Читать книгу Pulpet i Prudencja dzieci Pompona - Joanna Olech - Страница 3

CÓRKA I NIESTETY MATKA

Оглавление

Znowu nie mogła dopiąć kostiumu! A jeszcze wczoraj wszystko było w porządku!

Zalała ją fala gorąca. I co teraz będzie? Co teraz będzie? Zaraz próba, a ona mocuje się z zapięciem. Już słyszy te złośliwe chichoty i wredne docinki. Po co jadłam te bezy, no po co je jadłam? – przerażona zadaje sobie w kółko to samo pytanie, na które zna odpowiedź.

– Pomóc ci – niby życzliwie odzywa się Aga – wielorybie?

Mogłaby strzelić focha lub powiedzieć coś równie obraźliwego. Na przykład, że jej waga nie przeszkadza w kręceniu zwinnych piruetów i drobieniu na pointach jak niektórym, ale potrzebuje przecież tej złośliwej, bo złośliwej, ale jednak pomocy, dlatego zgadza się ponuro.

– Sznuruj, bo mnie zabiją!!

– Musisz tyle wpierdalać? – pyta z zimnym zainteresowaniem koleżanka, szarpiąc energicznie suwak. – Nie dam rady. Beti, chodź no, złapiesz z drugiej strony.

– O rany! – wzdycha Beti. – Znowu?

Na ratunek spieszy jeszcze jedna smukła jak trzcina tancerka. Co za upokorzenie! Helena ma się ochotę rozpłakać, rzucić to wszystko i wybiec na ulicę, wpaść do cukierni po drugiej stronie placu i wbić zęby w… w cokolwiek. Może być zwykła drożdżówka, nie, lepiej wuzetka albo ten prawie dietetyczny torcik z galaretką i owocami. Jakie to byłoby piękne! – rozmarza się, a na jej pełne, zmysłowe usta wypływa szeroki uśmiech. No ale wtedy miałaby już całkiem przechlapane u matki.

– No ja nie wytrzymam! – stęka z oburzeniem Aga. – My tu się staramy zasznurować ten baleron, a baleron ma to w dupie, jeszcze zęby suszy!

– Wciągnij powietrze, beko! – radzi Beti. – Nareszcie!

– Dziękuję wam, siostry!

– Tylko nie siostry. To może być genetyczne – jedna przez drugą gwałtownie protestują.

– Poza tym sama rozumiesz, show must go on! – Aga tłumaczy sens tej na pozór przyjacielskiej akcji.

– Musisz coś z tym zrobić – kategorycznie oznajmia Beti. – Psujesz nam efekt!

Mogłaby się przecież powstrzymać, zamiast jeść te ciastka bez opamiętania. Matka powtarza do znudzenia, że człowiek ma wolną wolę i sam wybiera. Nie musi słuchać natury, bo ma rozum. A ona zachowuje się jak świnia, ma ochotę żreć, to żre – wrzeszczała na nią wczoraj. Ma ochotę wytaplać się w błocie, to się tapla, podchodzi knur, żeby ją zapłodnić, to się nadstawia, a potem wydaje na świat zastępy warchlaków głupich jak ona. Cały świński świat ogranicza się tylko do tego. „Świnia” zostaje odmieniona przez wszystkie przypadki liczby pojedynczej i mnogiej. Matka zawsze była dobra z gramatyki, a także ze wszystkiego innego, w przeciwieństwie do córki.

– Ty, podobno, jesteś człowiekiem! – ryczy Matylda Wawerska, jej Niestety Matka, obchodząc krzesło, na którym siedzi osowiała Helena ubrana w nową tiulową spódniczkę i dopasowaną górę, które odebrała od krawcowej i okazały się za małe, chociaż przymiarkę miała zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Ma również baletki i białe rajstopy. I koczek na czubku kształtnej głowy. Tylko w niczym nie przypomina swoich wiotkich, eterycznych koleżanek, chociaż z pewnością nie jest jeszcze gruba.

