Читать книгу Osaczona - Joss Stirling - Страница 6
ОглавлениеWest Village, Nowy Jork
Kolejny list z żądaniem okupu pojawił się znienacka. Rose Knight, trzęsąc się ze strachu, podniosła go z wycieraczki. Został wepchnięty pod frontowe drzwi, tak jak poprzednie. Mogli go wysłać e-mailem, ale woleli osobisty kontakt z dodatkowym przesłaniem: „wiemy, gdzie mieszkasz”. Wsunęła palce do taniej koperty i wyciągnęła pojedynczą, złożoną kartkę papieru. Tym razem wydrukowali zdjęcie jej ojca przykutego za kostkę do kaloryfera. Trzymał w ręku gazetę z poprzedniego dnia.
– Należy się cieszyć, że jeszcze żyje – powiedziała sobie.
Don Knight wydawał się zmęczony, ale nie wyglądało na to, by doznał większego uszczerbku. Był jednak wyraźnie zaniedbany: jego rdzawobrązowe włosy były potargane, koszula brudna, na twarzy malowało się napięcie spowodowane ciągłym stresem. Czy pozwalali mu się kąpać albo chociaż swobodnie chodzić? Przesłanie było takie jak zawsze – tylko kwota i data, do której musiała zdobyć gotówkę. „Milion dolarów do piątku. Nasze ostateczne żądanie”. Miała sześć dni.
Wrzuciła list do kartonowego pudełka na swoim biurku i podeszła do okna. Odsunęła białą firankę ze wzorem w złociste egipskie sfinksy. Oparła się o chłodną szybę, starając się wyciszyć burzę szalejącą w jej głowie. Nadzieja, że jest to ostatnie żądanie porywaczy, była nikła. Nie zamierzała zastanawiać się, jak osiągnąć to, co niemożliwe – po prostu to robiła. W ten sposób spełniła trzy wcześniejsze żądania, zgromadziła na czas pieniądze i kupiła ojcu dodatkowy czas. Knightowie byli w stanie zrobić wszystko, jeśli tylko skupią na zadaniu całą swoją uwagę. Takie było rodzinne motto. Po prostu musiała się z tą sytuacją pogodzić.
Na wilgotny chodnik, jak strzępki papieru, spadały jesienne liście. Kolejny podmuch podniósł je i sprawił, że zatańczyły koło rynny. Przed nadejściem tego listu czytała o Egipcie pod rządami Greków i Rzymian. Czy tak wyglądały ulice, kiedy zniszczono wielką starożytną bibliotekę w Aleksandrii? Pergaminy zapisane bezcennymi informacjami, kołyszące się w powietrzu, by ostatecznie wpaść w błoto? Nowy Jork w wyobraźni Rose stał się na krótką chwilę częścią późnego imperium greckiego. Szybko otrząsnęła się z tej iluzji, gdy usłyszała syrenę przejeżdżającego niedaleko samochodu strażackiego. Tak bardzo chciała móc skupić swoje myśli na historycznych wydarzeniach, zadumać się nad cudami i niebezpieczeństwami minionych czasów, do których czuła się stworzona. I nie musieć radzić sobie z niepewną, niemożliwą do opanowania teraźniejszością.
Znajomy samochód zatrzymał się przy krawężniku przed jej rodzinnym domem w kolorze piaskowca przy Bank Street. Jej sąsiedzi, pan i pani Masters oraz ich syn Joe, wysiedli z pojazdu. Towarzyszyła im czwarta osoba, chłopiec w wieku Joego, którego nie rozpoznała. Ruch zasłony musiał przyciągnąć ich uwagę, ponieważ Joe spojrzał w górę, prosto w okno, i zamachał, uśmiechając się do niej promiennie. Lepiej udawać, że wszystko jest normalne. Pochyliła się do przodu, by mu odpowiedzieć tym samym, a potem, odwracając się, zobaczyła jeszcze, że powiedział coś do swojego przyjaciela – blondyna. Co mówił Joe? „To jest Rose, dziwna dziewczyna mieszkająca obok, trzymaj się od niej z daleka”. Być może. Nawet mili faceci, tacy jak Joe, nie rozumieli jej ekscentrycznego zachowania i trybu życia. W zasadzie nic w tym dziwnego. Była przecież geniuszem z bardzo wysokim IQ. Dziewczyną, która chciała studiować archeologię, a zamiast tego musiała spędzać cały swój czas na zbieraniu pieniędzy, aby uwolnić ojca – drobnego kanciarza – z rąk potężnych, złych facetów. Miała ochotę krzyczeć, czując, że cały świat jest niesprawiedliwy.
