Читать книгу Zgiełk czasu - Julian P Barnes - Страница 7
ОглавлениеWydarzyło się to w czasie wojny, na peronie dworcowym, płaskim i zakurzonym jak otaczająca go bezkresna równina. Stojący tam pociąg wyjechał z Moskwy przed dwoma dniami i zmierzał na wschód; miał przed sobą jeszcze dwa lub trzy dni drogi, zależnie od dostępności węgla i ruchów wojsk. Niedawno wzeszło słońce, ale mężczyzna – a właściwie połowa mężczyzny – już kierował swoją deskę na drewnianych kółkach ku wagonom klasy luks. Nie można było sterować nią inaczej, niż szarpiąc za przednią krawędź; a żeby nie stracić równowagi, mężczyzna przywiązał się do deski sznurem, który obejmował go w pasie. Ręce miał owinięte brudnymi strzępami ubrań, a skórę stwardniałą od żebrania na ulicach i dworcach.
Jego ojciec walczył w poprzedniej wojnie i przeżył. Pobłogosławiony przez miejscowego duchownego, wyruszył bić się za ojczyznę i za cara. Kiedy wrócił, duchownego i cara już nie było, a ojczyzna stała się innym miejscem. Ujrzawszy, co wojna zrobiła z mężem, żona zareagowała krzykiem. Teraz toczyła się kolejna wojna, wrócił ten sam najeźdźca, zmieniły się tylko nazwy – po jednej i po drugiej stronie. Nic innego się nie zmieniło: młodych ludzi jak dawniej rozrywały kule, potem krajali ich chirurdzy. Jemu nogi odjęto w szpitalu polowym wśród połamanych drzew. Wszystko to w imię wielkiej sprawy, tak jak i poprzednio. Gówno go to obchodziło. Niech inni się o to spierają; jego interesowało tylko, żeby dotrwać do końca kolejnego dnia. Stał się sposobem na przetrwanie. W pewnym momencie wszyscy się tym stawali: sposobami na przetrwanie.
Kilku pasażerów wysiadło z pociągu, by pooddychać zapylonym powietrzem; inni wyglądali przez okna wagonów. Zbliżając się, żebrak zaczynał ryczeć sprośną koszarową piosenkę. Bywało, że pasażerowie rzucali mu parę kopiejek – za to, że dostarczył im rozrywki; inni płacili mu, żeby pojechał dalej. Niektórzy celowo rzucali monety tak, żeby upadały pionowo i toczyły się, i rozbawieni, obserwowali, jak żebrak za nimi goni, odpychając się pięściami od betonowego peronu. Zdarzało się, że wtedy jeszcze inni, wiedzeni litością lub wstydem, podawali mu pieniądze do ręki. On widział tylko palce, monety i rękawy płaszczów i nie reagował na obelgi. To był ten, co pił.
W wagonie klasy luks siedzieli przy oknie dwaj mężczyźni i usiłowali zgadnąć, gdzie są i jak długo potrwa ten postój: kilka minut, godzin, może cały dzień. Nie podawano żadnych informacji, a oni wiedzieli, że nie należy pytać. Pytanie o ruch pociągów – nawet gdy było się pasażerem – groziło oskarżeniem o sabotaż. Mężczyźni mieli po trzydzieści parę lat – dość, aby to wiedzieć. Ten, co słyszał, był nerwowym chudym jegomościem w okularach; na szyi i nadgarstkach miał amulety z czosnku. Nazwisko jego towarzysza nie zapisało się na kartach historii, mimo że to on pamiętał.
Klekocząc, zbliżyła się do nich deska z połową mężczyzny. Gromko rozbrzmiały wersy opowiadające o jakimś wiejskim gwałcie. Śpiewak zamilkł na chwilę i wykonał gest jedzenia. W odpowiedzi mężczyzna w okularach uniósł butelkę wódki. Był to zbędny akt uprzejmości. Czy żebrak odmówił kiedyś wódki? Po chwili dwaj pasażerowie dołączyli do niego na peronie.
I tak to stworzyli trójkę – tradycyjną kompanię do picia. Butelkę nadal trzymał ten w okularach, jego towarzysz miał w rękach trzy szklanki. Zostały napełnione na oko i dwaj podróżni pochylili się i wypowiedzieli zwyczajowe „na zdrowie”. Kiedy się stukali, nerwowy jegomość przechylił głowę na bok – w jego okularach przelotnie rozbłysło słońce wczesnego poranka – i rzucił jakąś uwagę; jego przyjaciel zaśmiał się. Potem wypili wódkę na raz. Żebrak uniósł szklankę, prosząc o więcej. Nalali mu, potem wzięli od niego szklankę i wsiedli z powrotem do pociągu. Wdzięczny za zastrzyk alkoholu, który rozszedł się po jego skróconym ciele, żebrak odjechał w kierunku kolejnej grupy pasażerów. Kiedy mężczyźni wrócili na swoje miejsca, ten, co słyszał, zdążył już niemal zapomnieć, co powiedział. Ale ten, co pamiętał, dopiero zaczynał pamiętać.