Читать книгу Inne rozkosze - Jerzy Pilch - Страница 5
III
ОглавлениеObiegł dom i ujrzał swą aktualną kobietę idącą wzdłuż ogromnego okna jadalni. Świeciło się tam światło, nakrywano stół do wieczerzy, zasłony nie były zaciągnięte. Ona szła prosto przed siebie, nie ulegała najnaturalniejszemu w świecie odruchowi, nie odwracała głowy w stronę omiatającej ją poświaty, nie zaglądała do oświetlonego wnętrza.
Bestia, wie, że mnie tam nie ma, i nawet nie patrzy – pomyślał zaczajony za węgłem Kohoutek. Panie Boże, nie wzywam Twego imienia nadaremno, ale skąd ta kobieta zawsze i wszędzie wszystko wie? Skąd ona wie, że mnie nie ma w jadalni?
Gdy wreszcie doń dotarła, postąpił krok naprzód i ujął jej dłoń. Nie objął jej, nie powiedział ani słowa, wziął ją jedynie za rękę i, odwróciwszy się, powiódł w bezpieczne miejsce.
Kluczyli po szachownicy świateł, jaką prostokąty oświetlonych okien wyznaczały w trawie, poruszali się tylko po ciemnych polach. Szli prędko, prawie biegli. Aktualnej kobiecie Kohoutka było coraz ciężej i dyszała coraz chrapliwiej. Kohoutek nie zdjął jej z ramion plecaka ani nie pomógł nieść walizki; w desperacji, jaka go ogarnęła, wlókł ją za sobą, szarpał za rękę i raz po raz boleśnie ściskał jej palce. Wszystko to czynił po części bezwiednie, po części zaś po to, by świadomie ją ukarać za kłopot, jaki mu uczyniła swym niesłychanym przybyciem.
My, starzy zbereźnicy, obserwujący tę scenę ze śmiechem, ale też z pełnym swoistego współczucia lękiem, możemy dodać, iż złość i desperacja Kohoutka podszyte były racjonalną przebiegłością. Kohoutek dobrze zdawał sobie sprawę, iż śpiesząc z pomocą swej aktualnej kobiecie, pogłębia w gruncie rzeczy ryzyko, potęguje dramatyzm sytuacji. Teraz wszakże ktoś mógł nie tylko dostrzec jego aktualną kobietę w ogrodzie, teraz ktoś mógł zauważyć i samego Kohoutka u jej boku. Mało tego, ktoś mógł również zwrócić uwagę na brak Kohoutka w domu, lada chwila mógł się rozlec czyjś okrzyk: Kohoutku, gdzie jesteś? Matka Kohoutka mogła na przykład, zauważywszy czapkę Kohoutka w przedpokoju, domyślić się, iż jak zwykle lekkomyślnie i jak zwykle nie wiadomo po co wybiegł on na dwór bez czapki, mogła więc, zabrawszy czapkę, ruszyć w ślad za Kohoutkiem; mogło się wydarzyć tysiąc takich przypadków. Ale istniał też jeden przypadek na tysiąc, że nic się nie stanie. A poza tym – co tu kryć – pomimo niesprzyjających okoliczności, Kohoutek był rad, iż widzi swoją aktualną kobietę. Dotykał jej i działo się z nim to, co działo się z nim zawsze, gdy jej dotykał. Kohoutek redukował się wtedy do własnych dłoni. Gdy kiedykolwiek jej dotykał, całe jego istnienie skupiało się w jego dłoniach. Teraz zaś zwłaszcza, rzec można, iż Kohoutek gorączkowo ściskając rękę swej aktualnej kobiety, dosłownie dzierżył cały swój los w kurczowo zaciśniętych palcach.
Wlókł ją w stronę starej rzeźni. Aktualna kobieta Kohoutka widziała przed sobą zarośla tak gęste, iż wydały się jej ciemnym wzgórzem, plątaniną jodeł, leszczyn, łopianów i trzcin cukrowych; przeszkodą absolutnie nie do przebycia. A jednak Kohoutek wiódł ją rodzajem ścieżki i po chwili w gęstwinie jęły bieleć kruszejące ściany. Drzwi otwarły się bezszelestnie i kochankowie wstąpili na bezpieczne terytoria. Tu pośród rdzewiejących niczym sezonowe pomniki maszyn masarskich nie powinien już ich ująć żaden pościg. Mimo to Kohoutek był dalej niespokojny.
– Idziemy na górę – powiedział i wziął wreszcie z rąk swej skrajnie utrudzonej aktualnej kobiety walizkę. – Ciężka – warknął z pretensją w głosie i jako pierwszy jął wspinać się po drewnianych schodach.
Ciąg dalszy w wersji pełnej