Читать книгу Bal w San Francisco - Jennie Lucas - Страница 3

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Chłodny wieczorny wiatr podziałał orzeźwiająco na Alessandra, gdy wysiadał z limuzyny prosto na czerwony dywan rozciągnięty aż do wejścia majestatycznej posiadłości Nob Hill. Był wdzięczny, że choć przez chwilę dane mu było odetchnąć, zanim paparazzi zaczęli oślepiać go błyskiem fleszy. Podał rękę wysiadającej Lilley i znów ogarnęło go drażniące pożądanie, które pojawiło się w momencie, gdy po raz pierwszy przyjrzał się bliżej kobiecie skrywającej się w jego gabinecie. Nie miał pojęcia, że była aż tak piękna.

Zauważył tę szarą myszkę z księgowości kilka tygodni wcześniej. Zawsze bez makijażu i ubrana w workowate swetry, które ukrywały figurę, wyglądała na młodą i niewinną dziewczynę z prowincji. Zaciekawiło go, że starała się go unikać, i nawet poprosił o jej teczkę, ale w życiorysie Lilley nie znalazł niczego szczególnego. To była jej pierwsza praca w San Francisco, gdzie niedawno się przeprowadziła. Wcześniej pracowała jako asystentka w Minneapolis. Nawet nazwisko było banalne i zapomniał o niej natychmiast.

Aż do tego wieczoru.

Zamierzał dać nauczkę Oliwii. Pokazać, że może ją zastąpić każda, nawet najmniej atrakcyjna dziewczyna z prowincji pracująca w księgowości. Ale teraz miał wrażenie, że los z niego zadrwił.

Jak to się stało, że wcześniej nie zauważył, jaka naprawdę jest Lilley Smith?

Nieatrakcyjna? W czerwonej jedwabnej sukni na ramiączkach wydawała się ikoną stylu i elegancji. Delikatny materiał podkreślał jej powabne kształty, pełne piersi i smukłą talię. Makijaż wydobył głębię spojrzenia, a szminka podkreśliła pełny kształt kuszących ust.

Dopiero dziś Alessandro zobaczył, jaka naprawdę jest Lilley Smith.

Piękna. Pociągająca. Seksowna jak diabli.

– Gdzie jest Oliwia? Czy między wami już koniec?

– Kim jest ta kobieta?

– Czy to nowa miłość?

Dziennikarze zarzucili go pytaniami, które zbywał tajemniczym uśmiechem. Był przyzwyczajony do tego, że śledzą go wszędzie, od pałacu w Rzymie, przez jacht na Sardynii, aż do biurowca w San Francisco.

Trzymając mocno drżącą dłoń Lilley, wprowadził ją do wnętrza.

– Dzięki – Lilley uśmiechnęła się do niego. – To było… straszne.

– Naprawdę? Większość kobiet lubi być w centrum zainteresowania.

– No cóż. – Wzruszyła ramionami. – Ja akurat nie.

Alessandro nie mógł oderwać od niej oczu. Pragnął zsunąć ramiączka sukienki i wziąć w dłonie pełne piersi, a ustami ścisnąć twarde i sterczące sutki. Usłyszeć jej jęk…

Nie, powstrzymał natychmiast swoją rozbujaną wyobraźnię. Miał trzy zasady: żadnych podwładnych, mężatek ani dziewic. Na świecie było wystarczająco dużo wolnych kobiet, chętnych na niezobowiązujący romans, by trzeba było je łamać. Lilley była jego pracownicą. Poza tym właśnie złamano jej serce i to sprawiało, że była szczególnie bezbronna. Zbyt wiele komplikacji. Zbyt wielkie ryzyko. Lilley była poza jego zasięgiem.

A jednak, gdy tylko na nią spojrzał, czuł przypływ zakazanego pożądania.

Może te zasady są bez sensu, pomyślał. Może wybór pracownicy na kochankę to nie taki zły pomysł.

