Читать книгу Skorumpowani - Jorge Zepeda-Patterson - Страница 9
Poniedziałek,
25 listopada, 7.00
ОглавлениеAmelia to nie Kirchner
Co takiego ma w sobie Cristina Kirchner, czego mnie brakuje? – zastanawiała się Amelia, stojąc przed lustrem i malując prawą brew. Staranny, a równocześnie niedostrzegalny makijaż, którego nauczył ją pewien wizażysta, zajmował jej coraz więcej czasu.
Poprzedni wieczór spędziła w Los Pinos na ekskluzywnym przyjęciu na cześć prezydent Argentyny, która właśnie przebywała z wizytą w Meksyku. Amelię usadzono przy honorowym stole, bo wobec południowoamerykańskiej przywódczyni gabinet poczuł się w obowiązku zastosować parytet płci. Amelia jako przewodnicząca PRD, głównego ugrupowania opozycyjnego, była najwyżej postawioną kobietą na meksykańskiej scenie politycznej, co bynajmniej nie oznaczało, że zwykła zajmować miejsca w pierwszym rzędzie podczas prezydenckich uroczystości. Ponowne objęcie władzy przez PRI oznaczało bowiem powrót rządowej mizoginii, która zresztą, zdaniem Amelii, wcale nie odeszła w zapomnienie. Zazwyczaj, kiedy okoliczności tego wymagały, miejsca przeznaczone dla kobiet zajmowały żony ministrów, wizyta zagranicznej prezydent stanowiła jednak wyjątek.
Siedząc w odległości zaledwie dwóch krzeseł, Amelia przez cały wieczór uważnie przyglądała się wdowie po Néstorze Kirchnerze, poprzednim prezydencie Argentyny, i nie udało jej się uniknąć porównań. Owszem, Cristina Fernández de Kirchner miała wyraźne cechy przywódcze, ale jej nikłe umiejętności konwersacyjne i kiepskie poczucie humoru sprawiły, że Amelia poczuła się znacznie lepiej, świadoma własnych politycznych atrybutów. Przyszło jej na myśl kilka przydomków, które celnie opisywały doñę Cristinę, ale w końcu doszła do wniosku, że i tak najbardziej pasuje do niej Kobyła, jak nazywano ją w jej własnym kraju. Trochę zbyt szerokie biodra, a może nieco podobny do rżenia śmiech przywodziły na myśl poczciwą klacz.
Jedyne, co ona ma, a czego mnie brakuje, to nieboszczyk mąż, po którym odziedziczyła władzę, stwierdziła Amelia po długim wieczorze. Uważała się za bardziej elokwentną, bardziej oczytaną i lepiej orientującą się w meandrach życia publicznego niż kobieta, którą miała przed sobą. A do tego górowała nad nią urodą. Było to pokrzepiające wobec mieszanych uczuć, jakie wzbudzało w Amelii przejęcie czynnej roli w partii. Czasami wydawało jej się, że nie pasuje do tego stanowiska, a często czuła się po prostu sfrustrowana.
Niemniej następnego dnia, kiedy Kirchner nie znajdowała się w pobliżu, nie była już taka pewna swojej dominacji. To nie były najlepsze czasy, by przewodzić opozycji. PRI miała kontrolę nad Kongresem i wykazywała coraz mniejsze zainteresowanie porozumieniem z innymi ugrupowaniami. Triumf wyborczy okazał się wystarczający, by zapewnić partii wszystko, czego potrzebowała.
Bardziej boją się krytycznego hasztagu w portalu społecznościowym niż PRD i PAN razem wziętych, stwierdziła Amelia, stojąc przed lustrem i ostatni raz muskając twarz pędzlem. Batalia, na jaką się szykowała, odbijała się w hardym spojrzeniu, które było jej znakiem rozpoznawczym od czasów młodzieńczego aktywizmu, kiedy to po raz pierwszy zasłynęła z nieustępliwego charakteru. Nieprzychylna prasa ochrzciła ją pobłażliwie mianem supergirl, co – choć tego nie okazywała – bardzo jej odpowiadało.
Wróciła do swojej garderoby, rozmyślając o kolejnym zadaniu, którego podejmie się drzemiąca w niej wojowniczka. Musimy ich powstrzymać, zanim Salazar wyhoduje meksykańskiego Putina. I wtedy przypomniała sobie najświeższe wiadomości na temat ministra spraw wewnętrznych. Wydawało się, że na potężnym i odpornym na ataki wizerunku polityka w końcu pojawiła się pierwsza rysa – coś, co miało związek ze śmiercią Dosantos, jak wynikało z pobieżnego przeglądu prasy, którym Amelia miała w zwyczaju rozpoczynać dzień, jeszcze przed wstaniem z łóżka. Trzeba zadzwonić, zadecydowała, szykując się do wyjścia.