– Chyba ci zależy, żeby coś osiągnąć w życiu? – Matka kopie z dziką furią wagę.

Waga leci nad dywanem i uderza w ścianę z głuchym łoskotem. Może się wreszcie zepsuje – myśli z nadzieją dziewczyna i z zapamiętaniem obgryza paznokcie.

– Nie obgryzaj paznokci! – wrzeszczy matka i wali ją w plecy suchą jak nieżywa gałąź dłonią. – Nie garb się! Tancerka się nie garbi! Tancerka jest kwintesencją wdzięku i subtelności! Tancerka jest wytrwała i szczupła! Tancerka nie wybiera schabowego i tortu! Tancerka wybiera sałatkę i jabłko! Tancerka, nawet zmęczona, zachwyca wdziękiem! Tancerka jest po prostu jak róża! A przede wszystkim… – wymierza w kierunku dziewczyny całą wyprostowaną rękę. – A przede! Wszystkim! Tancerka! Nie jest! Gruba!

Jej sztywna ręka przypomina Helenie siekierę, która zostanie użyta przeciwko niej i matka raz na zawsze pozbędzie się źródła swojej głębokiej zgryzoty. Ma wrażenie, że zaraz eksploduje, jeśli jej złość nie znajdzie jakiegoś ujścia. Matylda jeszcze raz wyładowuje się na wadze, tym razem jednak nieszczęsny przedmiot jest za blisko ściany, odbija się i uderza ją boleśnie w nienaturalnie chudą stopę. Matka skacze wokół Heleny, a ta nie może się opanować i na twarz wypływa jej promienny uśmiech, którego tamta na szczęście nie widzi. Zdążyła go ukryć w samą porę. Niestety Matka nachyla się nad nią i syczy z nienawiścią:

– Jak będziesz tak żarła jak świnia, to się utuczysz i wyrzucą cię z zespołu. Tancerka nie może być gruba. Zrozumiałaś?

Helena kiwa głową. Niestety Matka wychodzi, trzaskając drzwiami, aż tynk się osypuje. Po rumianych policzkach spływają łzy. No a potem bezy jakoś tak same wlatują jej do ust, niewinne jak ptaszki. Ptaszki – cukraszki. Jak coś, czego prawie nie ma, bo już rozpłynęło się w ustach, może być tak niebezpieczne? – rozmyśla, siedząc w swoim ciasnym, ale za to nieskazitelnie czystym kostiumie baletnicy.

– Jeszcze tylko półtora roku – powtarza nie pierwszy i nie ostatni raz. – Żeby tylko babcia dożyła. Żeby babcia dożyła.

Kiedyś odmawiała nawet w tej intencji modlitwy do Boga. W jego istnienie przestała wierzyć pewnego wiosennego, słonecznego dnia kilka miesięcy później, kiedy Niestety Matka zawlokła ją przed lustro, po tej swojej mantrze, jaka powinna być i przede wszystkim jaka nie powinna być tancerka.

– A ty?! – wrzeszczała. – Jaka ty jesteś? – Złapała ją za włosy i przycisnęła twarz Heleny do lustra. – Spójrz na siebie, grubasie! Na te tłuste poliki! I na te oponki! – Uszczypnęła boleśnie córkę.

Helena patrzyła na ich wspólne odbicie. Lubiła malarstwo. Wiele razy zastanawiała się, dlaczego nigdzie nie widziała uwiecznionej na płótnie przemocy matek wobec córek. Są mężczyźni niewolący kobiety, zabójstwa, bitwy, oszustwa, porwania Sabinek, strącanie do piekieł, krzyżowanie Chrystusa na tysiąc różnych malarskich sposobów – i ani jednego ukrzyżowania córki przez matkę. Są za to dziesiątki Maryi z Dzieciątkiem Jezus i matek z całkiem świeckimi dzieciątkami, i ani jednej wrednej, znęcającej się nad córką… A przecież Helena nie jest wyjątkiem.

