Читать книгу Tolkien i pierwsza wojna światowa. U progu Śródziemia - John Garth - Страница 12

Prolog

Оглавление

Jest 16 grudnia, początek zimy. Lodowate podmuchy wiatru smagają ciała i twarze atakujących, którzy usiłują przebyć pozbawione roślinności sto metrów błota. Tworzą przypadkową grupę, niektórzy są nowicjuszami. W chwili kiedy ci młodzieńcy zdobywają się na wspólny wysiłek, kilku weteranów rusza energicznie do przodu, wykorzystując wszystkie swoje umiejętności. Przez większość czasu jednak panuje chaos. Raz po raz przeciwnicy odpierają ataki i wyprowadzają potężne kontruderzenia; mimo całej swojej przebiegłości, hartu ducha oraz doświadczenia weterani ledwie opierają się naporowi. Dowódca, J.R.R. Tolkien, stara się wesprzeć ich swoim doświadczeniem, lecz otaczający go towarzysze to, według słów naocznego świadka, „pokonana wataha”2.

Jest koniec roku 1913; za kilka miesięcy wybuchnie pierwsza wojna światowa, a to jest tylko mecz. Tolkien i członkowie jego drużyny nie są jeszcze żołnierzami, lecz studentami uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge, którzy wrócili do Birmingham na Boże Narodzenie i tego dnia, zgodnie z doroczną tradycją, rozgrywają mecz rugby przeciwko Pierwszej Piętnastce swojej dawnej szkoły.

Prawie dwudziestodwuletni Tolkien w niczym nie przypomina profesora znanego ze zdjęć umieszczanych na okładkach biografii, które przedstawiają życzliwego starszego pana w tweedowej marynarce z nieodłączną fajką. Na boisku do rugby John Ronald (jak nazywają go starzy przyjaciele) sprawia wrażenie szczupłego i drobnego, lecz w czasach kiedy w Pierwszej Piętnastce Szkoły Króla Edwarda był zawodnikiem ataku, zdobył uznanie za szybkość i determinację. Teraz gra w barwach Kolegium Exeter w Oksfordzie.

W pamięci przechowuje wiele obrazów: wspomnienia panicznej ucieczki przed jadowitym pająkiem, młynarza podobnego do ogra, głębokiej zielonej doliny w górach, a także wyobrażenia smoków, koszmarnej zielonej fali górującej nad zielonymi polami i może też zamorskiej krainy szczęśliwości. Ten magazyn nie jest jeszcze warsztatem, a Tolkien nie jest jeszcze twórcą Śródziemia, lecz po słabym wyniku zdanego w tym roku egzaminu z filologii klasycznej uczynił nieoczekiwanie ogromny krok w jego stronę. Pożegnał się z łaciną oraz greką i bierze się teraz do Chaucera i Beowulfa, zajmując się początkami i rozwojem języka angielskiego. Jego wyobraźnię zawsze będzie rozpalać miłość do języków oraz literatury Północy. Szybkimi krokami zbliża się pierwsza migawka ze Śródziemia. Daleko w nieprzewidzianej przyszłości na dziedzińcu obleganego miasta pieje kur, któremu odpowiadają ze wzgórz dźwięki rogów.

Jednak dzisiaj na boisku do rugby Tolkien nie jest w najlepszej formie. Poprzedniego dnia miał rozpocząć w szkole debatę jej absolwentów tezą, że świat staje się nazbyt cywilizowany, lecz nagle zachorował i musiał się z tej roli wycofać3.

Inni obecni na boisku członkowie jego byłej Pierwszej Piętnastki w większości rozstali się z rugby po opuszczeniu szkoły. Christopher Wiseman, przypominający nieco lwa wysoki młodzieniec o wydatnym torsie, należał razem z Tolkienem do formacji młyna, lecz jako student Kolegium Peterhouse w Cambridge musiał ze względu na zadawnioną chorobę serca porzucić grę w rugby, a także wioślarstwo4. Dzisiaj został wycofany na mniej agresywną linię skrzydłowych na tyłach boiska, obok innego weterana, Sidneya Barrowclougha. Są tu też ci, którzy nigdy nie byli dość dobrzy, by rywalizować w Pierwszej Piętnastce z innymi szkołami, lecz wszyscy uczniowie Szkoły Króla Edwarda dużo grali w rugby. Dla wewnętrznych rozgrywek szkoła była podzielona na cztery grupy, czyli „domy”; tego grudniowego dnia większość graczy z drużyny Tolkiena należała do jego domu. W gruncie rzeczy jednak esprit de corps jego drużyny wywodzi się nie z boiska do rugby, ale ze starej szkolnej biblioteki.

