzeźbiarka Wanda Ładniewska-Blankenheimowa, która poznała go w ostatnich miesiącach życia we Lwowie, wspominała: „Często mawiał, że jest smutny, że jest melancholikiem i człowiekiem nieśmiałym. Kiedy spojrzałam na niego z niedowierzaniem, dodał: «To przecież jest klasyczne, wszyscy humoryści są melancholikami»”[1].
Ale pracowitość łączyła tych dwóch na ogół różnych artystów. Boy – nie otaczając zresztą ojca kultem bałwochwalczym – wspominał, że nieraz komponował przez całą noc aż do świtu. Ba, już po ukończeniu jedenastego roku życia Władysław Żeleński tworzył polonezy, mazury i polki, ale w środowisku ziemiańskim uważano to za społeczną degradację. Rodzina protestowała, uważając, że dla szlacheckiego dziecka nie ma innych alternatyw, jak urząd, wojsko czy gospodarowanie na wsi. Matka, pani Marcjanowa, tylko częściowo przyznawała swemu synowi rację.
Koniec końców uparta latorośl osiągnęła swój cel, ale aby nie dawać pożywki małopolskim kołtunom, Władysław pojechał do Pragi. Oczywiście głównym powodem była chęć doskonalenia się w muzyce i napisania doktoratu z filozofii. Zawitał również do Drezna, gdzie miał okazję wysłuchać po raz pierwszy w życiu IX Symfonii Beethovena. Fakt ten w dobie Internetu czy telewizji wydaje się błahostką, ale w tamtych czasach trzeba było jeździć za granicę, żeby usłyszeć symfonię czy zobaczyć obraz.
W 1865 roku Władysław przebywał kilka miesięcy w Wiedniu, gdzie poznawał bliżej dzieła Wagnera. Tu zaprzyjaźnił się z Arturem Grottgerem i z nim przebywał później w Paryżu. Następnie wrócił do Krakowa, skąd w 1871 roku przeniósł się do Warszawy, gdzie w następnym roku ożenił się z Wandą Grabowską herbu Dołęga. Z tego związku na świat przyszli trzej synowie: Stanisław, Tadeusz i Edward. Starszy brat Boya, Stanisław, urzędnik Namiestnictwa, słynął swego czasu jako lew salonowy. Stał się też modelem dla tytułowego bohatera w Wodzireju Gabrieli Zapolskiej.
Młodszy brat Boya, tragicznie zmarły Edward, był jedną z najbardziej ujmujących postaci w młodzieńczej cyganerii Krakowa z lat 1905–1910; słynął ze skłonności do żartów, a ten z nabraniem Wilhelma Feldmana na „nieśmiałego początkującego poetę” zapadł szczególnie w pamięć. Posłał mianowicie autorytetowi literackiemu „próbkę swego talentu”, a było nią – ni mniej, ni więcej – tylko… Do Laury Słowackiego. Feldmana zawiodła widocznie pamięć, bo w odpowiedziach od redakcji pojawiła się opinia, że autor „próbki” jest zwyczajnym grafomanem, a na dowód… przytoczono całe Do Laury[2].
Przyszły teść ojca Boya, jeden z założycieli Towarzystwa Kredytowego, był dość zamożnym człowiekiem, który stracił sporo po stłumieniu powstania styczniowego. Nagła rewizja policyjna wykryła wtedy w piwnicach jego domu przy ulicy Miodowej skład broni. Jan Grabowski i jego krewny, Seweryn Markiewicz, zostali aresztowani. Tego ostatniego wywieziono na Sybir, Grabowski został jednak zwolniony[3].
Na początku lat 70. XIX wieku mieszczański dom, z pewną przesadą nazywany „pałacem”, cieszył się dość dużym powodzeniem. Budynek ten – poprzednio „kamienica Teppera, bankiera z czasów Stanisława Augusta” – mieścił wiele lokali. Właściciel, wcześnie owdowiały syn krawca wojskowego, potem właściciela sklepu tekstylnego, mieszkał tutaj z czterema córkami, Wandą, Julią, Marią i Zofią.
Skąd się wziął Galicjanin Żeleński w warszawskim mieszczańskim domu? Najprawdopodobniej przyprowadził go Adolf Tetmajer, mąż Julii, zaprzyjaźniony niejako po sąsiedzku z rodziną Żeleńskich, od stuleci osiadłych w Grodkowicach u brzegów Puszczy Niepołomickiej. Młodemu, ale już głośnemu kompozytorowi, który właśnie wrócił z Paryża, spodobało się w tym domu tak niezwykłym, więc zaczął tam często bywać, zwłaszcza że w oko wpadła mu najstarsza latorośl pana domu. Na późniejszym wspólnym zdjęciu narzeczonych zwracają uwagę ciemne oczy Wandy – widać w nich głębokie spojrzenie jej syna. To samo zamyślenie i cień melancholii.