– Nie wiesz, jak to się robi? – prycha z wyższością Aga. – Jak się już nażresz, idziesz do klopa, wsadzasz palce do gardła i rzygasz, aż cię wywróci na lewą stronę. A potem wychodzisz lekka jak piórko.

Helena patrzy na nią oczami wielkimi jak spodki.

– No co tak gały wywalasz, połowa dziewczyn tutaj… Ty się chyba naprawdę z choinki urwałaś. Nawet twoja mama tak robi! – drwi z niej Aga.

– Skąd ty to możesz wiedzieć? – pyta zaszokowana tymi rewelacjami Helena.

– A niby czemu jest taka sucha? No, chyba że połknęła tasiemca. Wiesz, takiego z internetu. Zamawiasz, płacisz i wysyłają. Rzygasz, tym razem z obrzydzenia, ale łykasz tego robala, bo przecież już zapłaciłaś i chcesz być szczupła, ale też chcesz jeść bez ograniczeń, obżerać się tymi wszystkimi zakazanymi, grzesznymi smakołykami. Tymi ociekającymi tłuszczem pączkami i golonką w sosie piwnym, i innymi frykasami w zawiesistych sosach – wyrzuca z siebie Aga z szybkością karabinu maszynowego i nawet Beti patrzy na nią z niezdrową fascynacją.

Idą już korytarzem na scenę, kiedy Aga pochyla się jeszcze do jej ucha:

– Widziałam twoją mamę w cukierni. Szłam sobie ulicą, a tu patrzę, twoja rodzicielka siedzi przy stoliku i wsuwa pączki. Jeden za drugim, jeden za drugim, mówię ci, jak odkurzacz.

– Niemożliwe – szepcze ze zgrozą Helena. – Moja mama nigdy nie je ciastek, żadnych, a co dopiero pączków! Kłamiesz. Po prostu kłamiesz, żeby mi dokuczyć. Nie wierzę ci!

– Możesz nie wierzyć… – Aga spogląda na nią z politowaniem – ale ja wiem, co widziałam.

– Może to nie była moja mama?

– Twoja. Nie do podrobienia. Niestety – i znów to pełne udawanego współczucia spojrzenie. – Blond tapir, białe kozaczki, strecz na chudej dupie i czerwone tipsy. Gęba okrągła, jakby nalana, czarne brwi i małe, zaciśnięte, również czerwone usteczka. A, i biały top. Jakieś wątpliwości? Ona?

– Tak.

Czy mogła zaprzeczyć? Wypisz wymaluj ona – Niestety Matka w jedynym w swoim rodzaju wyjściowym wydaniu.

– No widzisz. A pamiętasz, jak kiedyś wyjechałyśmy do Krakowa? No. I ona pojechała jako pomoc rodzicielska. Wtedy ją słyszałam w nocy w toalecie. Siku mi się zachciało, bo strasznie się opiłam coli. Myślałam, że kogoś zarzynają albo duszą, a tu wychodzi twoja mama z oczami czerwonymi jak u królika. A następnego dnia miała popękane żyłki w lewym oku.

– Po… popękane? – jąka się Helena. – Może się czymś zatruła.

– Jasne! Pewnie tym tłustym bigosem i flaczkami. Nawet ja widziałam – wtrąca swoje trzy grosze Beti. – Taka prawie primabalerina to jest na nieustannej diecie. Zaszkodziło, biedaczce, takie jedzenie – wzdycha obłudnie, a potem obie z Agą wybuchają głośnym śmiechem, aż się Madame krzywi, kiedy wbiegają na scenę.

Helena nie może się w ogóle skupić, w głowie huczy jej od informacji. Gorset uciska tak, że z trudem bierze głębszy oddech.

