Читать книгу World of Warcraft - Jeff Grubb - Страница 6
Rozdział 1
ОглавлениеKarazhan
Khadgar ściskał zapieczętowany szkarłatem list polecający i desperacko próbował przypomnieć sobie własne imię. Jechał tu przez całe dnie, najpierw towarzysząc rozmaitym karawanom, a potem w pojedynkę przeprawiając się przez rozległą gęstwinę Kniei Elwynn. Wreszcie po długiej wspinaczce na górskie stoki dotarł tutaj, do tego spokojnego, pustego i osamotnionego miejsca. Nawet powietrze wydawało się tu zimne i odległe. Teraz obolały i zmęczony młodzieniec o rzadkiej brodzie stał na dziedzińcu, wśród wieczornych cieni, sparaliżowany na myśl o tym, co miał uczynić.
Miał bowiem przedstawić się najpotężniejszemu z magów na Azeroth.
To wielki zaszczyt – powtarzali mu mędrcy z Kirin Toru. Okazja, naciskali, której nie należy przepuścić. Mędrcy będący mentorami Khadgara, konklawe wpływowych uczonych i magów, wyjawili mu, że od lat próbowali pozyskać przychylność wieży Karazhanu. Członkowie Kirin Toru pragnęli wiedzy, jaką najpotężniejszy czarodziej na świecie ukrywał w swej bibliotece. Chcieli dowiedzieć się, jakie badania prowadził, i poznać ich wyniki. A nade wszystko życzyli sobie, by mag samotnik i indywidualista zaczął myśleć o przekazaniu swego dziedzictwa. Chcieli dowiedzieć się, czy wielki i potężny Medivh zamierza wyszkolić następcę.
Wielki Medivh i Kirin Tor najwyraźniej od lat wadzili się odnośnie do rozmaitych kwestii i dopiero ostatnimi czasy Medivh uległ błaganiom rady, przynajmniej częściowo. Zgodził się przyjąć ucznia. Czy zgoda ta była po prostu dyplomatycznym ustępstwem, czy magowi zmiękło osławione twarde serce, czy też może nagle uświadomił sobie własną śmiertelność – absolutnie nie interesowało mistrzów Khadgara. Prawda była taka, że potężny i niezależny (a w oczach Khadgara również tajemniczy) mag poprosił o asystenta, a rada Kirin Toru, rządząca magiczną krainą Dalaranu, nie posiadała się z radości, mogąc to życzenie spełnić.
Tym sposobem młody Khadgar został wybrany spomiędzy grona kandydatów, obarczony listą wskazówek, rozkazów, kolejnych rozkazów sprzecznych z wcześniejszymi, próśb, sugestii, rad i żądań swych mistrzów. „Spytaj Medivha o bitwę jego matki z demonami”, prosił Guzbah, pierwszy instruktor młodzieńca. „Znajdź w jego bibliotece wszystko, co tylko możliwe, na temat historii elfów”, poleciła Lady Delth. „Poszukaj wszelkich bestiariuszy”, rozkazała Alonda, przekonana głęboko, że istnieje gatunek trolli, którego nie ujęła jeszcze we własnych księgach. „Bądź bezpośredni, otwarty i uczciwy”, radził Norlan główny artefaktor. „Wielki mag Medivh zdaje się cenić te cechy”. „Bądź sumienny i rób, co ci się mówi”. „Nie garb się”. „Zawsze okazuj zainteresowanie”. „Stój prosto. A przede wszystkim miej oczy i uszy otwarte”.
Ambicje Kirin Toru nie zaprzątały zanadto Khadgara. Dorastał w Dalaranie i bardzo szybko rozpoczął naukę pod kierunkiem rady, wiedział zatem, że ciekawość jego mentorów odnośnie do wszelkich form magii pozostaje wiecznie nienasycona. Nie przestawali gromadzić, katalogować i opisywać magii w każdej postaci i ów głód wiedzy przekazywali już najmłodszym swym uczniom. Khadgar nie różnił się pod tym względem od innych.