Córki pana Grabowskiego rosły bez matki, ale wszystkie odegrały pewną rolę w umysłowym życiu kraju. „Matkowała” im trochę Narcyza Żmichowska, ale w życiu Wandy pojawiła się dość późno, gdy ta wciąż była bardzo dziecinną siedemnastolatką, podczas gdy Narcyza kobietą… czterdziestoletnią. Mogła służyć dorastającej pannie mądrością, wiedzą i doświadczeniem. I uczuciem, którego dziewczyna na pewno łaknęła.
Panny Grabowskie pobierały nauki w pensji dla panien, prowadzonej przez Julię Bąkowską, która mieściła się w domu Grabowskich. Boy twierdził, że pensja „Juluty”, bo tak nazywali niektórzy jej właścicielkę, wyrosła na rodzaj wolnego uniwersytetu, a jedną z najwybitniejszych nauczycielek okazała się pisarka, która odegrała ogromną rolą najpierw w życiu matki Boya, a potem i jej syna – Narcyza Żmichowska, której imię niekiedy pisano jako Narcyssa. Jej mieszkanie w domu Grabowskich, na trzecim piętrze, zwano powszechnie Miodogórzem[4].
Zdaniem Józefa Hena, biografa Boya, Żmichowska była kobietą o rysach grubych, pospolitych (ku jej rozpaczy), ale z umysłem niepospolitym, fascynującym. I sercem spragnionym uczucia. Niestety, nikt nigdy nie obdarzył jej miłością. Dojrzewała w kraju ogołoconym z mężczyzn. Ci, którzy nie zginęli na polach powstańczych bitew, albo nie zostali wywiezieni, bądź nie uszli na tłumną emigrację, lub też, machnąwszy na wszystko ręką, nie zaszyli się na wsi – stanowili lichy materiał, nie na miarę żeńskiej elity intelektualnej.
Takie inteligentne, ambitne i zazwyczaj piękne kobiety nie napotykały godnych siebie partnerów, więc długo, nieraz bardzo długo trwały w staropanieństwie. Tak właśnie było z Wandą Grabowską. W ten sposób narodził się – przynajmniej według syna Wandy – rodzaj duchowego matriarchatu. „Kobieta urasta – spuentuje w swoim stylu – mężczyzna kurczy się, maleje. Gdy obywatelski synek poluje, pije i gra w karty, siostra jego czyta, myśli i sądzi”[5].
Obraz Canaletta Ulica Miodowa, po lewej dom Grabowskich
Mimo to, a może dzięki temu wszystko, co w Warszawie ambitne, ciągnęło nomen omen jak do miodu na trzecie piętro do Miodogórza. Były to dwa skromne pokoiki, ale dobrze znane Warszawie w owej epoce przedpowstaniowej. Tam biło serce Warszawy, tam toczyły się nieraz ważne dyskusje. „Rozmowy, które się słyszało na Miodogórzu, upamiętniały się doniosłością poruszanych zagadnień – twierdził Boy – poziom ich był tak znacznie wyższym od otaczającego świata, że samo dopuszczenie do przysłuchiwania się kształciło, podnosiło ducha i otwierało umysłowi szersze horyzonty”[6].
Rzeczywiście Żmichowska zgromadziła koło siebie grono słuchaczek nieprzekraczające w zasadzie dwudziestu osób. Uczestniczkami pogadanek były jej bliskie krewne i znajome, a przede wszystkim jej uczennice z pensji Baranowskiej. Pisarka chciała wywołać ożywienie umysłowe wśród kobiet, dyskutując z nimi o przeczytanych książkach i planach życiowych. Był to jeden z odcinków jej walki o emancypację kobiet, choć jeszcze w bardzo umiarkowanym zakresie: „Nie ma obawy – pisała w tonie, z którego przebijała gorycz – żeby się kobieta wkradła na stanowisko mężczyzny, żeby zagarnęła jego prawa. Nie będzie pewnie prawodawcą, filozofem, rządcą; tym już jest mężczyzna. Kobieta da początek nowym prawom, będzie strzegła religijności i stanie na straży ogólnego zbawienia. Nauka więc kobiecie potrzebna dla lepszego pojęcia prawdy, dla korzystniejszego wpływu na drugich”[7].