– Alicio, połącz mnie z Tomásem – zwróciła się do swojej asystentki przez telefon stojący na biurku w gabinecie.
– Z Tomásem Arizmendim, pani prezes?
– Oczywiście – odpowiedziała zirytowana. Nie istniał dla niej inny Tomás poza starym przyjacielem, z którym przeżyła tyle wspaniałych przygód, choć o skutkach niektórych z nich wolałaby nie pamiętać. Ale pożałowała swojego tonu, gdy uprzytomniła sobie, że od kilku lat nie zamieniła z Tomásem ani słowa.
– Zaczekaj, Alicio, lepiej połącz mnie z Mariem Crespo. Użyj bezpiecznej linii, telefon Tomása na pewno jest już na podsłuchu.
Stary, dobry Mario, pomyślała. Jako jedyny z czwórki Błękitnych starał się podtrzymywać ich przyjaźń, choć z biegiem lat, goniąc za karierą, Amelia i Jaime zostawili go daleko w tyle. Jedynie Tomás pozwolił mu nadal być częścią swojego życia, choć Amelia podejrzewała, że ta przyjaźń wynikała bardziej z apatii dziennikarza niż ze szczerej potrzeby serca.
– Nie odbiera komórki. Telefon domowy odebrał jego syn i powiedział tylko, że ojciec wyszedł dzisiaj bardzo wcześnie. Czy podstawić samochód? Śniadanie z senatorem Carmoną zaczyna się za piętnaście minut.
– Próbuj dalej skontaktować się z Mariem i przełącz mnie, jak uda ci się go złapać. Będę gotowa za pięć minut.
Przejazd przez dzielnicę Colonia Roma nie zrobił na Amelii spodziewanego wrażenia. Zwykle z przyjemnością przyglądała się mijanym po drodze zacienionym bulwarom, przy których stały wielkopańskie kamienice w stylu francuskim, wciśnięte pomiędzy sklepiki i niewielkie budynki mieszkalne niższej klasy średniej. Ot, wierne odbicie wzlotów i upadków, jakich doświadczała dzielnica w czasie stu lat swojego pretensjonalnego istnienia. Amelia sądziła, że to trafna metafora całego społeczeństwa. Ale bardziej niż architektura cieszył ją widok ludzi przygotowujących się do tego, by jakoś przeżyć kolejny dzień. Nie było tygodnia, żeby nie odkryła nowego rodzaju usług oferowanych na ulicy. Pomysłowość ludzi, potrafiących znaleźć sobie pracę tam, gdzie jej brakowało, nigdy nie przestała jej zaskakiwać.
Jednak tego dnia nie była w nastroju do antropologicznych obserwacji. Na myśl o Tomásie ogarniał ją niepokój. Znała ministra Salazara wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zaatakowany nie będzie stał z założonymi rękami. Musiała jak najszybciej porozmawiać z dziennikarzem, by oszacować skalę niebezpieczeństwa, w jakim się znajdował. Ale zdawała sobie również sprawę z tego, że nie może zmarnować w swej politycznej karierze szansy, jaką stwarzał skandal na podobną skalę. Cały kraj rozprawiał o śmierci Pameli Dosantos. Poruszenie to mogło okazać się bombą, na którą czekali, by zepchnąć nowy rząd do defensywy. Amelia nie mogła powstrzymać uśmiechu. Śniadanie z Carmoną zapowiadało się znacznie bardziej interesująco niż wcześniej przypuszczała.
– Panie senatorze, dziękuję za odwiedziny na moim terenie – przywitała się Amelia, kiedy mężczyzna, wytworny i wyprostowany pomimo swoich siedemdziesięciu lat, wstał z krzesła, by ją pozdrowić.
– Pojechałbym nawet do Timbuktu, żeby móc zjeść śniadanie w towarzystwie najpiękniejszej z naszych koleżanek – odparł Carmona.
