Читать книгу Spróchniały krzyż - Joanna Podgórska - Страница 4
ОглавлениеNeutralne, bo katolickie
Kiedyś ks. Andrzej Luter opowiadał mi, że spytał niewierzącego przyjaciela, jak ma z nim rozmawiać, żeby go nie urazić. „Nie duszpasteryzuj mnie” – usłyszał w odpowiedzi. „Duszpasteryzowanie” w wykonaniu ks. Lutra, którego cechuje rzadka wśród polskich kapłanów delikatność wobec niewierzących, jeszcze nie byłoby takie okropne. Gorsze jest to, że niewierzący w Polsce wcale nie mają poczucia, że Kościół chce ich nawracać czy do czegokolwiek przekonywać, ale że zamierza ich upokorzyć, obrazić, zepchnąć na margines i siłą narzucić własne zasady. Ich obecność w preambule konstytucji, która mówi o „wszystkich obywatelach Rzeczypospolitej, zarówno wierzących w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielających tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł”, uwiera Kościół, bo – jak można usłyszeć od prawicowych polityków i dostojników kościelnych – u nas źródłem wartości moralnych może być jedynie religia chrześcijańska. W podręcznikach do katechezy i kazaniach ateizm jest przedstawiany w najlepszym razie jako przejaw frustracji i bezrozumnego buntu, w najgorszym – jako patologia porównywalna do alkoholizmu czy narkomanii i zanik uczuć wyższych.
Można wzruszyć ramionami, machnąć ręką, zlekceważyć. Trudniej jednak przejść do porządku dziennego nad tym, że u nas „duszpasteryzowaniem” zajęło się państwo. Polska nie jest krajem, w którym zaprasza się kapłana do swojego życia. Jest on obecny we wszystkich instytucjach publicznych z Krajową Administracją Skarbową włącznie. Chodzi po szpitalnych salach, nagabując wszystkich, choć w budynkach funkcjonują kaplice, a ciężko chorzy w każdej chwili mogą poprosić o wizytę księdza. Szpitalni kapelani zostali wręcz zaliczeni do stałych pracowników szpitala wraz z merytoryczną kadrą kierowniczą, na przykład pielęgniarką oddziałową. Nawet harcerzy zduszpasteryzowano. Rota przysięgi Związku Harcerstwa Polskiego (było nie było, organizacji świeckiej) dla najmłodszych brzmi: „Zuch kocha Boga i Polskę”. Harcerz z kolei musi przysięgać, że „ma szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce”. Do połowy lat 90. ZHP miał dwie wersje roty, dla wierzących i niewierzących, ale ta druga została uznana za niezdrowy dualizm i zlikwidowana. Jak mi wyjaśnił ówczesny rzecznik organizacji, łatwiej wytłumaczyć niewierzącym, że ma to wyłącznie symboliczne znaczenie, niż wierzącym, że tamci są jacyś inni.
Niedawno zajmowałam się historią dziesięcioletniej Wiki, która chyba jako jedyne dziecko w Polsce została przez Sąd Rejonowy w Grodzisku Mazowieckim „zabezpieczona katechetycznie”. Mimo że bardzo tego nie chciała, została zmuszona do uczestnictwa w katechezie i przystąpienia do pierwszej komunii świętej. Wychowywała się w niewierzącej rodzinie. Rodzice nie mieli ślubu kościelnego, nie przyjmowali księdza po kolędzie, nie chodzili na niedzielne msze. Ojciec nigdy nie krył się ze swoim ateizmem. Zgodził się na chrzest córki na prośbę jej umierającego dziadka. W wyroku rozwodowym rodziców Wiki sąd zadecydował, że dziewczynka ma mieszkać z ojcem. Wcześniej chodziła na religię (trochę w kratkę) i na etykę. W III klasie poprosiła ojca, żeby wypisał ją z katechezy, bo nie lubi i nie rozumie tych lekcji. Wtedy matka Wiki nawróciła się i zażądała, by córka dalej była katechizowana. Złożyła do Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim wniosek o rozstrzygnięcie w istotnych sprawach dziecka, a sędzia rodzinna uznała, że sprawa jest z tych „niecierpiących zwłoki”, bo trwa rok szkolny i dziewczynka powinna jak najszybciej wiedzieć, jaka jest jej sytuacja. Na czas trwania postepowania „w trybie zabezpieczenia” upoważniła matkę do zapisania Wiki na religię i umożliwienia jej przystąpienia do pierwszej komunii świętej. Bez zgody ojca.
Dziewczynkę badała biegła psycholog. Wiki powiedziała jej, że nie wierzy w religię ani w Pana Boga. Leciała kiedyś samolotem i widziała, że niebo jest puste; nikogo tam nie było. Na pytanie, czym jest religia, odpowiedziała, że lekcją, a komunia to dzień, w którym nosi się bardzo drogie białe sukienki.
