Читать книгу Milion cudownych listów - Jodi Ann Bickley - Страница 8
Оглавление1 | Wszystko może się zmienić
25 października 2013
Kochana Jodi (lat 22),
wyglądasz cudownie! Przestań się martwić, że masz grube ramiona, bo wcale tak nie jest. Nie przejmuj się głupotami. Piszę, żeby wyjaśnić Ci kilka rzeczy. Po pierwsze, jestem Tobą. Mamy rok 2013, a Twiggy i Musa zaraz przyjdą na tortille do Twojego małego, jaskrawo urządzonego domu. Josh jest chwilowo wytytłany w farbie do włosów, bo kiedy ją spłukiwałaś, postanowił wskoczyć pod prysznic. Zostałaś (znów!) rudzielcem. Kim jest Josh? Josh to Twój szczeniak. Nie jest jedynym nowym futrzastym domownikiem, ale pozostali będą dla Ciebie niespodzianką.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale coś muszę Ci powiedzieć. Przez następne dwa i pół roku w Twoim życiu wydarzą się różne niezwykłe rzeczy. Pamiętasz, jak pierwszy raz jechałaś kolejką górską w parku rozrywki Drayton Manor i obsługa trochę za długo zostawiła cię do góry nogami? Przypominasz sobie to uczucie? Więc słuchaj – teraz przyniesie Ci je życie. Na jakiś czas stracisz nad nim kontrolę i nie będziesz mogła nic na to poradzić. Ale z miejsca, w którym jestem, mogę Ci obiecać, że Twój los potoczy się w magiczny sposób. Może nie tak, jak się spodziewałaś, ale w końcu wszystko się ułoży.
Kocham Cię,
Jodi (lat 25)
xx
Nikt z nas nie spodziewa się, że nagle wydarzy się coś bardzo złego. Coś, co wywróci nasze życie do góry nogami i kompletnie zamiesza nam w głowie, nie pozostawiając nawet mapy, pozwalającej jakoś odnaleźć się w tym świecie na opak, świecie, który teoretycznie mieliśmy już rozpracowany. Jednak wszystko może się zmienić w jednej chwili – ot tak, po prostu.
I właśnie tak było ze mną. Zachorowałam na zapalenie mózgu. Tak, ja też nie wiedziałam, że coś takiego istnieje.
Miałam dwadzieścia trzy lata i występowałam na festiwalu muzycznym na wyspie Wight. Pojechałam tam z Sarah, jedną z moich najbliższych przyjaciółek. Świetnie się bawiłyśmy i wróciłyśmy do domu z kieszeniami pełnymi brokatu, pustymi piersiówkami i mnóstwem wspomnień ze ścieżką dźwiękową złożoną z piosenek naszych ulubionych zespołów. Tydzień później zaczęłam się kiepsko czuć – nie dolegało mi nic konkretnego, po prostu coś było nie tak. Uznałam, że to zmęczenie, bo wakacje spędziłam bardzo intensywnie.
Dwa tygodnie po festiwalu, 27 września 2011 roku, obudziłam się z najgorszą grypą w życiu. Zadzwoniłam do mamy zapytać, kiedy wraca z pracy, a ona poradziła, żebym umówiła się do naszego lekarza rodzinnego. Ale to bardzo trudne zadanie. Ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby połączyć wszystkie gabinety lekarskie w okolicy w jedną wypasioną klinikę, ale teraz trzeba rezerwować wizytę pół miesiąca przed tym, jak przyjdzie ci do głowy zachorować. Zamiast tego poprosiłam, żeby mój brat Jake zawiózł mnie do przychodni, do której można przyjść bez zapisu. Pamiętam, jak siedziałam na podłodze w poczekalni, gapiąc się na tłum ludzi w kolejce, i pytałam recepcjonistkę, kiedy będę mogła porozmawiać z lekarzem. Zwykle się tak nie zachowuję. Normalnie siedziałabym bez słowa do samego zamknięcia, ale tego dnia drażniły mnie rozmowy innych pacjentów i byłam kompletnie zdezorientowana. Może miałam wysoką gorączkę. Nagle poczułam, że muszę stamtąd wyjść. Zrezygnowałam z wizyty, a brat odwiózł mnie do domu.
Jake często nabija się z mojej bladej skóry. Sam ma piękną oliwkową karnację, a ja, będąc w dobrej formie, jestem praktycznie przezroczysta, a w złej wyglądam jak śmierć. Tym razem się ze mnie nie śmiał. Zapytał tylko, czy wszystko w porządku, a potem prowadził w milczeniu. Kiedy wróciłam, mama była już w domu. Na szczęście zorientowała się, że nie mam po prostu gorszego dnia, że to nie jest zwykłe przeziębienie, i zabrała mnie do przychodni naprzeciwko szpitala. Później wyjaśniła, że zrobiłam się cała szara na twarzy, miałam zapadnięte oczy i siniały mi usta.
Lekarz w przychodni kazał mi się położyć i zbadał mnie od stóp do głów. W tym momencie czułam się już naprawdę okropnie, ale byłam wciąż na tyle przytomna, żeby zauważyć, że oboje z mamą są bardzo zmartwieni. Wyjaśniłam, że obudziłam się z objawami grypy, tylko cięższymi niż kiedykolwiek wcześniej. Potem lekarz znalazł na mojej stopie małą czerwoną plamkę – ślad po ukąszeniu, wokół którego zrobił się siniak. Zapytał, gdzie ostatnio wyjeżdżałam i czy ugryzł mnie jakiś owad. Mama opowiedziała mu o festiwalu na wyspie Wight, a ja przypomniałam sobie, że przywiozłam stamtąd mnóstwo ukąszeń. Lekarz stwierdził, że to może być odkleszczowe zapalenie mózgu. Chciał zadzwonić po karetkę, która zawiezie mnie do szpitala po drugiej stronie ulicy, ale nie było już na to czasu, bo obraz rozmazywał mi się przed oczami i niemal nie mogłam chodzić. Mama i lekarz zapakowali mnie na wózek inwalidzki i zawieźli prosto na szpitalny ostry dyżur. Dwadzieścia minut później straciłam przytomność.
Nie pamiętam niczego z następnych dwóch dni. Słyszałam, że natychmiast dostałam dwa różne lekarstwa przez kroplówkę. Lekarze zrobili mi nakłucie lędźwiowe – tak zwaną punkcję kręgosłupa – czyli wetknęli mi igłę w plecy. Musieli zbadać płyn mózgowo-rdzeniowy pod kątem przyczyn infekcji i upuścić go trochę, bo zbyt mocno uciskał na kręgosłup. Potem miałam tomografię, żeby lekarze zobaczyli, co się dzieje w moim mózgu. Mama mówi, że ciągle wszystkim dziękowałam, ale ja sobie tego nie przypominam.
Mama bardzo się denerwuje, kiedy o tym rozmawiamy, więc staram się unikać tego tematu. Przeżyła prawdziwy koszmar, bo zapalenie mózgu może skończyć się śmiercią. Przez parę dni nikt nie wiedział, czy z tego wyjdę.
To, co mnie spotkało, zdarza się rzadko, ale może przytrafić się każdemu. Mniej więcej jedna na dwieście tysięcy osób dostaje zapalenia mózgu po ugryzieniu kleszcza. To tylko głupie ukąszenie malutkiego owada, a można od niego umrzeć. Ale ja nie umarłam. Za to ten jeden moment odmienił moje życie w sposób, o jakim nawet nie śniłam.
Ciąg dalszy w wersji pełnej.