Читать книгу Generałowie - Juliusz Ćwieluch - Страница 6
ОглавлениеRozmowa z generałem
Mirosławem Różańskim
Mirosław Różański, generał broni rezerwy, były dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych. Rocznik 1962. 35 lat służby.
Z wyróżnieniem ukończył Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Studiował też w Akademii Obrony Narodowej w Rembertowie. Doktor nauk o obronności.
Przeszedł wszystkie szczeble dowodzenia. Pracował w Sztabie Generalnym. Dowodził na misji w Iraku. Człowiek od wdrażania, testowania i reformowania. W zawiadywanej przez niego 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej testowano i wprowadzano do sił zbrojnych transportery opancerzone Rosomak. Wymyślił i stworzył na bazie tej jednostki szkołę dla strzelców wyborowych. Formował pierwszy w pełni zawodowy batalion zmotoryzowany. Dowodził 11 Dywizją Kawalerii Pancernej. Był pełnomocnikiem szefa MON ds. wdrażania nowego systemu zarządzania i kierowania siłami zbrojnymi. W 2014 r. współtworzył Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, które powstało z połączenia dowództw sił lądowych, morskich, powietrznych i specjalnych. Od 2015 r. dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych. W grudniu 2016 r. złożył wniosek o zwolnienie z zawodowej służby wojskowej. We wrześniu 2017 r. powołał Fundację Bezpieczeństwa i Rozwoju Stratpoints. Niezwykle ceni sobie prywatność, dlatego nie opowiada o swoim motocyklu ani myśliwskiej pasji.
Juliusz Ćwieluch: Czy ono jest sztuczne?
Generał Mirosław Różański: Jeśli pyta pan o oko, to nie jest sztuczne.
A co z nim jest?
Jest pokaleczone. Ma inną głębię ostrości, stąd jego barwa.
Nie lubi pan o tym opowiadać.
Nie. Bo była taka narracja, że Różański awansował, ponieważ mu oko prawie odstrzelili... Bo mam ciekawsze tematy do rozmowy.
Czyja to była wina?
Jeśli spojrzymy na to wąsko, to tego konkretnego źle wyszkolonego żołnierza, który nie sprawdził, czy armata jest załadowana. Jak spojrzymy szerzej, to pewnie wina systemu, który powodował, że szkolenie szło w dół, bo ogólnie standardy w wojsku szły w dół. Jakość szkolonych i szkolących szła w dół. Dlatego tak alergicznie reaguję, kiedy słyszę, że można z kogoś zrobić żołnierza w dwadzieścia sześć dni. Tak jak obiecują w Wojskach Obrony Terytorialnej.
Rozumiem, że pan ucieka od tego tematu, ale jeszcze chwilę pana pomęczę. Spotkał pan po wypadku tego żołnierza?
Ja nie. Mój brat kiedyś, przez przypadek. Nie mam żalu. Nikt o zdrowych zmysłach nie strzeliłby specjalnie z armaty kaliber 73 mm.
A o życiu prywatnym dlaczego pan nie opowiada?
Ponieważ, jak sam pan zauważył, jest to życie prywatne.
Na Facebooku wrzuca pan zdjęcia z żoną.
I jest to przez nią ledwo tolerowane. Moja żona ma dużą potrzebę prywatności. Szanuję to.
To nie jest pana pierwsze małżeństwo.
Z pewnością jednak ostatnie. Nie ciągnijmy tego wątku. Dla mnie to są sprawy intymne. Zbyt osobiste do opowiadania. A dla czytelnika raczej nudne.
Dlaczego żołnierze mówią o panu „Gajowy”?
Muszę przyznać, że dowiedziałem się o tym niedawno. To, że jestem myśliwym, również podciągałem pod życie prywatne. Nie chwalę się tym na Facebooku. Nie opowiadam w wywiadach. Lubię polować, sprawia mi to frajdę. Ale też rozumiem, że komuś może się to nie podobać, dlatego nie wrzucam zdjęć z polowań.
Motor?
Jest motocykl. Niestety, nawet na emeryturze nie mam czasu, żeby się dobrze zamortyzował. Widzę, że się pan przygotował do tego spotkania. Spodziewałem się raczej pytań o ministra Macierewicza.