Koniec z rozmyślaniem. Musiała zabrać się do pracy. Los jej taty zależał od niej i wszystko, co mogła zrobić, to utrzymać go przy życiu dzięki nowej porcji gotówki – przynajmniej do czasu, kiedy wymyśli, jak uwolnić go z niewoli. Siedząc przed komputerem, poczuła ukłucie zazdrości. Joe miał normalną, wspaniałą rodzinę. Kiedy była mała, Joe pojawiał się w wielu jej marzeniach o przyszłości. Wyobrażała sobie, że są parą, on – jak Indiana Jones, ona – jak Lara Croft. Przedzierali się razem się przez dżungle i odnajdywali szkatułki ze złotem. Jego błyskotliwość i jej ścisły umysł pomagały im rozwiązywać najtrudniejsze zagadki. Nigdy się nie domyślił, że stał się uwielbianym bohaterem jej dzieciństwa, wszystkie te wydarzenia rozgrywały się wyłącznie w jej wyobraźni. Nikt także nie podejrzewał nudziary Rose o to, że kiedykolwiek zwracała uwagę na płeć przeciwną. Gdyby o tym wiedzieli, pewnie by się wstydziła.
Wpisała hasło do programu szyfrującego. Joe z rodziną był jej sąsiadem od kiedy pamiętała. Poszli razem do tych samych miejscowych szkół, ale Joe później zdecydował się wyjechać do Londynu, aby ukończyć tam liceum. Oczywiście próbowała się dowiedzieć, co to za szkoła. Najpierw odkryła skrót nazwy i przybliżoną lokalizację – AMD, południowy brzeg Tamizy. Trzeba było czasu, aby przebić się przez wszystkie zapory bezpieczeństwa, ale w końcu dowiedziała się prawdy: uczył się w Agencji Młodych Detektywów, czyli placówce, która szkoliła osoby przed maturą tak, by mogły podjąć pracę w organach strzegących porządku publicznego lub by mogły studiować na uniwersytecie kierunki związane z taką działalnością. Nie była jednak w stanie włamać się do wewnętrznego systemu AMD. Ich zaporę sieciową musiał konfigurować ktoś z wielkimi umiejętnościami programistycznymi. Nigdy nie chciałaby komuś takiemu wejść w drogę, dokonując włamania. Zostawiała to małolatom, którzy musieli się pochwalić tym, co potrafią zrobić ze swoimi cyfrowymi zabawkami.
Rose otworzyła przeglądarkę internetową i założyła okulary do czytania. To będzie dobre miejsce dla Joe: AMD będzie pasować do jego charakteru, ponieważ zajmuje się też obroną osób szczególnie narażonych w szkole na molestowanie. Patrząc perspektywy czasu, zdała sobie sprawę, że w jej wyobraźni zawsze był bardziej podobny do Kapitana Ameryki, niż do cwanego, łamiącego reguły Indiany Jonesa. Może stać się świetnym policjantem. Niestety, jego wybór oznaczał, że był ostatnią osobą, której mogła się teraz zwierzyć ze swoich problemów. Ojciec, podobnie jak wszyscy inni mężczyźni w jej rodzinie, znalazł się po niewłaściwej stronie prawa.