Zasadniczo Amelia nie pozwalała, by politycy ją kokietowali. W swojej karierze wylała już niezliczoną liczbę kubłów zimnej wody na głowy tych, którzy w sprawach zawodowych próbowali umniejszać jej rolę albo ją czarować. Oczywiście zdawała sobie sprawę z własnej atrakcyjności i, w granicach rozsądku, nie bała się z niej korzystać. Nigdy nie zniżyła się do wkładania prowokacyjnych strojów, ale czasem z premedytacją podkreślała swoją urodę, jeśli wiedziała, że pozwoli to onieśmielić łasego na kobiece wdzięki rozmówcę. Negocjacje zazwyczaj przebiegały wtedy bardziej pomyślnie, ale Amelia wolała, by jej walory fizyczne były raczej uzupełnieniem relacji zawodowych, a nie ich podstawą.
Jednak Ramiro Carmona wydawał się zupełnie aseksualny. Zachowywał się zbyt ceremonialnie i za bardzo dbał o galanterię, przez co z całą pewnością nie przypominał wirtuoza sztuki uwodzenia. Nie należał również do polityków, których był w stanie omamić głęboki dekolt, ani do liczniejszego nawet grona tych, którzy od dworskich zalotów łatwo przechodzili do niedwuznacznych aluzji. Amelia ceniła go, bo zawsze traktował ją po prostu jak jednego z kolegów i potrafił z uwagą słuchać, co jest dość rzadką cechą mężczyzn zajmujących publiczne stanowiska. Ku jej zadowoleniu Carmona został mianowany przewodniczącym PAN, drugiego dużego ugrupowania opozycyjnego.
– Tutaj serwują lepsze śniadania niż w Timbuktu, mogę pana zapewnić.
– Tego właśnie się obawiam, pani Amelio, nie jestem w stanie odmówić sobie tych czekoladowych bułeczek.
Znajdowali się w restauracji Mario’s, która wyszła już z mody, ale której kuchnia pozostawała bez zarzutu, zwłaszcza jeśli chodziło o słodkie wypieki. Amelia lubiła to miejsce za dogodną lokalizację, a przede wszystkim za wewnętrzny taras z dyskretnymi stolikami, przy których można było sobie pozwolić na poufne rozmowy.
– Co słychać w partii, don Ramiro? – zagadnęła Amelia, po tym jak zamówili sok grejpfrutowy, kawę i ciastka. Nie było to pytanie retoryczne, osiemnaście miesięcy wcześniej konserwatywna PAN przegrała w wyborach z PRI. Senator Carmona stał na czele wewnątrzpartyjnej frakcji przeciwników Felipe’a Calderóna, pokonanego przywódcy, który traktował swoje ugrupowanie jak przedłużenie fotela prezydenckiego.
– Łatwo nie jest. Sądziłem, że po tej upokarzającej porażce Calderón zdecyduje się na dobrowolne polityczne wygnanie, tak jak zrobił to Zedillo z PRI, kiedy objęliśmy prezydenturę w dwutysięcznym roku.
Ustalili między sobą, że postarają się rozmawiać szczerze. Było to ich drugie prywatne spotkanie jako przewodniczących partii. Amelia podejrzewała, że jej nominacja na przewodniczącą PRD również dla Carmony była dobrą nowiną. Podczas ostatniego wspólnego śniadania byli zgodni co do tego, że powrót PRI do władzy z przewagą mandatów, która pozwalała sprawować kontrolę nad parlamentem, oznacza dla ugrupowań opozycyjnych konieczność współdziałania, przynajmniej takiego, na jakie pozwalały im programy partyjne.
– Moim celem jest odbudowanie poczucia dumy z przynależności do partii, powrót do korzeni – ciągnął Carmona.
– O ile uda się panu przekonać panistów, że porażkę wyborczą należy przypisać Calderónowi, a nie partii.
– To jasne jak słońce, kto przyczynił się do porażki, droga Amelio. Ale starcie z byłym prezydentem nie będzie łatwe. Wielu naszych senatorów należy do jego frakcji i nie pozwolą na żadne polowanie na czarownice.
Amelia doskonale rozumiała w czym problem. Istotna część budżetów meksykańskich partii pochodziła z pozaprawnych źródeł finansowania – od gubernatorów. Teraz, gdy partia Carmony nie miała już kontroli na szczeblu federalnym, była bardziej niż kiedykolwiek zależna od nielicznych samorządów stanowych, jakie udało jej się zachować.
– Jeśli moglibyśmy coś dla was zrobić... Jak pan wie, mamy pewne przebicie w dwóch calderonowskich prowincjach, no i zawsze możemy liczyć na nasz ruch ludowy z Puebli.
– Dziękuję, to nie będzie konieczne – odparł oschle Carmona.
