Читать книгу Zawiść - John Gwynne - Страница 8

Prolog
EVNIS

Оглавление

Rok 1122 Ery Wygnańców, Księżyc Wilka

Zeschłe liście chrzęściły pod stopami Evnisa. Wokół jego ust pojawił się obłoczek pary, gdy wyszeptał przekleństwo. Przełknął ślinę, choć w ustach czuł suchość.

W głębi duszy przyznawał, że się boi, ale kto by się nie bał w jego sytuacji? Przez to, na co się poważył tej nocy, mógł przecież zostać okrzyknięty zdrajcą korony albo jeszcze kimś gorszym!

Zatrzymał się i spojrzał za siebie. Wciąż widział kamienny krąg, który wznosił się za skrajem lasu, a dalej mury Badun, jego rodzinnej osady. Kontury budynków srebrzyły się w blasku księżyca. Jakże łatwo byłoby teraz zawrócić, udać się do domu i wybrać dla siebie inną życiową drogę. Nagle zakręciło mu się w głowie, jakby stał na skraju wielkiej przepaści. Czas wyraźnie zwolnił – cały świat czekał na jego decyzję.

Skoro dotarłem aż tak daleko, doprowadzę to do końca, pomyślał.

Uniósł głowę i spojrzał na las, który przypominał teraz mur nieprzeniknionego cienia. Otulił się szczelniej płaszczem i wkroczył w ciemność.

Przez jakiś czas podążał traktem olbrzymów – białym, wyłożonym kamiennymi płytami szlakiem, który łączył królestwa Ardanu i Narvonu. Trakt był od dawna zaniedbany, a klan olbrzymów, który go zbudował, przepadł tysiąc lat temu. Między kruszącymi się płytami rozrastały się mech i grzyby.

Pomimo otaczających go ciemności na szerokiej, otwartej drodze czuł się odsłonięty i bezbronny. Wkrótce zsunął się po pochylonym zboczu i wniknął w leśną gęstwinę. Wiatr pogwizdywał w koronach drzew, gałęzie ocierały się o siebie, a on, zlany potem, brnął w górę i w dół po nierównym terenie. Wiedział, dokąd zmierza, gdyż pokonywał tę drogę wiele razy wcześniej, choć nigdy w nocy. Miał dopiero dziewiętnaście lat, ale znał tę część Ciemnego Boru równie dobrze jak dwakroć starsi od niego tropiciele.

Wkrótce dostrzegł migotanie ognia między drzewami. Podkradł się bliżej i zatrzymał na granicy wytyczonej przez krąg światła. Nie miał odwagi, by opuścić bezpieczną ciemność.

Zawracaj, szeptał głos w jego głowie. Wróć do domu! Jesteś nikim i nigdy nie dorównasz swemu bratu.

Były to słowa jego matki, równie zimne i wyraźne jak w dniu jej śmierci. Evnis zgrzytnął zębami i wkroczył w krąg światła.

Nad ogniem wisiał żelazny kocioł, w którym bulgotała woda. Obok niego dostrzegł postać w płaszczu z kapturem.

– Witaj – usłyszał kobiecy głos.

Nieznajoma odrzuciła kaptur. Srebrne pasemka w jej włosach w blasku ognia zapłonęły miedzią.

– Bądź pozdrowiona, pani! – rzekł Evnis do Rhin, królowej Cambrenu. Jak zwykle jej piękno odebrało mu dech.

Królowa uśmiechnęła się do niego, a wokół jej oczy pojawiły się zmarszczki. Wyciągnęła rękę. Evnis podszedł niepewnie i ucałował pierścień na jej palcu. Jego usta dotknęły zimnego klejnotu. Jej słodki zapach przypominał woń przejrzałego owocu i wręcz uderzał do głowy.

– Nie jest jeszcze za późno – powiedziała i dotknęła palcem jego podbródka, by unieść mu głowę. – Nadal możesz zawrócić.

Stali tak blisko siebie, że Evnis wyczuwał jej ciepły oddech, pachnący nieco winem. Wciągnął powietrze.

– Nie – odparł. – Nie mam do czego wracać, a to moja szansa, by...

Wszelkie myśli przesłoniło wspomnienie twarzy brata – uśmiechniętego, dominującego, władczego. Potem ujrzał oblicze matki – jej skrzywione usta, sceptyczną minę, taksujące, osądzające spojrzenie.

– ...by zrobić coś ważnego. Gethin zaaranżował dla mnie małżeństwo. Mam wziąć za żonę córkę bodajże najuboższego barona w Ardanie.

– Ładna? – spytała Rhin. Nadal się uśmiechała, ale w jej głosie pojawiła się ostrzejsza nuta.

– Spotkałem się z nią tylko raz. Nie, nawet nie pamiętam, jak wygląda – rzekł Evnis i spojrzał na zawieszony nad ogniem kocioł. – Muszę to zrobić. Proszę.

– A co dostanę od ciebie w zamian?

– Całe królestwo Ardanu. Będę nim rządził, ale kłaniał się tobie, moja królowo.

Ta uśmiechnęła się, aż zęby jej błysnęły.

– Spodobały mi się twe słowa, ale tu chodzi o coś więcej niż tylko Ardan. O wiele więcej. Tu chodzi o Wojnę Bogów. O ponowne zstąpienie Asrotha.

– Wiem – szepnął Evnis. Strach wydawał mu się teraz czymś niemalże materialnym, spływał z jego języka, dławił go i dusił, ale mimo to budził podniecenie.