Prawdę powiedziawszy, nic innego, lecz ciekawość Khadgara była zasadniczo przyczyną jego obecnej sytuacji, co właśnie sobie uświadomił. Nocne wycieczki po korytarzach Purpurowej Cytadeli sprawiły, że odkrył więcej sekretów, niż życzyliby sobie magowie z rady. Na przykład upodobanie głównego artefaktora do ognistego wina albo skłonność Lady Delth do młodych kawalerów, których wiek był nieznacznym ułamkiem jej lat. Czy też sekretną kolekcję broszurek Korrigana Bibliotekarza, opisujących (w sposób nader drastyczny i upiornie szczegółowy) praktyki, jakim oddawali się historyczni czciciele demonów.
No i była też sprawa jednego z wielkich mędrców Dalaranu, czcigodnego Arrexisa, należącego do szarych eminencji, szanowanego nawet przez pozostałych magów. Arrexis zniknął, albo umarł, albo stało się coś okropnego i pozostali magowie postanowili nigdy o tym nie wspominać do tego stopnia, że wymazali imię Arrexisa ze wszystkich ksiąg i nigdy nie rozmawiali na jego temat. Jednak Khadgar i tak zdołał się o tym dowiedzieć. Miał talent do znajdowania stosownego odniesienia, dostrzegania potrzebnych połączeń czy też odzywania się do właściwych osób we właściwym momencie. Był to dar, który mógł okazać się też przekleństwem młodego maga.
Każde z jego odkryć mogło tak naprawdę być przyczyną tego, że otrzymał tak prestiżowy (i mimo całego planowania i ostrzeżeń potencjalnie śmiercionośny) przydział. Prawdopodobnie magowie uznali, że młody Khadgar jest nieco zbyt dobry w odgrzebywaniu sekretów i lepiej będzie dla rady, jeśli zostanie wysłany tam, gdzie jego ciekawość może przynieść jakieś korzyści. Albo przynajmniej znajdzie się na tyle daleko od Purpurowej Cytadeli, że nie będzie odkrywał tajemnic dotyczących innych jej mieszkańców.
A ponieważ Khadgar podsłuchiwał niestrudzenie – i ta teoria do niego dotarła.
I tak z torbą pełną notatek, sercem pełnym tajemnic i głową pełną żądań i zupełnie bezużytecznych rad wyruszył w podróż. W tygodniu poprzedzającym jego wyjazd z Dalaranu miał okazję rozmawiać niemal z każdym członkiem rady, bowiem wszyscy oni byli zainteresowani czymś, co miało związek z Medivhem. Jak na maga żyjącego na skończonym zadupiu, pośrodku niczego, otoczonego drzewami i złowieszczymi górami, budził niezmierną ciekawość członków Kirin Toru. Natarczywą wręcz.
Khadgar odetchnął głęboko (i tym samym przypomniał sobie, że wciąż stoi zbyt blisko stajni) i ruszył do samej wieży. Z każdym krokiem miał wrażenie, że ciągnie za sobą jucznego konia.
Wejście do wieży otwierało się niczym jaskinia, nie zamykała go brama czy krata. Nie było w tym nic dziwnego, jaka bowiem armia przedostałaby się przez Knieję Elwynn, by sforsować góry i wygładzone krawędzie krateru, a wszystko po to, by stanąć do walki z samym wielkim Magiem Medivhem? Nie istniały żadne zapisy czy dowody na to, że ktokolwiek, kiedykolwiek próbował oblegać Karazhan.
Spowite cieniem wejście było na tyle wysokie, by zmieścił się w nim słoń w pełnej uprzęży. Nad wejściem wisiał balkon o białej kamiennej balustradzie, z którego można było spojrzeć ponad szczytami okolicznych wzgórz na masyw górski znajdujący się za nimi. Za balustradą coś się poruszyło, Khadgar bardziej to wyczuł, niż zobaczył. Postać w długiej szacie chyba cofała się do wnętrza wieży albo spacerowała po balkonie. Czy nawet teraz ktoś go obserwował? Nikt go tu nie zamierzał powitać, miał przekroczyć próg bez zaproszenia?