Amelia zorientowała się, że przesadziła. Trochę ją poniosło z powodu wynurzeń Carmony na temat byłego prezydenta. Jednak przyjęcie pomocy od przeciwniczki politycznej po to, by podkopać pozycję przywódcy własnej partii, zdecydowanie wykraczało poza ramy polityki realnej dla tego tradycjonalisty.
Choć niezbyt roztropnie, Amelia próbowała zaoferować Carmonie w zamian coś, o co sama zamierzała prosić. By odbudować lekko nadszarpnięte zaufanie senatora, ponownie skierowała rozmowę na nieco bardziej osobiste tory.
– Cóż, nie wątpię, że znajdzie pan rozwiązanie. Będę z panem szczera, jeśli chodzi o kwestię powołania pana na przewodniczącego PAN. Zdaniem wszystkich waszej partii od dawna nie spotkało nic równie dobrego.
– Dziękuję za miłe słowa, choć muszę przyznać, że moja żona jest zgoła odmiennego zdania. Według niej powinienem zajmować się już tylko spisywaniem wspomnień i rozpuszczaniem wnucząt.
– Bez obaw, don Ramiro, wnuki rozpuszczą się bez niczyjej pomocy. A kraj naprawdę teraz pana potrzebuje – powiedziała Amelia, kładąc dłoń na przedramieniu mężczyzny.
Carmona obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem, którego Amelia nie była w stanie rozszyfrować, a które sprawiło, że poczuła się niezręcznie. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie przekroczyła granicy, jaką w swojej kurtuazji wyznaczył Carmona, albo, co gorsza, czy nie uznał, że próbuje w rozmowie z nim uciekać się do demagogicznych sztuczek. Nagle poczuła się bardzo krucha wobec moralnej niezłomności starca. Jak wytłumaczyć mu, że to nie oportunizm? Naprawdę uważała, że kraj go potrzebuje, choć z pewnością potrzebował również jej.
Postanowiła ratować konwersację własnym kosztem.
– U mnie też niełatwo, panie senatorze. Moja nominacja to jedynie efekt niepewnej równowagi między lewicowymi frakcjami, które wolały mianować niezależnego przewodniczącego, takiego jak ja, niż oddać pozycję rywalom. Prawdę mówiąc, jestem raczej akrobatką niż dyrektorką tego cyrku.
– A jak układają się pani stosunki z Lópezem Obradorem i jego ruchem?
Carmona mógł odczuwać niesmak z powodu wcześniejszego wyskoku Amelii, ale nie zamierzał zmarnować okazji, by wyciągnąć z niej poufne informacje, które w polityce są wszystkim.
– PRD nie jest przeciwniczką Moreny[5], choć obydwie strony zdają się tego nie rozumieć. Pozostaję w przyjacielskich relacjach z Andrésem Manuelem, ale nigdy nie byliśmy ze sobą zbyt blisko. Niezależnie od tego wolał, abym to ja zajęła stanowisko przewodniczącego, a nie któryś z jego wrogów. Muszę przyznać, ale proszę o dyskrecję, że w głębi duszy López Obrador to wciąż prosty chłop: uważa, że żadna kobieta nigdy nie stanie się prawdziwą przywódczynią, a jego seksizm nie pozwala mu zaakceptować mnie w roli realnej liderki. Z drugiej strony przynajmniej nie postrzega mnie jako rywalki, uważa, że nie dorastam mu do pięt.
Amelia zaczęła się zastanawiać, czy senator Carmona uznałby kobietę za równego sobie polityka. Ostatecznie PAN pozostawała jedyną partią w parlamencie, która w całej swojej historii nie miała żadnej gubernatorki ani przewodniczącej na szczeblu federalnym. Tak czy inaczej, Amelia z ulgą skonstatowała, że udało się jej ponownie nawiązać porozumienie z rozmówcą.
– Podobno jest załamany kolejną porażką w wyborach – zauważył Carmona.
