Читать книгу Podtrzymując wszechświat - Jennifer Niven - Страница 14

Оглавление

Słyszę szum wody pod prysznicem i głosy na dole. Zakrywam twarz poduszką, ale jest już za późno – obudziłem się.

Włączam telefon i piszę esemesy: najpierw do Caroline, potem do Kama i Reeda Younga. Wszystkim tłumaczę, że strasznie się upiłem (przesadzam), było bardzo ciemno (prawda) i nie pamiętam niczego, ponieważ nie dość, że byłem pijany, to jeszcze zestresowany.

W mojej rodzinie jest ostatnio gówniana sytuacja, o czym nie chcę chwilowo rozmawiać, więc jeśli możesz mi wybaczyć, na zawsze pozostanę Twoim dłużnikiem.

To o gównianej sytuacji jest akurat szczere.

Do wiadomości adresowanej do Caroline dorzucam jeszcze parę komplementów i prośbę, by przeprosiła w moim imieniu kuzynkę. Piszę, że wolę nie robić tego osobiście, żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie zagmatwać, a poza tym nie chcę psuć tego, co jest między nami. Chociaż to Caroline ze mną zerwała, chociaż nie spotykamy się od czerwca, kajam się jak głupi. To cena, jaką przychodzi mi zapłacić za próbę uszczęśliwienia wszystkich dookoła.

Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Marzy mi się długi, gorący prysznic, ale świat ma dla mnie tylko wąską strużkę ciepłej wody, a potem kaskadę lodowatości. Sześćdziesiąt sekund później – bo tylko tyle jestem w stanie wytrzymać – wychodzę, wycieram się i staję przed lustrem.

A więc tak wyglądam.

Zawsze to myślę, gdy widzę swoje odbicie. Ale nie: „Cholera, to ja”. Raczej: „Hm. No dobrze. Co my tu mamy?”. Przysuwam się bliżej, próbuję złożyć elementy mojej twarzy w całość.

Chłopak w lustrze nie jest brzydki – wysokie kości policzkowe, silnie zarysowana szczęka, kąciki ust lekko uniesione, jakby właśnie opowiedział kawał. To coś graniczącego z przystojnością. Przechyla głowę do tyłu i spogląda spod półprzymkniętych powiek, jakby zwykle na wszystkich patrzył z góry. Jakby był inteligentny i doskonale sobie z tego zdawał sprawę. W którymś momencie uświadamiam sobie, że tak naprawdę wygląda jak kretyn. Nie licząc może oczu. Są zbyt poważne, podkrążone, jakby miał problemy ze snem. Ma na sobie tę samą koszulkę z Supermanem, którą nosi od początku lata.

Co znaczą te usta (jak u mamy) w połączeniu z tym nosem (też jak u mamy) i tymi oczami (połączenie oczu obojga rodziców)? Mam brwi ciemniejsze od włosów, ale i tak są jaśniejsze niż brwi taty. Moja skóra ma średniobrązowy kolor, nie taki ciemny jak skóra mamy, ale i nie jasny jak karnacja taty.

Jeszcze jedna rzecz zupełnie tu nie pasuje: włosy. Mam potężną lwią grzywę afro, która sprawia wrażenie, jakby robiła, co jej się żywnie podoba. Jeśli ten chłopak w lustrze jest taki jak ja, z pewnością wszystko sobie kalkuluje. Nawet jeśli nie daje rady zapanować nad fryzurą, nie bez powodu zapuścił włosy: zrobił to, żeby zawsze mógł z łatwością siebie odnaleźć.

W połączeniu tych wszystkich elementów na twarzy jest coś, co pozwala ludziom się rozpoznawać. Coś, co sprawia, że mówią: „O, to Jack Masselin”.

– Czym się wyróżniasz? – pytam swoje odbicie. Chodzi mi o coś prawdziwego, nie o to gigantyczne afro na głowie. Wpadam w zadumę, ale przerywa mi wyraźne parsknięcie, a potem coś chudego przemyka mi za plecami. To chyba mój brat Marcus.

– Mam na imię Jack i jestem taki śliczny – śpiewa, zbiegając po schodach.

Podtrzymując wszechświat

Подняться наверх