We wniosku biegła oceniła, że „zdolność opiniowanej do postrzegania i odtwarzania faktów oraz zjawisk jest zakłócona, ponieważ ze względu na młody wiek powiela opinie rodzica wiodącego (tutaj ojca) bez świadomości zrozumienia istoty problemu. Małoletnia ze względu na dominację myślenia konkretnego nad abstrakcyjnym oraz brak wiedzy o świecie nie jest w stanie zrozumieć takich pojęć, jak Bóg i wiara, dlatego też nie jest możliwe posiadanie przez nią własnego zdania na ten temat”.
Wydając decyzję o zabezpieczeniu, sędzia powołała się na fakt, że Wiki jest nieśmiała, wycofana i nie nawiązuje kontaktów rówieśniczych; uznała, że najlepszym panaceum będzie w tej sytuacji katecheza. „Wobec trudności interpersonalnych z rówieśnikami nie powinna być ona stawiana w sytuacji bycia odmienną. Uczęszczanie na lekcje religii może pomóc jej w integracji z pozostałymi dziećmi w klasie, a w konsekwencji podnieść umiejętności interpersonalne z rówieśnikami”.
Rozumowanie sądu przebiegało następująco: ojciec jest ateistą, matka deklaruje nie tylko wiarę, ale także podjęcie starań, by przygotować córkę do komunii. A że Wiki nie chce? „Deklaracja Wiktorii stanowi powielenie opinii ojca. Nie stanowi jej autonomicznej woli. I nie jest wyrazem jej przekonań. Kiedy wiek i stopień rozwoju Wiktorii pozwoli jej na podjęcie samodzielnej, niezależnej od wpływu innych osób decyzji, będzie ona mogła sama zadecydować nie tylko w zakresie przekonań, ale także w zakresie uczęszczania na lekcje religii” – napisała sędzia w uzasadnieniu.
Katechizowana w trybie zabezpieczenia sądowego Wiki siedziała na lekcjach religii cicho i rysowała pokemony. Kiedy katechetka kazała się jej pomodlić, stanęła na środku klasy i krzyczała, że nie chce. W ramach przygotowań do sakramentu mama kupiła jej białą sukienkę, dwa podręczniki, po czym – jak twierdzi Wiki – postraszyła diabłem i wyjechała na urlop.
Wiki faktycznie jest nieśmiała i wycofana. Cierpi na afazję (zaburzenia mowy) i od kilku lat znajduje się pod opieką terapeutów. Prawdziwe kłopoty w kontaktach z rówieśnikami zaczęły się jednak dopiero po orzeczeniu sądu. Nie była jedynym dzieckiem w klasie niechodzącym na religię. Nie miała z tego powodu żadnych problemów. Została zmuszona do uczestniczenia w czymś, w czym nie potrafi się odnaleźć, odtrącona i wyśmiewana przez rówieśników. Dopóki po prostu nie chodziła na katechezę, nikt nie zwracał na to uwagi. Gdy w czasie lekcji zaczęła głośno protestować i krzyczeć, że nie będzie się modlić, bo jest niewierząca, dzieci uznały, że faktycznie jest jakaś inna.
5 kwietnia 2019 roku sąd grodziski wydał ostateczne orzeczenie: matka Wiki może zadecydować, czy dziewczynka ma chodzić na religię i przystąpić do komunii wbrew woli ojca. Ojciec Wiki zapowiada, że jeśli będzie trzeba, przejdzie całą ścieżkę prawną ze Strasburgiem włącznie, bo chce wychowywać córkę w przekonaniu, że ludzie mają prawo do własnych wyborów. W uzasadnieniu sędzia stwierdziła, że dziecko powinno chodzić na religię, bo ma prawo poznać coś innego, nowego. Ale przecież dziewczynka poznała. Prawie dwa lata uczestniczyła w katechezie, zanim poprosiła, by ją z tych lekcji wypisać. Sędzia przekonywała też, że orzeczenie nie oznacza nakazu katechizacji, ale stworzenie takiej możliwości matce. Wiki tych subtelności nie rozumie; rozumie tyle, że sąd skazał ją na komunię. Powołał się na przepisy, według których o takich kwestiach do pełnoletności dziecka decydują rodzice.
– To ja już nie jestem rodzicem?! – skomentował ojciec Wiki. Czuje się dyskryminowany ze względów światopoglądowych. Twierdzi, że na poprzednich rozprawach sędzia szydziła z jego przekonań, pytając z przekąsem, czy wybierze się do kościoła na komunię córki i dlaczego pozwolił ją ochrzcić, skoro jest takim ateistą.
Awantura o komunię Wiki to część klasycznego porozwodowego konfliktu o dziecko jakich wiele. Orzeczenie grodziskiego sądu to jednak ewenement. Zapis art. 53. konstytucji brzmi: „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. To oczywiste, że w przypadku małych dzieci decydują o tym rodzice. Ale gdy są w tych sprawach skonfliktowani, powinna być brana pod uwagę wola dziecka. Sąd argumentował, że Wiki powiela opinię ojca, a deklaracja niewiary nie jest jej autonomiczną wolą ani wyrazem jej przekonań. Dlaczego sąd uważa, że dziewczynka powinna powielać przekonania matki? Dziecko przychyla się do przekonań tego rodzica, z którym jest bardziej związane. W przypadku Wiki to ojciec. Z nim mieszka, z nim ma codzienny kontakt. Oczekiwanie, że dziesięciolatka przedstawi abstrakcyjny wywód uzasadniający ateistyczne przekonania, to absurd. Nikt przecież nie oczekuje, że zapisane na katechezę dziecko będzie potrafiło udowodnić swoją „autonomiczną wolę” w tej kwestii. Orzeczenie grodziskiego sądu to w gruncie rzeczy przekaz: w Polsce „katolickie” znaczy neutralne.