Dojdziemy i do tego. Na terapii zawsze proszą, żeby opowiedzieć jakąś historyjkę o sobie. Coś, co nas charakteryzuje. Mały gest, który miał dla nas znaczenie.
Nie chodziłem na terapię i raczej mi to nie grozi. Postrzegam siebie jako osobę o prostej, mocnej konstrukcji. Lubię stawiać sobie zadania i je realizować. Ja, proszę pana, muszę powiedzieć nieskromnie, jestem dowódcą. Urodziłem się, żeby nim być. Zawsze mnie do tego ciągnęło. I dostałem od życia taką szansę, że tą drogą poszedłem, i to z sukcesem. Sukcesem, który zawdzięczam między innymi mojej żonie, która mnie zawsze wspierała. I kilku ludziom, którzy mnie ukształtowali. Czasom, które pozwalały na rozwój, choć warunki nie zawsze były sprzyjające. Nie wstydzę się tak mówić, bo wierzę w to, że jestem dobrym dowódcą.
Mówi pan jak generał nie polskiej, a amerykańskiej armii.
Miałem okazję współpracować ze śmietanką amerykańskich generałów. Szanuję i podziwiam kilku z nich. I nie mam kompleksów. Uważam, że nie zmarnowałem czasu w armii. A nawet żałuję, że tego czasu było za mało, że nie pozwolono mi pokazać wszystkiego, na co mnie stać.
Sam pan odszedł.
Przecież pan wie, że to bujda. Odszedłem, bo musiałem.
Mieli na pana jakieś haki?
Jakby były haki, to już bym siedział. Musiałem odejść, bo nie mogłem i nie chciałem firmować tego, co działo się z polską armią i w polskiej armii. Dorobek wielu lat jest, moim zdaniem, po prostu niszczony. Nie chciałem być twarzą tych zmian.
Poddał się pan?
A wyglądam na kogoś, kto się poddał? Wyglądam na przegranego faceta? Właśnie założyłem fundację. Zaufało mi wielu wspaniałych oficerów. Bez przesady mogę powiedzieć, że kwiat polskiej armii.
Raczej bukiet emerytów.
Emerytów przed pięćdziesiątką. Widocznie Polska to taki bogaty kraj, który stać, by ludzi w kwiecie wieku masowo wysyłać na emeryturę. Po niespełna dwóch latach rządów ministra Macierewicza z wojska odeszło albo musiało odejść wielu wybitnych oficerów. Takich, którym nikt nie postawił żadnych zarzutów, nie wyciągnął świństw, nawet niezaliczonego egzaminu z wuefu. Odeszli, bo mieli czelność mieć własne zdanie. Bo nie zgadzali się z pomysłami, które, ich zdaniem, urągały logice albo łamały prawo. Teraz wielu z nich zgromadziło się w Stratpoints, fundacji, której jestem pomysłodawcą i założycielem. Jestem dumny, że udało mi się ich za sobą pociągnąć.
Nie za dużo tego patosu?
Rynek chętnie wchłonąłby wielu z tych ludzi...
...część nie może iść na rynek przez trzy lata, bo przepisy im nie zezwalają.
To dotyczy dosłownie kilku osób. Muszę przyznać, że nawet ich podziwiam, że do nas dołączyli. Nie jesteśmy pupilami resortu. W dniu ogłoszenia naszego debiutu na wrześniowym Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach minister trzy razy przesuwał swoją konferencję, aż zbiegła się w czasie z naszą prezentacją. Firmy z sektora zbrojeniowego dostały zakaz kontaktów z nami.
Boją się was?
Powiedzmy, że nas zauważono. A przecież jeszcze nic nie zrobiliśmy. Do działania przejdziemy w najbliższych dniach. Pierwszy raport, jaki przygotujemy, dotyczył będzie Wojsk Obrony Terytorialnej i rzeczywiście nie zapowiada się, żeby była to laurka.
Po co pan to robi? Chce pan zostać ministrem?