Tolkien poznał Christophera Wisemana w 1905 roku. W wieku dwunastu lat Wiseman był już utalentowanym muzykiem, a jedna z jego kompozycji z mniej więcej tego okresu trafiła do Methodist Hymn-Book5. Jego ojciec, pastor Frederick Luke Wiseman, który kierował Centralną Misją Metodystyczną w Birmingham, wychował go na Haendlu, a jego matka Elsie zaszczepiła mu uwielbienie dla Brahmsa i Schumanna. Christopher szczególnie lubił niemieckie chorały, lecz u podłoża jego przyjaźni z Tolkienem leżało rugby. Obaj grali z czerwonymi znakami domu Measuresa (nazwanego tak od nazwiska wychowawcy) i brali udział w zażartej rywalizacji z chłopcami w zieleni od Richardsa. Później objęli pozycje w młynie w Pierwszej Piętnastce szkoły. Doświadczyli jednak spotkania umysłów. Wiseman, o rok młodszy od Tolkiena, dorównywał mu intelektualnie i gonił go po stopniach naukowej drabiny w Królu Edwardzie. Obaj mieszkali w Edgbaston, na przedmieściu Birmingham: Christopher przy Greenfield Crescent, a John Ronald w późniejszym okresie ulicę dalej, przy Highfield Road6. Przemierzali Broad Street i Harborne Road między szkołą i domem pogrążeni w płomiennych dyskusjach: Wiseman był politycznie liberałem, wyznaniowo metodystą, a z zamiłowania muzykiem, podczas gdy Tolkien był z natury konserwatystą, katolikiem i (według Wisemana) nie miał słuchu muzycznego7. Tworzyli przedziwną, lecz dzięki owym przeciwnościom tym bardziej zgraną parę. Przekonali się, że potrafią prowadzić dyskusje z zapalczywością, którą mogłoby przetrwać niewiele przyjaźni, a toczone przez nich spory jedynie przyczyniały się do wzmocnienia ich niezwykle silnej więzi. W uznaniu tego nazywali siebie prywatnie Wielkimi Braćmi Bliźniakami. Więzi tej nie dzielił z nimi nawet ich najbliższy przyjaciel z boiska do rugby i poza nim, Vincent Trought8.

Na początku ostatniego semestru w Szkole Króla Edwarda Tolkien został bibliotekarzem. Do pomocy w zarządzaniu swoim małym imperium zwerbował Wisemana, który uparł się, że musi do niego dołączyć Trought jako drugi asystent bibliotekarza9. Tolkien miał już wówczas zapewnione miejsce na studiach w Oksfordzie i mógł się odprężyć. W gabinecie bibliotekarza rychło zapanowała niestosownie ożywiona atmosfera, lecz zbierająca się tam koteria mogła sobie pozwolić na nadużywanie cierpliwości dyrektora, ponieważ w centrum wydarzeń znajdował się także jego syn, Robert Quilter Gilson.

Przyjaciół Tolkiena stać było na intelektualną powagę. Dominowali we wszystkich szkolnych debatach i przedstawieniach oraz stanowili trzon Towarzystwa Literackiego, na którego spotkaniach Tolkien czytał fragmenty skandynawskich sag, Wiseman rozprawiał o historiografii, Gilson z entuzjazmem opowiadał o krytyku Johnie Ruskinie, a Trought przedstawił niezwykły referat10 zapamiętany jako „niemal ostatnie słowo”11 na temat romantyków. Dzięki owemu entuzjazmowi ta nieduża artystyczna koteria wyrwała szkolne życie z rąk chłopców, którzy inaczej by nim zawładnęli. W spolaryzowanym świecie szkolnej polityki był to w sumie triumf domu Measuresa nad domem Richardsa, czerwonych nad zielonymi, lecz dla Tolkiena i jego przyjaciół stanowiło to moralne zwycięstwo nad cynikami, którzy, jak to ujął Wiseman, z wszystkiego szydzili i bez powodu tracili panowanie nad sobą12.