Rose była właśnie w trakcie likwidacji ostatnich lokat na swoim rodzinnym koncie, ponieważ chciała zainwestować w niektóre bardzo rentowne, ale ryzykowne akcje w Japonii, gdy zadzwonił dzwonek przy drzwiach frontowych. Kusiło ją, by to zignorować, ale osoba stojąca za drzwiami naciskała brzęczyk raz za razem, najwyraźniej nie zamierzając odejść.
– Do diabła – wyszeptała Rose, uruchamiając wygaszacz ekranu z Tutenhamonem. – Idę! – Sprawdziła w wizjerze, kto stoi za drzwiami. Na schodach czekała Carol Masters, matka Joego. Rose z westchnieniem otworzyła zamki i zdjęła łańcuch.
– Dzień dobry, pani Masters, jak się pani miewa?
– Cześć, słoneczko, Dobrze, dziękuję. A co u ciebie? – Sąsiadka miała na sobie jasnopomarańczową sukienkę z zielonym wykończeniem, którą, tak jak zawsze, uszyła sama. Prezentowała się niczym wspaniała dyniowa dekoracja na Halloween. Czarne afro wyglądało jak aureola wokół jej wesołej twarzy.
Rose zmusiła się do uśmiechu, ale wątpiła, by dało się dostrzec w jej oczach radość.
– Wszystko w porządku, dziękuję.
– A twój ojciec? Nie widziałem go od jakiegoś czasu.
Rose wzruszyła ramionami.
– Zajęty pracą. Wie pani, jaki on jest.
– Nie powinien tyle pracować – możesz mu to ode mnie powiedzieć. Nie podoba mi się, że cię nieustannie zostawia samą w domu.
– Przekażę. – Rose bawiła się łańcuchem przy drzwiach i rozpaczliwie chciała wrócić do swojego zadania. – Co mogę dla pani zrobić? – zapytała.
Pani Masters wręczyła jej domowej roboty kartę ozdobioną brytyjskimi i amerykańskimi flagami.
– Przychodzę z zaproszeniem dla ciebie i twojej rodziny. Jutro organizujemy u nas małą, sąsiedzką imprezę na cześć przyjaciela Joego – Damiena. Chodzą razem do szkoły w Londynie.
– O, to miłe!
– Szósta trzydzieści. Jeśli będzie dostatecznie ciepło, będziemy serwować napoje i przekąski z grilla w ogródku. Zatem – jeśli ty i twoja rodzina będziecie mieli czas, z radością was zobaczymy.
„Jeśli jej rodzina będzie miała czas”... Cóż, niestety. Jej tata był przykuty do ściany, a jej starszy brat Ryan był Bóg wie gdzie, ze swoimi wątpliwej reputacji kolesiami. Rose bała się, że usłyszy o nim dopiero, gdy policja zażąda zapłacenia za niego kaucji, by mógł wyjść z aresztu. Nie mogła jednak podzielić się tymi informacjami z panią Masters. Dziewczyna bardzo się starała, aby przekonać swoją życzliwą sąsiadkę, że wszystko jest w porządku.
– Och, myślę, że Ryan i tata będą zajęci. – Rose przesunęła pasmo włosów za ucho, wsuwając je pod oprawkę swoich niebieskich okularów.
– Ale ty nie będziesz tak zapracowania, prawda, Słoneczko? – Pani Masters rozpromieniła się. Bez wątpienia to po niej syn odziedziczył zabójczy uśmiech. Brązowe oczy kobiety były pełne ciepła.
Rose znana była ze swego wyjątkowego uporu, ale pani Masters potrafiła pobić go wytrwałością.
– Myślę, że nie – odparła dziewczyna.
– Zatem zobaczymy cię jutro?
– Tak, dziękuję za zaproszenie. – Rose chciała zamknąć drzwi, ale nie mogła tego zrobić, dopóki sąsiadka nie odeszła. Byłoby to niegrzeczne.