– Ty jesteś Nowym Młodym Człowiekiem? – ozwał się cichy, niemalże grobowy głos i niewiele brakowało, by Khadgar, który cały czas zadzierał głowę, wyskoczył ze skóry. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył przygarbioną, chudą sylwetkę wśród cieni spowijających wejście.
Przygarbiony stwór przypominał nieco człowieka i przez chwilę Khadgar podejrzewał, że Medivh poddaje przemianom zwierzęta leśne, by mu służyły. Stworzenie w progu przypominało bezwłosą łasicę, noszącą po bokach pociągłej twarzy coś jak czarne kwadraty. Khadgar nie przypominał sobie, by udzielił jakiejś odpowiedzi, ale łasicolud postąpił naprzód, wyłaniając się nieco z cienia.
– Ty jesteś Nowym Młodym Człowiekiem? – powtórzył.
Każde słowo poprzedzał niewielki wdech, każde oddzielone było od pozostałych i rozpoczęte wielką literą. Stwór zostawił już cienie za plecami i okazał się ni mniej, ni więcej tylko chorobliwie wręcz chudym starcem w ciemnej wełnianej liberii. Sługa – człowiek, niemniej sługa. Czarne kwadraty przy obu skroniach nie były jednak przywidzeniem, przypominały nauszniki, które sięgały niemalże do wydatnego nosa.
Młody mag uświadomił sobie, że gapi się na starca niegrzecznie.
– Khadgar – oznajmił i po chwili zaprezentował ściskany w dłoni list polecający. – Z Dalaranu. Khadgar z Dalaranu leżącego w królestwie Lordaeronu. Zostałem przysłany przez Kirin Tor. Z Purpurowej Cytadeli. Jestem Khadgar z Kirin Toru. Z Purpurowej Cytadeli. Dalaranu. W Lordaeronie. – Miał wrażenie, że ciska głazy słów w głębię wielkiej, pustej studni w nadziei, że starzec zareaguje na któreś.
– Oczywiście, że tak, Khadgarze – odparł stary sługa. – Z Kirin Toru. Z Purpurowej Cytadeli. Dalaranu. W Lordaeronie.
Starzec ujął list polecający, jakby miał do czynienia z żywym gadem, i wygładziwszy zmaltretowane brzegi, ukrył na piersi bez otwierania. Po tym, jak niósł i chronił ową wiadomość podczas długiej podróży, Khadgar uczuł bolesną stratę. List polecający reprezentował całą jego przyszłość i młodzieniec nie mógł pogodzić się z myślą, że straci pismo z oczu, nawet na chwilę.
– Magowie Kirin Toru wysłali mnie, bym asystował Medivhowi. Lordowi Medivhowi. Magowi Medivhowi. Medivhowi z Karazhanu. – Khadgar uświadomił sobie, że niewiele brakuje, by jego wypowiedź zmieniła się w bełkot, i z wysiłkiem zamknął usta.
– Oczywiście, że tak – odparł sługa. – Wysłali ciebie, tak właśnie.
Ocenił pieczęć na liście, po czym wychudzona dłoń ponownie zanurkowała do kieszeni, i sługa zaprezentował Khadgarowi dwa skórzane kwadraty połączone cienkim metalowym paskiem.
– Klapki na oczy? – zaproponował uprzejmie.
Khadgar zamrugał zaskoczony.
– Nie. To znaczy nie, dziękuję.
– Morios – powiedział sługa.
Khadrgar bezradnie pokręcił głową.
– Ja jestem Morios – uściślił sługa. – Zarządca wieży. Kasztelan Medivha. Klapki? – Ponownie uniósł czarne kwadraty identyczne z tymi, jakie sam nosił.
– Nie, dziękuję… Moriosie? – odparł Khadgar. Na jego twarzy odmalowała się paląca młodzieńcza ciekawość. Sługa odwrócił się i słabym machnięciem ręki nakazał Khadgarowi podążyć za sobą. Młody mag podniósł swój worek i ruszył śladem starca, który choć wydawał się wątły i kruchy, to poruszał się całkiem szybko.