– Wyglądam jak idiotka, prawda? – spytała Lilley, czując na sobie jego badawczy wzrok.

Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy z własnego uroku? Dlaczego starała się go ukryć, zamiast wykorzystać na swoją korzyść, jak zrobiłaby każda inna kobieta? Czy to możliwe, żeby nie była świadoma tego, jak bardzo jest pociągająca?

– Jesteś przepiękna, Lilley – przyznał ze szczerym zachwytem.

Uśmiechnęła się do niego bezmiernie zawstydzona. Wyglądała jak wcielona niewinność. Mógł bez trudu poznać, co czuła. Emocje malowały się na jej twarzy. To musiała być jakaś gra, pomyślał zaskoczony. Nie mogła być przecież aż tak młoda i naiwna.

Swego czasu on także był ufny i pełen nadziei. Wiele, wiele lat temu. Lilley przywołała w nim uczucia, o których dawno już zapomniał. Wcale mu się to nie podobało.

– Naprawdę myślisz, że jestem ładna? – spytała bez cienia kokieterii.

– Jesteś prawdziwą pięknością, mała myszko – stwierdził, podnosząc jej dłoń do ust i całując dwornie.

– Nie możesz na mnie mówić po prostu „Lilley”?

– Przepraszam, to z przyzwyczajenia. Tak o tobie myślałem, gdy jeszcze byłem ślepy.

– W jednej chwili mówisz mi, że jestem pięknością, a w następnej, że jesteś ślepy? – spytała z żartobliwą przekorą.

Jej uśmiech był tak promienny, że trafiał mu prosto do serca.

– Twoja uroda jest w stanie oślepić każdego mężczyznę, cara. Powiedziałem ci, że wszyscy będą ci zazdrościć, gdy pojawisz się ze mną na balu, ale prawda jest taka, że to mnie będą zazdrościć.

– Zupełnie nieźle sobie radzisz, jeśli chodzi o prawienie komplementów – rzuciła, starając się przybrać nonszalancki ton.

Alessandro nie mógł uwierzyć, że kiedykolwiek mógł mieć wątpliwości co do atrakcyjności Lilley. Zresztą, było w niej coś więcej. Coś, co docierało do najgłębszych zakamarków jego duszy.

Duszy? Aż się uśmiechnął sceptycznie. Dusza. Co za dziwaczny pomysł. Doprawdy, pożądanie mieszało mu w głowie.

Co to tego zaś, że pragnął Lilley, był w pełni przekonany, ale oczywiście nie zamierzał się temu poddawać. Nie był niewolnikiem własnych zmysłów. Był dorosłym mężczyzną, szefem międzynarodowego koncernu i najwyższy czas, by przestał szukać przygód i się ustatkował. Oliwia Bianchi będzie doskonałą księżną. A kiedy już odziedziczy po swoim ojcu jedną z największych firm odzieżowych w kraju, Caetani Worldwide będzie mogło podwoić zyski, zarówno w Stanach, jak i w Europie. Nie kochał jej, zresztą Oliwia też go nie kochała, ale ich związek miał sens. Już był prawie przygotowany na to, by poprosić ją o rękę, gdy Oliwia przeciągnęła strunę.

Powinien był spodziewać się jej ultimatum. Właśnie skończył rozmawiać przez komórkę w limuzynie, w drodze do biura po spinki, których zapomniał wziąć z sejfu, gdy Oliwia, w doskonałym makijażu i eleganckiej sukni od projektanta, rzuciła się na niego niczym rozwścieczona kotka.

– Kiedy wreszcie zamierzasz mi się oświadczyć, Alessandro? Kiedy? Mam już dość czekania na to, aż się zdecydujesz. Tego wieczoru masz powiedzieć wszystkim o naszych zaręczynach, w przeciwnym razie szukaj sobie innej partnerki na ten twój bal!

Kilka minut później wysadził ją przed hotelem. Żadna kobieta, nawet tak doskonała jak Oliwia, nie będzie mu stawiać ultimatum.

