Читать книгу Umysł bez granic - Jo Boaler - Страница 4

Rozdział 1
Jak neuroplastyczność zmienia… wszystko

Оглавление

Każdy z sześciu kluczy ma potencjał do otwarcia ludzi pod wieloma aspektami. Jednak najważniejszy – i najczęściej niedostrzegany – jest chyba pierwszy z nich, wywodzący się z neuronauki o plastyczności mózgu. Część czytelników zapewne zna niektóre aspekty dowodów, jednak liczne praktyki stosowane w szkołach, na uniwersytetach i w przedsiębiorstwach opierają się na pomysłach będących przeciwieństwem tego, co podaję w tej książce. W rezultacie wyznawania poglądu o niezmienności umysłu nasz kraj (i świat) pełen jest ludzi funkcjonujących poniżej swoich możliwości, bo ograniczają ich przekonania, które można i należy zmienić.

KLUCZ DO WIEDZY NUMER 1

Za każdym razem, gdy się uczymy, mózg tworzy, wzmacnia albo łączy sieci neuronów. Musimy wykorzenić przekonanie o tym, że umiejętność uczenia się jest niezmienna, i przyjąć do wiadomości, że wszyscy znajdujemy się na drodze do rozwoju.

W części Kalifornii nazywanej kawałkiem Toskanii przeszczepionym do Stanów Zjednoczonych znajduje się willa będąca siedzibą jednego z najlepszych na świecie neurobiologów – Michaela Merzenicha. Merzenich – całkiem przypadkowo – dokonał jednego z największych odkryć naukowych naszych czasów12. W latach siedemdziesiątych wraz z zespołem za pomocą najnowszych technologii mapował mózgi małp. Tworzyli, jak to nazywał, mapy mózgu – mapy aktywności mózgowej. Była to pasjonująca i nowatorska praca. Badacze mieli nadzieję, że ich wyniki narobią szumu w świecie nauki. Tymczasem odkrycie ekipy Merzenicha nie narobiło szumu – wstrząsnęło nauką w sposób, który zrewolucjonizował nasze życie13.

Zespół z powodzeniem sporządził mapy mózgów małp, po czym odłożył je i przystąpił do innych prac. A kiedy wrócili do map mózgów, zauważyli, że naszkicowane przez nich sieci neuronów się zmieniły. Merzenich zauważył: To, co zobaczyliśmy, wprawiło nas w osłupienie. Nie mogłem tego pojąć14. W końcu naukowcy doszli do jedynego słusznego wniosku – że mózgi małp się zmieniają, i to szybko. Tak oto narodziła się neuroplastyczność.

Kiedy Merzenich opublikował wyniki swoich badań, spotkał się z negatywną reakcją kolegów po fachu. Wielu nie mogło pogodzić się z tym, że dotychczas hołdowało z gruntu błędnej idei. Część naukowców wychodziła z założenia, że mózgi są niezmienne od urodzenia, inni zaś uważali, że kończą transformację z chwilą osiągnięcia przez nas dorosłości. Dowody na to, że mózg dorosłego osobnika przeobraża się z dnia na dzień, nie mieściły im się w głowach. Teraz, 20 lat później, nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy tego, czego dowodziła neuroplastyczność, dali za wygraną.

Niestety, od setek lat szkoły, uniwersytety, przedsiębiorstwa i instytucje kulturalne żyją w przeświadczeniu, że jedni coś potrafią, a inni nie. To dlatego dzielenie początkujących studentów na grupy i uczenie ich w inny sposób miało sens. A jeśli jakiś osobnik w szkole czy w firmie nie osiągał swego potencjału, to nie z powodu złego szkolenia albo czynników środowiskowych, tylko w wyniku ograniczeń umysłu. Jednak teraz, skoro od dziesiątków lat wiemy o plastyczności mózgu, nadszedł czas, by wyplenić szkodliwe i błędne poglądy na temat uczenia się oraz potencjału.

Pobudzeni dowodami wykazującymi plastyczność mózgów u zwierząt, badacze zaczęli zgłębiać możliwości zmian mózgu ludzkiego. Jedne z bardziej frapujących badań z tamtych czasów pochodziły z Londynu – miasta, w którym po raz pierwszy pracowałam jako wykładowca uniwersytecki. Pełen milionów mieszkańców i turystów Londyn należy do najbardziej dynamicznych miast na świecie. Dowolnego dnia zobaczycie tam czarne taksówki krążące tysiącami obwodnic, ulic i uliczek. Kierowcy tych kultowych taksówek utrzymują najwyższy zawodowy standard. Londyńczycy wiedzą, że jeśli wsiądą do czarnej taksówki i każą się zawieźć pod adres, którego taksówkarz nie zna, to powinni zgłosić ten fakt kierownictwu firmy taksówkarskiej.

Znajomość wszystkich londyńskich ulic to wyczyn nie lada, kierowcy muszą się więc nieźle napocić, by to opanować. Przyjęcie do grona kierowców czarnych taksówek wymaga przynajmniej czterech lat nauki. Taksówkarz, który mnie wiózł ostatnim razem, powiedział, że on uczył się siedem lat. Przez ten czas kandydat musi zapamiętać każdą z 25 tysięcy ulic i każdy z 20 tysięcy punktów orientacyjnych w promieniu 10 kilometrów od położonej centralnie stacji metra Charing Cross oraz każde z połączeń między nimi. Tego nie da się zrobić jedynie za pomocą wkuwania na pamięć – kierowcy przejeżdżają tymi ulicami i poznają je, podobnie jak punkty orientacyjne i połączenia, by móc je zapamiętać. Okres szkolenia kończy się egzaminem, a test nosi jakże stosowną nazwę Wiedza. Przeciętnie udaje się go zdać za dwunastym podejściem.

Zakres wiedzy i skupienie wymagane podczas szkolenia na kierowcę czarnej taksówki zwróciły uwagę naukowców, którzy postanowili przebadać mózgi tych kierowców przed nauką i po jej zakończeniu. Ich badania wykazały, że po okresie intensywnego szkolenia przestrzennego hipokampy mózgów kandydatów na taksówkarzy wyraźnie się zwiększyły15. Badanie to jest ważne z wielu powodów. Po pierwsze, przeprowadzono je na dorosłych w bardzo różnym wieku i u wszystkich zaobserwowano znaczne zwiększenie i zmiany mózgu. Po drugie, obszar mózgu, który rósł (hipokamp) odgrywa rolę we wszelkich formach myślenia przestrzennego i matematycznego. Badacze odkryli również, że po przejściu na emeryturę u tych taksówkarzy hipokamp z powrotem się kurczył – nie z powodu starości, tylko na skutek nieużywania16. Świat nauki był zaszokowany tym stopniem plastyczności mózgu oraz głębią zmian. Kiedy dorosły uczył się i szkolił, jego mózg rozwijał – dosłownie – nowe połączenia i sieci nerwowe, które zanikały z chwilą, gdy przestawały być potrzebne.

Początek tych odkryć przypada na pierwszą dekadę XXI wieku. Mniej więcej w tym samym czasie świat medyczny ujawniał kolejne fakty na polu neuroplastyczności. Cameron Mott, dziewięciolatka, cierpiała na rzadkie schorzenie wywołujące groźne dla życia ataki. Lekarze zdecydowali się na rewolucyjną operację i usunęli całą lewą półkulę jej mózgu. Spodziewali się, że Cameron będzie sparaliżowana przez długie lata, a może dożywotnio, skoro to mózg kontroluje ruch fizyczny. Tymczasem po operacji wpadli w osłupienie, gdy dziewczynka zaczęła się ruszać w nieprzewidywalny sposób. Nasuwał się tylko jeden wniosek – że prawa strona mózgu wytwarzała nową sieć połączeń nerwowych, by mogła przejąć funkcje lewej strony mózgu17, a rozwój ten przebiegał w tempie niewyobrażalnym dla badaczy.

Od tamtej pory także innym dzieciom usunięto połowę mózgu. Christina Santhouse miała osiem lat, gdy operację taką przeprowadził na niej neurochirurg Ben Carson, który później ubiegał się o prezydenturę. Christina z wyróżnieniem skończyła liceum, następnie studia, a wreszcie obroniła pracę magisterską. Obecnie jest logopedą.

Dysponujemy najrozmaitszymi dowodami, od neuronauki po zwykłą medycynę, że mózgi podlegają niestannemu rozwojowi i zmianom. Budząc się, każdego dnia mamy mózg w innym stanie niż dzień wcześniej. W kolejnych rozdziałach dowiecie się, jak przez całe życie można maksymalizować rozwój mózgu oraz połączeń nerwowych.

