Читать книгу Zemsta najlepiej smakuje na zimno - Joe Abercrombie - Страница 9
Kraina wielu możliwości
ОглавлениеPierwszą rzeczą, na którą Dreszcz zwrócił uwagę, gdy statek rozbijając fale zbliżył się do przystani, był fakt, że wcale nie jest tak ciepło, jak się spodziewał. Słyszał, że w Styrii zawsze świeci słońce i można się kąpać w jego promieniach przez cały rok. Tymczasem, gdyby ktoś zaproponował Dreszczowi taką kąpiel, wolałby pozostać brudny i zapewne dorzuciłby kilka cierpkich słów. Talins kulił się pod szarym niebem pokrytym pękatymi chmurami, od morza wiała ostra bryza, a krople zimnego deszczu od czasu do czasu uderzały go w policzki, przypominając mu o domu. Nie były to przyjemne wspomnienia. A jednak miał zamiar patrzeć na słoneczną stronę życia. Pewnie to po prostu gówniany dzień. Wszędzie się takie zdarzają.
Z pewnością to miejsce wygląda na zapuszczone, uznał, gdy żeglarze zabrali się za cumowanie okrętu. Wzdłuż szarej zatoki tłoczyły się ceglane budynki o wąskich oknach i zapadających się dachach. Ze ścian odłaziła farba, popękany tynk pokrywały plamy soli, zielony mech i czarna pleśń, a nad oślizgłym brukiem ściany poobklejano dużymi arkuszami. Przytwierdzone pod przypadkowymi kątami i porozdzierane, zakrywały się nawzajem, a ich postrzępione krawędzie powiewały na wietrze. Widniały na nich twarze i wydrukowane słowa. Może ostrzeżenia, ale Dreszcz nie był mocny w czytaniu. Zwłaszcza po styryjsku. Mówienie w tym języku było wystarczająco trudne.
Na nabrzeżu kłębili się ludzie, którzy wcale nie wyglądali na szczęśliwych. Ani zdrowych. Ani bogatych. W powietrzu unosił się silny zapach. A raczej straszliwy smród. Zgniłe ryby, stare zwłoki, dym z palonego węgla i pełne latryny. Jeśli tak wygląda dom nowego człowieka, którym Dreszcz miał nadzieję się stać, to trudno nie być zawiedzionym. Przez chwilę Dreszcz rozważał wydanie większości pieniędzy, jakie mu zostały, na podróż powrotną na Północ przy najbliższym przypływie, jednak odpędził tę myśl. Miał dosyć wojny, prowadzenia ludzi na śmierć, zabijania i wszystkiego, co się z tym wiąże. Zamierzał stać się lepszym człowiekiem. Chciał czynić dobro i wybrał w tym celu to miejsce.
– No dobra. – Skinął wesoło głową najbliższemu marynarzowi. – Zbieram się.
W odpowiedzi usłyszał zaledwie mruknięcie, ale jego brat kiedyś powiedział mu, że liczy się to, co dajesz, a nie to, co otrzymujesz w zamian. Dlatego uśmiechnął się, jakby spotkało go życzliwe pożegnanie, po czym zbiegł po stukoczącym trapie na spotkanie swego nowego życia w Styrii.
Postawił zaledwie tuzin kroków, unosząc wzrok ku wysokim budynkom ciągnącym się po jednej stronie i masztom kołyszącym się po drugiej, gdy nagle ktoś wpadł na niego i niemal go przewrócił.
– Bardzo przepraszam – rzekł Dreszcz po styryjsku, próbując zachować się w cywilizowany sposób. – Nie zauważyłem cię, przyjacielu.
Mężczyzna pobiegł dalej, nawet się nie oglądając. To nieco podrażniło dumę Dreszcza. Wciąż mu jej nie brakowało, była jedynym, co pozostawił mu ojciec. Nie po to przeżył siedem lat bitew, potyczek, budzenia się ze śniegiem na kocu, gównianego jedzenia i jeszcze gorszych pieśni, by teraz ktoś go potrącał.
Jednakże bycie draniem to zarazem zbrodnia i kara. „Daj temu spokój”, powiedziałby jego brat. Dreszcz miał spoglądać na słoneczną stronę życia. Dlatego opuścił nabrzeże i szeroką ulicą wszedł w głąb miasta. Minął grupę żebraków siedzących na kocach i machających kikutami oraz wysuszonymi kończynami. Przeciął plac, na którym stał potężny posąg mężczyzny groźnie marszczącego brwi i wskazującego palcem pustkę. Dreszcz nie miał pojęcia, kto to taki, ale z pewnością wyglądał na zadowolonego z siebie. Zapach gotowanego jedzenia sprawił, że zaburczało mu w brzuchu, i zwabił go do straganu, na którym ponadziewane na patyki kawałki mięsa smażyły się nad ogniem rozpalonym w puszce.
– Poproszę jeden – powiedział Dreszcz, wskazując palcem. Wydawało się, że to wystarczy, więc nie komplikował spraw, by zmniejszyć ryzyko pomyłki.