A teraz, gdy Alessandro prowadził Lilley w stronę wejścia do sali balowej, czuł nieopisaną ulgę, że wciąż jeszcze jest wolnym człowiekiem. Tym bardziej że ten wieczór zapowiadał się na bardziej interesujący i zaskakujący, niż miewał ostatnio.

Trzymając Lilley blisko przy sobie, przystanął u szczytu schodów i spojrzał na salę wypełnioną gośćmi. Wszyscy patrzyli teraz na nich, a on poczuł, jak palce Lilley zaciskają się na jego dłoni. Nie była przyzwyczajona do tego, żeby być w centrum uwagi. Czuła się niepewna jak mała dziewczynka, którą za chwilę wszyscy zaczną krytykować. Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo brakowało jej wiary w siebie.

– Każdy z obecnych tu mężczyzn wiele by dał, aby znaleźć się na moim miejscu – wyszeptał.

– Dziękuję ci – uśmiechnęła się z wdzięcznością.

Alessandro prowadził ją przez tłum gości, witając się z gubernatorem, prezesami i członkami zarządu największych firm, a także przyjaciółmi, wśród których było wielu przedstawicieli europejskiej arystokracji. Mężczyźni chcieli znać jego opinię na temat stawek na giełdzie, a kobiety uśmiechały się kusząco i poprawiały włosy. Wszyscy też z zaskoczeniem przypatrywali się Lilley.

Alessandro obejmował ją przez cały czas, a ten niewinny dotyk wzbudzał w nim emocje, które coraz trudniej mu było powstrzymywać. Miał ochotę zabrać ją jak najprędzej z tego balu i zawieźć gdzieś, gdzie mogliby być zupełnie sami. Choćby do jego willi w Sonomie, gdzie było przynajmniej z dziesięć sypialni.

– Wasza wysokość – przewodnicząca komitetu dobroczynnego ukłoniła się z odpowiednią rewerencją – czy zechciałby książę powiedzieć kilka słów na otwarcie balu?

– Oczywiście – odpowiedział z wprawnym uśmiechem. – Za chwilę.

Pochylił się w stronę Lilley i pocałował ją delikatnie w policzek.

– Dziękuję, że tu ze mną przyszłaś.

Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu, a Alessandro miał wrażenie, że oczy Lilley robiły się coraz większe. Pragnienie wzięcia jej w ramiona narastało w nim coraz gwałtowniej. Jeszcze trochę, a nie mógłby się powstrzymać przed pocałunkiem. Musiał się zmusić, by się od niej odsunąć.

– Przepraszam cię na chwilę – powiedział, starając się kontrolować swoje emocje.

– Oczywiście. Rozumiem – odpowiedziała słabo. Policzek wciąż palił ją od jego pocałunku.

Alessandro z niechęcią puścił jej rękę i przeszedł do mikrofonu na środku sali balowej. Po chwili zaległa cisza. Był przyzwyczajony do tego, że jest w centrum uwagi i nie robiło to już na nim najmniejszego wrażenia. Raczej go to nudziło. Jak cała ta ceremonia. Z jednym wyjątkiem. Pragnął tylko jednej rzeczy, która sprawiała, że krew płynęła mu szybciej w żyłach. I właśnie tego nie mógł mieć. Nie mógł sobie pozwolić na to, by mieć Lilley.

Przemawiał do zebranych, ledwie świadomy tego, co mówi. Na szczęście wyuczone przez lata formułki same trafiały na swoje miejsca. Myślał tylko o Lilley, a jego ciało pragnęło jej każdym nerwem.

– …i chciałem bardzo wam podziękować za waszą dzisiejszą hojność. Wasze zdrowie! Bawcie się dobrze! – zakończył, wznosząc toast kieliszkiem szampana podanym przez usłużnego kelnera w odpowiedniej chwili.

Sala rozbrzmiała oklaskami. Alessandro przeszedł obojętnie obok zachwyconych gości starających się zwrócić jego uwagę i podszedł prosto do Lilley.