Kilka lat temu zaprosiliśmy 84 gimnazjalistów na osiemnastodniowe kolonie matematyczne na terenie Uniwersytetu Stanforda. Pod względem osiągnięć i poglądów byli to typowi uczniowie. Pierwszego dnia każdy z tych 84 gimnazjalistów powiedział badaczom, że nie ma głowy do matematyki. I każdy też wskazał jednego ucznia ze swojej klasy, którego uważał za umysł ścisły. Nic dziwnego, przeważnie chodziło o ucznia, który najszybciej odpowiadał na pytania.

Pracowaliśmy z tymi dziećmi, by zmienić ich szkodliwe przekonania. Przed przyjazdem do nas każdy uczeń zrobił sprawdzian z matematyki u siebie w szkole. Na koniec obozu, osiemnaście dni później, daliśmy im ten sam test. Wszyscy się poprawili, przeciętnie o 50 procent, co odpowiada dwóm latom i siedmiu miesiącom nauki w szkole. Te niesamowite rezultaty dostarczyły kolejnego dowodu na to, jak wielki jest potencjał mózgu dotyczący nauki, kiedy dostanie właściwy przekaz i zostanie poddany odpowiednim metodom szkolenia.

Gdy wraz z nauczycielami pracowałam nad wykorzenieniem z uczniów negatywnych przekonań, pokazywaliśmy zdjęcia mózgu Cameron, tylko jednej półkuli, i opowiadaliśmy im o operacji usunięcia połowy tego narządu. Potem opisywaliśmy jej rekonwalescencję i szok lekarzy na widok wyników. Historia Cameron zainspirowała naszych gimnazjalistów. Gdy pracowali przez kolejne dwa tygodnie, często słyszałam, jak mówili kolegom: Skoro ta dziewczyna z połową mózgu potrafi to zrobić, to wiem, że ja też dam radę!.

Tak wielu ludzi hołduje szkodliwym przekonaniom, jakoby ich umysły nie nadawały się do matematyki, nauk przyrodniczych, humanistycznych, plastyki czy innych dziedzin. Kiedy więc napotykają trudności, nie wysilają mózgu, by się czegoś nauczyć, tylko uznają, że to nie jest dla nich. Tyle że nikt się nie rodzi z mózgiem nastawionym na konkretny przedmiot. Każdy sam musi sobie rozwinąć niezbędne sieci neuronów.

Naukowcy wiedzą już, że kiedy się czegoś uczymy, rozwijamy mózg na trzy sposoby. Pierwszy to tworzenie nowych sieci neuronów. Z początku sieci te są delikatne i cienkie, ale rosną, w miarę jak zgłębiamy temat. Drugim sposobem jest wzmacnianie sieci już istniejących, trzecim zaś – tworzenie połączeń między sieciami dotychczas niepowiązanymi.


Te trzy formy rozwoju mózgu występują w trakcie uczenia się, a procesy tworzenia i wzmacniania sieci są źródłem naszych sukcesów w matematyce, historii, przyrodzie, plastyce, muzyce czy w innych przedsięwzięciach. My nie rodzimy się z tymi sieciami neuronów, one rozwijają się w trakcie nauki, a im trudniej to przychodzi, tym lepiej się nauczymy i rozwój mózgu będzie większy, co wykażę w kolejnych rozdziałach. W gruncie rzeczy struktura naszych mózgów zmienia się z każdą aktywnością, którą podejmujemy, w taki sposób dostosowując sieci neuronów, by jak najlepiej odpowiadały czekającym nas zadaniom18.

Przekaz o niezmienności mózgu

Wyobraźmy sobie, jak transformatywna może być ta wiedza dla milionów dzieci oraz dorosłych, którzy uznali, że nie są w stanie czegoś się nauczyć… a także dla nauczycieli oraz szefów, patrzących, jak ludzie szamoczą się, przegrywają i dochodzą do wniosku, że nigdy im się nie uda. Jak wielu z nas wierzy albo usłyszało od nauczycieli, że nie jesteśmy zdolni opanować wiedzy z jakiegoś tematu. Nauczyciele nie przekazują nam tego, ponieważ są okrutni – postrzegają swoją rolę jako przewodników doradzających uczniom, co mają, a czego nie powinni uprawiać bądź studiować.

Inni przekazują tę informację jako pociechę. Tragedia polega na tym, że słowa: Nie przejmuj się, jeśli matematyka nie jest dla ciebie, to powszechny refren, który słyszą dziewczęta. Inni uczniowie dostają ten przekaz poprzez błędne i przestarzałe metody nauczania, takie jak dzielenie małych dzieci na grupy według zdolności albo przykładanie znaczenia do szybkości uczenia się. Bez względu na to, czy wynika to z systemu kształcenia, czy pada w rozmowach z nauczycielami, zbyt wielu z nas wmówiono, że nie jesteśmy w stanie czegoś się nauczyć. A tym, którym ta straszliwa idea na dobre zagości w głowie, procesy nauki oraz procesy poznawcze gruntownie się zmieniają.

Jennifer Brich jest kierowniczką pracowni matematycznej na Kalifornijskim Uniwersytecie Stanowym San Marcos. Wykłada matematykę oraz kieruje całym centrum. Jennifer ciężko pracuje nad wyrugowaniem szkodliwych przekonań studentów na temat matematyki oraz ich mózgów – pod tym względem należy do wyjątków wśród wykładowców uniwersyteckich. Kiedyś myślała, że: Ludzie rodzą się z konkretnymi uzdolnieniami, których ty akurat nie masz. Potem jednak poznała wyniki badań nad rozwojem i zmianami mózgu. Teraz wykłada na temat rozwoju mózgu nie tylko studentom, lecz także magistrantom prowadzącym własne zajęcia. Nauczanie nowej nauki nie jest łatwe i Jennifer wyznała mi, że spotyka się z wieloma negatywnymi reakcjami wśród ludzi, którzy chcą wierzyć, iż jedni urodzili się ze zdolnościami matematycznymi, inni zaś ich nie mają.

Kilka tygodni temu przeglądała w gabinecie pocztę elektroniczną, gdy usłyszała płacz dochodzący z sąsiedniego pokoju. Opowiedziała mi, że zaczęła słuchać, co tam się dzieje, a wtedy padły słowa: Nic się nie martw. Jesteś kobietą. Mózgi kobiet różnią się od mózgów mężczyzn, dlatego masz prawo nie chwytać tego w lot, a nawet w ogóle tego nie zrozumieć.

Przerażona Jennifer zebrała się na odwagę i zapukała do drzwi tego sąsiedniego gabinetu. Zajrzała do środka i poprosiła o rozmowę z siedzącym tam wykładowcą. Wdała się z nim w dyskusję na temat błędnych przekonań, które wpaja studentkom. On jednak bardzo się tym zdenerwował i doniósł na nią kierownikowi katedry wydziału. Na szczęście kierownikiem okazała się kobieta, która także uważała słowa wykładowcy za niewłaściwe i stanęła po stronie Jennifer.

Jennifer stawia czoło mylnym poglądom na temat matematyki i uczenia się – i jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Niedawno opowiedziała mi o traumatycznym doświadczeniu z profesorem usiłującym zniechęcić ją na studiach magisterskich.

Kończyłam pierwszy rok studiów doktoranckich. Zaczęłam zbierać materiały do pracy doktorskiej. Szło mi znakomicie, ciężko pracowałam, dostawałam dobre stopnie. Duże wyzwanie stanowiły zajęcia z topologii, ale harowałam solidnie i na egzaminie poszło mi znakomicie. Byłam z siebie naprawdę dumna. Kiedy oddano testy, okazało się, że uzyskałam 98 procent, wynik niemal idealny. Byłam taka szczęśliwa, dopóki nie zajrzałam na ostatnią stronę testu, gdzie znalazłam notatkę od profesora, który chciał mnie widzieć po zajęciach. Pomyślałam: No cóż, pewnie też jest cały zachwycony. Czułam się taka szczęśliwa i dumna z siebie.

Kiedy usiadłam w jego gabinecie, zaczął rozmowę o tym, dlaczego nie nadaję się do matematyki. Chciał wiedzieć, czy dlatego poszło mi tak dobrze, że ściągałam albo miałam gotowca. W gruncie rzeczy oznajmił mi, że jego zdaniem nie jestem matematyczką, że nie powinnam opierać na tym przyszłości i zachęcał mnie do rozważenia zmiany zawodu.

Odparłam, że latem zaczynam pisanie pracy doktorskiej, i podałam mu średnią moich stopni. Wyciągnął więc arkusz ocen i zobaczył, że mam za sobą licencjat i magisterium. Popatrzył na moje stopnie, przez cały czas sugerując, że nie zdobyłam tych ocen własną pracą. Zdenerwowałam się, bo szanowałam tego człowieka i ceniłam jego mądrość; był powszechnie znany na wydziale matematyki i cieszył się szacunkiem. Większość studentów go uwielbiała. Potem siedziałam w samochodzie, zapłakana. Tak mnie zirytował, że ryczałam jak bóbr.