Jakbym chciał zostać ministrem, to zapisałbym się do jakiejś partii. Tak się w Polsce zostaje ministrem. Ciągle jeszcze mamy demokrację. Ale mnie do polityki nie ciągnie. Robię to, bo mam wrażenie, że nie ma chętnych, żeby zmieniać armię na lepsze. Żeby mówić, jak jest naprawdę. Zaraz mi pan powie, że za dużo patosu, a może nawet banałów, ale zaciągnąłem dług u społeczeństwa. Za moją edukację zapłaciło społeczeństwo. Za mój rozwój zapłaciło społeczeństwo. Nie zmarnowałem tych pieniędzy, ale czuję, że mam dług. I moim obowiązkiem jest walczyć o to, na czym się znam. A znam się na armii, wiem, co w niej nie gra, co trzeba zmienić. Czego nie należy robić. Moi koledzy, którzy są w linii, nie mają tego komfortu. Nie wolno im zabierać głosu. Armia zawsze była niemową. A teraz jest zakneblowanym niemową. Ktokolwiek mówi coś nie po linii resortu, zaraz ma kłopoty. Nawet generał Jarosław Kraszewski, najbliższy doradca wojskowy prezydenta, przekonał się, co to znaczy nie zgadzać się z wizją ministra Macierewicza.
Służby odebrały mu dostęp do tajemnic.
Służby mają służyć państwu, a nie ministrowi. Już sama ta sytuacja powinna dać ludziom do myślenia. Skoro można niszczyć zasłużonych oficerów, to właściwie można zniszczyć każdego.
Skąd się bierze taka ogromna siła ministra Macierewicza?
Moim zdaniem po części ze słabości innych. Antoni Macierewicz w młodości ćwiczył skoki do wody. Ludzie, którzy uprawiali tę dyscyplinę, mają w sobie ogromną determinację i nie boją się ryzyka. Tam gdzie inni się wycofują, on prze do przodu.
A jednocześnie przed konferencją prasową w strzeżonym gmachu MON każe sprawdzać salę, czy nie podłożono bomby.
Sprawdzana jest nie tylko sala, ale wszystkie inne pomieszczenia. Nawet samoloty Casa, które pan minister, podobnie jak pani premier Beata Szydło, bardzo polubił.
Tylko że pani premier loty się należą zgodnie z procedurą HEAD, a jemu nie.
I tu wracamy do kwestii pozycji ministra Macierewicza, który poprzez latanie casą dał wszystkim mocny sygnał, jaką ma pozycję. Minister rzeczywiście nie należy do osób, którym się należy transport zgodnie z procedurą HEAD. Jest ona zarezerwowana dla prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu. Pomimo to każdy lot ministra Macierewicza był poprzedzony sprawdzeniem pirotechnicznym samolotu i zabezpieczany tak, jakby odbywał się w ramach instrukcji HEAD. W ten sposób minister sam zrównał się z najważniejszymi przedstawicielami państwa.
Czyli potrafi sięgać po insygnia władzy, nawet tej, która mu się nie należy?
Zwłaszcza tej. Przecież źródłem konfliktu prezydenta Andrzeja Dudy z ministrem Antonim Macierewiczem nie są kwestie ideologiczne. Obydwaj politycy wywodzą się z jednego obozu politycznego. Mają silne przekonania prawicowe. Głoszą dokładnie takie same tezy na tematy związane z obronnością, historią Polski. A jednak pomiędzy małym a dużym pałacem wręcz iskrzy. Obserwowałem te relacje z bliska i nie o wszystkim chciałbym mówić ze szczegółami, ale proszę mi wierzyć, że to nie prezydent sprowokował ten konflikt. Mało tego, wykonał wiele pojednawczych gestów. Gestów, które minister odczytywał jako przejaw słabości i poszerzał swoje wpływy i władzę. Często wręcz ostentacyjnie.
W mediach dostał za to baty.
Nie zauważyłem, żeby w przychylnych mu mediach szeroko komentowano ten konflikt czy też jego częste podróże casą. Pozostałymi mediami on się w ogóle nie przejmuje i, moim zdaniem, ostentacyjnie je lekceważy. To przemyślana strategia – skoro nie można być najczęściej chwalonym ministrem, lepiej być najczęściej krytykowanym. Później wystarczy stworzyć narrację, że ta krytyka to bezpardonowe i bezpodstawne ataki. Zmowa, układ, spisek. Jest cała rzesza ludzi, którzy chętnie wierzą w teorie spiskowe. A minister Macierewicz sztukę karmienia tymi teoriami posiadł w stopniu mistrzowskim. Jakieś niedopowiedzenia, insynuacje...