Nie, to nie może być prawda, to, co one opowiadały. Chociaż…

Zakładając, że wredne koleżaneczki jednak nie zmyślają, pewne niejasne sytuacje z przeszłości, wtedy tak niepokojące i tajemnicze, dają się teraz wytłumaczyć w prosty, wręcz banalny sposób. Robi jej się ciężko na duszy. Niestety Matka okazała się jeszcze bardziej popierdolona, niż myślała do tej pory. A ona jej tak zazdrościła, że tyle może zjeść i nie tyje, że fałdki tłuszczu nie ma, że smukła, żeby nie powiedzieć chuda. A te jej chroniczne infekcje gardła?

Przeczytała w internecie o robalach połykanych przez ludzi, chcących rozpaczliwie schudnąć, i zrobiło jej się niedobrze. Szczególnie przeraziła ją historia kobiety, której zamiast zamówionego nieuzbrojonego tasiemca przysłano tego drugiego, śmiertelnie niebezpiecznego, uzbrojonego. Połknęła i potwór zagnieździł się w niej na dobre. Rozwinął się wspaniale, spenetrował i skolonizował jej trzewia, a potem chciał zdominować całą resztę. Ciało kobiety broniło się rozpaczliwie, wysyłając dramatyczne SOS, a ona za nic nie kojarzyła tego z połkniętym Obcym, jakby już wyżarł jej mózg. O mało nie umarła.

Potem Helena miała koszmarny sen, jak robal, który opanował Niestety Matkę, wyślizguje się z niej ciemną nocą, z lepkim plaśnięciem ląduje na podłodze, sunie po mieszkaniu i szuka świeżego ciała, jej, Heleny, ciała. Ciało dotychczasowego nosiciela skisło i nawet dla robala stało się zbyt toksyczne. Ona sama, wiedziona jakimś głębokim instynktem, obudziła się wcześniej i ukryła przed nim, a potem w panicznym strachu zbiegła po schodach, zarzuciwszy na siebie doskonale widoczny w blasku ulicznych latarni żółty płaszcz z kapturem. Pędząc ulicami wymarłego miasta, robiła sobie wyrzuty. Jak mogła być tak głupia? Stanęła w bramie i lękliwie obejrzała się za siebie. Nikt jej nie gonił.

Obudziła się nad ranem. Cicho i ostrożnie obeszła całe mieszkanie. Było puste, nie licząc oczywiście matki, która nigdy nigdzie w niedziele nie wychodziła, chyba że na próby czy spektakle z matkami innych młodych tancerek. Dlatego Helena była skazana na jej nieustanną obecność, nieustanną uwagę, co było bardzo, bardzo trudne, a teraz, kiedy uwierzyła, że matkę zamieszkuje Obcy, to będzie jeszcze gorsze.

Zajrzała do jej pokoju. Spała sobie spokojnie na wznak bez świadomości, że krążą w niej wrogie byty.

Od tamtego momentu Helena starała się, żeby Niestety Matka dotykała jej jak najrzadziej, co znowu nie było takie strasznie trudne, ponieważ na szczęście nie lubiła pieszczot i z trudem znosiła jakikolwiek dotyk. We wczesnym dzieciństwie Helena bardzo z tego powodu cierpiała, ale teraz to było dobre – wreszcie do czegoś się przydała ta matki niechęć do kontaktu. Na szczęście miała babcię, która siłą wymogła na niedoszłej synowej widywanie się z wnuczką. Oczywiście nie obeszło się bez małego szantażu, ale Niestety Matka była chciwa i nie mogła odpuścić pomocy finansowej i groźby, że w razie śmierci babki Arskiej niczego nie odziedziczą, bo staruszka postara się, żeby się na koniec nieźle zabawić.

Z każdym dniem między matką i Heleną było coraz gorzej…

Helena jadła i nie mogła przestać, a matka dostawała od tego szału.