Zadzwoniłam do mamy, która jest nauczycielką. Gdy opowiedziałam jej o tej rozmowie, zezłościła się. Poradziła, żebym zastanowiła się, kto jest dobry z matematyki i dlaczego. Sprawiła, że wtedy zaczęłam myśleć o tych innych rzeczach. Chyba zasadziła pierwsze nasiono, które pomogło mi zrozumieć, czym jest nastawienie na rozwój. W rezultacie górę wzięły zajadłość i zadziorność, które zmotywowały mnie do jeszcze lepszych osiągnięć na tym kursie i w całej karierze. A kiedy odbierałam na scenie dyplom, nie omieszkałam posłać tamtemu wykładowcy szerokiego uśmiechu.

Ta opowieść Jennifer traktuje o człowieku – wykładowcy mającym wpływ na życie studentów i wierzącym w to, że tylko niektórzy nadają się do matematyki. Smutne to, ale ów profesor nie jest osamotniony w niesłusznych poglądach. Zwłaszcza w kulturze świata Zachodu panuje głęboko zakorzenione przeświadczenie, wszechobecne w każdej dziedzinie i w każdym zawodzie, że tylko niektórym pisany jest sukces. Większości z nas powtarzano to zdanie tak często, aż w nie uwierzyliśmy. A kiedy ludzie uwierzą, że tylko wybrańcy są zdolni do rzeczy wielkich, wpływa to na całe ich życie i powstrzymuje przed szukaniem tego, co da im satysfakcję. Wiara w to, że sukces osiągają jedynie nieliczni, jest podstępna, szkodliwa i uniemożliwia nam osiągnięcie pełnego potencjału.

Nauczyciele i laicy wmawiający innym, że nie są zdolni nauczyć się tego czy owego, robią tak, ponieważ nie znają albo nie przyjmują do wiadomości nowych dowodów naukowych. Najczęściej są to wykładowcy i nauczyciele przedmiotów ścisłych (przyrody, technologii, inżynierii oraz matematyki), do czego jeszcze wrócę. Według mnie są oni uwięzieni w reżimie niezmienności mózgu. Nic dziwnego, że tak wiele osób tkwi w tym mylnym przeświadczeniu. Pokazująca rozwój mózgu neuronauka doczekała się uznania dopiero jakieś 20 lat temu; wcześniej uważano, że każdy rodzi się z ukształtowanym mózgiem, który się nigdy nie zmienia. Wielu nauczycieli i wykładowców tkwiących w tym przekonaniu w ogóle nie zna wspomnianych wcześniej dowodów naukowych. Uniwersyteckie systemy nagród polegają na tym, że wykładowców ceni się za publikacje w czasopismach naukowych, a nie za pisanie książek (takich jak ta), w których dzielą się dowodami z szerokim gronem odbiorców. Oznacza to, że najważniejsze dowody są zamknięte w pismach naukowych, do których dostęp przeważnie jest płatny, i nie docierają do ludzi, którym są potrzebne – w tym przypadku dydaktyków, dyrektorów oraz rodziców.

Zmiana wyobrażeń i mózgów

Brak możliwości uzyskania istotnej wiedzy przez ludzi, którzy jej potrzebują, skłonił Cathy Williams i mnie do założenia youcubed. To centrum na Stanfordzie oraz strona internetowa (youcubed.org), których zadaniem jest dostarczanie dowodów naukowych na temat uczenia się tym, którzy ich potrzebują – zwłaszcza nauczycielom i rodzicom. Wkroczyliśmy w nową epokę, obecnie wielu neurobiologów i lekarzy pisze książki i występuje na otwartych konferencjach naukowych, by dostarczyć społeczeństwu nowych informacji. Do grona tych, którzy zasłużyli się w zmianie wyobrażeń oraz rozpowszechnianiu wyników nowych i ważnych badań mózgu, należy Norman Doidge.

Doidge jest lekarzem, autorem niesamowitej publikacji The Brain That Changes Itself: Stories of Personal Triumph from the Frontiers of Brain Science (Mózg, który sam się zmienia – relacje z moich sukcesów na polu badania mózgu). Tytuł dokładnie opisuje treść książki, pełnej inspirujących przykładów ludzi z poważanymi zaburzeniami procesów poznawczych albo schorzeniami takimi jak udar, którzy – choć spisani na straty przez pedagogów i lekarzy – po przejściu ćwiczenia mózgu wrócili do pełnej sprawności. Doidge obala wiele błędnych przekonań, na przykład takie, że mózg jest poszufladkowany na części, które nie komunikują się i nie współpracują, a zwłaszcza pomysł, jakoby mózg się nie zmieniał. Opisuje „średniowieczne” poglądy o rzekomej niezmienności mózgu i nie dziwi się, że ludzie tak wolno pojmują plastyczność tego narządu – jego zdaniem wymagać to będzie „intelektualnej rewolucji”19. Zgadzam się z nim, ponieważ wykładając od kilku lat nową naukę o mózgu, poznałam wielu ludzi, którzy nie zamierzają porzucić niesłusznych poglądów na temat mózgu i potencjału człowieka.

Znakomita większość szkół wciąż tkwi w reżimie niezmienności mózgu. Zasady szkolnictwa wypracowywano latami i bardzo trudno je zrewolucjonizować. Jedną z bardziej popularnych jest grupowanie – system łączenia uczniów w zespoły oparte na rzekomych zdolnościach i kształcenie ich w tych właśnie grupach. Brytyjskie badania wykazały, że 88 procent uczniów przypisanych do konkretnych grup w wieku czterech lat pozostaje w nich aż do zakończenia nauki w szkole20. Przerażające to, ale wcale mnie nie dziwi. Gdy uczniowie już na wstępie dowiadują się, że trafiają do grupy dla niezdolnych, ich późniejsze dokonania są samospełniającą się przepowiednią.

Podobnie jest z nauczycielami – kiedy dowiadują się, do której grupy trafiają dani uczniowie, traktują ich inaczej; specjalnie bądź podświadomie. Zbliżone rezultaty dało badanie dwunastu tysięcy dzieci, od przedszkolaków do uczniów trzeciej klasy, podchodzących z dwóch tysięcy stu szkół w Stanach Zjednoczonych21. Nikt z tych, którzy zaczęli w grupie dla najgorzej czytających, nie dogonił rówieśników z najwyższej grupy. Polityka dzielenia uczniów na grupy pod względem ich rzekomych zdolności dałaby się obronić, gdyby skutkowała poprawą wyników dzieci podobno najsłabszych, średniaków oraz najlepszych – niestety tak nie jest.

Badania dzielenia dzieci na grupy w zależności od umiejętności czytania wykazały, że szkoły stosujące taką segregację prawie zawsze osiągają gorszą średnią wyników niż te, które tego nie robią22. Tak samo jest z matematyką. Porównałam wyniki uczniów w matematyce w gimnazjach i liceach z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych – na obu poziomach nauczania i w obu krajach szkoły uczące dzieci razem, bez dzielenia ich na mniej lub bardziej zdolnych, okazały się lepsze od tych, które stosowały podział według poziomu umiejętności23.

San Francisco Unified to duży i zróżnicowany miejski okręg szkolny, w którym rada szkoły jednomyślnie przegłosowała likwidację zaawansowanych grup aż do jedenastej klasy. Wywołało to wiele kontrowersji oraz sprzeciw ze strony rodziców, ale po dwóch latach, kiedy wszyscy uczniowie przez kolejne dziesięć klas realizowali ten sam program z matematyki, liczba oblewających algebrę spadła z 40 do 8 procent, a odsetek uczniów, którzy w jedenastej klasie wybrali grupę dla zaawansowanych, wzrósł o jedną trzecią24.

Trudno wyobrazić sobie, by praktyka nauczania wykładowców w tym okręgu poprawiła się w ciągu dwóch lat, natomiast zmieniły się możliwości nauki zaproponowane uczniom oraz sposób, w jaki zaczęli myśleć o sobie. Wszyscy uczniowie, a nie tylko wybrańcy, przerabiali program dla zaawansowanych, co przełożyło się na ich doskonałe wyniki. Międzynarodowe badania prowadzone na całym świecie pokazują, że największe sukcesy osiągają kraje, które dzielą uczniów na grupy najrzadziej i najpóźniej w trakcie nauki. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, dwa kraje, w których mieszkałam i pracowałam, w dzieleniu uczniów według zdolności mają jeden z najwyższych współczynników na świecie.