– Boisz się? – spytała Rhin, więżąc go swoim spojrzeniem.

– Tak. Ale doprowadzę to do końca. Przemyślałem wszystkie za i przeciw.

– Dobrze. Chodź więc bliżej.

Rhin uniosła dłoń i pstryknęła palcami. Spomiędzy drzew wyłonił się ciemny kształt, który wkroczył w krąg światła. Był to olbrzym, potężny, przewyższający dorosłego człowieka o kilka głów. Miał bladą, ostro zarysowaną twarz o wydatnych kościach policzkowych. Pod masywnymi brwiami lśniły niewielkie, czarne oczy. Długie, ciemne wąsy przybysza, oplecione rzemykami, opadały aż na klatkę piersiową. Wzdłuż jednego ramienia ciągnął się tatuaż przedstawiający kolczastą winorośl, która nikła pod rękawem kaftana kolczego. Olbrzym był ubrany w skóry i futra, a w ramionach trzymał skrępowanego człowieka. Jego ciężar nie sprawiał mu żadnych trudności.

– Oto Uthas z klanu Benothi – rzekła Rhin, machnąwszy dłonią. – To mój sojusznik. W przeszłości korzystałam już z jego pomocy.

Olbrzym podszedł do ognia i opuścił człowieka na ziemię. Ten jęknął, wijąc się niemrawo na mchu. Miał więzy na kostkach i nadgarstkach.

– Pomóż mu wstać, Uthas.

Olbrzym nachylił się, złapał człowieka za włosy i podniósł go szarpnięciem. Twarz jeńca była opuchnięta i posiniaczona, a policzki i usta powalane zaschniętą krwią. Ubranie miał brudne i podarte, ale na wysłużonym, skórzanym napierśniku Evnis dopatrzył się herbu z wilkiem Ardanu.

Mężczyzna usiłował coś powiedzieć. Popękane, poranione usta poruszyły się parokrotnie, z kącika pociekła ślina. Rhin w milczeniu wyciągnęła nóż i poderżnęła mu gardło. Z rany buchnęła ciemna krew, a jeniec osunął się w ramionach olbrzyma. Ten jednakże, trzymając go w mocnym uścisku, pochylił go do przodu, tak by krople krwi wpadały do kotła.

Evnis opanował dziką ochotę, by odwrócić się i rzucić do ucieczki. Rhin mruczała coś do siebie, a młodzieniec słuchał słów recytowanych niskim, gardłowym głosem, aż z kotła buchnęła struga pary. Pochylił się, nie mogąc oderwać wzroku. Przez polanę przemknął potężny podmuch wiatru, a w parze zaczęła się materializować jakaś postać, która obracała się i wykrzywiała. Evnisa owionął smród rzeczy dawno nieżywych i gnijących. Żółć podeszła mu do gardła, ale nie mógł oderwać spojrzenia od pary, pośród której migotało już dwoje oczu. Dojrzał formującą się twarz, starą i pomarszczoną. Wydawała się szlachetna, mądra i pełna smutku, ale po chwili zarysowały się na niej głębokie zmarszczki, surowość i duma. Evnis zamrugał, a twarz na sekundę zdała mu się gadzia. Wirujące wokół kłęby pary przybierały kształt rozwijających się gadzich skrzydeł. Przeszył go dreszcz.

– Asroth – szepnęła Rhin i padła na kolana.

– Czego sobie życzysz? – rozległ się syczący głos.

Evnis przełknął ślinę. W ustach wciąż czuł suchość.

Muszę przejąć to, co należy do mnie, pomyślał. Muszę wyjść z cienia brata! Muszę dokończyć to, co zacząłem.

– Władzy – wyszeptał, a potem nabrał tchu i rzekł już głośniej: – Władzy! Chcę przejąć władzę. Chcę rządzić moim bratem i całym Ardanem.

W odpowiedzi usłyszał śmiech. Z początku był cichy, ale narastał i stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie wypełnił całą polanę. Potem niespodziewanie nastała cisza, gęsta i ciężka niczym pajęczyny zwisające z okolicznych drzew.

– A więc otrzymasz ją – rzekł nowo przybyły.

Evnis poczuł kroplę potu spływającą po czole.

– Czego żądasz w zamian? Jaką cenę mi wyznaczysz?

– Ty jesteś zapłatą – odezwała się postać falująca wśród pary, przenikając go wzrokiem. – Chcę ciebie. – Jej usta nagle drgnęły i pojawił się na nich cień uśmiechu.

– A więc niech tak będzie – rzekł Evnis.

– Przypieczętujmy to krwią – warknął prastary przybysz.

Rhin uniosła nóż.

Doprowadź to do końca, powtarzał niczym mantrę Evnis. Doprowadź to do końca.

Zacisnął mocniej zęby. Lepką od potu ręką złapał nóż, by pośpiesznie przeciąć nim wnętrze drugiej dłoni, po czym zacisnął ją w pięść. Krew ściekła do kotła, gdzie natychmiast zaczęła się gotować. Evnis poczuł uderzenie w pierś. Moc, która je zadała, zdawała się przenikać przez jego ciało. Sapnął i padł na kolana, łapczywie nabierając tchu. W jego głowie eksplodował krzyk, a po całym ciele rozlał się ból. Wrzasnął przeraźliwie.

– Już po wszystkim – rzekł głos.

Zawiść

Подняться наверх