Читать книгу Czerwona jaskółka - Jason Matthews - Страница 7
2
ОглавлениеNastępnego dnia rano w dwóch oddzielnych biurach na przeciwległych krańcach Moskwy miały miejsce dwie nieprzyjemne sceny. W kwaterze głównej SWR w Jasieniewie pierwszy zastępca dyrektora generalnego Iwan Dimitriewicz Jegorow czytał raport FSB z prowadzonych poprzedniego wieczoru obserwacji. Wodniste światło sączyło się przez wielkie okna, wychodzące na okalający budynek ciemny sosnowy lasek. Aleksiej Ziuganow, podlegający Wani malutki szef kontrwywiadu, stał przed jego biurkiem, bo nie pozwolono mu usiąść. Jego przyjaciele, czy może tylko matka, mówili do tego jadowitego karła: „Liosza”, ale nie dzisiaj.
Jegorow miał sześćdziesiąt pięć lat i był generałem z szerokimi kompetencjami. Na jego wielkiej łysej czaszce tylko nad uszami rosły dwie kępki siwych włosów. Szeroko rozstawione brązowe oczy, grube wargi, wielkie bary i brzuch oraz umięśnione ręce sprawiały, że wyglądał na cyrkowego siłacza. Nosił doskonale skrojoną ciemną marynarkę od Augusta Caraceniego z Mediolanu, a do niej ponury granatowy krawat. Lśniące czarne buty od Edwarda Greena z Londynu dostarczono mu pocztą dyplomatyczną.
Na początku kariery Jegorow niczym się nie wyróżniał. Kilka nijakich pobytów w Azji przekonało go, że nie przepada za działaniami w terenie. Po powrocie do Moskwy osiągnął prawdziwe mistrzostwo w realizacji krwawej polityki czystek. Piął się po szczeblach kariery, pracując najpierw w planowaniu, potem w administracji i na koniec w nowo utworzonym inspektoracie generalnym. Wyróżnił się w 1991 roku przy przekształcaniu KGB w SWR. Wybrał też właściwą stronę w czasie nieudanego zamachu stanu Władimira Kriuczkowa przeciwko Michaiłowi Gorbaczowowi, a w 1999 zainteresował się nim flegmatyczny przewodniczący rządu Federacji Rosyjskiej, jasnowłosy skorpion z wodnistymi oczami, czyli Władimir Władimirowicz Putin. W następnym roku nie było już na Kremlu Jelcyna i zastąpił go Putin, a Wania zaczął czekać na telefon, bo wiedział, że do niego zadzwonią.
„Chcę mieć nad wszystkim pieczę”, powiedział mu Putin w czasie szybkiej, pięciominutowej rozmowy w eleganckim gabinecie, gdzie wypolerowane drewno ścian odbijało się upiornie w oczach prezydenta. Obaj doskonale wiedzieli, o co mu chodzi, i Wania wrócił do Jasieniewa najpierw jako trzeci zastępca dyrektora generalnego, następnie awansował na drugiego i dopiero rok temu mógł się przenieść do gabinetu pierwszego zastępcy, vis-ŕ-vis biura dyrektora, od którego oddzielał go tylko wyścielony dywanem hol.
Przed marcowymi wyborami wystąpiły pewne niepokoje, dziennikarze i partie opozycyjne zaczęły szaleć jak nigdy dotąd. SWR zajęła się paroma dysydentami, działała dyskretnie w punktach do głosowania i dostarczała informacji na temat wybranych opozycjonistów. Współpracujący z nią oligarcha miał założyć własną partię, by odebrać część głosów opozycji i wprowadzić nowe podziały.