Nikt nie wie, czego dzieci są w stanie się nauczyć, należy więc poważnie przemyśleć szkolne praktyki ograniczające uczniom możliwości nauki. Kimś, kto moim zdaniem najlepiej ilustruje konieczność zmiany oczekiwań, jakie stawiamy małym dzieciom, jest Nicholas Letchford. Nicholas urodził się w Australii. Kiedy był w pierwszej klasie, jego rodzicom oświadczono, że syn ma problemy z nauką oraz bardzo niskie IQ. Na jednym z pierwszych spotkań z nauczycielami jego matka usłyszała, że od dwudziestu lat nie trafił im się równie zły uczeń. Nicholas nie potrafił się skupić, nie kojarzył faktów, miał trudności z czytaniem i pisaniem. Jednakże matka, Lois, nie uwierzyła, że syn nie jest w stanie niczego opanować, więc poświęciła kilka lat, by uczyć go, jak ma się skupiać, kojarzyć, czytać i pisać. Ważną datą dla Lois Letchford okazał się rok 2018, kiedy to opublikowała książkę opisującą jej pracę z Nicholasem, zatytułowaną Reversed (Odwrócony)25; w tym samym roku Nicholas obronił na Oksfordzie doktorat z matematyki stosowanej.

Badania naukowe już dawno obaliły model niezmiennego mózgu, który jednak w szkolnictwie panuje niepodzielnie, wraz z wiarą w niezdolność do nauki. Dopóki szkoły, uniwersytety i rodzice będą głosić, że mózg nigdy się nie zmienia, uczniowie w każdym wieku będą rezygnowali z nauki przedmiotów, w których mogliby osiągać znakomite wyniki i z których czerpaliby wiele radości.

Nowe badania naukowe mózgu, pokazujące, że mamy nieograniczony potencjał, dla wielu ludzi są transformatywne – w tym dla tych, u których stwierdzono zaburzenia uczenia się. Mówię o osobach, które od urodzenia albo w wyniku chorób czy wypadków mają fizyczne deformacje mózgu utrudniające proces uczenia się. Od wielu lat szkoły tradycyjnie kierują takich uczniów do klas o niższym poziomie nauczania, gdzie pracuje się nad ich defektami.

Zupełnie odmiennie podchodzi do tego Barbara Arrowsmith-Young. Miałam szczęście poznać ją podczas niedawnej wizyty w Toronto, gdzie zwiedziłam jedną z założonych przez nią niesamowitych szkół Arrowsmith. Będąc z nią, nie sposób nie zauważyć, że jest siłą, z którą należy się liczyć; nie tylko z pasją dzieli się wiedzą na temat mózgu i tego, jak go rozwijamy – używa jej też do jego zmieniania, poprzez selektywny trening, sieci neuronów osób, u których stwierdzono konieczność edukacji specjalnej.

Barbara należy do osób, u których zdiagnozowano poważne problemy z przyswajaniem wiedzy. Kiedy dorastała w Toronto w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, ona i jej rodzina wiedzieli, że w pewnych dziedzinach jest wybitna, a jednak mówiono im, że w innych jest opóźniona. Miała kłopoty z wymawianiem słów i nie wykazywała inteligencji przestrzennej. Nie kojarzyła związków przyczynowo-skutkowych i zmieniała kolejność liter. Rozumiała słowa: matka i córka, ale wyrażenia: córka matki już nie pojmowała26. Na szczęście miała niezwykłą pamięć, dzięki czemu zdołała ukończyć szkołę, ukrywając swoje niedostatki.

Gdy dorosła, jej ułomność sprawiła, że zajęła się badaniem rozwoju u dzieci i natknęła się na prace Aleksandra Lurii, rosyjskiego neuropsychologa, piszącego o ludziach, którzy po udarze mają trudności z gramatyką, logiką czy podawaniem czasu. Luria pracował z wieloma ofiarami urazów mózgu i przedstawił dogłębną analizę funkcjonowania różnych obszarów mózgu oraz opracował cały wachlarz testów neuropsychologicznych. Przeczytawszy jego dzieła, Barbara uświadomiła sobie, że ona również doznała urazu mózgu, po czym wpadła w depresję i nawet myślała o samobójstwie. Wtedy jednak natknęła się na pierwszą pracę o neuroplastyczności, z której dowiedziała się, że konkretne rodzaje działalności powodują rozwój mózgu. Miesiącami dokładnie pracowała nad tym, w czym – jak wiedziała – była najsłabsza. Własnoręcznie wykonała setki kartek z tarczami zegarków i ślęczała nad nimi tak długo, aż podawała czas szybciej niż „normalni” ludzie. Zauważyła też, że coraz lepiej rozumie treści symboliczne, i po raz pierwszy zaczęła pojmować gramatykę, matematykę i logikę.

Obecnie Barbara prowadzi szkoły i programy zapewniające trening mózgu osobom, u których zdiagnozowano problemy z przyswajaniem wiedzy. Rozmawiając z nią, nie mogłam uwierzyć, że sama była kiedyś tak poważnie upośledzona, ponieważ komunikuje się i myśli wręcz nadzwyczajnie. Barbara opracowała ponad 40 godzin testów, które rozpoznają silne i słabe strony umysłów uczniów, oraz wiele ukierunkowanych ćwiczeń poznawczych, umożliwiających uczniom rozwijanie sieci neuronów w mózgu. Ci, którzy przychodzą do jej szkół Arrowsmith z poważnymi upośledzeniami, opuszczają je całkiem zdrowi.

Podczas pierwszej wizyty w jednej z jej szkół Arrowsmith zobaczyłam uczniów siedzących przed ekranami komputerów i w skupieniu ślęczących nad zadaniami poznawczymi. Spytałam Barbarę, czy robią to z przyjemnością, na co odparła, że są zmotywowani, bo bardzo szybko widzą efekty programu. Ci uczniowie, z którymi rozmawiałam, mówili mi mniej więcej to samo – że odkąd dostali te zadania poznawcze, poczuli, że „mgła się rozwiała” i że nareszcie potrafią wyłowić sens otaczającego ich świata. Podczas drugiej wizyty w szkole Arrowsmith rozmawiałam z dorosłymi biorącymi udział w tym programie.

Shannon, młoda prawniczka, przejęła się, kiedy skrytykowano ją za zbyt długie przedstawianie wyników pracy, ponieważ prawnikom zwykle płaci się od godziny. Skierowano ją do Arrowsmith, a ona postanowiła zapisać się na kurs letni. Kiedy ją poznałam, brała udział w programie od kilku tygodni, ale powiedziała mi, że już teraz czuje, jak zmieniło to jej życie. Nie tylko myślała bardziej wydajnie, ale też kojarzyła fakty, których wcześniej nie była w stanie połączyć. Dostrzegała też sens w wydarzeniach z przeszłości, mimo że wówczas żadnego sensu dla niej nie miały. Podobnie jak inni, ona także mówiła o tym, że w jej umyśle „mgła się rozwiała”; wyznała, że w towarzystwie czuła się jak piąte koło u wozu, a teraz „wszystko jest jasne” i może spokojnie brać udział w rozmowach.

Barbara nie tylko proponuje treningi mózgu uczniom, którzy przyjadą do Toronto i zapiszą się do jej szkoły; opracowała też program dla pedagogów, którzy opanowawszy go, mogą się nim posługiwać w swoich szkołach. Część uczniów przerabia program przez kilka miesięcy, inni przez kilka lat, a teraz przygotowuje się nowy program dla uczniów pragnących się szkolić na odległość. Jeśli chodzi o podejście do treningu mózgu, Barbara jest najlepsza na świecie. Jak wielu innowatorów, spotyka się z krytyką ludzi, którzy nie uznają neuroplastyczności ani pomysłu, że mózg można ćwiczyć i rozwijać, a mimo to nadal walczy o prawa uczniów, którym wmówiono, że coś z nimi jest nie tak.

Większość uczniów trafiających do Arrowsmith wcześniej to słyszała, a wielu z nich zostało odrzuconych przez system szkolnictwa. Z Arrowsmith wychodzą jednak odmienieni. Moje wizyty w szkole zaowocowały między innymi tym, że postanowiłam szerzyć wiedzę o korzyściach z treningu mózgu oraz upowszechniać metody Arrowsmith wśród armii nauczycieli i rodziców obserwujących youcubed (którzy nazywają siebie youcuberami). Jak wspomniałam, kształcenie specjalne w szkołach polega na uchwyceniu słabych stron ucznia i obchodzeniu ich – w gruncie rzeczy na uczeniu tego, w czym są mocni. Podejście Arrowsmith jest dokładnie odwrotne. Nauczyciele starają się znaleźć słabe strony mózgu, po czym kierują naukę właśnie do nich – budując sieci neuronów i powiązania, których potrzebuje dany uczeń. Mam nadzieję, że wszyscy uczniowie z dysleksją zostaną poddani treningowi mózgu, uwolnieni od etykietek i ograniczeń, z którymi przyszło im żyć, i przepełnieni nadzieją zrodzoną z transformacji mózgu.