– Sześć minut – pogratulowała mu uśmiechem. – Jestem pod wrażeniem. Zwykle przemówienia takich ważnych ludzi ciągną się w nieskończoność. Jesteś szybki.

– Potrafię też być powolny, gdy trzeba – wyszeptał, uśmiechając się do niej lubieżnie.

Alessandro zauważył z satysfakcją, że zadrżała. Zawsze to jakieś pocieszenie, wiedzieć, że nie pozostawała zupełnie obojętna. A może nawet pragnęła go tak samo mocno, jak on jej? Zadziwiało go, że Lilley nie robiła nic, by ukryć swoje emocje. Była taka młoda, ufna i prawdziwa. Przypominała mu jego samego, kiedyś, zanim jeszcze został zdradzony. Podobnie jak Lilley był wtedy młody i pełen nadziei…

W pewnej chwili błysk zegarka Lilley przyciągnął jego wzrok. Ujął jej przegub, by lepiej mu się przyjrzeć.

– Co to takiego?

– Nic – odpowiedziała szybko, starając się zabrać rękę.

– Świetna robota. Platyna. Diamenty. Nie mogę tylko rozpoznać marki.

– Hainsbury – odpowiedziała, wstrzymując oddech.

Hainsbury. Przeklęta firma jubilerska, którą bez powodzenia usiłował przejąć od jakiegoś czasu.

– Skąd go masz?

– Dostałam od mojej matki.

Musiał przyznać, że nie było w tym nic szczególnego. Każdy na środkowym zachodzie mógł kupić zegarek tej marki. To musiał być czysty przypadek. Jego niekończąca się wojna z największym rywalem, francuskim hrabią Castelnau, zaczynała wpędzać go w paranoję. Spojrzał na niewinną twarz Lilley. Chyba naprawdę postradał zmysły, jeśli zaczynał podejrzewać kogoś takiego jak ona.

– Ładny – stwierdził, puszczając jej nadgarstek. – Nie rozpoznałem go. Nie wygląda jak ich zwykły masowy produkt.

– Wykonano go specjalnie na zamówienie mojej matki – przyznała zakłopotana.

– Ktokolwiek go zaprojektował, jest naprawdę zdolny – uśmiechnął się wyrozumiale i zmienił temat. – Masz już dosyć balu? Gotowa do wyjścia?

– Do wyjścia? – Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – Przecież dopiero przyszliśmy!

– A zatem? – spytał niecierpliwie.

– Mnóstwo ludzi chciałoby z tobą porozmawiać – argumentowała, rozglądając się po pełnej sali.

– Dostali już moje pieniądze.

– Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Najwyraźniej chcą ciebie, twojego czasu i twojej uwagi. Choć nie bardzo rozumiem, dlaczego – uśmiechnęła się przekornie. – Wciąż nie mogę zauważyć tego twojego nieodpartego uroku.

– Mam się bardziej postarać? – spytał, częstując ją jednym ze swoich najbardziej uwodzicielskich uśmiechów.

– Nie jestem w tym zbyt dobra – wymruczała, nagle tracąc rezon.

– Wręcz przeciwnie.

Lilley potrząsnęła głową.

– Zapomnij o tym. Po prostu nie staraj się mnie uwieść. To nie ma sensu, a mogłoby… to znaczy… dzisiejszego wieczoru po prostu oddajemy sobie przysługę. Na tym koniec.

Alessandro spojrzał z powagą na jej drżące wargi.

– Masz rację. Jesteś tutaj, aby się zemścić. Jeszcze go nie widziałaś, prawda?

– Nie. – Głos Lilley był spokojny.

– Padnie ci do kolan, jak tylko cię zobaczy – zapewnił Alessandro, biorąc ją za rękę. – Chodźmy.