Wówczas Wania sam podjął olbrzymie ryzyko – położył wszystko na jednej szali – doradził mianowicie, aby winę za demonstracje, które doprowadziły do wyborów, Putin zwalił na obce, zwłaszcza amerykańskie władze. Kandydatowi bardzo spodobała się ta sugestia i bez mrugnięcia okiem zaczął myśleć o powrocie Rosji na światową scenę. Klepnął też Wanię po plecach, może dlatego, że ich kariery w wywiadzie były podobne i obaj osiągnęli tak mało za granicą, a może dlatego, że jeden informator rozpoznał kumpla. Niezależnie od wszystkiego Putin go lubił i Jegorow wiedział, że w końcu dostanie nagrodę. Był już blisko szczytu. Miał też czas oraz odpowiednie środki, by piąć się wyżej. I tego też pragnął.
Jednak opiekun jadowitych węży musi bardzo uważać, by któryś go w końcu nie ugryzł. Współczesny Kreml to były garnitury, krawaty, rzecznicy prasowi, uśmiechy w czasie międzynarodowych spotkań, ale ktoś, kto mógł obserwować to miejsce dostatecznie długo, wiedział, że niewiele się tam zmieniło od czasów Stalina. Przyjaźń? Lojalność? Opieka? Wystarczył jeden fałszywy krok, dyplomatyczna lub operacyjna porażka czy – w najgorszym wypadku – coś, co zdenerwowało prezydenta, a wtedy, czort wazmi!, nie można się już było uratować. Wania potrząsnął głową. Ta cała awantura z Nashem. Tylko tego mu teraz trzeba!
– Gorzej nie można było chyba przeprowadzić tej akcji – wściekał się, choć zwykle odgrywał przed podwładnymi subtelniejszą dramę. – To jasne, że ten amerykański skurwiel spotkał się ze swoim informatorem. Jak mogliście go wypuścić na całych dwanaście godzin? I przede wszystkim, co robiły służby informacyjne z tego rejonu?
– Wygląda na to, że szukały Czeczenów, którzy handlują narkotykami. Bóg jeden wie, czym zajmuje się teraz FSB – odparł Ziuganow. – Poza tym ten rejon to cholerne bagno.
– A co z tym wypadkiem samochodowym?
– Sprawa nie jest jasna. Podobno nasi ludzie myśleli, że przyszpilili Czeczena i że ma broń, ale osobiście w to wątpię. Może podnieciła ich sama pogoń.
– Kołchoźnicy zrobiliby to lepiej! Zadbam o to, by dyrektor przekazał tę informację prezydentowi w czasie najbliższego poniedziałkowego spotkania. Nie możemy dopuścić, by na ulicach Moskwy zabijano obcych dyplomatów, nawet jeśli spotykają się ze zdrajcami – warknął Jegorow. – Jak coś takiego się powtórzy, FBI zabierze się do naszych agentów w Georgetown.
– Przekażę tę informację swoim podwładnym, panie generale. Zespoły obserwacyjne na pewno zrozumieją, o co mi chodzi, zwłaszcza jeśli wspomnę też o katordze.
Jegorow spojrzał obojętnie na szefa kontrwywiadu, odnotowując jednak, że ten z prawdziwą przyjemnością użył popularnego za carów określenia zamiast słowa: „gułag”. Boże! Aleksiej Ziuganow był mały, miał ciemną cerę, płaską jak patelnia twarz i odstające uszy. Obrazu kagiebisty z Łubianki dopełniały zęby jak kołki i uśmieszek, który nie znikał z jego twarzy. A jednak ten złośliwy karzeł był skrupulatny i miał też inne zalety.
– Możemy skarżyć się na FSB, ale mówię ci, ten Nash spotyka się z kimś ważnym. A ci idioci przegapili świetną okazję. – Jegorow rzucił raport na blat. – Domyślasz się, jakie będziesz miał teraz zadanie? – Zrobił przerwę. – Musisz. Ustalić. Kto. To. Taki. – Po każdym słowie stukał grubym wskazującym palcem w drewniany blat. – Chcę mieć głowę tego zdrajcy na swoim biurku.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.