Wiele niezwykłych osób zostało spisanych na straty, a jednak zdołało wybić się w przedmiotach, które im odradzano. U Dylan Lynn stwierdzono dyskalkulię, defekt mózgu utrudniający naukę matematyki. Dylan jednak nie przyjmowała do wiadomości, że nie opanuje matematyki, poszła więc na studia i zrobiła dyplom ze statystyki. Udało jej się, bo nie słuchała tych, którzy radzili, by dała sobie spokój z matematyką – i wymyśliła własne podejście do tego przedmiotu. Obecnie Dylan współpracuje z Katherine Lewis, wykładowcą na Uniwersytecie Waszyngtońskim, gdzie opowiada swoją historię, by zainspirować studentów, którym wmawiano, że nie będą w stanie osiągnąć wymarzonych celów27.

Najwyższy czas uświadomić sobie, że nie możemy szufladkować dzieci i obniżać oczekiwań wobec nich. To prawda, i żadne zdiagnozowane trudności z przyswajaniem wiedzy tego nie zmienią. Z tej książki dowiadujemy się, że najbardziej godnymi uwagi cechami naszych mózgów są ich zdolności adaptacyjne oraz potencjał do rozwoju.

Pominąwszy dzieci z autentycznymi trudnościami w przyswajaniu wiedzy, wielu innym uczniom wmawia się, że cierpią na zaburzenia uczenia się, mimo że wcale tak nie jest… Dotyczy to zwłaszcza matematyki. Nauczyciele na całym świecie od dziesięcioleci wyłapują uczniów gorzej zapamiętujących rzeczy związane z matematyką niż reszta klasy, po czym stwierdzają u nich wady rozwojowe albo zaburzenia.

Badanie przeprowadzone przez neurobiologia Teresę Iuculano i jej kolegów ze Stanford School of Medicine doskonale pokazuje potencjał mózgu dziecka do zmian i rozwoju, jak również zagrożenia związane z błędną oceną możliwości uczniów28. Badaniu poddano dzieci z dwóch grup – w jednej były te, u których zdiagnozowano kłopoty z przyswajaniem wiedzy matematycznej, druga zaś składała się z uczniów osiągających normalne wyniki. Mózgi dzieci zobrazowano metodą rezonansu magnetycznego, w czasie gdy odrabiały zadania z matematyki. Stwierdzono istotną różnicę – i tutaj robi się ciekawie. Otóż różnica ta polegała na tym, że podczas nauki matematyki u dzieci ze stwierdzonymi zaburzeniami pracowało więcej regionów mózgu.

Wynik ten jest sprzeczny z tym, co podpowiada intuicja, bo wiele osób uważa, że w głowach dzieci specjalnej troski zachodzi mniej procesów, a nie więcej. Tyle że nie chcemy, żeby cały mózg pracował jak szalony, kiedy odrabiamy matematykę; działać powinno kilka wybranych obszarów. Zgłębiając temat, badacze zastosowali w obu grupach nauczanie indywidualne – u dzieci „normalnych” i u „opóźnionych”. Gdy ośmiotygodniowe korepetycje dobiegły końca, obie grupy uczniów nie tylko uzyskały identyczne wyniki, ale też pracowały u nich te same obszary mózgu.

Jest to jedno z wielu ważnych badań pokazujących, że w krótkim czasie – takie doświadczenia często trwają osiem tygodni – można całkowicie zmienić mózg i jego „okablowanie”. W tym badaniu uczniowie mający problemy z nauką rozwinęli mózgi na tyle, że byli w stanie funkcjonować tak samo jak ci „normalni”. Miejmy nadzieję, że po powrocie do szkół zdjęto z nich łatki matematycznie niesprawnych. Wyobraźmy sobie, jak istotny wpływ miałaby ta zmiana na te młode dzieci – zarówno w szkole, jak i w życiu.

Uczniowie celujący

Znaczenie wiedzy o rozwoju mózgu nie ogranicza się do osób, u których zdiagnozowano trudności w uczeniu się – obejmuje całe spektrum uczniów, od najgorszych do najlepszych. Na Stanford trafiają ci, którzy odnieśli sukces – w szkołach często dostawali same szóstki. Kiedy jednak na pierwszym roku matematyki (albo innego kierunku) napotykają trudności, wielu dochodzi do wniosku, że nie nadaje się do tego przedmiotu, i rezygnuje.

Jak wspomniałam, w ostatnich latach staram się obalić takie poglądy, prowadząc wykłady pod tytułem Jak się uczyć matematyki. Zajęcia łączą pozytywne zdobycze neuronauki na temat uczenia się z nowym sposobem postrzegania i doświadczania matematyki. Prowadzenie tych zajęć otworzyło mi oczy. Spotkałam mnóstwo wrażliwych studentów, aż nazbyt skłonnych uwierzyć, że nie nadają się do przedmiotów z zakresu nauk ścisłych. Niestety, są to głównie kobiety oraz kolorowi. Nietrudno zrozumieć, dlaczego te grupy są bardziej wrażliwe niż biali mężczyźni. Stereotypy związane z płcią i kolorem skóry są w naszym społeczeństwie głęboko zakorzenione, a przekaz brzmi tak, że nauki ścisłe nie są dla kobiet ani dla kolorowych.

Doskonale pokazało to badanie opublikowane w opiniotwórczym magazynie „Science”29. Sarah-Jane Leslie, Andrei Cimpian i ich koledzy przepytali wykładowców uniwersyteckich z różnych dziedzin, by sprawdzić, na ile rozpowszechniona jest teoria talentu – głosząca, że osiągnięcie sukcesu na danym polu wymaga szczególnych umiejętności. Wyniki okazały się szokujące. Otóż im bardziej powszechna była teoria talentu w danej dziedzinie akademickiej, tym mniej kobiet i osób kolorowych studiowało ów przedmiot. Prawidłowość ta dotyczyła wszystkich 30 dziedzin, które zbadali. Poniższy wykres ilustruje odkryte przez badaczy zależności; górny (A) obejmuje przyrodę oraz nauki techniczne, dolny (B) pokazuje przedmioty humanistyczne i artystyczne.

Na widok takich danych zawsze zadaję pytanie: skoro teoria talentu czyni tyle szkód dorosłym, to jakie skutki wywiera u małych dzieci?

Teoria talentu jest nie tylko niesłuszna i szkodliwa, ale też rasistowska i seksistowska. Mamy rozmaite dowody świadczące o tym, że ci, którzy wierzą w niezmienność mózgu i talent, wierzą również, że chłopcy, mężczyźni oraz pewne rasy są utalentowane, a dziewczęta, kobiety i inne rasy nie mają takich talentów.


Ciekawe dowody, które pokazują to jak na dłoni, zebrał Seth Stephens-Davidowitz. Skorzystał z wyszukiwarki internetowej. Odkrył coś bardzo interesującego, ale i niepokojącego. Otóż po frazie: Czy mój syn jest… najczęściej wpisywane słowo brzmi: utalentowany. Stwierdził też, że rodzice 2,5 raza częściej wpisują: Czy mój syn jest utalentowany? niż Czy moja córka jest utalentowana? A przecież małe dzieci obu płci mają taki sam potencjał.

Smutne to, ale problem nie ogranicza się do rodziców. Daniel Storage wraz z kolegami z zespołu przeanalizował anonimowe recenzje na stronie RateMyProfessors.com i stwierdził, że studenci dwukrotnie częściej przypisują błyskotliwość wykładowcom niż wykładowczyniom, a geniuszami trzy razy częściej nazywają wykładowców płci męskiej niż żeńskiej30. Te, a także inne badania pokazują, że koncepcje talentu oraz genialności są ściśle połączone z postawami rasistowskimi i seksistowskimi.

Jestem przekonana, że większość ludzi mających uprzedzenia rasowe czy dotyczące płci nie zastanawia się nad nimi świadomie, a może wręcz w ogóle nie zdaje sobie z nich sprawy. Twierdzę także, że gdyby udało się obalić pogląd, jakoby niektórzy posiadali wrodzony talent, i zaszczepić wiarę, że każdy znajduje się na drodze do rozwoju i może osiągnąć zdumiewające rzeczy, wtedy gorsze traktowanie kobiet oraz uprzedzenia rasowe by znikły. Na polu nauk ścisłych jest to potrzebne jak nigdzie indziej – nie przez przypadek właśnie przedmioty ścisłe wykładają głównie zwolennicy teorii niezmienności umysłu, wśród których również występuje skrajna nierównowaga płci.

