Читать книгу Zmiany - Jim Butcher - Страница 5

1

Оглавление

Odebrałem telefon, a Susan Rodriguez powiedziała:

– Porwali naszą córkę.

Siedziałem w milczeniu przez dłuższą chwilę.

– Eee, co takiego?

– Słyszałeś, co powiedziałam, Harry – odrzekła Susan łagodnie.

– Aha... eee.

– Ta linia nie jest bezpieczna. Wieczorem będę w mieście. Wtedy porozmawiamy.

– Tak. Dobrze.

– Harry... Nie jestem... Nigdy nie chciałam... – Westchnęła. W tle usłyszałem dobiegający z głośnika komunikat po hiszpańsku. – Porozmawiamy o tym później. Samolot niedługo odlatuje. Muszę iść. Przyjadę za jakieś dwanaście godzin.

– Dobrze – odpowiedziałem. – Będę... będę tutaj.

Zawahała się, jakby zamierzała coś dodać, ale w końcu się rozłączyła.

Siedziałem ze słuchawką przy uchu. Po chwili rozległ się w niej urywany sygnał zajętej linii.

Naszą córkę.

Powiedziała „naszą córkę”.

Odłożyłem słuchawkę. A przynajmniej próbowałem. Nie trafiłem w widełki i słuchawka z trzaskiem spadła na podłogę.

Myszek, mój duży, kudłaty, szary pies, wstał ze swojego ulubionego legowiska w malutkim aneksie kuchennym, którym mogło się pochwalić moje mieszkanie w piwnicy, podbiegł i usiadł u moich stóp, wpatrując się we mnie ciemnymi, zatroskanymi ślepiami. Po chwili cicho sapnął, ostrożnie podniósł słuchawkę zębami i odłożył ją na miejsce. Potem znów popatrzył na mnie z niepokojem.

– Chyba... – zacząłem, ale urwałem, próbując ogarnąć to myślą. – Chyba... mam dziecko.

Myszek pisnął niepewnie.

– Owszem. A myślisz, że jak się czuję? – Wbiłem wzrok w przeciwległą ścianę. Potem wstałem i sięgnąłem po płaszcz. – Muszę się napić. – Pokiwałem głową, nie skupiając się na niczym konkretnym. – Właśnie. Coś takiego... właśnie.

Myszek wydał z siebie udręczony odgłos i wstał.

– Jasne – odpowiedziałem. – Możesz iść ze mną. Cholera, może potem odwieziesz mnie do domu.

W drodze do McAnally’s ciągle na mnie trąbili. Miałem to gdzieś. Udało mi się dotrzeć do celu w jednym kawałku, a to najważniejsze, prawda? Postawiłem swojego poobijanego, wiernego garbusa na niewielkim miejscu parkingowym i ruszyłem w stronę pubu.

Myszek zaszczekał.

Obejrzałem się przez ramię. Zostawiłem otwarte drzwi auta. Pies zamknął je nosem.

– Dzięki – rzuciłem.

Weszliśmy do lokalu.

Pub Maca wygląda jak ten z serialu Zdrówko, tylko po małej apokalipsie. W pomieszczeniu stoi trzynaście nieregularnie rozmieszczonych filarów podtrzymujących dach. Na wszystkich wyrzeźbiono sceny z europejskich baśni; niektóre są zabawne, inne złowieszcze. Trzynaście wiatraków leniwie wiruje pod sufitem, a przy nieregularnie ukształtowanym barze z polerowanego drewna stoi trzynaście stołków. W pubie znajduje się trzynaście stolików, które ustawiono bez żadnego konkretnego porządku.

– Sporo tutaj trzynastek – mruknąłem pod nosem.

Była mniej więcej czternasta trzydzieści. W lokalu nie było nikogo poza mną i psem – aha, no i Makiem. Mac jest mężczyzną średniego wzrostu i średniej budowy ciała, ma grube, kościste nadgarstki i gładką lśniącą łepetynę, która nigdy nie zarasta. Równie dobrze może mieć trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat i zawsze nosi nieskazitelnie biały fartuch.

Myszek przez chwilę intensywnie wpatrywał się w Maca. Potem gwałtownie usiadł w wejściu na szczycie krótkich schodów, zakręcił się w miejscu, po czym ułożył obok drzwi, kładąc pysk na łapach.

