Читать книгу Człowiek nietoperz - Jo Nesbo - Страница 6
WALLA
5. MATKA, WIELKI PAJĄK I BUBBUR
ОглавлениеWspinali się po krętych, stromych górskich drogach. Drogowskaz wskazywał drogę do Kryształowego Zamku.
– Pytanie brzmi: czy Evans White mówi prawdę? – powiedział Harry.
– Pozwól, że podzielę się z tobą odrobiną doświadczenia. Od ponad dwudziestu lat rozmawiam z ludźmi, którzy mają rozmaite powody do tego, żeby kłamać albo mówić prawdę. Z winnymi i niewinnymi, z mordercami, kieszonkowcami, z kłębkami nerwów i z zimnymi rybami. Z tymi o niewinnych buziach dziecka i tymi o pełnych blizn twarzach łotrów, z socjopatami, psychopatami, filantropami… – Andrew szukał dalszych przykładów.
– Rozumiem, Andrew.
– …z Indianami i białymi. Wszyscy opowiadali swoją historię w jednym tylko celu: żeby im uwierzono. I wiesz, czego się nauczyłem?
– Że nie da się powiedzieć, kto kłamie, a kto nie.
– Właśnie, Harry! – Andrew się ożywił. – W tradycyjnej literaturze kryminalnej każdemu szacownemu detektywowi nieomylny nos pozwala wyczuć, kiedy ludzie kłamią. Bzdura! Ludzka natura jest jak wielki nieprzenikniony las, którego dogłębne poznanie nikomu nie jest dane. Nawet matka nie zna najgłębszych tajemnic własnego dziecka.
Skręcili na parking przy dużym zielonym ogrodzie, przez który wiodła wąska, żwirowana ścieżka wijąca się między fontannami, rabatkami kwiatowymi i drzewami egzotycznych gatunków. Za ogrodem wznosił się wielki dom, będący najwyraźniej Kryształowym Zamkiem, który szeryf w Nimbin pokazał im na mapie.
Dzwonek nad drzwiami zaanonsował ich nadejście. Przybytek najwyraźniej cieszył się popularnością, gdyż sklep był pełen ludzi. Kobieta o obfitym biuście przywitała ich promiennym uśmiechem i zaprosiła do środka z takim entuzjazmem, jak gdyby od miesięcy nikt tu nie zaglądał.
– Jesteście tu pierwszy raz? – spytała, jakby jej kryształowy sklep uzależniał i ludzie, gdy już raz połknęli bakcyla, odwiedzali go regularnie. I może w istocie tak było. – Zazdroszczę wam – oświadczyła, gdy potwierdzili, że nigdy wcześniej tu nie gościli. – Przeżywać Kryształowy Zamek po raz pierwszy! – krzyknęła z zachwytu. – Idźcie tym korytarzem! Na prawo jest nasza wyśmienita wegetariańska restauracja, która serwuje najwspanialsze dania. Po wyjściu stamtąd idźcie na lewo, do sali kryształów i minerałów. To naprawdę cudowne miejsce!
Machnięciem ręki dała im znak, że mają iść dalej. Po takiej zachęcie stwierdzenie, że restauracja to właściwie całkiem zwyczajna kawiarnia, w której podają kawę, herbatę, sałatki z jogurtem i kanapki, było niewątpliwym rozczarowaniem. W tak zwanej sali kryształów i minerałów w skomplikowanym oświetleniu prezentowano migoczące kryształy, figurki Buddy ze skrzyżowanymi nogami, niebieskie i zielone kawałki kwarcu i naturalne kamienie. Pomieszczenie wypełniał lekki aromat kadzidła, usypiająca muzyka fletni Pana i odgłosy pluskającej wody. Harry stwierdził, że owszem, sklep jest przyjemny, lecz całość była nieco kiczowata i raczej nikomu nie zapierała tchu w piersiach. O trudności z oddychaniem ewentualnie przyprawiały jedynie ceny.
– Cha, cha! – zaśmiał się Andrew, zerknąwszy na kilka etykietek. – Ta kobieta jest genialna!
Wskazał na klientów sklepu, na ogół w średnim wieku, przynajmniej pozornie dobrze sytuowanych.
– Pokolenie dzieci kwiatów dorosło, mają dorosłe prace, dorosłe dochody, ale ich serca wciąż pozostają gdzieś na planecie astralnej.
Wrócili do lady. Piersiasta kobieta ciągle uśmiechała się tak samo promiennie. Ujęła Harry’ego za rękę i przycisnęła mu do wnętrza dłoni jakiś zielononiebieski kamyk.
– Jesteś Koziorożcem, prawda? Włóż ten kamień pod poduszkę, usunie z pokoju wszelką negatywną energię. W zasadzie kosztuje sześćdziesiąt pięć dolarów, ale uważam, że naprawdę powinieneś go mieć, więc ci go oddam za pięćdziesiąt.