Jednym z powodów, dla których tak wielu studentów odwodzi się od myśli, że są w stanie opanować matematykę, jest postawa ich nauczycieli oraz wykładowców. Poznałam kilku wybitnych matematyków, którzy znaczną część czasu poświęcają na rozwiewanie elitarystycznych postaw szerzących się w ich środowisku. Do tego grona należy Piper Harron, wykładowczyni matematyki na uniwersytecie i jedna z moich bohaterek. Na swojej stronie internetowej, pod tytułem The Liberated Mathematician (Wyzwolona matematyczka), napisała: Moim zdaniem matematyka pogrążyła się w kompletnym chaosie i aktywnie eliminuje ludzi, którzy mogliby ją uzdrowić. Nie mam cierpliwości do samozwańczych geniuszy. Chcę wzmocnić społeczeństwo31. Cudownie jest mieć poparcie takich głosów jak Piper w rozwiewaniu błędnych przekonań na temat tego, kto może się wybić w matematyce.

Niestety, zbyt wielu wykładowców akademickich i nauczycieli nadal przekazuje fałszywe elitarystyczne poglądy, umyślnie i otwarcie twierdząc, jakoby tylko niektórzy byli w stanie opanować ich przedmioty. W ubiegłym tygodniu zetknęłam się z dwoma takimi, jakże typowymi, przykładami. Na kursach przygotowujących na studia wyższe wykładowczyni rozpoczęła lekcję od stwierdzenia, że tylko troje z obecnych zda egzamin, a z kolei nauczyciel matematyki w liceum w mojej dzielnicy oświadczył garnącym się do nauki piętnastolatkom zakwalifikowanym do jego klasy z rozszerzonym programem nauczania: Pewnie się uważacie za mądrali, ale u mnie nikt nie zalicza na więcej niż tróję z plusem. To słowa elitarystów, którzy lubują się w oblewaniu podopiecznych, bo w ich mniemaniu dowodzi to tego, że wykładają naprawdę trudne przedmioty. Ten sposób myślenia i zwracania się do uczniów powstrzymuje wiele wybitnych osób przed obraniem drogi kariery, w której mogliby się wyróżnić. Takie poglądy szkodzą nie tylko ludziom, ale i samym dyscyplinom, ponieważ nie dopuszczają osób o różnorodnych poglądach, których spostrzeżenia mogłyby się okazać przełomowe.

Jedną z takich indywidualności jest niesamowita Maryam Mirzakhani. Prasa na całym świecie opisywała jej historię i dokonania, gdy jako pierwsza kobieta na świecie zdobyła prestiżowy Medal Fieldsa – odpowiednik Nagrody Nobla dla matematyków. Maryam dorastała w Iranie i – jak większość – nie lubiła lekcji matematyki. W siódmej klasie usłyszała od nauczyciela, że jest kiepska z matematyki. Na szczęście dla świata, znaleźli się inni nauczyciele, którzy w nią uwierzyli.

Sytuacja zmieniła się, kiedy w wieku lat piętnastu Maryam zapisała się na zajęcia z rozwiązywania problemów na Uniwersytecie Sharifa w Teheranie. Uwielbiała zadania matematyczne i poszła na matematykę zaawansowaną. Na studiach doktoranckich udowodniła kilka dotychczas nieudowodnionych teorii matematycznych. Miała całkiem inne podejście niż większość matematyków i pracowała niemal wyłącznie wzrokowo. Bez jej wkładu ta dziedzina nauki byłaby zawężona – uboższa, mniej wizualna i gorzej powiązana – a łatwo mogło do tego dojść, gdyby posłuchała nauczyciela, który wmawiał jej, że jest kiepska z matematyki.

Kiedy Maryam zaczęła wykładać na Stanfordzie, często spotykałyśmy się i dyskutowałyśmy o nauczaniu matematyki. Miałam także przyjemność być przewodniczącą komisji podczas obrony doktorskiej jednego z jej studentów. Maryam umarła w wieku 40 lat, po długiej chorobie. Świat stracił niezwykłą kobietę, chociaż jej koncepcje pozostaną z nami na zawsze i będą poszerzać horyzonty matematyki.

Niedawno Amerykańskie Towarzystwo Matematyczne poświęciło Maryam listopadowy numer swojego miesięcznika, a refleksjami na temat niebywałego wkładu Iranki w tę dziedzinę nauki podzieliła się między innymi Jenya Sapir, doktorantka, której obronę doktoratu widziałam, a która obecnie sama jest matematyczką. Oto, co napisała o Maryam:

Na swoich wykładach Maryam malowała piękne, pełne szczegółów pejzaże. Opowiadając o pojęciach A, B i C, nie poprzestawała na tym, że z A wynika B, a z niego C – przedstawiała matematyczny krajobraz, w których A, B i C mieszkały razem i wchodziły ze sobą w różne skomplikowane relacje. Mało tego, stwarzała wrażenie, jak gdyby zasady wszechświata zgodnie pracowały na to, by A, B i C mogły zaistnieć. Kiedy wyobrażałam sobie jej wewnętrzny świat, często mnie zdumiewał. W mojej wyobraźni składał się z trudnych koncepcji z rozmaitych pól matematyki, mieszkających razem i wpływających na siebie wzajemnie. Obserwując ich relacje, Maryam poznawała prawdy leżące u podstawy jej matematycznego wszechświata 32.

Świat pełen jest ludzi myślących inaczej – często bardziej twórczo – i z tego powodu zniechęcanych do podejmowania kariery sportowej, muzycznej, akademickiej czy innej. Tymczasem ci, którzy pomimo negatywnych sygnałów nie ustępują, często osiągają niezwykły sukces.

Ale jak wiele osób nie idzie dalej, bo wierząc w negatywne opinie, porzuca obraną drogę i marzenia? Jedną z tych, która myślała inaczej i była wielokrotnie odrzucana, jest J.K. Rowling, autorka serii książek o Harrym Potterze – obecnie jedna z najbardziej wziętych pisarek w historii. Krótko po śmierci matki znalazła się w opłakanej sytuacji życiowej – świeżo rozwiedziona, samotnie wychowywała dziecko i żyła w biedzie, ale poświęciła się temu, co od zawsze było jej pasją: pisarstwu. Rowling (zwana też Jo), wysłała maszynopis Harry’ego Pottera dwunastu wydawcom i wszyscy odrzucili tę powieść.

Już traciła wiarę w swoją książkę, gdy pewna redaktorka z wydawnictwa Bloomsbury przeczytała ten tekst i dała go ośmioletniej córce. Młoda czytelniczka zakochała się w powieści i namówiła matkę, żeby ją wydała. Książki Rowling sprzedały się na świecie w nakładzie ponad pięciuset milionów egzemplarzy, ona zaś stała się wzorem do naśladowania dla tych, którzy spotkali się z odrzuceniem, a jednak wierzą w swoje pomysły. Dzisiaj Rowling aktywnie działa na rzecz walki z biedą oraz wspiera ochronę praw dziecka. Uwielbiam wiele jej wypowiedzi, a moim ulubionym cytatem jest ten:

Nie da się żyć bez ponoszenia porażek w jakiejś dziedzinie, chyba że żyje się tak ostrożnie, jakby się w ogóle nie żyło – co z kolei stanowi porażkę na całej linii.


Kłopoty z uzdolnieniami

Nauczyciele, wykładowcy akademiccy oraz rodzice utrzymujący przekonanie, jakoby tylko niektórzy potrafili opanować pewne dziedziny, szerzą dezinformację z ery myślenia o niezmienności mózgu. I chyba nie ma nic dziwnego w tym, że tak wielu ludzi wciąż hołduje tej idei, ponieważ większość żyła w czasach, gdy inne poglądy nie były znane. Błędne tezy o niezmienności mózgu niszczyły życie uczniów od najmłodszych po najstarszych – spisywano ich na straty w szkołach, na uniwersytetach i w domach; zmarnowano życie milionom dzieci, którym wmówiono, że do niczego nigdy nie dojdą. Medal ma jednak dwie strony. Teza o niezmienności mózgu miała też negatywne konsekwencje dla uczniów, których uznano za zdolnych. Na pozór jest to bezsensowne – w jaki sposób uznanie kogoś za zdolnego mogłoby mu zaszkodzić? Wspomniałam już o badaniu dowodzącym, że koncepcja uzdolnienia – zakładająca, że talent się dziedziczy w genach – jest szkodliwa dla kobiet oraz kolorowych studentów, ale w jaki sposób szkodzi tym, którym przypięto łatkę zdolniachów?