Jednak główny cel bibliotekarzy był o wiele mniej szlachetny — przede wszystkim usiłowali obezwładnić się nawzajem śmiechem13. Latem 1911 roku, najgorętszym od czterdziestu lat, Wielka Brytania gotowała się w sosie przemysłowych niepokojów i (według pewnego historyka) „spoceni mieszkańcy rozgrzanych miast pod względem psychologicznym nie byli normalni”14. Biblioteczna kanciapa stała się gniazdem kulturowych strategii, surrealistycznego dowcipu i żartów. Podczas gdy większość szkoły wziął we władanie zły duch egzaminów, bibliotekarze gotowali potajemnie herbatę na maszynce spirytusowej i wprowadzili zwyczaj przynoszenia przez każdego smakołyków na tajne uczty. Niedługo potem członkowie Tea Club (Klubu Herbacianego) spotykali się także poza szkołą, w herbaciarni domu towarowego Barrow’s Stores, co stało się źródłem innej nazwy grupy — Barrovian Society.

W grudniu 1913 roku, choć Tolkien od ponad dwóch lat studiuje w Oksfordzie, wciąż pozostaje członkiem Tea Club i Barrovian Society lub też TCBS, jak teraz nazywa się koteria. Spotkania odbywają się nadal i nadal w przeważającej mierze są poświęcone zabawie. Skład grupy zawsze był płynny, lecz jej trzon nieustannie tworzą Christopher Wiseman i Rob Gilson oraz niedawno do niej przyjęty Geoffrey Bache Smith. Dzisiaj na boisku do rugby TCBS jest reprezentowane przez całą czwórkę oraz przez drugiego obok Wisemana skrzydłowego, Sidneya Barrowclougha. Tolkienowi brakuje jednak doskonałego obrońcy w osobie Vincenta Troughta, który niemal dwa lata wcześniej zmarł po długiej chorobie. Była to pierwsza strata poniesiona przez TCBS.

Motywacja dzisiejszych zawodników z Oksfordu i Cambridge jest tyle sportowa, ile towarzyska: wczorajsza debata, dzisiejszy mecz i jutrzejsza kolacja składają się na ważne spotkanie starych szkolnych przyjaciół. To ono, a nie sama gra w rugby sprawia, że bardzo towarzyski Rob Gilson zajmuje swoje miejsce w młynie. (Także w ostatniej chwili zastąpił w debacie niedomagającego Tolkiena). Pasjonuje się raczej ołówkiem i węglem niż błotem i mordęgą. Trudno orzec, który z rysów jego twarzy najwyraźniej ujawnia jego artystyczną naturę: zmysłowe, niemal prerafaelickie usta czy spokojne, taksujące spojrzenie. Zachwyca się głównie rzeźbiarzami renesansowej Florencji; potrafi ciepło i klarownie rozprawiać o Brunelleschim, Lorenzo Ghibertim, Donatellu i Luce della Robbii. Podobnie jak John Ronald, Rob często jest zajęty rysowaniem lub malowaniem. Deklaruje, że chce rejestrować prawdę, a nie tylko zaspokajać estetyczny apetyt (choć jeden z gości w jego pokoju w Kolegium Trinity w Cambridge zauważył sarkastycznie, że jest tam tylko jedno wygodne miejsce do siedzenia, jako że pozostałe są „artystyczne”). Po opuszczeniu szkoły podróżował po Francji i Włoszech, szkicując kościoły. Studiuje filologię klasyczną, lecz chce zostać architektem i spodziewa się, że po uzyskaniu dyplomu w 1915 roku czeka go kilka lat szkolenia zawodowego.

G.B. Smith, który wraz z Gilsonem gra w formacji młyna, uważa się za poetę i ma rozległe gusta literackie, sięgające od W.B. Yeatsa po wczesne angielskie ballady i od współczesnym mu pisarzy angielskich po walijski Mabinogion. Mimo że należał do domu Richardsa, związał się z TCBS, a ponieważ rozpoczął studia historyczne w Kolegium Corpus Christi w Oksfordzie, leżącym o kilka minut spacerem od Kolegium Exeter, coraz bardziej zbliża się do Tolkiena. Smith jest dowcipnym rozmówcą i zachwyca się faktem, że dzieli inicjały, GBS, z George’em Bernardem Shawem, największym dyskutantem tych czasów. Choć wywodzi się z rodziny handlowców i ma przodków na wsi, po otrzymaniu stopnia naukowego zamierza prowadzić specjalistyczne badania historyczne. Gra w rugby nigdy do niego nie przemawiała.