– Zaprzepaszczasz swoją karierę! – pomstowała, wyrzucając ręce do góry w pełnym pasji odruchu. – Dlaczego ty mi to robisz?! – dopadała córkę i potrząsała nią gwałtownie. Dziewczyna poddawała się temu bez słowa protestu, wycofana w głąb siebie, podrygując w żelaznym uścisku matki jak szmaciana lalka. – Od ust sobie odejmowałam, życia sobie nie ułożyłam, żeby cię wozić na próby, potem mieszkanie zamieniłam na gorsze, żebyś czasu na dojazdy nie traciła. I co? I co? I co? – Puszczała Helenę i stawała przed lustrem, gdzie przypatrywała się sobie ze zdumieniem. Dotykała policzka, próbowała poprawić włosy. – Nawet nie wiem, kiedy się zestarzałam. Nie zauważyłam tego między twoimi zajęciami, wieczornymi spektaklami a moją pracą, żeby cię utrzymać i zrobić z ciebie kogoś ważnego. I co teraz? – pytała, wpatrując się w siebie z napięciem, od którego migotały żarówki, a przynajmniej tak się Helenie wydawało, kiedy Niestety Matka zbliżała swoją twarz do odbicia w lustrze zainstalowanym specjalnie dla Heleny, żeby nieustannie ćwiczyła. – I co ja z tego mam? – pytała siebie raz za razem. – Zostałam zupełnie z niczym – mówiła martwym głosem. – Pozwoliłam, żeby mi życie, o tak, o tak – łapała w garście powietrze. – O tak! O tak! Przeleciało. Przez ręce mi przeleciało. Przeleciało jak przez cedzidło z wielkimi dziurami. Przez ciebie! – odwracała się do córki, oskarżycielsko celując w nią palcem.

– Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że chcę być tancerką? – odważyła się raz spytać w przypływie szaleńczej odwagi.

– Ty byś na to nigdy w życiu nie wpadła, boś głąb. Jak twój ojciec niezguła!

– Nie czepiaj się ojca. Nie żyje! – przypomniała jej cicho Helena.

– Właśnie. Nie żyje! W dzisiejszym świecie, żeby odnieść sukces, trzeba żyć! – Matka nie zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że bredzi, natomiast często przez zupełny przypadek dotykała istotnych kwestii, którymi się nie interesowała, ale które ciekawiły jej córkę.

Ojciec się z nią nie ożenił. Niestety Matka nigdy nie miała dla niej żadnego konstruktywnego mitu na ten temat, typu: mieli wziąć piękny ślub w małym kościółku pod miastem, ale tata musiał wyjechać leczyć biedne afrykańskie dzieci i zabiła go malaria. Albo nosorożec. Albo ratując hinduskie dziecko przed tsunami, utopił się, gdyż nie umiał pływać, ponieważ zamiast się tego nauczyć, każdy dzień spędzał jako wolontariusz w stołówce, łuskając groch. Lub chociaż zginął w wypadku, kiedy to spiesząc się na własny ślub, spadł na niego samobójca, który rzucił się z dachu. Takie tam historie ku pokrzepieniu serca. Ale matka nigdy nie zawracała sobie głowy takimi nieistotnymi historyjkami, nie zdając sobie sprawy z tego, że najbardziej nawet głupawe i banalne kłamstwo z czasem by się otorbiło szacunkiem, miłością idealną, która wyeliminowałaby wszelkie nieprawdopodobieństwa i dodała zmyśleniu rumieńców. I już nikt nie śmiałby się podważyć tego mitu, a córka pielęgnowałaby go do późnej starości odrobinę szczęśliwsza, albo nawet całkiem szczęśliwa.

– Dlaczego tata się z tobą nie ożenił? – pytała ją, kiedy była młodsza i bardzo chciała usłyszeć jakąś miłą historię, na której mogłaby się oprzeć jak na lasce albo kuli.

– Nie ożenił się, ponieważ nie chciał się ze mną ożenić – udzielała jej rzeczowej odpowiedzi mama.

– Dlaczego? Nie kochaliście się?