Kilka miesięcy temu zwrócił się do mnie reżyser kręcący film na temat uzdolnień przedstawionych z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej. Uznałam, że zapowiada się to ciekawie, więc obejrzałam zwiastun, który mi przysłał. Z rozczarowaniem stwierdziłam, że końcowy wniosek brzmiał tak, iż więcej kolorowych studentów należy traktować jako uzdolnionych. Rozumiem celowość nakręcenia takiego filmu, ponieważ w programach dla uzdolnionej młodzieży istnieją wielkie dysproporcje ze względu na rasę. Chodziło jednak o znacznie większą stawkę – nieustającą praktykę przypinania etykietek zgodnie z koncepcją niezmienności mózgu.

Postanowiłam wówczas zrobić własny film, przy pomocy mojej ekipy youcubed oraz wybitnej reżyserki Sophie Constantinou z wytwórni Citizen Film. Poprosiłam znanych mi studentów ze Stanfordu o ich refleksje na temat doświadczeń związanych z uznaniem ich za zdolnych33. Dwanaścioro z nich, występując przed kamerą, daje jednolity przekaz – mieli z tego korzyści, ale okupione pewną ceną. Studenci opowiadają, jak czuli, że mają w sobie coś szczególnego, lecz kiedy napotykali trudności, uznawali, że to coś się wypaliło. Mówią, że nauczyli się nie zadawać pytań – bo ich rolą było odpowiadanie na pytania innych. Opowiadają, jak próbowali ukrywać, że borykają się z jakimś problemem, by otoczenie nie doszło do wniosku, że oni jednak wcale nie są tacy zdolni. Na koniec pewna studentka, Julia, oświadcza zdecydowanie: Gdybym wychowała się w świecie, w którym nikogo nie szufladkuje się jako zdolnego, zadawałabym o wiele więcej pytań.

Ruch uzdolnionych propaguje zacną ideę, by najlepszym studentom zapewniać bogate i ambitne warunki pracy, z czym się w pełni zgadzam. Tyle że robiąc to, utrwalają przekonanie, jakoby niektórzy studenci zasłużyli na to, bo mają talent raz na zawsze – jak gdyby dostali go w prezencie. I chociaż te programy podkreślają, że niektórzy studenci potrzebują szczególnie ambitnych materiałów, ponieważ osiągnęli najwyższy poziom, to całkowicie pomijają to, że inni studenci także mogą zajść równie daleko, jeśli będą usilnie pracować. Ich przekaz brzmi tak, że niektórzy urodzili się z potencjałem, do jakiego inni nigdy nie doszlusują. Moim zdaniem jest to szkodliwe zarówno dla tych, którzy dali sobie wmówić, że są niezdolni, jak i dla tych, którzy wyznają pogląd, że mają niezmienny umysł.

Jednym z powodów, dla których etykietka człowieka zdolnego może być groźna, jest to, że ktoś taki spodziewa się, że wszystko będzie mu przychodziło bez wysiłku, a kiedy pojawiają się problemy, rezultat zwykle okazuje się katastrofalny. Przypomniano mi o tym latem zeszłego roku podczas rozmowy ze studentami na Stanfordzie. Mówiłam o badaniach nad rozwojem mózgu i o szkodliwości przypinania niezmiennych etykietek, gdy nagle Susannah podniosła rękę i powiedziała ze smutkiem: Pani opisuje moje życie.

Następnie opowiedziała o dzieciństwie, kiedy była najlepsza w klasie z matematyki. Przerabiała program rozszerzony i wciąż słyszała, że ma umysł ścisły i szczególny talent. Poszła więc na matematykę na UCLA, ale na drugim roku napotkała trudności i musiała się nieźle namęczyć. Doszła wtedy do wniosku, że wcale nie ma umysłu ścisłego i rzuciła studia. Nie wiedziała jednak, że właśnie wytężona praca najlepiej przyczynia się do rozwoju mózgu (więcej na ten temat w dalszej części książki) i że mogła sama wytworzyć nowe sieci neuronów, by lepiej opanować matematykę. Mając tę wiedzę, pewnie nie poddałaby się i zrobiła dyplom z matematyki. Tak właśnie wyglądają szkody wyrządzone przez koncepcję niezmiennych zdolności.

Opowiedziana przez Susannah historia relacjonowała jej doświadczenie osoby uznanej za zdolną, mającą umysł ścisły, która w rezultacie koncepcji niezmiennych uzdolnień postanowiła rzucić ukochany przedmiot. Taka sytuacja może się powtórzyć z każdym przedmiotem – angielskim, naukami przyrodniczymi, historią, aktorstwem, geografią… Osoba ceniona za umysł, którego nie rozwija, który ma od urodzenia, wykazuje niechęć do zmagania się z danym tematem, a w obliczu trudności dochodzi do wniosku, że się do tego nie nadaje. Pracując w mojej dziedzinie, spotkałam wiele osób, które pożegnały się z przedmiotami ścisłymi, bo uznały, że nie mają do tego głowy. Problem nie dotyczy jednak wyłącznie przedmiotów ścisłych – pojawia się zawsze, kiedy komuś wmówiono, że jego intelekt nie podlega rozwojowi.

Mimo że potępiam szufladkowanie studentów – na zdolnych albo wręcz przeciwnie – to wcale nie twierdzę, że wszyscy rodzimy się tacy sami. Każdy się rodzi z niepowtarzanym umysłem, a mózgi ludzi się różnią. Różnice te jednak są spychane na drugi plan przez mnogość sposobów, w jaki człowiek może zmieniać mózg. Odsetek ludzi urodzonych z mózgiem tak nadzwyczajnym, że determinuje on ich dalszą życiową drogę, jest minimalny – to mniej niż 0,001 procenta populacji. U niektórych występują różnice mózgu w pewnym sensie destrukcyjne, na przykład dotyczące spektrum autystycznego, ale pod innymi względami efektywne. Chociaż więc nie rodzimy się z identycznymi mózgami, to nie istnieje coś takiego jak zdolności matematyczne, zdolności pisarskie, zdolności malarskie czy zdolności muzyczne. Wszyscy musimy wytworzyć sieci neuronów konieczne do odniesienia sukcesu i wszyscy mamy potencjał do najwyższych osiągnięć naukowych i dokonań.

Zgadza się z tym Daniel Coyle, autor bestsellerów, który wiele czasu spędził w „wylęgarniach talentów”. Przeprowadzał wywiady z nauczycielami najbardziej utalentowanych, czyli osób pracujących, jak opisywał to Coyle, w szczególnie efektywny sposób. Nauczyciele ci twierdzili, że kogoś, kogo sami uważają za geniusza, spotykają najwyżej raz na dziesięć lat34. Utrzymywanie, że w każdym okręgu szkolnym 6 procent uczniów ma na tyle odmienne mózgi, że powinni być odseparowani i traktowani wyjątkowo, jest kuriozalne. Anders Ericsson, który przez dziesiątki lat badał iloraz inteligencji oraz ciężką pracę, doszedł do wniosku, że ludzie powszechnie uznani za geniuszy – jak Einstein, Mozart czy Newton – są wytworem, bo nie byli tacy od urodzenia, a sukces zawdzięczają niebywale ciężkiej pracy35. To bardzo ważne, żebyśmy przekazywali wszystkim uczniom, iż są na drodze rozwoju i nie ma w nich nic niezmiennego, obojętne, czy nazwiemy to talentem, czy ułomnością.

Nie jesteśmy już w epoce umysłu stałego; weszliśmy w epokę rozwoju mózgu. Należy wychwalać podejmowanie wysiłków w celu rozwoju mózgu i zwalczać przestarzałe koncepcje i programy, które fałszywie uznają jednych ludzi za zdolniejszych od innych, zwłaszcza kiedy te przestarzałe łatki stają się źródłem nierówności rasowych oraz nierówności płci. Każdy jest na drodze do rozwoju. Nie ma potrzeby obarczana dzieci ani dorosłych szkodliwym dychotomicznym myśleniem dzielącym ludzi na tych, którzy potrafią, i którzy nie potrafią.

Z koncepcją, według której kobiety muszą okupić sukces ciężką pracą, a mężczyźni są utalentowani od urodzenia, spotkałam się już w liceum – nie ze strony nauczyciela matematyki, tylko fizyki. Pamiętam to doskonale. W owych czasach wszyscy uczniowie zdawali egzamin próbny, przygotowujący do tak zwanego egzaminu doniosłego, który w Anglii zdają szesnastolatki. Ośmioro uczniów – cztery dziewczęta i czterech chłopców – uzyskało wynik na granicy zdawalności; wśród nich byłam ja. I wówczas mój nauczyciel fizyki uznał, że chłopcy uzyskali wyniki bez trudu, dziewczęta zaś w efekcie ciężkiej pracy… a zatem nie zdołają się poprawić. W rezultacie zakwalifikował wszystkich chłopców do egzaminu wyższego stopnia, dziewczęta zaś dopuścił tylko do niższego.