Odwróciła się do Andrew.
– A ty musisz być Lwem.
– Nie, proszę pani, jestem policjantem. – Dyskretnie pokazał odznakę.
Kobieta pobladła i popatrzyła na niego z przerażeniem.
– To okropne. Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic złego.
– Nic mi o tym nie wiadomo, madame. Zakładam, że pani jest Margaret Dawson, dawniej White. Jeśli tak, to czy możemy zamienić z panią kilka słów na osobności?
Margaret Dawson prędko odzyskała równowagę i zawołała jedną ze swoich pomocnic, żeby zajęła się kasą. Potem zaprowadziła Harry’ego i Andrew do ogrodu, gdzie usiedli przy białym drewnianym stole. Między dwoma drzewami rozpostarta była siatka, którą Harry w pierwszej chwili wziął za sieć, lecz po bliższych oględzinach okazało się, że to olbrzymia pajęczyna.
– Chyba zanosi się na deszcz – odezwała się Margaret Dawson, pocierając dłonie.
Andrew chrząknął.
Przygryzła dolną wargę.
– Przepraszam, panie konstablu, po prostu jestem bardzo zdenerwowana.
– Wszystko w porządku, proszę pani. Ależ ma pani pajęczynę!
– Ach, to? To sieć Billy’ego, naszego pająka myszowatego. Pewnie gdzieś tu śpi.
Harry odruchowo przyciągnął nogi do siebie.
– Pająk myszowaty? Czy to znaczy, że on zjada… myszy? – spytał.
Andrew uśmiechnął się.
– Harry jest z Norwegii. Oni tam nie są przyzwyczajeni do wielkich pająków.
– Ach, tak? Wobec tego mogę pana pocieszyć, że to nie te duże są groźne – powiedziała Margaret Dawson. – Mamy natomiast śmiertelnie niebezpiecznego maleńkiego pajączka, który nazywa się redback, ale on najlepiej czuje się w miastach, gdzie może się ukryć w tłumie. W ciemnych piwnicach, w wilgotnych kątach.
– Jakbym go znał – mruknął Andrew. – Ale wróćmy do sprawy. Chodzi o pani syna.
Teraz pani Dawson naprawdę pobladła.
– O Evansa?
Andrew zerknął na Harry’ego.
– O ile wiemy, pani Dawson, wcześniej nie miał problemów z policją – powiedział Harry.
– Nie, najwyraźniej nie, dzięki Bogu.
– Właściwie zajechaliśmy tutaj, ponieważ zobaczyliśmy, że pani Zamek leży, można powiedzieć, na naszej trasie powrotnej do Brisbane. Chcieliśmy spytać, czy pani znała pewną dziewczynę, Inger Holter.
Kobieta powtórzyła nazwisko, w końcu pokręciła głową.
– Evans nie miał zbyt wielu dziewczyn. Przywoził je tutaj, żeby mi je przedstawić. Po tym, jak urodziło mu się dziecko z… z tą okropną dziewuchą, której imienia chyba nie chcę pamiętać, zabroniłam… powiedziałam, że powinien trochę poczekać, dopóki nie znajdzie tej właściwej.
– Dlaczego miał czekać? – spytał Harry.
– Ponieważ ja tak powiedziałam.
– A dlaczego pani tak powiedziała?
– Ponieważ… ponieważ tak nie powinno być! – Zerknęła na sklep, żeby zasygnalizować, że jej czas jest cenny. – Ponieważ Evans to wrażliwy chłopiec, którego łatwo zranić. W jego życiu było dużo negatywnej energii i potrzebna mu kobieta, której mógłby w pełni zaufać. Nie te… latawice, które tylko zawracają mu w głowie.
Tęczówki pani Dawson pokryła szara mgiełka.
– Często widuje się pani z synem? – spytał Andrew.
– Evans przyjeżdża, kiedy tylko może. Potrzebuje tutejszego spokoju. Biedaczysko tak ciężko pracuje. Próbowali panowie tych ziół, które sprzedaje? Czasami mi je przywozi, a ja dodaję trochę do herbaty w kawiarni.
Andrew znów chrząknął. Harry kątem oka dostrzegł jakiś ruch między drzewami.
– Powinniśmy już iść, pani Dawson. Jeszcze tylko ostatnie pytanie.
– Słucham.
Andrew najwyraźniej się zakrztusił, chrząkał i chrząkał. Pajęcza sieć zaczęła się kołysać.
– Czy pani zawsze miała takie jasne włosy?
Kiedy wylądowali z powrotem w Sydney, był już późny wieczór. Harry czuł się straszliwie zmęczony i tęsknił jedynie za hotelowym łóżkiem.