– Czy jesteś sam w wieży? – zagadnął go Khadgar, gdy zaczęli wspinać się po szerokich, kręconych schodach. Kamienne stopnie miały pośrodku zagłębienia, wydeptane niezliczonymi stopami gości i służących.
– E? – odpowiedział Morios.
– Czy jesteś tu sam? – powtórzył młodzieniec, zastanawiając się, czy będzie musiał mówić w taki sam sposób, jak Morios, żeby stary sługa go zrozumiał. – Mieszkasz tu sam?
– Mag tu jest – odparł Morios świszczącym głosem, bladym i śmiercionośnym jak cmentarna ziemia.
– No tak, oczywiście – zgodził się Khadgar.
– Nie miałoby sensu, żebyś ty był, gdyby jego nie było – stwierdził zarządca wieży. – Tutaj, znaczy.
– Oczywiście – powtórzył Khadgar. – A jest ktoś jeszcze?
– Ty, teraz. Więcej pracy, gdy usługuje się dwóm, a nie jednemu. Nie, żeby mnie ktoś pytał o zdanie.
– Zatem zazwyczaj jesteście tu tylko we dwóch, z magiem? – indagował Khadgar, zastanawiając się, czy zarządcy nie zatrudniono (czy może stworzono) z uwagi na jego małomówność.
– I Kucharka – uściślił Morios. – Ale Kucharka wiele nie mówi. Dziękuję, że zapytałeś, jednak.
Khadgar chciał się powstrzymać od przewracania oczami, ale nie zdołał. Miał tylko nadzieję, że klapki po obu stronach twarzy majordomusa nie pozwoliły mu dostrzec tej reakcji.
Dotarli do płaskiego miejsca – skrzyżowania dwóch korytarzy oświetlonego pochodniami. Morios błyskawicznie przeszedł do kolejnych wydeptanych stopni tworzących schody naprzeciwko. Khadgar zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć się pochodniom.
Przysunął dłoń na cal do płomienia, ale nie poczuł żaru. Był ciekaw, czy chłodne ognie są rozmieszczone w całej wieży. W Dalaranie używano fluorescencyjnych kryształów, dających stały blask na tym samym poziomie, aczkolwiek w swych badaniach natknął się na wzmianki o lustrach, żywiołakach zniewolonych wewnątrz lamp, a nawet, w jednym przypadku, na gigantyczne świetliki. Jednak te płomienie wydawały się zmrożone.
Morios dotarł już do połowy kolejnych schodów, odwrócił się powoli i kaszlnął świszcząco. Khadgar natychmiast pospieszył za nim. Najwyraźniej klapki na oczy wcale nie ograniczały pola widzenia starego sługi.
– Po co klapki? – zapytał Khadgar.
– E? – odpowiedział Morios.
– Klapki na oczy. Po co?
Khadgar domyślił się, że grymas na twarzy starego sługi miał być uśmiechem.
– Magia tu silna. Silna i niedobra, czasami. Można… zobaczyć rzeczy… Różne. Jak się nie jest ostrożnym. Ja jestem ostrożny. Inni goście, ci, co byli przed tobą, byli mniej ostrożni. Już ich nie ma.
Khadgar przypomniał sobie zjawę, którą widział – a może i nie widział – na balkonie i skinął głową.
– Kucharka ma parę różowych kwarcowych okularów – dodał Morios. – Się na nie zaklina. – Zamilkł na moment, po czym dodał: – Pod tym względem jest trochę niemądra.
Khadgar zaczął mieć nadzieję, że Morios stanie się bardzo rozmowny, skoro już się trochę rozkręcił.
– Długo jesteś z magiem?
– E? – odpowiedział Morios po raz kolejny.
– Pytałem, czy długo jesteś z Medivhem? – Khadgar miał nadzieję, że udało mu się ukryć zniecierpliwienie.
– Taa. Dość długo – odrzekł majordomus. – Za długo. Wydaje się, że lata minęły. Czas już tu tak płynie. – Świszczący głos sługi ucichł i dalej wspinali się już w milczeniu.
– Co o nim wiesz? – spróbował Khadgar po jakimś czasie. – O magu, znaczy.
– Pytanie – Morios otworzył kolejne drzwi, za którymi znajdowała się następna klatka schodowa – co ty wiesz?