Wiedziałam, że się mylił, ponieważ w szkole średniej prawie się nie uczyłam (wkuwanie faktów mnie nudziło) i prześlizgiwałam się z klasy do klasy bez żadnego wysiłku. Powiedziałam mamie, że podjął decyzję na podstawie płci uczniów. Mama, zagorzała feministka, złożyła w szkole skargę, więc niechętnie dopuścili mnie do egzaminu wyższego stopnia, twierdząc, że z mojej strony to głupota i niepotrzebne ryzyko, bo na tym egzaminie zdaje się tylko z ocenami od czwórki w górę – niższe stopnie oznaczają oblanie. Odparłam, że zaryzykuję.

Latem tamtego roku uzyskałam najwyższą ocenę. Na szczęście miałam mamę, która doprowadziła do zmiany seksistowskiej decyzji nauczyciela, co zresztą sprawiło, że do egzaminu przygotowałam się szczególnie starannie. Z drugiej strony, na swoje nieszczęście, zrezygnowałam z dalszej nauki fizyki. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tym nauczycielem, który był także szefem katedry wydziału, ani z samym przedmiotem.

Na szczęście na matematyce nie spotkałam się z tak seksistowskim zniechęcaniem, a moimi najlepszymi nauczycielami w ostatnich klasach liceum i na studiach były kobiety. Wybrałam więc egzamin z matematyki na poziomie rozszerzonym (na którym zdawałam wszystkie przedmioty z zakresu nauk ścisłych, z wyjątkiem fizyki). Jest to przykład wyjątkowo podstępnego efektu osiąganego przez mężczyzn w rodzaju mojego nauczyciela fizyki, którzy ograniczają uczniom drogi rozwoju ze względu na płeć (albo rasę czy inne cechy charakterystyczne).

Niedawno grupa młodych kobiet opowiedziała mi o doświadczeniu z wykładowcą jednego z najlepszych uniwersytetów. Kiedy po pierwszych zajęciach zadały mu pytanie, odparł, że jest zbyt banalne i że powinny wrócić na studia przygotowawcze. I wtedy studentki te, wyłącznie Afroamerykanki, postanowiły na dobre rzucić wszelkie przedmioty ścisłe. Miały już dość takich uwag, więc jak wiele innych studentek przed nimi, zrezygnowały.

Rzecz jasna, matematyka to nie jedyny przedmiot, który napędza szkodliwe koncepcje tego, kto co jest w stanie osiągnąć. Malarstwo, język angielski, muzyka, sport – studenci wszystkich tych kierunków na początku są zainteresowani do czasu, aż przy pierwszych trudnościach uznają, że nie mają dostatecznie sprawnego umysłu (bądź ciała). Kiedy studenci dochodzą do tych szkodliwych wniosków, zawsze odbierają sobie część przyszłego potencjału. To nie ogranicza się tylko do edukacji – teorie niezmiennego potencjału odbijają się także na ich pracy.

Rozmawiałam z wieloma profesjonalistami, którzy przyznali mi się, że dopóki nie dowiedzieli się o neuronauce, ze zdenerwowania nie prezentowali na zebraniach swoich teorii, bo a nuż okazałyby się błędne, i przez cały czas żyli w strachu przed oceną innych ludzi. Nic w tym dziwnego, dorastaliśmy w świecie oceniającym każdego według rzekomo niezmiennych zdolności. Wielu z nas, czując tę presję, miało poczucie niższości i żyło w obawie, że te niedostatki wyjdą na jaw. Uwolniwszy się od koncepcji niezmienności umysłu, ludzie otwierają się, zwłaszcza jeśli połączą to z innymi odkryciami neuronauki, o których za chwilę.

Koncepcja niezmienności umysłu dotyka zarówno szeregowych pracowników, jak i kadrę kierowniczą. Dyrektorzy firm równie dobrze mogą uznać, że pracownik jest za mało bystry, jak i że jest dostatecznie inteligentny. Gdyby jednak taki dyrektor zobaczył nieograniczony potencjał ludzi, z którymi pracuje, potraktowałby ich inaczej i stworzył im większe możliwości, zamiast ich tłamsić. Zamiast spisywać pracownika na straty, dyrekcja mogłaby uznać, że należy mu stworzyć możliwości do nauki – niektórzy powinni coś poczytać, inni popracować nad ciałem (więcej na ten temat w kolejnych rozdziałach). Zmieniłoby to sposób działania wielu firm i pozwoliło pracownikom wdrażać nowe pomysły czy produkty.

Pierwszym krokiem na drodze do życia otwartego, bez ograniczeń, jest uświadomienie sobie, że mózg nieustannie się reorganizuje, rozwija i przeobraża. Pamiętanie, że codziennie budzimy się ze zmienionym umysłem. W każdej chwili nasze mózgi mają możliwość łączenia, wzmacniania oraz budowania nowych sieci neuronów. W obliczu wyzwania nie powinniśmy, ze strachu przed porażką, uciekać, tylko rzucać się na głęboką wodę, wiedząc, że sytuacja ta umożliwia rozwój mózgu. Kiedy uprzytomnimy sobie, jak niesamowite konsekwencje mają zdolności adaptacyjne mózgu, będziemy mieli otwarty umysł i zaczniemy żyć inaczej.

12

Michael Merzenich Soft-Wired: How the New Science of Brain Plasticity Can Change Your Life, Parnassus, San Francisco 2013, s. 2.

13

Norman Doidge The Brain That Changes Itself, Penguin, Nowy Jork 2007.

14

N. Doidge The Brain That Changes Itself, s. 55.

15

E. Maguire, K. Woollett, H. Spiers London Taxi Drivers and Bus Drivers: A Structural MRI and Neuropsychological Analysis w: Hippocampus 16/12 2006, s. 1091-101.

16

K. Woollett, E.A. Maguire Acquiring „The Knowledge” of London’s Layout Drives Structural Brain Changes w: Current Biology 21/24 2011, s. 2109-14.

17

Elise McPherson i in. Rasmussen’s Syndrome and Hemispherectomy: Girl Living with Half Her Brain w: Neuroscience Fundamentals, http://www.whatsonxiamen.com/news11183.html.

18

N. Doidge The Brain That Changes Itself, xix.

19

N. Doidge The Brain That Changes Itself, xx.

20

A. Dixon wstępniak w: FORUM 44/1 2002, s. 1.

21

Sarah D. Sparks Are Classroom Reading Groups the Best Way to Teach Reading? Maybe Not w: Education Week, 26 sierpnia, 2018, http://www.edweek.org/ew/articles2018/08/29/are-classroom-reading-groups-the-best-way.html.

22

S.D. Sparks Are Classroom Reading Groups the Best Way to Teach Reading? Maybe Not.

23

Jo Boaler Mathematical Mindsets: Unleashing Students’ Potential Through Creative Math, Inspiring Messages and Innovative Teaching, Jossey-Bass, San Francisco 2016.

24

https://hechingerreport.org/opinion-how-one-city-got-math-right/.

25

Lois Letchford Reversed: A Memoir, Acorn, Irvine 2018.

26

N. Doidge The Brain That Changes Itself, s. 34

27

K. Lewis, D. Lynn Against the Odds: Insights from a Statistician with Dyscalculia w: Education Sciences 8/2 2018, s. 63.

28

T. Iuculano i in. Cognitive Tutoring Induces Widespread Neuroplasticity and Remediates Brain Function in Children with Mathematical Learning Disabilities w: Nature Communications 6 2015, s. 8453, https://doi.org/10.1038/ncomms9453.

29

Sarah-Jane Leslie i in. Expectations of Brilliance Underlie Gender Distributions Across Academic Disciplines w: Science 347/6219 2015, s. 262-65.

30

D. Storage i in. The Frequency of „Brilliant” and „Genius” in Teaching Evaluations Predicts the Representation of Women and African Americans Across Fields w: PLoS ONE 11/3 2016, s. e0150194, https://doi.org/10.1371/journal.pone.0150194.

31

Piper Harron Welcome to Office Hours na stronie The Liberated Mathematician, 2015, www.theliberatedmathematician.com.

32

Eugenia Sapir Maryam Mirzakhani as Thesis Advisor w: Notices of the AMS 65/10 listopad 2018, s. 1229-30.

33

Film ten można obejrzeć na stronie http:www.youcubed.org/rethinking-giftedness-film. W chwili, kiedy to piszę, miał 62 tys. odsłon.

34

Daniel Coyle The Talent Code: Greatness Isn’t Born. It’s Grown. Here’s How, Bantam, Nowy Jork 2009, s. 178.

35

Anders Ericsson, Robert Pool Peak: Secrets from the New Science of Expertise, Houghton Mifflin Harcourt, Nowy Jork 2016.

Umysł bez granic

Подняться наверх