– Pójdziemy na drinka? – zaproponował Andrew.
– Nie, dziękuję.
– W The Albury?
– To przecież prawie praca – odparł Harry.
– No właśnie.
Birgitta uśmiechnęła się na ich widok. Obsłużyła jakiegoś gościa i podeszła do nich. Spojrzenie utkwiła w Harrym.
– Hej – powiedziała.
Harry poczuł, że ma jedynie ochotę usiąść jej na kolanach i zasnąć.
– Dwa razy podwójny gin z tonikiem, w imieniu prawa – oznajmił Andrew.
– Dla mnie raczej tylko sok grejpfrutowy – zaprotestował Harry.
Birgitta obsłużyła ich i pochyliła się nad barem.
– Bardzo dziękuję za wczorajszy wieczór – szepnęła do Harry’ego po szwedzku. W barowym lustrze za jej plecami zobaczył swój idiotyczny uśmiech.
– Hej, hej, tylko bez żadnych skandynawskich zalotów! Dopóki to ja płacę za drinki, będziemy rozmawiać po angielsku. – Andrew obrzucił ich surowym spojrzeniem. – A teraz coś wam, młodym ludziom, powiem. Miłość to większe misterium niż śmierć. – Zrobił efektowną przerwę. – Wuj Andrew opowie wam prastarą australijską legendę, a mianowicie historię o olbrzymim wężu Bubburze i o Walli.
Przysunęli się bliżej, Andrew cmoknął zadowolony i zapalił cygaro.
– Był sobie kiedyś młody wojownik o imieniu Walla, który zakochał się w pięknej dziewczynie, Moorze, a ona w nim. Walla przeszedł plemienną ceremonię wtajemniczenia, stał się mężczyzną i mógł się ożenić z którąkolwiek kobietą z plemienia, pod warunkiem że nie była już mężatką i że chciałaby go. A Moora go chciała. Walla nie mógł znieść myśli o rozstaniu z ukochaną, lecz tradycja wymagała, by wybrał się na polowanie, z którego trofea miały być przeznaczone na podarki dla rodziców narzeczonej. Dopiero później mógł się odbyć ślub. Pewnego pięknego ranka, kiedy na listkach lśniła rosa, Walla wyruszył na polowanie. Moora podarowała mu białe piórko kakadu, które Walla wpiął we włosy.
Podczas nieobecności Walli Moora poszła zbierać miód na wesele, niełatwo go jednak było znaleźć i musiała odejść od obozowiska dalej niż zwykle. Trafiła do doliny pełnej wielkich kamieni. W dolinie panowała niezwykła cisza, nie było słychać ptaków ani owadów. Miała już stamtąd odejść, kiedy dostrzegła gniazdo z wielkimi białymi jajami, największymi, jakie kiedykolwiek widziała. Muszę je zabrać na wesele, pomyślała i sięgnęła ręką do gniazda.
W tej samej chwili usłyszała, że coś wielkiego przesuwa się po kamieniach, i nie zdołała odskoczyć ani nawet otworzyć ust, a już olbrzymi brunatnożółty wąż owinął się wokół jej pasa. Moora walczyła, lecz nie udało się jej uwolnić. Popatrzyła w błękitne niebo nad doliną i próbowała wezwać Wallę, lecz nie miała już powietrza w płucach i nie zdołała wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wąż zaciskał się wokół niej coraz mocniej, aż w końcu wydusił z niej całe życie, pogruchotał wszystkie kości w ciele. Potem popełzł z powrotem w cienie, z których się wynurzył, gdzie nie dało się go dostrzec, bo jego kolory zlewały się z grą świateł i cieni wśród drzew i kamieni w dolinie. Upłynęły dwa dni, zanim znaleziono ciało Moory. Rodzice dziewczyny byli niepocieszeni, matka z płaczem pytała ojca, co powiedzą Walli po jego powrocie do domu.
Andrew, ożywiony opowieścią, popatrzył na Harry’ego i Birgittę.
– Ognisko już dogasało, kiedy następnego dnia o świcie Walla powrócił z polowania. Chociaż wyprawa była pełna trudów, krok miał lekki, a oczy błyszczące i wesołe. Podszedł do rodziców Moory, którzy w milczeniu siedzieli przy ognisku. „Oto moje dary dla was” – powiedział. A polowanie się udało. Przyniósł kangura, wombata i uda emu.