...kłamstwa?
Z mojej perspektywy tak. Ale przeciętny odbiorca, który nie ma pojęcia o wojsku, systemie zakupów, poziomie wyszkolenia i realiach międzynarodowych, nie ma narzędzi, żeby samodzielnie wyrobić sobie zdanie. Ludzie się gubią. Nie wiedzą, komu wierzyć. Nawet jak próbują to brać na logikę, to jest problem, bo przecież to niemożliwe, żeby ktoś zawalił tyle spraw i dalej go trzymali w rządzie.
A dlaczego go trzymają?
Bo jest im potrzebny. Robi to, czego nie byli w stanie zrobić inni. Odzyskuje instytucje. Odzyskuje w najłatwiejszy sposób, po prostu je niszcząc. Nie ma oporów przed wyrzucaniem kompetentnych ludzi i zastępowaniem ich takimi, których główną kompetencją jest uległość. Nie ma hamulców, bo wie, że jedynym testem dla wojska będzie wojna. A ta, jeśli wybuchnie, to trudno. Niech się ludzie martwią.
Mocne zarzuty.
Nie zarzuty, tylko fakty. Program modernizacji leży, kadra jest w rozsypce. WOT powstaje kosztem wojsk operacyjnych. Jeżeli na kontakty zagraniczne na rok 2017 dostałem 16 procent środków przewidzianych na rok poprzedni, to sygnał jest jednoznaczny – nie ma pieniędzy na uczenie się od najlepszych. Inny sygnał też jest czytelny. Koniec z otwarciem, koniec z wymianą doświadczeń. Taki budżet oznacza, że o cztery piąte zmniejszamy aktywność zagraniczną. A z tych środków były finansowane wszystkie ćwiczenia zagraniczne, wyjazdy żołnierzy na sympozja, na seminaria.
Trzeba oszczędzać.
To dlaczego nie oszczędza się na pensjach swoich nominatów w przemyśle zbrojeniowym? Tam się zmienia prezesów jak rękawiczki, pompuje zarządy swoimi ludźmi. A efektów brak. Byłem we wrześniu na targach w Kielcach. Ciągle widzę te same produkty. I ciągle tylko na targach. Kiedy będą obiecane helikoptery, kiedy będziemy w stanie obronić polskie niebo? Mógłbym długo zadawać tego typu pytania.
Zadawaniem pytań zajmę się ja i chciałbym wrócić do tej opowieści, o którą prosiłem wcześniej. Co pana ukształtowało?
Takich historii, które są dla mnie ważne, jest wiele. Ale gdybym miał wskazać tylko jedną osobę, której z zawodowego punktu widzenia zawdzięczam najwięcej, to byłby to Tadek Buk. Generał Tadeusz Buk, dowódca Wojsk Lądowych i z pewnością przyszły szef Sztabu Generalnego, gdyby nie zginął 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie smoleńskiej.
Naśladował go pan?
Tadek był niepowtarzalny. Plagiatowanie go byłoby po prostu śmieszne. Ja i on to dwa różne temperamenty. Myślę, że wzajemnie się od siebie uczyliśmy. Tadek był uczulony na wojskową głupotę, tępił ją, i tego nauczyłem się od niego. A także podejścia do innych. Był nerwusem, ale nie krzywdził ludzi. Potrafił opieprzyć po żołniersku i za chwilę pochwalić, jeśli ktoś naprawił błąd i zrobił coś dobrze. Nie nosił urazy, nie mścił się.
Cała Polska widziała i słyszała, jak pułkownik Buk rzuca kurwami w serialu Kawaleria powietrzna.
Znałem dowódców, którzy w poniżaniu podwładnych mieli czarny pas. A Tadek skracał dystans, ale nawet jak miał kogoś obsztorcować, robił to tak, żeby nikogo nie poniżać, żeby znaleźć rozwiązanie.