W swoim domu Wanda również zaszczepi zwyczaj takich spotkań, dlatego może nieco dziwić jej późniejsza niechęć do planowanego przez Tadeusza związku z Zofią Pareńską. „To nie jest rodzina pożądana” – wtórowała jej Julia Tetmajerowa, a Wanda „cierpła na samą myśl”. To dlatego Narcyza Żmichowska starała się, niestety bezskutecznie, zniszczyć w matce Boya „konwencjonalizm”, skłonność do „pruderii” i „dydaktyzmu”[8].
Dzieliła się każdą przeczytaną książką: uczyła ją czuć i myśleć. Z kronikarskiego obowiązku wypada dodać, że Narcyza była autorką pierwszego opracowania dotyczącego życia jej kuzyna Pawła Edmunda Strzeleckiego, opublikowanego już trzy lata po śmierci wybitnego podróżnika i badacza między innymi Australii. Była to niebanalna edukacja, ponieważ gdy zwykle starszy stara się kiełznać zuchwalstwo młodości, tutaj, ta nauczycielka musiała ośmielać Wandę, która wyrosła w pętach towarzyskich konwenansów. Być może dlatego zaciężyła w niej pewna wrodzona nieśmiałość, skłonność do „poczciwości”, do dydaktyzmu, do chowania głowy przed rzeczywistością.
„Charakter Wandy?” – zastanawiał się syn i sam odpowiadał: „Można powiedzieć, że rysem jej była melancholia. Straciła wcześnie matkę, dorastała w gorączkowej, żałobnej atmosferze ówczesnej Warszawy z roku 1863, wcześnie dostała się pod wpływ Żmichowskiej, który pogłębił ją, ale zarazem kazał sobie stawiać wysokie wymagania i tym samym wciąż ocierać się o zwątpienie. Na szlaki myśli, w których Narcyza bujała swobodnie, Wanda nieśmiało dała się pociągać”[9].
Potem jednak „zdryfowała” w stronę przyszłego narzeczonego: „A co mu dodaje wdzięku najistotniejszego w moich oczach, to wyemancypowanie się z przesądów, z ciasnoty arystokratycznej swojego otoczenia. Stworzył własną siłą swój świat – zdobył się odważnie na karierę artystyczną – i odbiegł daleko duchem. – Bo mój orzeł szybuje po wyżynach!” – zapewniała Żmichowską. „Gdyby Pani słyszała jego wczorajszą improwizację albo wykonanie Beethovena – albo jego własne piosenki!”[10].
Istotnie miał coś z orła, szczególnie gdy zgolił brodę i zapuścił sumiaste wąsy. Widać to na fotografiach i portretach z tego okresu. Dawna uczennica Alina Świderska utrzymywała, że: „był postacią […] bardzo popularną. Wszyscy znali i widzieli z sympatią tę fizjonomię typowego szlagona, która miała jednak w sobie coś orlego. Sprawiało to nie tylko spojrzenie niezmiernie przenikliwe, ale także szczególne linie wysokiego czoła uciekającego w tył. Przypominam sobie, jak mówił kiedyś do mamy: – Rzeźbi mnie teraz Daun, ale strasznie ma dużo kłopotu z moim czołem”[11].
W przedmowie do nowej edycji książki Żmichowskiej Czy to powieść?, Boy twierdził, że przyjaźń jego matki ze Żmichowską (pisującą pod imieniem „Gabryelli”) miała charakter literacki. Żmichowska nazywa ją „rozpieszczoną dewotką ideału”[12]. I oto, kiedy zdawałoby się, że Wanda na całe życie pozostanie cieniem swej nauczycielki, że położyła już krzyżyk na swym życiu osobistym, na swym powołaniu kobiety, naraz zjawia się królewicz z bajki, człowiek, który spełnia i przewyższa najśmielsze jej marzenia. Nazywa się Żeleński, Władysław Żeleński. Muzyk. „Już od dwóch tygodni Władysława Żeleńskiego za narzeczonego uważam – pisała do Żmichowskiej – a jednak, oprócz sióstr i ojca, nikt jeszcze nie wie o tym. Zrazu czekaliśmy odpowiedzi jego matki, którą w sam dzień św. Cecylii, po koncercie wspólnie wysłuchanym, o zamiarach swoich uwiadomił. Mnie nie zależało na rozgłosie, lecz gdy nie ma powodu robić tajemnicy z rzeczy ustanowionej dziś, jutro całą rodzinę i wszystkich życzliwych uwiadomimy o tym”[13].
Ponieważ najstarsza córka Jana Grabowskiego była nie tylko najładniejsza z rodzeństwa, to w dodatku miała zainteresowania literackie, szybko wpadła w oko Władysławowi, którego malarz romantyczny Artur Grottger określał mianem „miłej bestii”[14]. Dobijająca 30-tki piękna, ale dumna i mało dostępna panna zakochała się z wzajemnością w 35-letnim profesorze warszawskiego konserwatorium. Znali się już od kilku miesięcy, gdyż muzyk bywał prawie codziennie w domu Grabowskich.