Mac zerknął w naszą stronę.

– Harry.

Powlokłem się do baru.

Mac wyjął butelkę piwa jednego z mikrobrowarów, ale pokręciłem głową.

– Hmm, poprosiłbym o whiskey, Mac, ale nie wiem, czy masz ją na stanie. W każdym razie przyda mi się coś mocniejszego.

Mac uniósł brwi i puścił oko.

Jeśli go znacie, to wiecie, że u niego to równoznaczne z krzykiem.

Mimo wszystko nalał mi czegoś jasnozłotego do małej szklaneczki, a ja to wypiłem. Paliło. Sapnąłem cicho, a potem postukałem palcem w blat obok szklaneczki.

Mac ją napełnił, marszcząc czoło.

Drugą porcję wypiłem wolniej, ale i tak podrażniła mi przełyk. Dzięki temu mogłem się skupić na bólu. Moje myśli zaczęły krzepnąć wokół niego, krystalizować się i nabierać konkretnego kształtu.

Susan do mnie zadzwoniła. Jedzie tutaj.

No i mamy dziecko.

A ona nigdy mi nie powiedziała.

Susan była dziennikarką w szmatławcu, który drukował wiadomości z nadprzyrodzonego świata. Większość osób, które tam pracują, jest przekonana, że wydają fikcję, ale Susan samodzielnie odkryła istnienie nadnaturalnych zjawisk. Kilkakrotnie wpadaliśmy na siebie i walczyliśmy na słowa, zanim zostaliśmy parą. Nie byliśmy razem zbyt długo – niecałe dwa lata. Byliśmy młodzi i uszczęśliwialiśmy się nawzajem.

Może powinienem mieć więcej rozumu. Jeśli nie stoisz na uboczu i nie ignorujesz świata, wcześniej czy później narobisz sobie wrogów. Wampirzyca Bianca, z którą miałem na pieńku, porwała Susan i zainfekowała ją żądzą krwi Czerwonego Dworu. Susan nie przeszła całkowicie na drugą stronę, ale gdyby kiedyś straciła nad sobą panowanie i zakosztowała krwi, tak by się stało.

Zostawiła mnie, bojąc się, że w przeciwnym razie to ja stanę się ofiarą, która zmieni ją w potwora, i ruszyła w świat, by znaleźć jakiś sposób na zapanowanie nad swoją naturą.

Powtarzałem sobie, że miała ku temu dobre powody, ale rozsądek i złamane serce nie mówią wspólnym językiem. Nigdy do końca sobie nie wybaczyłem tego, co ją spotkało. Rozsądek i poczucie winy zapewne również nie potrafią się dogadać.

Pewnie dobrze się stało, że przeżyłem szok, ponieważ czułem emocje, które budziły się głęboko w moim wnętrzu, przybierały na sile jak sztorm na środku morza. Nie widziałem ich. Czułem tylko ich skutki, ale to wystarczyło, by zrozumieć, że wzbierało we mnie coś potężnego. Brutalnego. Niebezpiecznego. Bezmyślna wściekłość każdego dnia doprowadza ludzi do śmierci. Ale w moim wypadku może być gorzej.

Jestem zawodowym magiem.

Mogę zrobić znacznie więcej niż inni ludzie.

Magia i emocje są ze sobą nierozerwalnie powiązane. Zdarzyło mi się stawać do walki i znałem towarzyszące temu przerażenie oraz wściekłość, które nie pozwalają myśleć na tyle jasno, by poradzić sobie z choćby najdrobniejszymi problemami. Korzystałem z magii w takich niestabilnych okolicznościach i kilka razy widziałem, jak wyrywa się spod kontroli. Kiedy zwykli ludzie tracą nad sobą panowanie, komuś może stać się krzywda. Ktoś nawet może zginąć. Kiedy to spotyka maga, bankrutują firmy ubezpieczeniowe i potrzebna jest odbudowa.

W porównaniu z tym, co teraz się we mnie budziło, wcześniejsze bitewne emocje przypominały anemiczne kociaki.

– Muszę z kimś porozmawiać – odezwałem się cicho. – Z kimś obiektywnym i zdystansowanym. Muszę uporządkować myśli, zanim wszystko się posypie.

Mac nachylił się nad barem i popatrzył na mnie.

Objąłem szklaneczkę dłonią.

– Pamiętasz Susan Rodriguez? – spytałem cicho.