Własne badania Khadgara okazały się zaskakująco bezowocne i przyniosły frustrująco mało informacji. Pomimo dostępu do Wielkiej Biblioteki Purpurowej Cytadeli (i potajemnego dostępu do kilku prywatnych bibliotek i tajnych kolekcji) o wielkim i potężnym Medivhie Khadgar dowiedział się bardzo niewiele. Było to dziwne i zaskakujące, tym bardziej że każdy ze starszyzny Dalaranu najwyraźniej podziwiał Medivha i czegoś od niego chciał. A to przysługi, a to jakiegoś daru, a to informacji.
Medivh jak na maga był wciąż jeszcze młody. Dobiegał czterdziestki i przez większość swojego życia najwyraźniej nie wpłynął w żaden sposób na swoje otoczenie. Było to dla Khadgara prawdziwym zaskoczeniem. Większość opowieści, jakie słyszał czy czytał, przedstawiała niezależnych magów jako nadmiernie skłonnych do popisywania się umiejętnościami, nieustraszonych, gdy przychodziło do igrania z tajemnicami, których nawet nie powinni znać, a przy tym martwych, okaleczonych albo przeklętych wskutek zabawiania się z mocami lub energiami, których nie byli w stanie okiełznać. Z lekcji, które Khadgar przyswoił sobie w dzieciństwie na temat magów niezwiązanych z Dalaranem, wynikało, że ich los zawsze był podobny – jako pozbawionych hamulców, kontroli i rozsądku. Ci dzicy, niewyszkoleni magowie samoucy zawsze kończyli źle (czasami, niezbyt często, niszcząc sporą część krajobrazu wokół).
To, że Medivh nie zdołał jakoś zwalić sobie na głowę całego zamku, rozproszyć swych atomów po Wypaczonej Otchłani czy wezwać smoka, którego nie umiałby kontrolować, sugerowało ogromną samokontrolę lub moc. A mając na uwadze zamieszanie, jakie uczeni czynili wokół osoby Medivha, oraz listę próśb i instrukcji, jakie Khadgar otrzymał, młody mag doszedł do wniosku, że w tym przypadku chodziło jednak o ogromną moc.
Mimo wszystkich swych badań Khadgar nie zdołał wykoncypować dlaczego. Nigdzie nie znalazł wzmianki o jakichś istotnych badaniach albo o wstrząsających odkryciach, które wyjaśniałyby ewidentny podziw, jaki członkowie Kirin Toru żywili wobec tego niezależnego maga. Żadnych wielkich podbojów ani znaczących bitew. Bardowie zauważalnie unikali wszelakich szczegółów, gdy opowieści w jakiś sposób wiązały się z Medivhem, a sumienni zazwyczaj heroldowie tylko kiwali głowami, gdy przychodziło do omawiania jego osiągnieć.
Khadgar szybko uświadomił sobie jednak, że kryło się w tym wszystkim coś istotnego, co przyprawiało jego nauczycieli o obawy zmieszane z szacunkiem i zazdrością. Członkowie rady żadnego innego niezależnego maga nie uważali za równego sobie; prawdę powiedziawszy, często nawet próbowali stanąć na drodze czarodziejom, którzy nie byli związani z Purpurową Cytadelą, a jednak kłaniali się przed Medivhem. Dlaczego?
Khadgar zdobył jedynie okruchy informacji – wzmiankę o urodzeniu Medivha (Guzbah był szczególnie zainteresowany matką maga) i kilka poczynionych na marginesie w grimuarze notatek wspominających imię Medivha i jego rzadkie wizyty w Dalaranie. Wszystkie miały miejsce w ciągu minionych pięciu lat i najwyraźniej Medivh spotykał się tylko ze starszymi magami, jak zaginiony obecnie Arrexis.
Podsumowując, Khadgar wiedział bardzo niewiele o tym podobno wielkim magu, dla którego miał teraz pracować. Postrzegał wiedzę jako swój miecz i zbroję, dlatego też czuł się przygnębiająco bezbronny i nieprzygotowany do rychłego spotkania.