– Nie bardziej niż pierwszą. Kiedy przegrał sześć lat temu, był już wdowcem i z dołka wyszedł dopiero dzięki małżeństwu z młodszą kobietą i narodzinom czwartego syna. Nic dziwnego, don Ramiro. Wielu z nas nadal podziela zdanie, że to on wygrał w dwa tysiące szóstym roku. – Wypowiadając te słowa, Amelia stwierdziła, że znów traci kontrolę nad przebiegiem rozmowy. Lewica wciąż żyła w przeświadczeniu, że prawdziwym zwycięzcą tamtych wyborów był López Obrador, a nie Calderón, jednak aluzja do kontrowersyjnych wyników głosowania wydawała się prostą drogą do zaprzepaszczenia porozumienia z panistą. – Jestem przekonana, że i tym razem Andrés Manuel się podniesie – ciągnęła Amelia. – Poza tym PRI na pewno nie udźwignie wysokich oczekiwań, jakie spowodował ich powrót do władzy. To oznacza, że w dwa tysiące osiemnastym ludzie zagłosują na lewicę. A wtedy on zatriumfuje.
– Proszę zachować to dla siebie, ale patrząc wokół, muszę przyznać, że wolę to niż kolejne siedemdziesiąt lat rządów PRI[6] – zażartował Carmona i tym razem to on poklepał Amelię po ramieniu.
– Właśnie o tym chciałam z panem porozmawiać, panie senatorze. Coraz bardziej martwią mnie poczynania Salazara. PRI chce wykorzystać swoją przewagę w Kongresie i niepewność społeczeństwa, żeby po raz kolejny ustanowić autorytarne rządy. Wiem, że grupa doradców w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych już opracowuje projekty ustaw, które mają rozszerzyć uprawnienia prezydenta, a zmarginalizować znaczenie instytucji, środków masowego przekazu i społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli im się to uda, cofniemy się w rozwoju o trzydzieści lat, nie sądzi pan, don Ramiro?
– Ten kraj nie pozwoli już więcej na hegemonię, Amelio. Choć ma pani rację: Salazar to potencjalny „führer”. Co gorsza, podobnie jak López Obrador, widzi swoją szansę w kolejnych wyborach. A to istotnie byłaby klęska.
Amelia pomyślała, że chyba tylko polityk, który nosi krawat w stokrotki, tak jak Carmona, może być zdolny do tego, by nazwać przeciwnika führerem.
– Całkowicie się z panem zgadzam. Pytanie brzmi, co my z tym zrobimy. Bo jeśli opozycja nie uczyni nic, żeby uniknąć kolejnej dyktatury, to nikt inny temu nie zapobiegnie – odpowiedziała, kryjąc zadowolenie z faktu, że w końcu udało jej się skierować rozmowę na właściwe tory.
Carmona przytaknął milcząco. Wytrawny pokerzysta, pomyślała Amelia. Stary wyga czeka, aż odsłonię karty, zanim sam pokaże, co trzyma w rękach.
– Ta cała afera z Pamelą Dosantos zapowiada się interesująco. Ma zadatki na pierwszy poważny skandal z udziałem powracającej w blasku i chwale partii – stwierdziła ironicznie Amelia.
– Być może, choć najpierw trzeba ustalić, czy artykuł Arizmendiego opiera się na sprawdzonych informacjach – powiedział ostrożnie Carmona.
– Z całą pewnością tak – odparowała bez wahania Amelia, bardziej z lojalności wobec przyjaciela niż z przekonania do jego dziennikarskich metod. Wiedziała, że Tomás jest nieprzekupny, ale nie była pewna, czy rzeczywiście rzetelnie wypełnia swoje zawodowe obowiązki.
– Jak rozumiem, zna go pani od dawna.
– Owszem, chodziliśmy razem do szkoły i nadal widujemy się od czasu do czasu. On nie wymyśliłby czegoś takiego.
– Cóż, w najbliższych dniach pani przyjaciel może stać się bardzo bogatym albo bardzo biednym człowiekiem. W pierwszej kolejności Salazar będzie próbował go przekupić, żądając w zamian, żeby wycofał się z tych rewelacji i wymówił pomyłką. Jeśli to nie poskutkuje, uprzykrzy mu życie do granic możliwości. Albo gorzej. Salazar to człowiek równie wpływowy, co pamiętliwy.
– Tomás się nie ugnie, ale nie powinien pozostać sam w tej walce – przekonywała Amelia. – Jeśli Salazar jest w jakiś sposób zamieszany w śmierć Dosantos, musimy wyciągnąć to na światło dzienne.
– Co pani sugeruje? – dopytywał stary senator.
– Żeby temat w ogóle zaistniał na gruncie politycznym, musi toczyć się na dwóch innych frontach: medialnym i śledczym. Salazar będzie usiłował sabotować obydwa, żeby sparaliżować śledztwo, albo po prostu znajdzie kozła ofiarnego i w ten sposób utnie dalsze spekulacje.