Kiedyś Alessandro rozpocząłby bal. Wziąłby Lilley w ramiona i rozkołysał ją w rytm muzyki, czując jej ciało blisko przy swoim. Ale od dobrych kilkunastu lat było inaczej. Nawet nie zatrzymał się, przechodząc przez salę pośród innych tańczących par.

Dyrektorka jego ulubionej fundacji czekała na niego po drugiej stronie sali. Nie wahając się, podeszła, by mu podziękować za tak znaczące wsparcie. Alessandro starał się być miły, ale teraz nie mógł już wymknąć się z Lilley, jak zamierzał. Utworzyła się długa kolejka tych, którzy chcieli mu się przedstawić, porozmawiać, podziękować.

Jego pozycja nakładała pewne obowiązki, od których nie wypadało mu się uchylać. W tym momencie jednak wolałby wypisać dziesięciomilionowy czek, gdyby tylko mógł dzięki temu uwolnić się od tego napierającego tłumu i zabrać Lilley prosto do swojego łóżka.

Ale nie powinien, nie mógł tego zrobić. Seks z Lilley to był zły pomysł pod każdym względem. Była jego pracownicą, zakochaną w innym mężczyźnie i miała rację – tego wieczoru oddawali sobie nawzajem tylko przysługę. Ta przygoda na jedną noc mogłaby go drogo kosztować. Wyrzuty, łzy, a może nawet oskarżenie o molestowanie seksualne.

Ale z każdą chwilą jego determinacja słabła. Przy Lilley wracało do niego coś, czego nie czuł od lat. Sprawiała, że znów czuł się młody. Jakby wciąż miał… serce.

I to było najbardziej niebezpieczne. Nie mógł jej przecież uwieść. Powinien natychmiast ją odesłać, powinien…

– Jeremy – usłyszał nagle jej słaby głos.

Alessandro przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, o kogo chodzi. Ale po kilku sekundach wszystko było jasne. Coś we wnętrzu drażniło go niemiłosiernie. Jak to możliwe, że jakiś prosty pracownik z jego firmy miał taką kobietę jak Lilley i pozwolił jej odejść? Czyżby był zazdrosny? Niemożliwe. Zazdrość była dla słabych, smutnych i beznadziejnych facetów, którzy nie radzili sobie w życiu. On był po prostu… poirytowany.

Obiecał Lilley, że pomoże jej odzyskać byłego chłopaka, ale teraz żałował tej obietnicy. Dlaczego miałby oddawać jakiemuś nic niewartemu chłystkowi kogoś, kogo sam pragnął?

Ale jeśli Lilley naprawdę kochała tego człowieka, nie pozostawało mu nic innego, jak zachować się honorowo. Poświęci się, jak jakiś przeklęty dobroczyńca.

– Va bene. Jeśli nadal chcesz z powrotem tego kretyna bez krzty lojalności, pomogę ci go odzyskać. Powiedz mi tylko jedną rzecz.

– Jaką?

– Dlaczego chcesz odzyskać kogoś, kto cię unieszczęśliwił i przez kogo płakałaś?

Lilley spojrzała na niego poważnie. Po chwili podniosła swój lewy nadgarstek.

– Spójrz.

Zmiana tematu? Spojrzał na bransoletkę. Zauważył ją już wcześniej. Kolorowe kryształy na łańcuszku przeplatane misternymi gałązkami zrobionymi chyba ze srebra. Mógł dostrzec nawet małe kwiatuszki na gałązkach, wykonane z kamieni półszlachetnych. Malachit, koral, turkus…

– Sama ją zrobiłam. Projektuję biżuterię. Wyszukuję drobne elementy, których nikt nie zauważa w zakurzonych butikach i na targach staroci. Jeremy i ja spotkaliśmy się przypadkiem w San Francisco kilka miesięcy temu, na targach biżuterii. Od razu zauważył moje wyroby i bardzo mu się spodobała. Postanowiliśmy zostać partnerami i otworzyć butik z ręcznie robioną biżuterią. On miał zadbać o finanse, a ja miałam projektować. Ale teraz… – odwróciła wzrok – nic z tego nie będzie – dokończyła cicho.