– Niewiele – powiedział głośno.
– E? – odpowiedział Morios, odwracając się lekko.
– Powiedziałem, że wiem niewiele – powtórzył Khadgar, głośniej niż zamierzał. Jego głos odbił się echem od nagich ścian klatki schodowej, która teraz zakręcała lekko. Khadgar zastanawiał się, czy wieża w istocie jest tak wysoka, jak się mu wydawało. Już teraz uda bolały go od wspinaczki.
– Oczywiście, że nie – zgodził się z nim Morios. – Że nie wiesz, znaczy. Młodzi nigdy nie wiedzą zbyt wiele. Jak mniemam, to właśnie czyni ich młodymi.
– Chodziło mi o to. – Khadgar był już zirytowany. Zamilkł na moment i odetchnął głęboko. – Chodziło mi o to, że nie wiem wiele o Medivhie. Pytałeś.
Morios zatrzymał się ze stopą uniesioną nad kolejnym stopniem.
– No chyba pytałem – rzekł wreszcie.
– Jaki jest? – spytał Khadgar niemal błagalnie.
– Jak wszyscy, jak mniemam – odpowiedział Morios. – Ma swoje upodobania. Ma swoje nastroje. Dobre dni i złe. Jak wszyscy.
– I jak zakłada spodnie, to najpierw jedną nogawkę, potem drugą – westchnął Khadgar.
– Nie. Lewituje do środka spodni. – Morios spojrzał na Khadgara i młodemu magowi wydało się, że na twarzy majordomusa dostrzegł cień uśmiechu. – Jeszcze jeden bieg schodów.
Ostatni bieg zakręcał ostro i Khadgar odgadł, że dotarli do najwyższej iglicy. Stary sługa prowadził.
Klatka schodowa otworzyła się na niewielką okrągłą komnatę otoczoną szerokim zewnętrznym chodnikiem. Khadgar podejrzewał, że znalazł się na samym szczycie wieży w obszernym obserwatorium. W ściany i sufit wprawiono kryształowe okna, czyste i niezamazane. W czasie gdy Khadgar wspinał się po schodach, zapadła noc i niebo usiane było gwiazdami. Samo obserwatorium pozostawało pogrążone w półmroku, oświetlone kilkoma zaledwie pochodniami o tym samym nieruchomym płomieniu, na jakie młody mag natknął się już wcześniej. Te w komnacie jednak zostały osłonięte, by nie przeszkadzać w obserwacji nieba. Pośrodku pomieszczenia znajdowało się przenośne metalowe palenisko wypełnione węglami, zapewne przygotowane na później, gdy nad ranem spadnie temperatura.
Pod ścianami obserwatorium ustawionych zostało kilka dużych półokrągłych stołów, a na blatach piętrzyły się całe stosy rozmaitych instrumentów. Srebrne poziomice, złote astrolabia pełniły rolę przycisków do niezliczonych arkuszy papieru albo zakładek, dzięki którym starożytne tomy pozostawały otwarte na właściwych stronach. Na jednym z blatów stał na wpół rozłożony model przedstawiający ruch planet na sklepieniu niebieskim, cienkie druty i dodatkowe koraliki leżały obok między innymi delikatnymi narzędziami. Część notatników tworzyła stos pod ścianą, inne upchnięto w skrzyniach i wsunięto pod stoły. Rozciągnięta na ramie mapa pokazywała południowe ziemie Azeroth, w tym królestwo Lordaeron, skąd pochodził Khadgar, ale też odizolowane królestwa krasnoludów i elfów jak Khaz Modan i Quel’Thalas. Mapa usiana była niewielkimi szpilkami tworzącymi konstelacje, które tylko Medivh mógł zrozumieć.
