Читать книгу Bal w San Francisco - Jennie Lucas - Страница 4

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Jutro obudzę się i będę wspominać to wszystko jak piękny sen, pomyślała Lilley. W poniedziałek wrócę do pracy, a książę Alessandro zapomni o moim istnieniu.

„Nie mam już ochoty spotykać się z Oliwią. Przekonałem się o tym w momencie, gdy zobaczyłem cię w tej sukience”. Te słowa wciąż brzmiały jej w uszach. Ale to przecież była tylko gra. Nic więcej.

– Lilley? – Nagle stanął przed nią Jeremy i wyrwał ją z dręczących myśli. – Co tu robisz?

– Cześć, Jeremy – odpowiedziała słabo. – Cześć, Nadia – dorzuciła, widząc obok swoją byłą przyjaciółkę.

– Tak mi przykro, Lilley – zapewniła Nadia gorliwie. – Nie chcieliśmy cię zranić…

– Nie przepraszaj jej! Powiedziałbym ci o tym już dawno, Lilley, gdybyś tylko dała mi szansę i przestała mnie unikać.

– To śmieszne! – wykrzyknęła, zaskoczona jego bezczelnością.

– Powinnaś była powiedzieć mi od początku, że mnie nie chcesz, zamiast wpychać mnie w ramiona Nadii. Czego się spodziewałaś? Nigdy nie było cię w domu.

– Szukasz sobie wymówek! Wiesz, że musiałam dłużej zostawać w pracy.

– Wiem, że dla mnie nigdy nie założyłaś takiej sukienki. Na pewno zależy ci bardziej na tym mężczyźnie, z którym tu przyszłaś, niż na mnie. Kto to jest?

To był odpowiedni moment. Teraz mogła się zemścić, mówiąc im, z kim przyszła. Nadia zzielenieje z zazdrości. A Jeremy poczuje się jak beznadziejny głupiec.

Nagle Lilley zobaczyła, jak Jeremy czułym gestem obejmuje Nadię. Pamiętała, jak sama unikała tego gestu za każdym razem, gdy próbował się do niej zbliżyć. Musiała przyznać, że po kilku dniach spędzonych w miłej atmosferze, gdy razem buszowali na targach biżuterii, ich relacja pozostawiała wiele do życzenia. Rzuciła pracę we Francji i przeprowadziła się do San Francisco, by zacząć to wspaniałe nowe życie, ale nie zrobiła nic, by zrealizować swoje marzenia. Gdy Jeremy chciał ją pocałować lub w jakikolwiek sposób okazać czułość, zawsze go odpychała. Unikała przebywania z nim, tłumacząc się za każdym razem koniecznością pozostania dłużej w pracy. Patrząc wstecz, Lilley zorientowała się, że nie może go winić za to, że wolał być z Nadią. Ona miała dla niego czas i, jak mogła to zobaczyć dziś rano na własne oczy, uwielbiała jego pocałunki.

Lilley zdała sobie sprawę, że nie kochała Jeremy’ego. Prawda była taka, że najbardziej bolała ją utrata marzenia o butiku z własną biżuterią. Nie mogła podjąć się tego sama, nie mając pojęcia o zakładaniu firmy czy marketingu. Jedyne, co umiała, to projektować biżuterię.

Ale to nie Jeremy ponosił odpowiedzialność za tę porażkę. To ona sama, ponieważ nigdy nie ruszyła nawet małym palcem, żeby spełniło się to, czego pragnęła.

– Z kim przyszłaś, Lilley? Poznałaś może kogoś? – spytała Nadia tonem, w którym wciąż słychać było wyrzuty sumienia.

– Jestem tu… z przyjacielem – dokończyła, a potem dorzuciła: – Miałeś rację Jeremy. Nigdy nie było mnie przy tobie, a jeśli chodzi o moje marzenie, to nic nie robiłam w tym kierunku, więc to nie twoja wina. Przykro mi.

– Mnie również jest przykro, Lilley – odpowiedział. – Jesteś wspaniałą dziewczyną. Nie zasługiwałaś na to, by dowiedzieć się o mnie i o Nadii w tak paskudny sposób. Powinienem był powiedzieć ci wcześniej.

– Czy kiedykolwiek będziesz mogła mi wybaczyć? – spytała Nadia płochliwie, wchodząc mu w słowo.

– Może, jeśli będziesz za mnie zmywać naczynia przez najbliższy miesiąc.

– Nawet dwa!

– Przykro mi, że nam nie wyszło z butikiem – dodał Jeremy. – Twoja biżuteria jest świetna, naprawdę. Ale chyba nie jesteś jeszcze na to gotowa. Może kiedyś…

– Oczywiście – przyznała Lilley, wiedząc, że kłamie. – Kiedyś.

Coś ściskało ją w gardle, gdy patrzyła, jak Nadia i Jeremy znikają w tłumie, czule się obejmując.

– Nie powiedziałaś im o mnie – usłyszała nagle za sobą głos Alessandra. – Myślałem, że zależy ci na zemście. Dlaczego im nie powiedziałaś? – spytał, podając jej kieliszek szampana.

– Bo Jeremy miał rację. Tak naprawdę nic do niego nie czułam. A jeśli sama nie mam odwagi, by gonić za własnymi marzeniami, to nie powinnam winić za to innych – zakończyła sentencjonalnie, pijąc szampana.

Przyjemnie było czuć chłodne bąbelki na rozpalonych ustach, a potem rozgrzewające ciepło od środka. Wypiła kolejny, szczodry łyk, mając nadzieję, że alkohol pozwoli jej zapomnieć o porażce. Tak bardzo bała się, że jej się nie powiedzie, że stało się to samospełniającą się przepowiednią.