„Wróciłeś akurat w czas na pogrzeb, Wallo, ty, który miałeś być naszym synem” – odpowiedział mu ojciec Moory. Walla, wstrząśnięty, ledwie zdołał ukryć swój żal i smutek, lecz ponieważ był dzielnym wojownikiem, powstrzymał łzy i spytał chłodno: „Dlaczego jeszcze jej nie pochowaliście?”. „Ponieważ znaleźliśmy ją dopiero dzisiaj” – odparł ojciec. „Wobec tego pójdę za nią i będę się domagał powrotu jej ducha. Nasz wirinun, czarownik, może uleczyć jej pogruchotane kości, a ja na powrót tchnę w nią życie”. „Jest za późno” – powiedział ojciec Moory. „Jej duch już powędrował tam, gdzie udają się duchy wszystkich zmarłych kobiet. Ale ten, kto ją zabił, wciąż żyje. Znasz swój obowiązek, synu?”
Walla bez słowa odszedł do jaskini, w której mieszkał wraz z innymi nieżonatymi mężczyznami z plemienia. Do nich również się nie odezwał. Upłynęło kilka miesięcy, a Walla wciąż nie uczestniczył w śpiewach i tańcach, tylko siedział samotnie. Niektórzy uważali, że chciał, aby serce mu stwardniało i zapomniało o Moorze. Inni przypuszczali, że planuje wyprawę do królestwa śmierci kobiet. „To mu się nigdy nie uda” – twierdzili. „Istnieje osobne miejsce dla kobiet i osobne miejsce dla mężczyzn”.
W końcu do ogniska przyszła pewna staruszka. „Mylicie się” – powiedziała. „On po prostu zatopił się w myślach o tym, w jaki sposób ma pomścić swoją ukochaną. Wydaje się wam, że starczy wziąć włócznię i zabić Bubbura, wielkiego brunatnożółtego węża? Nigdy go nie widzieliście, ale ja w młodości raz go spotkałam. I tego dnia posiwiały mi włosy. To najstraszniejszy widok, jaki można sobie wyobrazić. Uwierzcie moim słowom, Bubbura można pokonać tylko na jeden sposób: odwagą i przebiegłością, a tego, jak sądzę, młodemu wojownikowi nie brakuje”.
Następnego dnia Walla podszedł do ogniska. Oczy mu błyszczały, wydawał się niemal uradowany, kiedy pytał, kto wybierze się z nim zbierać gumę. „Przecież mamy gumę” – odparli zaskoczeni takim dobrym humorem Walli. „Możemy ci dać”. „Chcę mieć świeżą gumę” – oświadczył. Śmiejąc się z ich przerażenia, powiedział: „Chodźcie ze mną, pokażę wam, do czego mi potrzebna guma”. Zaciekawieni ruszyli za nim, a kiedy już nazbierali gumy, Walla zaprowadził ich do doliny z wielkimi kamieniami. Tam na najwyższym drzewie zbudował podest, a towarzyszom kazał wycofać się do ujścia rzeki. Na drzewo zabrał tylko swego najlepszego przyjaciela. Stamtąd zaczęli wzywać Bubbura po imieniu, aż echo potoczyło się przez dolinę, a słońce wzeszło na niebie.
I nagle pojawiła się brązowożółta głowa, która kołysała się w przód i w tył, szukając miejsca, z którego dochodziło wołanie. Wokół niej roiło się od mniejszych żółtobrązowych węży, które najwyraźniej wykluły się z jaj widzianych przez Moorę. Walla i jego przyjaciel ugnietli z gumy wielkie kule. Kiedy Bubbur ujrzał ich na drzewie, otworzył paszczę, wysunął język i wyciągnął się do nich. Słońce stało teraz w zenicie i biało-czerwona paszcza Bubbura aż lśniła. W momencie kiedy wąż zaatakował, Walla cisnął największą gumową kulę wprost w otwartą gardziel węża, który odruchowo zamknął paszczę, wbijając zęby w gumę.
Bubbur opadł na ziemię, lecz nie mógł pozbyć się gumy, która skleiła mu pysk. Walli i jego przyjacielowi udało się powtórzyć tę samą sztuczkę ze wszystkimi mniejszymi wężami i wkrótce wszystkie zostały unieszkodliwione. Wtedy Walla wezwał pozostałych mężczyzn. Ci nie okazali litości, uśmiercili wszystkie węże. Bubbur zabił przecież najpiękniejszą dziewczynę plemienia, a potomstwo węża mogło pewnego dnia osiągnąć takie same rozmiary jak on. Od tego dnia groźnego brązowożółtego węża Bubbura rzadko można spotkać w Australii, ale ludzki strach z każdym upływającym rokiem czyni go dłuższym i grubszym.
Andrew wypił resztę swojego ginu z tonikiem.
– I jaki z tego morał? – spytała Birgitta.
– Że miłość to większe misterium niż śmierć. I że należy wystrzegać się węża.
Andrew zapłacił za drinki, wesoło poklepał Harry’ego po plecach i wyszedł.