Читать книгу Zagubiona w życiu - Joanna Karbownik - Страница 4
Prolog
ОглавлениеLuiza siedziała na jednym z pudeł i chrupała wafla ryżowego. Patrzyła na facetów od przeprowadzek, pomagających rodzicom wynosić meble.
– No, rusz się, Luśka – rzekł z uśmiechem tata.
– Nie łam się. W Łodzi nie będzie aż tak źle – dodała mama, mocno przytulając dziewczynę. – Poznasz nowe przyjaciółki…
– Mamo, cudów nie ma. Nie poznałam przez czternaście lat swojego życia, nie poznam i teraz – odparła pesymistycznie Luiza, wsadziła do ust ostatni kawałek wafla i wstała.
Pomogła mamie znieść do samochodu pudło wypchane po brzegi najrozmaitszymi rzeczami. Gdy wróciła po kolejne, weszła do dużego pokoju i spojrzała w okno. Zbierało się na deszcz. Zapominając o pudłach, usiadła na parapecie. Ze smutkiem patrzyła na plac zabaw, na którym bawiła się jako kilkulatka. Później przeniosła wzrok na soczystozieloną łąkę rozpościerającą się nieco dalej. Zdała sobie sprawę, że widzi to miejsce ostatni raz w życiu. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Już nie pomagasz? – Z zamyślenia wyrwał ją głos mamy.
– O… przepraszam – odpowiedziała Luiza, tłumiąc w sobie płacz.
– Lusia, rozumiem, że ciężko jest ci się pogodzić z przeprowadzką, ale spójrz na to pozytywnie. Znajdziesz nowe koleżanki, skończą się głupie docinki kolegów, wyśmiewanie się…
– Nie wiadomo…
– Oj, Luiza. Ty zawsze pesymistycznie patrzysz w przyszłość. No, czas już pożegnać się z naszym rodzinnym Grajewem.
Czternastolatka zeszła z parapetu. Mama podała jej morelową bluzę.
– Jest za mała – stwierdziła zgodnie z prawdą dziewczyna po kilku bezskutecznych próbach zapięcia suwaka.
– Nie musisz zapinać. W samochodzie jest dość ciepło. No, chodźmy już. Do Łodzi daleka droga.
Luizę aż ciarki przechodziły, gdy ktoś wypowiadał nazwę tego miasta. Co?! Miasta?! Przecież tej wiochy nie sposób nazwać miastem! Same rudery, zero zieleni, wysokie bezrobocie, wiecznie psujące się tramwaje i autobusy, ledwo co połatane drogi już rozwalone i te obskurne kamieniczne podwórka. Wszyscy ludzie stamtąd wyjeżdżają, najczęściej za granicę lub do innych polskich miast. Po prostu można popaść w depresję!
Razem z mamą wpakowała się do samochodu. Zaczęło kropić. Dziewczyna popatrzyła smutno na blok, w którym się wychowała, w którym spędziła czternaście lat swojego życia… Ruszyli. Płakała, ale tak cicho, żeby rodzice nie usłyszeli. Nie wolno ci płakać, powtarzała w myślach. Przecież płacz to wyraz słabości. Uspokój się, Luśka.
Nie mogła się jednak uspokoić. Próbowała skupić wzrok na krajobrazie przesuwającym się za oknem. Nie wiedziała, dlaczego płacze. Przecież nigdy nie czuła się związana ze swoim miejscem zamieszkania ani z ludźmi ze szkoły. Miasto uważała za niecywilizowane, bardzo podobne do wsi, miała głośnych sąsiadów i była poniżana przez znajomych…
Luśka, po prostu zjada cię stres, pomyślała. Skończ z załamywaniem się, nie przejmuj się opinią innych ludzi. Bądź sobą, a wszystko będzie dobrze, przypomniała sobie słowa mamy. Problem tkwił w tym, że zawsze starała się być sobą, a miała wrażenie, że nikt w szkole jej nie akceptuje. Strasznie się z tym czuła.
– Łódź to szansa dla ciebie, Lusia. To szansa na lepsze jutro – odezwała się mama.
Luiza lekko się uśmiechnęła. Zastanowiwszy się, w myślach przyznała mamie rację.
Przecież nikt mnie tam nie zna. To duże miasto, pełne ludzi… Nikt z Chojen nie zna chyba nikogo, kto mieszka w centrum… Czym ja się tak przejmuję?