– Widziałem, jak na ciebie patrzył. Myślę, że z łatwością mogłabyś go odzyskać.

Lilley uświadomiła sobie, że ani przez chwilę Jeremy nie robił na niej takiego wrażenia jak Alessandro. Wystarczył sam ton jego głosu, elektryzujący dotyk jego dłoni…

– Życzę im jak najlepiej – odpowiedziała, wznosząc prowizoryczny toast za ich przyszłe szczęście. Ten szampan był naprawdę wyśmienity.

– Smakuje ci? – spytał Alessandro, jakby czytał jej w myślach. – Właśnie kupiłem specjalną francuską winnicę. Kosztowała mnie fortunę. Ale też dała mi wiele radości, szczególnie że udało mi się dokuczyć mojemu największemu wrogowi – dodał chytrze.

Lilley o mało nie wypuściła kieliszka z dłoni.

– Nie kupiłeś chyba winnicy St. Raphaël? – spytała słabym głosem.

– Poznałaś! – Spojrzał na nią z podziwem. – Kiedyś należała do hrabiego Castelnau. Teraz jest moja – zaznaczył z wyraźnym triumfem.

– Gratulacje – wykrztusiła, czując, że nagle robi jej się niedobrze. Sama słyszała, jak Théo, jej kuzyn, nie mógł opanować wściekłości po stracie winnicy na rzecz jakiegoś Brazylijczyka. Nawet nie próbowała sobie wyobrazić, co zrobi, gdy dowie się, kto jest jej nowym właścicielem.

Théo i Alessandro konkurowali ze sobą zażarcie od pięciu lat. Wszystko zaczęło się od małego, luksusowego włoskiego butiku, który Théo ośmielił się kupić. Alessandro odebrał to jako atak na swoją ekskluzywną strefę wpływów. Żaden Francuz nie miał prawa podkupować dóbr przynależnych włoskiemu księciu. Gdyby Alessandro kiedykolwiek się dowiedział, że Lilley jest kuzynką Théa, nigdy by nie uwierzył, że nie jest jego szpiegiem. Zwłaszcza po tym, jak przyłapał ją w ciemnościach w swoim gabinecie!

Nagle Lilley poczuła, jak trzęsą jej się kolana. Alessandro chwycił ją instynktownie za ramię i podtrzymał, by nie upadła.

– Czy wszystko w porządku? – spytał ze szczerą troską. – Może za szybko wypiłaś tego szampana?

Lilley ośmieliła się podnieść głowę i spojrzeć na niego. Nie umieściła w swoim życiorysie nazwisk ani ojca, ani kuzyna, ponieważ wiedziała, że żadne z biur Caetani Worldwide nigdy by jej nie zatrudniło. Jerry mógł jej wystawić nawet najlepszą rekomendację, ale nie miałoby to najmniejszego znaczenia. A gdyby teraz powiedziała Alessandrowi prawdę, na pewno straciłaby pracę. Ale to nie wszystko. Musiałaby wrócić do domu, do ojca, i prawdopodobnie poślubić jednego z jego dyrektorów, dwa razy starszego od siebie.

– Lilley?

– Ja… muszę tylko coś zjeść – wydusiła. – Cały dzień nic nie jadłam – dodała, starając się uśmiechnąć. – I zdążyłam przebiec pół mili.

– Faktycznie – stwierdził rzeczowo, wyjmując jej kieliszek z dłoni i odstawiając go na tacę. Przygotowałem coś dla ciebie. W limuzynie czeka na ciebie cały zestaw przekąsek. Zrobimy sobie mały piknik w drodze do domu.

– Piknik? W limuzynie? – spytała, czując, że słabnie jeszcze bardziej. Potrząsnęła głową, mając nadzieję, że przestanie się jej kręcić w głowie. W dodatku to nie miało nic wspólnego z szampanem. Westchnęła cicho i ostatni raz rzuciła tęskne spojrzenie na rzęsiście oświetloną salę balową, pełną tańczących par.

– W porządku – zgodziła się. – Nie sądziłam tylko, że to tak szybko się skończy.

– Wszystko co dobre, szybko się kończy – stwierdził Alessandro sentencjonalnie, wyciągając do niej rękę.

Lilley ujęła ją z wyraźnymi oporami. Przeprowadził ją przez salę, żegnając się po drodze z licznymi znajomymi, zanim wreszcie udało im się dotrzeć do schodów.

Gdy wyszli na zewnątrz, Lilley zadrżała bezwiednie. Mimo że był sierpień, noc była mglista i chłodna.

– Pewnie wkrótce wybije północ – mruknęła.

– Za chwilę. Skąd wiedziałaś?

– Ponieważ całą noc czułam się jak Kopciuszek – zażartowała, ale uczucie wdzięczności, jakie w niej wzbierało, było prawdziwe. – Dziękuję ci. Dziękuję za najwspanialszy wieczór w moim życiu.

Alessandro spojrzał na nią i zmarszczył brwi. Nagle przyparł ją do białej marmurowej kolumny. Lilley zadrżała, czując chłód kamienia na nagich, rozgrzanych plecach.

– Myślę, że nie rozumiesz – wyszeptał. – Nie odwiozę cię do domu. Zabieram cię do siebie.

Wpatrywała się w niego zaszokowana, słysząc własny przyspieszony oddech i mocne bicie serca.

Bal w San Francisco

Подняться наверх