Gdy kucharz podał mu cenę, Dreszcz omal nie udławił się własnym językiem. Na Północy kupiłby za to całą owcę, może nawet hodowlaną parkę. Mięso w połowie składało się z tłuszczu, a w połowie z chrząstek. Smakowało o wiele gorzej niż pachniało, ale już go to nie zdziwiło. Najwyraźniej tak było z większością rzeczy w Styrii.
Deszcz przybrał na sile, zalewając jedzącemu Dreszczowi oczy. Nic wielkiego w porównaniu z nawałnicami, z których śmiał się na Północy, ale wystarczyło, by dodatkowo pogorszyć mu nastrój i sprawić, że zaczął się zastanawiać, gdzie, do licha, spędzi noc. Woda ściekała z omszałych okapów i połamanych rynien, nadając brukowi ciemną barwę, sprawiając, że ludzie garbili się i przeklinali. Dreszcz wyszedł spomiędzy ciasno stojących budynków nad szeroki brzeg rzeki, zabudowany i ogrodzony kamieniami. Przystanął na chwilę, zastanawiając się, którędy pójść.
Jak okiem sięgnąć, wszędzie widział miasto, mosty w górnym i dolnym biegu rzeki, budynki na przeciwległym brzegu, jeszcze większe niż tutaj – wieże, kopuły, dachy, ciągnące się bez końca, na wpół zakryte i rozmyte w nierzeczywisty sposób przez szarą zasłonę deszczu. Na wietrze łopotały kolejne podarte arkusze, na których widniały litery namalowane jaskrawymi farbami spływającymi na bruk. Niektóre litery wysokością dorównywały dorosłemu człowiekowi. Dreszcz zapatrzył się na jeden z napisów, starając się coś z niego zrozumieć.
Stęknął, gdy kolejny przechodzień uderzył go ramieniem prosto w żebra. Tym razem gwałtownie się obrócił, warcząc i ściskając w garści patyk z mięsem jak ostrze. Wziął głęboki wdech. Nie tak dawno puścił wolno Krwawego-dziewięć. Pamiętał tamten poranek, jakby to było wczoraj. Śnieg za oknami, nóż w dłoni, grzechot, z jakim go upuścił. Oszczędził człowieka, który zabił jego brata, zrezygnował z zemsty, by stać się lepszym człowiekiem. Odejść od krwi. Darowanie przewinienia przypadkowej osobie w tłumie nie było niczym szczególnym.
Zmusił się do półuśmiechu i odszedł w przeciwną stronę, wchodząc na most. Taki drobiazg jak potrącenie na ulicy może sprawić, że będziesz klął całymi dniami, a on nie chciał zatruć sobie nowego życia, zanim na dobre się rozpoczęło. Po obu stronach mostu stały posągi patrzące ponad wodą, potwory z białego kamienia upstrzone ptasimi odchodami. Obok sunął tłum, jedna rzeka płynąca ponad drugą. Ludzie wszelkich rodzajów i kolorów. Tak wielu, że wśród nich czuł się nieistotny. Nic dziwnego, że w takim miejscu czasami potrąci cię ktoś ramieniem.
Coś otarło się o jego rękę. Zanim zdążył pomyśleć, chwycił kogoś za szyję, przegiął ponad balustradą dwadzieścia kroków nad spienioną wodą i ścisnął, jakby dusił kurę.
– Uderzyłeś mnie, draniu? – warknął w języku Północy. – Wytnę ci oczy, kurwa!
To był drobny mężczyzna, śmiertelnie wystraszony. Był o głowę niższy od Dreszcza i niemal o połowę lżejszy. Gdy Dreszczowi minął pierwszy atak wściekłości, zrozumiał, że ten biedny głupiec ledwie go musnął. Nie zrobił tego złośliwie. Jak to możliwe, że Dreszcz potrafi darować poważne winy, a potem traci cierpliwość z powodu takiej bzdury? Zawsze był swoim najgorszym wrogiem.
– Wybacz, przyjacielu – odezwał się po styriańsku ze szczerą skruchą. Opuścił mężczyznę na bruk i niezdarnie otrzepał pognieciony przód jego płaszcza. – Naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego małego... jak to się mówi... nieporozumienia. Przepraszam. Czy miałbyś ochotę... – Dreszcz zrozumiał, że proponuje nieznajomemu patyk, na którym tkwił ostatni skrawek tłustego mięsa. Mężczyzna zmierzył go wzrokiem. Dreszcz się skrzywił. Jasne, że facet tego nie chce. On sam miał już dosyć. – Przepraszam...
Mężczyzna odwrócił się i zniknął w tłumie, tylko raz ze strachem oglądając się przez ramię, jakby właśnie przetrwał atak szaleńca. Może tak właśnie było. Dreszcz stał na moście, wpatrując się ze zmarszczonym czołem w brązową wodę kłębiącą się w dole. Musiał przyznać, że taką samą wodę mieli na Północy.
Wyglądało na to, że bycie lepszym człowiekiem może się okazać trudniejsze niż się spodziewał.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.