Wbrew własnemu przekonaniu w formacji młyna gra także T.K. Barnsley15, znany jako „Herbatnik”, niewzruszenie beztroski młodzieniec, który często dominuje na spotkaniach TCBS błyskotliwym dowcipem. „Herbatnik” lubi używać potocznych wyrażeń w stylu „pierwsza klasa!” czy „mam pietra”16 i z brawurowym entuzjazmem jeździć po Cambridge motocyklem, nie zważając na to, że takie zachowanie raczej nie przystoi przyszłemu pastorowi metodystów. Razem ze Smithem zgodzili się zagrać w drużynie Tolkiena tylko pod warunkiem, że znajdzie się w niej także Rob Gilson17. Rob nazywa to „wątpliwym komplementem”; innymi słowy, ci dwaj wiedzą, że on gra w rugby jeszcze gorzej od nich.

Zatem brak doświadczenia Gilsona, Smitha i T.K. Barnsleya stanowi śmiertelne zagrożenie dla zawodników pierwszej linii młyna drużyny Tolkiena. Ciężar walki spada na środkowych i skrzydłowych ataku, w tym na Wisemana i Barrowclougha. Ten drugi wbrew swojej reputacji apatycznego gracza pędzi przez połowę pola gry i przedziera się przez szeregi wroga, by zdobyć najpierw jedno szybkie przyłożenie, a potem drugie. Lecz zaraz po tym pierwszym młodsi przeciwnicy wywierają na drużynę Tolkiena nieustanną presję i tylko zręczne szarże Barrowclougha i Wisemana nie pozwalają szkolnej drużynie podnieść głowy. W przerwie Pierwsza Piętnastka szkoły prowadzi 11 : 5. Drużyny zmieniają strony boiska i przy sprzyjającym wietrze Barrowclough zdobywa swoje drugie przyłożenie, a łącznik młyna ponownie podwyższa. Jednak w ostatnich minutach gry szkoła podnosi wynik do 14 : 10. Mimo silnego poczucia koleżeństwa spajającego drużynę zmęczony zespół Tolkiena schodzi z boiska pokonany.

Lecz wieczorem odbędzie się kolacja ze starymi przyjaciółmi, a TCBS nie ma skłonności do traktowania czegokolwiek zbyt poważnie. To są szczęśliwe czasy także dlatego, że w dużej mierze uważa się je za coś oczywistego. Kończąc Szkołę Króla Edwarda w 1911 roku, Tolkien napisał z nostalgią w szkolnej kronice: „To była dobra droga, może miejscami nieco nierówna, ale podobno dalej jest jeszcze bardziej wyboista…”18.

Nikt nie przewidział, jak trudne będą nadchodzące lata ani ku jakiej rzezi zmierza to pokolenie. Nawet teraz, u schyłku 1913 roku, mimo coraz wyraźniejszych oznak, że ten „nazbyt cywilizowany” świat czeka nieuchronna wojna, czas i sposób jej przebiegu są nie do przewidzenia. Nie miną cztery lata, a w pożodze odniesie rany czterech członków piętnastoosobowej drużyny Tolkiena, czterech innych zaś poniesie śmierć — wśród nich Barnsley, Smith i Gilson19.

Na każdych ośmiu mężczyzn zmobilizowanych w Wielkiej Brytanii podczas pierwszej wojny światowej zginął jeden. Straty w drużynie Tolkiena były ponad dwa razy większe, lecz są porównywalne z proporcją zgonów wśród absolwentów Szkoły Króla Edwarda oraz byłych uczniów szkół publicznych w całym kraju, która wynosi mniej więcej jeden do pięciu20. Odpowiadają też stratom wśród żołnierzy po studiach w Oksfordzie i Cambridge, z których ogromna większość została młodszymi oficerami i musiała przewodzić rozmaitym operacjom i dowodzić atakami. Docenianie Oksfordu i Cambridge oraz ogólnie elit społecznych stało się niemodne, lecz pozostaje prawdą, że wojna zebrała większe żniwo w środowisku Tolkiena niż w jakiejkolwiek innej brytyjskiej grupie społecznej. Mówiło się wtedy o straconym pokoleniu. Pół wieku później Tolkien napisał w przedmowie do drugiego wydania Władcy Pierścieni: „Podczas pierwszej wojny światowej zginęli wszyscy, z wyjątkiem jednego, moi najbliżsi przyjaciele”21.

Tolkien i pierwsza wojna światowa. U progu Śródziemia

Подняться наверх