Pani Masters zatrzymała się wpół kroku, spojrzała ponad ramieniem Rose, na pusty korytarz.
–Na pewno wszystko w porządku, Rose? Nie chcesz mi nic powiedzieć?
W gardle dziewczyny pojawiła się wielka gula. Pani Masters zawsze była przy niej. Wkraczała, gdy potrzebna była kobieca ręka, biorąc na siebie rolę matki Rose, która odeszła zaraz po urodzeniu córki. Carol piekła dla niej urodzinowe ciasta i wyjaśniła, jak radzić sobie z dojrzewaniem, gdy nikt inny się do tego nie poczuwał. Rose czuła się teraz okropnie przez to, że musi kłamać.
– Wszystko w porządku, pani Masters.
Sąsiadka zagryzła wargi, ale po chwili skinęła głową, nie naciskając już bardziej.
– Dobrze, Rose. Ale jeśli będziesz nas potrzebowała, jesteśmy tuż obok.
– Tak, wiem o tym. Dziękuję. – Rose zdołała wreszcie zamknąć drzwi. Oparła się na nich, słuchając stłumionych dźwięków dochodzących z ulicy: kroków pani Masters, przejeżdżającego samochodu, odległej syreny, szczekającego psa. Nie miała czasu do stracenia, ponieważ do piątku musiała zarobić milion dolarów. Wróciła do komputera. Po drodze starała się za wszelką cenę wyprostować, nie chciała się garbić pod ciężarem swych zmartwień.
*
Damien wziął szybki prysznic w łazience znajdującej się obok pokoju gościnnego, a potem zjechał do kuchni po poręczy schodów z piętra wąskiej kamienicy. Nie czuł się najgorzej, biorąc pod uwagę różnicę czasu pomiędzy Europą a Ameryką. Z radością oczekiwał kilku tygodni spędzonych z Joem na wakacjach w Nowym Jorku. Miał nadzieję, że zdążą wyrwać się na wspinaczkę skałkową, kiedy ich oficjalne zadanie się skończy. Jego osiemnaste urodziny przypadły na środek tego pobytu, więc pragnął spędzić je z przyjacielem gdzieś na szczycie góry. Po ciężkich przeżyciach w Londynie z gangiem Scorpion, a następnie po incydencie z Kyle’em, był więcej niż gotowy, by zwolnić tempo na jakiś czas.
– Dziękuję za odebranie mnie z lotniska, panie Masters – powiedział Damien, kiedy dołączył do siedzącej przy stole rodziny na późne śniadanie. – Naprawdę nie trzeba było tego robić. Równie dobrze mogłem przyjechać taksówką.
Pan Masters spojrzał na niego sponad „New York Timesa”.
– Nie pozwolilibyśmy, aby nasz gość błąkał się po Nowym Jorku. Jesteś obcy w mieście, a taksówkarze na lotnisku JFK to rekiny.
– Ależ Pat, przecież kuzyn twojego szwagra jeździ taksówką – powiedziała pani Masters, wlewając ciasto naleśnikowe na ciężką patelnię. Kuchnię wypełniły wspaniałe zapachy i odgłosy skwierczenia tłuszczu.
– Mam nadzieję, że nie mówisz o Richiem? O tym przypadku nie chciałbym dyskutować – z uśmiechem powiedział pan Masters do żony.
– Och, ty! On nie jest taki zły.
– Kochanie, nie jest wcale taki dobry, na jakiego wygląda.
Damien uśmiechnął się, słysząc tę zabawną rozmowę, i nalał sobie soku pomarańczowego z kartonu na stole. Joe ostrzegł go, że pan i pani Masters będą traktować go jak jedno ze swoich dzieci, a nie jak profesjonalnego detektywa w trakcie ostatniego roku szkolenia. Nie chodziło o wiek, ale o rodzinne zwyczaje.
– Mama i tata zastępowaliby rodziców wszystkim na świecie, gdybyśmy im pozwolili – powiedział Joe.
