Читать книгу Awaria - Joanna Wachowiak - Страница 4

1

Оглавление

Wrzask dobiega z ostatniego pokoju w północno-zachodniej części domu. Stamtąd słychać też odgłos stóp walących w podłogę i grzechot towarzyszący upadaniu jakiegoś przedmiotu.

– Co się stało?! – słychać równocześnie w dwóch innych pokojach, po czym pada komenda: – Pina, światło w całym domu!

– Okej.

Dwie pary stóp tupią po podłodze, a w następnej chwili kobieca ręka sięga do klamki drzwi na końcu korytarza, tych, na których widnieje tabliczka z napisem „UWAGA, TRWA NAGRANIE”.

– Tymek?…

Pośrodku pokoju podskakuje dryblas w samych bokserkach. Toczy zaciętą walkę z kołdrą plączącą się wokół nóg.

– Synku, co się stało? – pyta raz jeszcze pani Magda.

Obrzuca wnętrze wzrokiem: wszystko wygląda normalnie. To znaczy – normalnie jak na pokój nastolatka: na biurku stoją dwa pełne okruchów talerze i trzy brudne szklanki, na podłodze leżą hałdy ubrań, ale sufit nie zawalił się, ściany stoją, jak stały, w pokoju nie ma nikogo poza Tymkiem.

– Koszmar mu się śnił – domyśla się stojący obok pani Magdy chłopiec, z ciekawością przyglądający się dzikim podrygom.

– Koszmar! – prycha dryblas, wyplątując się wreszcie z czarno-białych zwojów kołdry. – Najgorszy koszmar to ja mam na jawie. O, to się stało, to! – Wymachuje wydobytym spod skotłowanej na podłodze pościeli podłużnym, szaroczarnym przedmiotem.

– Pokaż!

Mama powstrzymuje młodszego syna.

– Ostrożnie, Maciek. Co to jest?

On jednak nie czeka na odpowiedź Tymka: rzuca się do przodu i wyrywa mu zagadkowy przedmiot z ręki.

– Łoo, ekstra!

– Oddaj!

– Pokażcie mi to! – denerwuje się mama.

Odbiera synowi tajemniczą rzecz. Mruży oczy i wytęża wzrok, bo nie zdążyła jeszcze założyć soczewek kontaktowych, po czym krzywi się z niesmakiem: to, co trzyma w ręce, jest żylastym przedramieniem pokrytym rzadkimi włosami, wraz z dłonią uzbrojoną w długie, czarne pazury. Kończyna wygląda, jakby została oderwana od ciała: widać sterczącą z niej kość, poszarpane żyły i nieco zastygłej, brunatnej krwi. Nie jest jednak prawdziwa, wykonano ją z lekko elastycznego, gumowatego tworzywa.

– To… to coś mnie szarpało! Skórę ze mnie próbowało zedrzeć!

Pani Magda podnosi wzrok na Tymka, po czym omiata spojrzeniem podłogę. W głębi, w pobliżu nocnego stolika, znajduje to, czego szukała: pogięte szczątki metalowej skrzynki, starodawnego budzika i kilka walających się śrubek.

– Anita – stwierdza z westchnieniem.

Tymek, sapiąc ze złością, wyjmuje łapę z ręki mamy i trzema wielkimi krokami przesadza korytarz. Szarpie za klamkę, otwiera drzwi i niemal zderza się w nich z dziewczyną, która na nosie ma już okulary, choć jej ciemne włosy są jeszcze rozczochrane. Spod rozpiętej koszuli w czerwono-czarną kratę widać napis na jej bluzce: „W POWIETRZU JEST MAGIA. NAZYWA SIĘ WI-FI”.

– No i? – pyta spokojnie dziewczyna. – Zadziałało, jak widzę?

– Zobacz! – wrzeszczy Tymek i wygina goły bark. – Zobacz, jaki jestem podrapany! Odbiło ci?!

– Pokaż. – Anita wpatruje się w podtykany jej bark z przesadnym skupieniem. – Dwie płytkie ranki o długości piętnastu milimetrów. O to tyle hałasu?