Władysław wysłał do swej matki list, zawiadamiający o zamiarze poślubienia panny Grabowskiej. Żeleńska, pamiętająca o dawnych kłopotach z przesądami dotyczącymi artystycznej kariery syna, zajęła stanowisko przychylne[15]. Wandzie wyznał miłość pod koniec listopada, czując, że zdobył wzajemność. W dniu Świętego Andrzeja oświadczył się ojcu panny. W Wigilię 1872 roku Wanda i Władysław zaręczyli się oficjalnie, by w kwietniu 1873 roku wziąć ślub. Małżeństwo było szczęśliwe, ale nie wszystko było różowe. W 1881 roku, po przeniesieniu się Władysława do Krakowa, część rodziny Żeleńskich ozięble przyjęła dziedziczkę rodziny mieszczańskiej.
Wanda w duchu ideologii pozytywistycznej pocieszała się wprawdzie, jak mogła: „Dotychczas odkryłam jedną jedyną wadę w tym małżeństwie, pochodzącą z tamtej strony […]. Mówię o arystokratycznych jego koligacjach i stosunkach. Życie jednak na moim mieszczańskim ma się rozwinąć gruncie i to wiele ułatwia. Zresztą mój «doktor filozofii» jest wyzwolonym z szlachetczyzny szlachcicem, chce zostać mieszczaninem, człowiekiem pracy użytecznej oddanym i pięknie powiada, że dwóm panom służyć nie można”[16].
A co na to Żmichowska? Pisząc do przyjaciółki o ślubie umiłowanej uczennicy, komentowała wybór swej wychowanki: „Słyszałam i domyślałam się, że jej ukochany musi być człowiekiem plus artystą jedynie, a nie artystą z człowieka zrobionym”. Jak mocne to było przekonanie świadczy fakt, że umiała zaszczepić je w innych. Oto, jaki pogląd wyrażała sama Wanda Grabowska: „Gabriella z drogi swoich ukochanych pragnęła artystów usunąć. Nie posłuchałam jej rady. Wplatam sobie w życie tego, którego mam za artystę biorącego rozbrat z przeszłością; to artysta nowej szkoły, u którego artyzm jest owym czymś więcej, dodatkiem do człowieczeństwa”[17].
Portret Władysława Żeleńskiego autorstwa Jacka Malczewskiego
Oczywiście od zamążpójścia Wandy ton jej listów się zmienia. Nie aby w czymkolwiek uczucie jej osłabło, nawet nie można powiedzieć, aby się podzieliło – każda z jej dwu fascynacji miała swoją nienaruszoną sferę – ale weszło w jej życie mnóstwo „realności”, takich jak dom, no i dzieci, bo w ciągu pięciu lat powiła trzech synów. „W nowym życiu spełnił się jeden jej ideał – konstatował jej syn – stała się najlepszą towarzyszką, pomocnicą męża, starała się zdjąć codzienne troski z głowy niepraktycznego, pochłoniętego swą sztuką artysty”[18].
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Przypisy
1 W. Ładniewska-Blankenheimowa, Z dwóch ostatnich lat Boya, „Zeszyty Historyczne” 1963, z. 4, s. 131.
2 A. Grzymała-Siedlecki, Nie pożegnani, Kraków 1972, s. 291.
3 W. Natanson, Boy-Żeleński. Opowieść biograficzna, Warszawa 1983, s. 35.
4 Ibidem.
5 J. Hen, Błazen – wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim, Warszawa 1998, s. 6.
6 N. Żmichowska, Narcyssa i Wanda. Listy Narcyzy Żmichowskiej do Wandy Grabowskiej (Żeleńskiej), Warszawa 2014, s. 18.
7 M. Stępień, Narcyza Żmichowska, Warszawa 1968, s. 338.
8 B. Winklowa, Boyowie. Zofia i Tadeusz Żeleńscy, Kraków 2001, s. 31.
9 N. Żmichowska, Narcyssa…, s. 10.
10 Ibidem, s. 12.
11 Kopiec wspomnień, red. J. Gintel, Kraków 1964, s. 168.
12 N. Żmichowska, Narcyssa…, s. 8.
13 Ibidem, s. 11.
14 W. Natanson, Boy-Żeleński…, s. 28.
15 Ibidem, s. 40–41.
16 N. Żmichowska, Narcyssa…, s. 13.
17 Oba cytaty w tym akapicie za: M. Stępień, Narcyza Żmichowska…, s. 298.
18 N. Żmichowska, Narcyssa…, s. 16.