– Zgadzam się. – Carmona w końcu się ożywił. – Jest kilka gazet i paru prezenterów radiowych, którzy mogliby podtrzymać ten temat przy życiu. Ale będą potrzebowali więcej pewnych informacji z przebiegu działań policji. O ile się nie mylę, wciąż macie pod sobą prokuraturę – dodał. Samorząd Dystryktu Federalnego pozostawał w rękach PRD, a dochodzenie prowadziły stołeczne służby.
– Można tak powiedzieć. Choć teraz, w dobie korupcji i politycznego futuryzmu niektórych urzędników, nie sposób ocenić, kto jest po czyjej stronie. Trudno powiedzieć, kto będzie majstrował przy tej sprawie. Zapewne samo MSW. Jeszcze rok temu to wy rządziliście, więc spodziewam się, że wciąż macie zaufanych ludzi w służbach specjalnych.
W końcu Amelii udało się przejść do sedna. Niewiele osób wiedziało, że rząd Calderóna starannie rozlokował swoje komórki w strukturach wywiadu wojskowego i wewnętrznego na wypadek utraty mandatu, do którego w istocie doszło. Powiedział jej o tym Jaime podczas jednego ze swoich rzadkich porywów szczerości, w czasie gdy sam projekt był jeszcze w zalążku. Wówczas wydało jej się to niedorzeczne, ale szanowała dokonania swojego starego przyjaciela na tyle, by wiedzieć, że to nie żadna fanfaronada. Jaime przez wiele lat był odpowiedzialny za kontakty meksykańskich tajnych służb z wywiadem Stanów Zjednoczonych i zbudował solidne relacje ze swoim amerykańskim odpowiednikiem. Uważano go za człowieka niezastąpionego z pewnej prostej przyczyny: był jedynym funkcjonariuszem wysokiego szczebla, któremu przedstawiciele zagranicznych służb mogli zawodowo zaufać.
Amelia doszła do wniosku, że jeśli projekt wprowadzono w życie, to paniści musieli dysponować poufnymi informacjami na temat swoich głównych politycznych rywali, z Salazarem na czele. Gdyby istniały jakiekolwiek nagrania albo zdjęcia łączące osobę ministra spraw wewnętrznych z zamordowaną artystką, nikt, nawet rząd, nie powstrzymałby już skandalu.
– Gdybyśmy tylko dysponowali czymś takim! Niestety, Amelio, ludzie w tej branży to polityczni najemnicy, tu nie ma miejsca na sentymenty – oświadczył Carmona z ubolewaniem.
Ciekawe, czy mówi prawdę, pomyślała Amelia. Być może poruszał podobne tematy wyłącznie w gronie najbardziej zaufanych współpracowników i wolał zachować tego asa dla siebie.
– W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak popracować nad tym, co znajduje się w naszych rękach, senatorze. Pan ma dostęp do pewnej grupy mediów i komentatorów, a ja do innej. Proponuję, żebyśmy spotkali się ponownie, kiedy zbierzemy niezbędne informacje w tej sprawie, a potem wspólnie puścili je w obieg. Najważniejsze, żeby temat nie zniknął z nagłówków.
– To tylko kwestia czasu. Zobaczy pani, nie minie tydzień, a już Salazar zadba o to, żeby nowy, większy skandal, a może jakaś ogólnokrajowa tragedia, zepchnęły aferę z Dosantos na dalszy plan.
Uzgodnili, że pozostaną w kontakcie, a później przedyskutują to, czego udało im się dowiedzieć. Amelia wyszła ze spotkania trochę zawiedziona, liczyła na nieco większe zaangażowanie panisty. Coś jednak drgnęło: powściągliwy Carmona nabrał przekonania, że warto zainteresować się sprawą Dosantos.
Już w samochodzie Amelia uznała, że w tej sytuacji spotkanie z Jaimem będzie konieczne. Tego właśnie się obawiała.
5 Morena – akronim i potoczna nazwa Ruchu Odrodzenia Narodowego (hiszp. Movimiento Regeneración Nacional), antyliberalnego ruchu społecznego w Meksyku, którego założycielem jest Andrés Manuel López Obrador, czołowy przedstawiciel meksykańskiej lewicy. Słowo morena odnosi się również do ciemnego koloru skóry oraz wizerunku Matki Bożej z Guadalupe, patronki Meksyku i obu Ameryk (przyp. tłum.).
6 Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna miała monopol na sprawowanie władzy w Meksyku w latach 1929–2000 (przyp. tłum.).