Alessandro zobaczył łzy w jej oczach i poczuł instynktowną męską potrzebę, by ją chronić.

– Bałwan – podsumował. – Chociaż z drugiej strony może i dobrze się stało – próbował pocieszyć Lilley. – Nowa firma to duże ryzyko. Mogłaś stracić zainwestowane pieniądze. Ludzie wolą raczej nowoczesną i lśniącą biżuterię.

– Nigdy się już nie dowiemy, prawda? – spytała smutno.

Najwyraźniej nie potrafił jej pocieszyć. Znał na to przynajmniej jeden dobry sposób, z autopsji, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Nie mógł kochać się z Lilley.

Choć z drugiej strony, komu by to szkodziło? Pożądanie zaczęło przejmować władzę nad zasadami. Tylko jedna noc. Kilka wspólnych godzin. Wzajemne dawanie i rozkosz. Chyba Lilley nie zakocha się w nim po jednej nocy. Nie jest przecież dziewicą.

Przypomniał sobie jednak, że miała tylko dwóch kochanków. Nie mógł uwierzyć, że tak niewielu.

– Ile masz lat, Lilley?

– Dwadzieścia trzy. Dlaczego pytasz? A ty?

– Trzydzieści pięć.

– Masz trzydzieści pięć lat i wciąż nie jesteś żonaty? Tam, skąd pochodzę, wszyscy żenią się raczej przed trzydziestką.

– Na prowincji to co innego.

– Nie pochodzę z…

– W moim świecie – przerwał jej – mężczyzna żeni się, by zapewnić sobie spadkobierców i mieć komu przekazać tytuł.

– Bardzo romantycznie – parsknęła.

– Nie chodzi o romantyzm – zaprzeczył ostro. – Małżeństwo jest układem. Moja żona musi pochodzić z najwyższej grupy społecznej. Tylko dziedziczka z odpowiedniej rodziny może być matką mojego spadkobiercy.

– Jak Oliwia Bianchi?

Nawet sam dźwięk tego imienia działał na Alessandra irytująco.

– Tak.

– Skoro ona jest dla ciebie idealną partnerką, to co ja tu robię?

– Zagroziła, że odejdzie, jeśli się jej natychmiast nie oświadczę, więc powiedziałem, że może sobie odejść.

– Przykro mi – głos Lilley wyrażał szczere współczucie.

– Nie martw się o nią – zaśmiał się Alessandro. – Oliwia doskonale sobie poradzi.

– Ona na pewno jest w tobie zakochana! Nie powinnam się zgodzić na tę… prowokację.

– Nie mam już ochoty spotykać się z Oliwią.

– Skąd ta zmiana? – spytała z powątpiewaniem.

– Przekonałem się o tym w momencie, gdy zobaczyłem cię w tej sukience.

Lilley przez chwilę nie była w stanie się odezwać.

– Alessandro… – zaczęła niepewnie. – Czy mógłbyś przynieść mi coś do picia? I może do jedzenia? Cały dzień nic nie jadłam.

– Certamente. Na co masz ochotę? Martini? Szampan?

– Cokolwiek.

– W takim razie zaczniemy od szampana. Poczekaj tu na mnie.

Alessandro podszedł do baru i czekał niecierpliwie, aż kelner napełni kieliszki. Chciał jak najszybciej znów znaleźć się obok Lilley. Dawno już tak mocno nie pragnął żadnej kobiety.

Mógł ją przecież mieć. Była wolna i sama o sobie decydowała. Co prawda była jego pracownicą, ale to przecież on wymyślił tę zasadę. A skoro był szefem, wolno mu było łamać własne zasady i właśnie to zamierzał zrobić.

W jednej sekundzie podjął decyzję. Jeszcze tej nocy Lilley znajdzie się w jego łóżku.

Bal w San Francisco

Подняться наверх