Przypadek Wiki to sytuacja skrajna. Jak stwierdził jeden z ankietowanych przez dr. Radosława Tyrałę, socjologa badającego społeczność niewierzących, bycie ateistą w Polsce przypomina chodzenie boso po lesie. Raz na jakiś czas nadepnie się na szyszkę. Drobne szyszki to takie sytuacje jak dzielenie się opłatkiem przy wigilijnym stole, które niewierzący mogą odbierać jako sztuczne i krępujące. Albo uczestniczenie w kościelnych uroczystościach – ze względu na relacje rodzinne czy towarzyskie – takich jak śluby, chrzty czy pogrzeby, podczas których nie bardzo wiadomo, jak się zachować: markować klękanie, żeby nikogo nie urazić, stanąć za filarem czy przeczekać na zewnątrz. Większe problemy pojawiają się zazwyczaj po narodzinach dziecka, gdy tolerancyjne do tej pory otoczenie dopytuje: kiedy chrzest? Nie „czy”, ale „kiedy”. I przekonuje: co wam szkodzi, przecież to tylko tradycja, czysto symboliczny gest. Ten czysto „symboliczny” gest wymaga jednak pójścia do spowiedzi, komunii i deklaracji, że dziecko będzie wychowywane po katolicku. Mimo to większość niewierzących ulega. Trzy czwarte ankietowanych przez Radosława Tyrałę ochrzciło dzieci dla świętego spokoju. Papierek od spowiedzi da się jakoś załatwić. A że człowiek trochę paskudnie się przy tym czuje... Presja, by odprawiać kościelne rytuały, jest na tyle duża, że w Polsce funkcjonuje dziwna kategoria niewierzących praktykujących. To jednak ciągle „szyszki”. Można sobie z nimi indywidualnie radzić. To kwestia postawy życiowej. Trudno jednak zrozumieć ludzi, którzy w czasie kolędy chowają się po ciemku przed proboszczem, bo brakuje im cywilnej odwagi, by powiedzieć, że nie przyjmują księdza.
Prawdziwa dyskryminacja zaczyna się, gdy z mównicy sejmowej pada argument: „projekt popiera episkopat”, a takimi właśnie słowami Urszula Rusecka, posłanka PiS, zakończyła sejmową prezentację ustawy o zakazie handlu w niedzielę. Padały w tej dyskusji argumenty społeczne, ekonomiczne, ale równie często religijne. Niedzielne zakupy to grzech. Zgoda na nie to „zgoda na obecność pogaństwa”, jak stwierdził abp Stanisław Gądecki. Nawet bp Tadeusz Pieronek przyznał, że postrzega otwarte w niedzielę sklepy jako „pułapkę zastawioną na katolików”. Łatwiej ustawowo zlikwidować pokusę, niż przekonać wiernych, by unikali tej pułapki. Można argumentować, że zakaz niedzielnych zakupów to drobna niedogodność. Ale Kościół katolicki uznał, że po 1989 roku jest graczem, który ma pakiet kontrolny także w kwestii praw reprodukcyjnych, a to już oznacza decydowanie o najbardziej istotnych sprawach. Jeśli nie da się sprawować kontroli nad całym społeczeństwem, to przynajmniej nad klasą polityczną. Hierarchowie nie wahali się nawet sięgnąć po groźbę ekskomuniki wobec posłów popierających in vitro i prezydenta Bronisława Komorowskiego, który deklarował, że ją podpisze. Arcybiskup Henryk Hoser, który przewodniczył wówczas Zespołowi Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych, straszył, że posłowie, którzy świadomie poprą ustawy dopuszczające metodę in vitro, selekcję i mrożenie zarodków, automatycznie znajdą się poza wspólnotą Kościoła.
Wypowiedzi biskupów o wyższości prawa bożego nad stanowionym spychają na margines społeczeństwa osoby niewierzące czy obojętne religijnie. Stanowczo i bezdyskusyjnie forsuje się katolickie stanowisko w takich kwestiach jak in vitro, eutanazja, związki partnerskie czy antykoncepcja awaryjna. Dyskusja nad zaostrzeniem prawa aborcyjnego została przez wiele kobiet odebrana jako przemoc psychiczna. Zwłaszcza że argumentacja wielu posłów przypominała wymachiwanie łomem: ja jestem katolikiem i będę głosował zgodnie z moim katolickim sumieniem. Należało rozumieć, że sumienie innych jest w tej sytuacji kwestią drugorzędną.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki