Читать книгу Manchester United. Diabelska biografia - Jim White - Страница 6
Prolog
ОглавлениеW środku drugiej połowy nerwowego, pełnego błędów meczu Champions League na Old Trafford kibice zgromadzeni na trybunach zachowywali się zrzędliwie, cicho, myśleli o swoich sprawach. Jęki z trybun niosły się echem po olbrzymim stadionie. Pierwszy mecz, dwa tygodnie wcześniej, zakończył się remisem i Manchester United musiał wygrać, aby awansować do kolejnej rundy rozgrywek. W tym momencie zwycięstwo zdaje się oddalać; gol dla gospodarzy jest tak prawdopodobny jak to, że sir Alex Ferguson dołączy do Victorii Beckham, Johna Magniera i Jaapa Stama jako gość w talk-show BBC prowadzonym przez Alana Greena.
Akademie sportowe powiedzą wam, że niepewność zmuszająca do rywalizacji jest unikalną wartością, dzięki której sprzedaje się futbol. Nieznajomość wyniku meczu przed jego rozpoczęciem jest tym, co pozwala nam ciągle wracać do piłki. Nie dotyczyło to osób, które tego wieczoru zasiadły na trybunach Old Trafford i zapłaciły, by oglądać to widowisko. W zimowym wieczornym powietrzu jest zbyt wiele niepewności. Zbyt wiele kombinacji przechodzi przez wspólny, złożony z licznych umysłów, komputer. Zakupionym za ogromne pieniądze napastnikom United kończył się czas i wciąż nie potrafili oni przebić się przez dobrze zorganizowaną obronę przeciwnika. Tym, czego każdy oczekiwał, było tylko trochę pewności. Taka wygrana 4:0 brzmiałaby dobrze.
Siedząca rząd przede mną kobieta większość pierwszej połowy spędziła na fotografowaniu aparatem cyfrowym wydarzeń toczących się kilkadziesiąt metrów przed nami i chwaleniu się rezultatami swojemu kompanowi. Teraz miała rękę w ustach i obgryzała paznokcie. Mężczyzna siedzący dwa krzesła dalej, którego tusza sugerowała, że obca była mu od lat jakakolwiek aktywność sportowa, głośno komentuje beznadziejną postawę swojej drużyny. Wszędzie wokół rozchodzą się pojękiwania świadczące o rosnącym zdenerwowaniu. Kolejny atak nie przyniósł zamierzonego rezultatu, kiedy podanie Cristiano Ronaldo do kolegi spełzło na niczym. To było zdecydowanie za wiele dla gościa, który siedział za mną. Ryknął tylko: „Nie możesz po prostu podać tej piłki, cholerna cioto?!”.
Nie później niż minutę po okrzykach tego pana piłka powędrowała na prawą stronę boiska po niespodziewanej szybkiej wymianie podań. Tam znajdował się piłkarz w czerwonej koszulce, który wykorzystawszy moment zawahania przeciwnika, zyskał przewagę i pobiegł w kierunku linii końcowej boiska, a następnie mocno i nisko dośrodkował piłkę w pole karne. Po rykoszecie od kilku kończyn futbolówka ląduje przy Ronaldo przyczajonym na skraju pola karnego. Obrońca rusza do niego natychmiastowo z nadzieją na zablokowanie strzału zmierzającego w pole karne. Portugalczyk zwodem bioder i ramion sprawia jednak, że przeciwnik ląduje na plecach, pozostawiony samemu sobie. W trakcie akcji Ronaldo każdy kibic wokół mnie wstaje ze swojego miejsca, ciała bezwiednie naśladują ruchy Portugalczyka, jakby nakłaniając go do zmierzania do celu. Przez chwilę zarówno zawodnik, jak i kibice dzielą ten sam moment, to nagłe i niepokojące natarcie. Nagle nadzieje 75 tysięcy ludzi na trybunach i 11 piłkarzy na boisku splatają się w jedną nieodpartą całość. To jest ten moment chemii. Moment niesamowitej jedności celu. To przynosi efekt. Ronaldo strzela gola. Zaraz po umieszczeniu piłki w siatce zawodnik staje na sekundę lub dwie z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi pięściami, i policzkiem uniesionym w kierunku nieba, a jego usta wydają z siebie głęboki okrzyk. Właśnie osiągnął najwyższy stopień ekstazy. Wokół mnie panuje niesamowita radość. Ludzie wpadają sobie w ramiona, pięści wędrują z radości w górę, słychać dający ulgę śmiech.
„Ta-ak, ta-a-a-ak. Tak, tak, tak” – wykrzykuje kobieta z aparatem, niczym Meg Ryan zamawiająca kawę. Podobnie gruby facet, który wydostał się ze swojego siedzenia i podskakując z radości, jest żywym dowodem na to, że sportowe staniki są potrzebne. Koleś za mną, który wyzywał Ronaldo od ciot, z zawstydzeniem celebruje gola skrzydłowego. Kiedy wszyscy tak skaczą, krzyczą i wrzeszczą, czuć, że napięcie znika w eterze niczym para wodna podczas gotowania. Wszyscy się teraz uśmiechają. Po lewej stronie ode mnie zaczyna się przyśpiewka, do której dołączamy, radośnie klaskając.
„Kochamy United, tak, kochamy. Kochamy United, tak, kochamy. Kochamy United, tak, kochamy. Och, United, kochamy cię”.