Damien zrozumiał, co miał na myśli.
Joe przyszedł z listem i wsunął go pomiędzy solniczkę i pieprzniczkę.
– Dobrze się czujesz, Damien? Nie jesteś za bardzo zmęczony?
– Czuję się świetnie. Co dla mnie zaplanowałeś? – Damien posunął się wzdłuż ławki stojącej przy stole, aby zrobić miejsce dla swojego przyjaciela.
– Najpierw zjedz śniadanie, Skarbie – powiedziała pani Masters, stawiając przed nim duży stos naleśników. – Syrop klonowy czy miód?
– Poproszę syrop. – Damien zrozumiał aluzję, że nie powinien rozmawiać z Joem o pracy, dopóki nie zje. Naleśniki zanurzył w bursztynowym syropie i zaczął pochłaniać je z apetytem. – Są wspaniałe, pani Masters.
Postawiła na stole jeszcze dwa talerze, a następnie dołączyła do reszty rodziny.
– Joe, mój drogi, czy możesz coś dla mnie zrobić?
– Oczywiście, mamo. – Joe pokroił banana na cienkie plasterki i położył je na swoim naleśniku.
– Martwi mnie Rose. Czy pójdziesz do niej później i spróbujesz wyciągnąć ją z domu? Przysięgam, że od kilku miesięcy nawet w weekend nigdzie się nie ruszyła. Chodzi do szkoły i wraca do domu – to wszystko. – Pani Masters rozsmarowywała jogurt i jagody na naleśniku, robiąc zgrabny kopiec. – Do tego już dawno nie widziałam jej ojca. Mówi, że jest zapracowany, ale znam ją za dobrze, żeby się na to nabrać.
– Daj spokój, mamo. Skąd możesz wiedzieć, że kłamie? Może naprawdę jest bardzo zajęty?
– Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Nie powinna nigdy grać w pokera, łatwo można ją przejrzeć – odsuwa włosy za ucho, kiedy jest zdenerwowana. Robi to od czasu, gdy była mała. Uwierzcie mi, że ta biedna dziewczyna to obecnie kłębek nerwów. Nie zdziwiłabym się, gdyby Don musiał się ukrywać przed swoimi wierzycielami – ona zachowuje się tak, jakby spodziewała się komorników za każdym razem, gdy dzwonię do jej drzwi. Namów ją, żeby gdzieś poszła z tobą i Damienem. Spróbuj dowiedzieć się, co się dzieje, dobrze Joe?
Damienowi nie spodobało się to, że jego wizyta może ograniczyć się do opieki nad neurotyczną sąsiadką, ale zachował tę myśl dla siebie. Obiecał swoim przyjaciołom, że dla dobra Joego będzie zachowywać się najlepiej, jak się tylko da.
– No cóż, zobaczę, co mogę zrobić – odpowiedział szybko Joe.
– To świetnie. – Pani Masters poklepała go po ręce.
– Ktoś powinien wytłumaczyć Donowi, że zaniedbuje tę dziewczynę – narzekał pan Masters, składając gazetę, by oddać się spożywaniu swoich naleśników. Jako emerytowany dyrektor szkoły był sfrustrowany, że nie może już nikogo pouczać i karać. – A starszy brat Rose wcale nie jest lepszy. Podejrzewam, że uda mi się go zobaczyć dopiero w programie o najbardziej poszukiwanych przestępcach z Nowego Jorku.
Zabrzmiało to bardziej obiecująco.
– Mieszkasz obok jakichś aferzystów? – zapytał Damien, myśląc, że byłoby zabawnie szpiegować ich przez kilka tygodni. Mógłby dowiedzieć się, jak wygląda przestępczość w stylu amerykańskim.
Pani Masters zacisnęła usta.
– Nie lubimy o tym rozmawiać – dla dobra tej biednej dziewczyny.