Jej ironiczny ton sprawia, że Tymek robi się blady ze wściekłości.

– No, no – uspokaja go prędko mama, kładąc mu rękę na ramieniu, po czym zwraca się do córki: – Dziecko drogie, proszę, wytłumacz mi… wytłumacz mi to jakoś.

– Budzik dla opornych – wyjaśnia Anita, palcem podsuwając okulary na nosie. – Zapadka w budziku uruchamia silniczek, który wprawia w ruch łapę, doczepioną do pręta taśmą klejącą. Łapa miała zerwać z Tymka kołdrę…

– Skórę z pleców mi zdarła, a nie kołdrę!

– Tymek! – karci go mama. – Nie krzycz na siostrę. Anitko, a ty jednak przesadziłaś, nie sądzisz? Każdego przeraziłby taki widok…

– Zawału mogłem dostać! – wykrzykuje Tymek.

Dziewczyna wzrusza ramionami.


– Sama wiesz, mamo, ile czasu zajmuje Tymkowi poranne wstawanie. Potem musisz go odwozić na pociąg, a przez to ja docieram do szkoły spóźniona.

– A po co mam wstawać wcześniej, jak blokujesz łazienkę, co?

Anita ma już na to coś odpowiedzieć, ale do rozmowy włącza się Maciek.

– Super ta łapa! Skąd masz? – Podnosi odrzuconą przez Tymka kończynę i przygląda się jej z mieszaniną zachwytu i odrazy na twarzy.

– Kupiłam.

– Gdzie można takie rzeczy dostać?

– Od jednej dziewczyny kupiłam. Zostały jej fragmenty kostiumu na Halloween – niechętnie odpowiada Anita.

– Wow. Pewnie była droga?

– Taniutka. Nikt jej nie chciał. Za grosze kupiłam.

– Wspaniale – odzywa się mama. – Ale mam nadzieję, że przeprosisz brata. A w ogóle to pospieszcie się wszyscy. Tymciu, dalej, bo spóźnisz się na pociąg. Odwiozę cię na dworzec. Anita, Maciek, raz-dwa. Anitko, ty już jesteś prawie gotowa, włóż kurtkę i wyprowadź Czikę.

– Dlaczego ja? Ja byłam z nią przedwczoraj!

– A wczoraj byłam ja, a trzy dni temu ktoś inny. Nie… też ja. Idź, idź, dziecko.

– Czemu nie skonstruujesz drona do wyprowadzania psa?! – woła do siostry Maciek ze swojego pokoju. – Siedziałoby się w domu i sterowało nim zdalnie. Widziałem coś takiego w drugiej części Powrotu do przyszłości.

– Zwariowałeś?! – wydziera się Tymek. – Nie podsuwaj jej pomysłów! Jak coś takiego powstanie, od razu dzwonię do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami!

Ale tej wymiany zdań pani Magda nie chce już słyszeć. Opiera się plecami o wewnętrzną stronę drzwi swojej sypialni i zamyka oczy.

– Pina – odzywa się po chwili. – Wyłącz zbędne światła. Wyłącz wiadomości, włącz muzykę, pakiet relaksacyjny.

– Okej.

– Jaka pogoda?

– Na zewnątrz: jeden stopień w skali Celsjusza, wiatr południowo-wschodni. Wilgotność wynosi osiemdziesiąt siedem procent. Ciśnienie atmosferyczne: tysiąc pięć hektopaskali.

Gdy dokładnie czterdzieści dziewięć minut później zamykają się za nimi drzwi, ze stacji dokującej zjeżdża samojezdny odkurzacz i z szumem rusza swoją codzienną trasą, a w kuchni włącza się zmywarka. Punktualnie o siódmej trzydzieści uruchomiona zostaje pralka – program „bawełna, 40 stopni”. W bębnie znajdują się ubrania w jasnym kolorze i jedna granatowa skarpetka Maćka – druga leży pod pralką, gdzie on sam ją przypadkowo wkopnął. Szanse na to, że zostanie odnaleziona, zanim stopa Maćka urośnie o kolejny rozmiar, są bliskie zera.

Awaria

Подняться наверх