– Oczywiście, że się nie kochaliśmy. Sam chyba nie wiedział, jak to się stało. Mówił, że nie nadaję się do dzieci, że absolutnie nie powinnam być matką. Ale ja się ucieszyłam, kiedy się okazało, że jestem w ciąży. Za to on wpadł w panikę. Chciał, żebym usunęła. Już wtedy wiedział, że jest chory i nie pożyje więcej niż pół roku… W sumie szkoda, że się ze mną nie ożenił – jego rodzice byli zamożni. Byłoby nam łatwiej. Z drugiej strony ta jego stara matka okazała się zdrowa jak koń – ciągnęła z żalem Niestety Matka. – Przynajmniej na ciele.

Kiedy Helena była młodsza, było jej bardzo przykro, że tata nie ożenił się z mamą, że jej nie chciał, ale z wiekiem zaczynała go rozumieć, chociaż nigdy mu nie wybaczyła, że tak nieodpowiedzialnie umarł i zostawił ją na pastwę swojej kochanki, jej Niestety Matki. Niejaką pociechę czerpała z faktu, że ją uznał i dał nazwisko. Jego mama, a jej babcia, interesowała się nią od urodzenia i to ona powiedziała, że kiedy tata ją zobaczył tuż przed śmiercią, ten jeden jedyny raz, uśmiechnął się i szepnął: „Jaka piękna”, a po policzku spłynęła mu wielka łza. Żałował, że nie będzie mu dane zobaczyć, jak rośnie.

Matka postanowiła, że Helena będzie światowej sławy tancerką, primabaleriną, którą sama chciała być, a nie została, bo była biedna i miała pecha. Z biedą jeszcze by sobie jakoś poradziła, ale w wyniku złamania kości udowej prawa noga skróciła się odrobinę, co brutalnie przekreśliło marzenia. Dlatego była taka nieszczęśliwa i skupiona na córce. Z kolei Helena chciała się wyrwać z tej uzależniającej relacji.

Najgorszy był ostatni rok, kiedy babcia zachorowała.

– Nie umieraj – płakała Helena, tuląc się do staruszki, wyczerpanej kolejnym atakiem duszności. – Do czego ci się tak spieszy?

– Dziecko, ja wcale nie chcę umierać! Do czego niby ma mi się spieszyć? Do tej ciemnicy, do tej wilgotnej, ciasnej nory w ziemi? Ja tak lubię żyć! W odróżnieniu od ciebie. Jak tak na ciebie czasem patrzę, Helena, to martwię się, że ty życia w ogóle nie lubisz. I twoja matka też…

– Nie jestem jak ona! – gwałtownie oburzyła się wnuczka.

– Nie chcesz być jak ona! A to zupełnie inna rzecz, bo można sobie krzywdę zrobić.

– Jak to?

– Jeśli podporządkujesz swoje życie temu, żeby nie być jak ona, to może cię coś ważnego ominąć albo dokonasz złych wyborów, tylko dlatego, żeby, broń Boże, jej nie przypominać albo zrobić na przekór.

– Na złość mamie odmrożę sobie uszy? – uśmiechnęła się samymi kącikami ust Helena.

– Właśnie! Przyniosłabyś z cukierni coś niedozwolonego. Wuzetkę albo torcik czekoladowy – rozmarzyła się babcia.

– A nie zaszkodzi ci?

– Mnie już wszystko szkodzi, więc choć odrobina szczęścia na koniec…

– Miałaś nie umierać! – przypomniała jej wnuczka.

– Staram się właśnie, ale ta twoja osiemnastka jest dopiero za trzy miesiące – droczyła się Arska.

– Co powiedział lekarz?

– Że wytrzymam, ale ręki nie dałby sobie za to uciąć. Idź już.

Kiedy wnuczka wyszła, lekki, żartobliwy uśmiech zniknął z twarzy starszej kobiety jak zdmuchnięty. Oddychała głośno i z wysiłkiem.

Pulpet i Prudencja dzieci Pompona

Подняться наверх