I Medivh też był w obserwatorium, Khadgar natychmiast doszedł do wniosku, że to nie może być nikt inny. Mężczyzna w średnim wieku miał długie włosy, związane na karku w ogon, zapewne kiedyś były hebanowoczarne, teraz jednak pojawiły się w nich pasma siwizny. Nie tylko skronie, ale i broda maga pobielała. Khadgar wiedział, że wielu czarodziejów siwiało przedwcześnie, był to uboczny skutek napięcia i stresu wywołanych władaniem magiczną energią. Strój Medivha był prosty, szczególnie jak na maga, ale dobrze skrojony i dopasowany do szerokich ramion właściciela. Krótki kaftan pozbawiony jakichkolwiek ozdób kończył się tuż nad spodniami, których nogawki wepchnięte zostały w cholewki wielkich butów. Z ramion Medivha spływał brązowy płaszcz z kapturem, teraz odrzuconym na ramiona maga. Kiedy oczy Khadgara przyzwyczaiły się już do półmroku, młody czarodziej zrozumiał, że pomylił się, uznając, że strój maga nie miał żadnych ozdób, był bowiem przystrojony srebrnym filigranem, tak delikatnym, że niewidocznym na pierwszy rzut oka. Spoglądając na plecy maga, Khadgar uświadomił sobie, że widzi wystylizowaną twarz jakiegoś starożytnego demona; gdy mrugnął, koronkowe zdobienie przekształciło się w wizerunek zwiniętego smoka, a potem w widok nocnego nieba.
Medivh był zwrócony tyłem do starego sługi i młodego przybysza, całkowicie ignorując ich obu. Stał przy jednym ze stołów ze złotym astrolabium w jednej dłoni i notatnikiem w drugiej. Wydawał się głęboko zamyślony i Khadgarowi przyszło do głowy, że to może być jeden z tych „nastrojów”, przed którymi ostrzegał Morios. Młodzieniec odchrząknął i zrobił krok do przodu, ale Medivh uniósł dłoń i Khadgar zamarł w pół kroku, równie nagle, jakby został unieruchomiony zaklęciem.
Tymczasem stary sługa podszedł cicho do swego pana i stanął z boku, czekając, aż mag zwróci na niego uwagę.
Minęła minuta. I kolejna. I wreszcie – Khadgar gotów byłby przysiąc, że całą wieczność później – mag odłożył astrolabium, zrobił trzy kreski w notatniku, zamknął go z trzaskiem i odwrócił się do Moriosa.
Zobaczywszy oblicze Medivha po raz pierwszy, Khadgar pomyślał, że Medivh musi mieć o wiele więcej niż te czterdzieści kilka lat, które mu przypisywano. Ta twarz poznaczona była głębokimi zmarszczkami i zmęczeniem. Khadgar bardzo chciałby się dowiedzieć, jaką magią władał ten czarodziej, że wyryła na jego twarzy tak głęboką historię.
Morios sięgnął za pazuchę i wydobył pognieciony list polecający. W nieruchomym świetle karmazynowa pieczęć wyglądała jak uczyniona z krwi. Medivh obrócił się i spojrzał na przybysza.
Oczy maga były głęboko osadzone pod ciężkimi brwiami, ale Khadgar od razu uświadomił sobie lśniącą w nich moc. Coś tańczyło w tych oczach, coś migotało w głębokiej zieleni, coś potężnego i niekoniecznie okiełznanego. Coś niebezpiecznego. Wielki mag otaksował Khadgara wzrokiem i młodzieniec czuł się tak, jakby Medivh podsumował tym jednym spojrzeniem całą egzystencję swego nowego asystenta i uznał, że ten nie jest bardziej interesujący niż żuk albo pchła.
Wielki mag popatrzył na wciąż zapieczętowany list polecający i Khadgar niemal natychmiast poczuł ulgę, zupełnie jakby ogromny, głodny drapieżnik minął go, nie zaszczycając drugim spojrzeniem.
Jego ulga trwała jednak krótko. Medivh nie otworzył listu. Lekko zmarszczył brwi i pergamin nagle stanął w płomieniach. Ogień pojawił się po przeciwnej stronie niż ta, za którą trzymał mag, i miał intensywnie błękitny odcień.
Kiedy Medivh odezwał się wreszcie, w jego głębokim głosie brzmiało rozbawienie:
– A zatem – rzekł, nieświadom, że trzyma w dłoni płonącą przyszłość Khadgara – wygląda na to, że nasz młody szpieg wreszcie przybył.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.