– Tak, to straszni krętacze. – Pan Masters miał wyraźnie mniej zahamowań w tej sprawie niż jego żona. – Ani Don, ani Ryan nie wybierają prostej i wąskiej drogi uczciwości, jeśli obok znajduje się kręta i szeroka trasa przestępstwa. Obaj są uroczy, ciągle mają jakieś kłopoty i próbują się z nich wyplątać, ale z przykrością stwierdzam, że są zepsuci.
– Każdy może zostać zbawiony, Pat – powiedziała z wyrzutem pani Masters, zerkając na małą, białą figurkę Matki Boskiej, która spoglądała na całą kuchnię z półeczki nad zlewem.
Pan Masters potrząsnął głową.
– Carol, dlaczego musisz być tak wspaniałomyślna wobec wszystkich? Powinnaś zachować swoją życzliwość dla Rose. Ona jest jedyną osobą, która na to zasługuje.
Pani Masters nie zwróciła uwagi na cynizm męża.
– Wracam do swojej prośby. Zajrzysz do niej, Joe?
Joe połknął kęs, który spokojnie przeżuwał, przyglądając się jednej z typowych dyskusji rodziców.
– Tak jak mówiłem, mamo. Spróbuję. Wiesz, że zawsze miałem Rose na oku.
– Dziękuję. – Pani Masters, zadowolona, że udało jej się dziś rano zmusić świat, by działał zgodnie z jej oczekiwaniami, postanowiła zjeść. – To wspaniale mieć gościa z Wielkiej Brytanii. Co robią twoi rodzice, Damien?
– Nie są oszustami, jeśli o to chodzi. – Damien odpowiedział na pytanie, uśmiechając się do pana Mastersa.
– Och, ty! – Pani Masters zachichotała. – Nigdy nie sugerowałam niczego podobnego.
– Są lekarzami. Współpracują z medyczną organizacją charytatywną w północnej Ugandzie.
– Och, jak wspaniale! Muszą być cudownymi ludźmi. – Ułożyła podbródek na dłoniach, łokcie oparła na stole, kontemplując tak wielkie poświęcenie.
Cudowni dla wszystkich pacjentów, ale nie dla własnego syna. Damien był wielokrotnie informowany, że poszkodowany w wypadku, który właśnie trafił do szpitala, jest o wiele ważniejszy niż jego potrzeby. Można to było zrozumieć raz czy dwa razy, ale w ich pracy stało się to codziennością. Dla pięciolatka niepojęte jest, że w dniu urodzin zostaje z opiekunką. Nie czuł się dla nich najważniejszy nawet, kiedy był mały. Ich działalność była godna podziwu, jednak decydując się na nią nie powinni mieć dzieci.
– Tak, to niemal święci ludzie – odpowiedział, nie mogąc całkowicie ukryć nuty ironii w swoim głosie.
– Jak długo pracują za granicą?
– Odkąd pamiętam. Mieszkałem z nimi we Wschodniej Afryce, aż wróciłem do szkoły średniej w Wielkiej Brytanii. Widzę rodziców może raz w roku. W wakacje mieszkam z wujkiem Julianem. Ma mieszkanie w Londynie, w dzielnicy Greenwich. Wiecie – to jest to miejsce, z którego odmierzane są międzynarodowe strefy czasowe.
– Cieszę się, że wujek jest przy tobie.
– Tak, on jest bardzo fajny.
Wszystkie talerze na stole były już puste. Joe podniósł się, żeby posprzątać, a Damien dołączył do niego, ignorując protesty Mastersów, którzy przypominali, że jest gościem.
Kiedy wyszli z jadalni, Joe uderzył Damiena ścierką kuchenną po nogach.
– Wyglądasz jakby spadła ci kondycja. Chcesz iść pobiegać?
Damien, wiedząc, że jest w szczytowej formie, a Joe po prostu się z nim drażni, oddał mu cios, trafiając w żebra.
– Tak, jeśli uważasz, że za mną nadążysz.
*
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.