Pokiwał głową.

– Powiedziała, że ktoś porwał naszą córkę. Powiedziała, że przyjedzie tutaj dziś wieczorem.

Mac powoli nabrał powietrza i je wypuścił. Potem nalał sobie kielicha i upił mały łyk.

– Kochałem ją – wyznałem. – Może wciąż ją kocham. A ona mi nie powiedziała.

Pokiwał głową.

– Możliwe, że kłamie.

Mruknął.

– Już kiedyś mnie wykorzystano. Poza tym mam słabość do dziewczynek.

– Tak – odrzekł.

Posłałem mu surowe spojrzenie. Uśmiechnął się nieznacznie.

– Ma pewnie... sześć lat? Siedem? – Pokręciłem głową. – W tej chwili nie radzę sobie nawet z liczeniem.

Mac zacisnął usta.

– Ciężka sprawa.

Dopiłem drugą szklaneczkę. Świat stał się nieco przyjaźniejszy. Mac dotknął palcem butelki, uważnie mi się przyglądając. Pokręciłem głową.

– Możliwe, że mnie okłamała – dodałem cicho. – A jeśli nie... to...

Mac przymknął oczy i pokiwał głową.

– To mała dziewczynka ma kłopoty – dokończyłem. Poczułem, że zaciskam mocniej zęby, a burza szalejąca w moim wnętrzu niebezpiecznie zbliża się do powierzchni. Stłumiłem ją. – Moja mała dziewczynka.

Ponownie pokiwał głową.

– Nie wiem, czy już ci kiedyś mówiłem – odezwałem się. – Byłem sierotą.

Mac patrzył na mnie w milczeniu.

– Czasami... bywało naprawdę kiepsko. Wtedy chciałem, żeby ktoś mnie uratował. Tak bardzo tego pragnąłem. Marzyłem, że... nie jestem sam. A kiedy ktoś wreszcie się pojawił, okazało się, że to największy potwór ze wszystkich. – Znowu pokręciłem głową. – Nie pozwolę, żeby to spotkało moje dziecko.

Mac skrzyżował ręce na barze, wbił we mnie wzrok i odezwał się dźwięcznym barytonem.

– Musisz być bardzo ostrożny, Harry.

Popatrzyłem na niego ze zdumieniem. Użył... całego zdania.

– Jeszcze nigdy nie stanąłeś przed takim wyzwaniem – ciągnął Mac. – Dowiesz się, kim naprawdę jesteś, Harry. Dowiesz się, jakich zasad jesteś gotów bronić do śmierci, a jakie granice jesteś skłonny przekroczyć. – Zabrał mi pustą szklaneczkę. – Wyruszasz na pustkowia. Łatwo się tam zgubić.

Patrzyłem na niego oszołomiony, gdy kończył swojego drinka. Skrzywił się, jakby trunek palił go w przełyk. Może nadwerężył sobie głos tym całym mówieniem.

Przez chwilę patrzyłem na swoje dłonie.

– Daj mi kanapkę ze stekiem – poprosiłem. – I coś dla kundla.

Mruknął potakująco i zabrał się do gotowania. Nie śpieszył się, próbując odczytać moje zamiary dzięki swojej barmańskiej intuicji. Nie byłem głodny, ale miałem trochę czasu do zabicia, dopóki nie opadnie kurz.

Postawił przede mną talerzyk z kanapką. Potem zaniósł Myszkowi porcję kości z mięsem oraz miskę wody. Kiedy jadłem, uzmysłowiłem sobie, że Mac nigdy nie nosi nikomu jedzenia. Widocznie lubił psy.

Powoli skończyłem kanapkę i zapłaciłem.

– Dzięki – powiedziałem.

Mac pokiwał głową.

– Szczęścia.

Wstałem i wróciłem do samochodu. Myszek szedł przy mojej nodze i uważnie mnie obserwował, niepewny, co zrobię.

Zebrałem myśli. Musiałem być ostrożny. Musiałem być czujny. Mieć oczy szeroko otwarte. Nie dopuścić, by szalejąca w moim wnętrzu burza wyrwała się na powierzchnię, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że ktoś – może Susan, może moi wrogowie – próbuje mną manipulować.

Tak czy inaczej, Mac miał rację.

Wyruszałem na pustkowie.

Zmiany

Подняться наверх