Pan nie przeklina.
Jak uderzę się młotkiem w palec, potrafię siarczyście zakląć. W innych sytuacjach przekleństw nie potrzebuję. Nie uważam, żeby budowały autorytet, wzmacniały osobowość. Wystrzegam się ich, bo mącą w głowie.
W jakim sensie?
Mój model dowódcy jest taki, że nie krzyczy, a mówi cicho. Kiedy mówisz cicho, to bardziej cię słuchają. Staram się nie zaczynać od wybrzydzania, tylko od zauważania rzeczy pozytywnych. Dlaczego? Nauczyło mnie tego doświadczenie zawodowe. Jako porucznik, później kapitan czy major uczestniczyłem w setkach odpraw i, co tu dużo mówić, ich scenariusz nie był specjalnie skomplikowany. Zaczynało się od połajanki i na połajance kończyło. Dowiadywaliśmy się tylko, że znowu coś spiep... albo spierd... A jak ciągle słyszysz, że wszystko jest źle, to po co się starać? Każdy oficer obowiązkowo musiał prowadzić zeszyt pracy. Mój był zapisany kółeczkami, kwadracikami, jakimiś krzyżykami, bo ja się niczego na tych odprawach nie dowiadywałem. Obserwowałem, że inni też, i te połajanki nie robiły na nich wrażenia. Natomiast jeśli od wielkiego dzwonu ktoś nas za coś pochwalił, to zaraz podnosiły się wszystkie głowy.
Będzie jakaś historia?
Będzie. Po objęciu obowiązków w Dowództwie Generalnym zauważyłem, że do mojego sekretariatu nie da się wejść, to znaczy wejście jest więcej niż trudne. Nie wystarczy karta magnetyczna z dostępem do pomieszczeń o tym stopniu zabezpieczeń, trzeba jeszcze nacisnąć domofon i czekać jak petent. Nawet drzwi nie można było otworzyć samemu, bo nie było klamki, tylko obracająca się wokół własnej osi kulka. No po prostu forteca.
To chyba dobrze, że dowódca jest chroniony.
Żeby dojść do sekretariatu, trzeba przejść tyle bramek i zabezpieczeń, że dowódca może się poczuć strzeżony w 100 procentach. Ale jeśli ta kulka zamiast klamki miała mnie przed kimś chronić, to raczej przed moimi podwładnymi. A ja nie chcę się przed nimi chronić, tylko mieć z nimi kontakt. Więc jak tylko przyszedłem, kazałem tę kulkę wymienić na klamkę. Kiedy odchodziłem, obowiązki przekazałem generałowi Janowi Śliwce. O godzinie ósmej rano przejął obowiązki, a już w południe klamkę wymieniono na kulkę. Dlatego uważam, że ciągle jeszcze jestem potrzebny armii, bo tam jest wiele kulek do wymiany.
Ferajna
Dlaczego pan odszedł?
Myślę, że szczegółowo wyartykułowałem to w swoim przemówieniu. Nie mogłem dotrzymać zobowiązania, że zbuduję armię na miarę wyzwań, jakie mogą niebawem stanąć przed naszym krajem.
Pytam, dlaczego naprawdę pan odszedł. Dlaczego tak długo pana trzymali?
Muszę przyznać, że sam zadawałem sobie to pytanie. Tym bardziej że od początku dostawałem sygnały, że nie jestem z ich bajki.
Skąd?
Kiedy przejąłem obowiązki po generale Lechu Majewskim, żołnierze delikatnie zwrócili mi uwagę na pewną niezręczność. Dowództwo Generalne mieściło się na terenie byłego Dowództwa Sił Powietrznych. Był tam pomnik upamiętniający generała Andrzeja Błasika, który zginął w Smoleńsku. Ale wdowa po nim ani razu nie została zaproszona na uroczystości.
Dlaczego?
Dlatego że generał Majewski, który był lotnikiem, uważał, że generał Błasik ukradł mu awans. Majewski chciał zostać dowódcą Sił Powietrznych. Tak zresztą wynikało ze stopnia i z hierarchii. Jednak to dużo młodszy od niego Błasik objął to stanowisko, a Majewskiego odstawiono na boczny tor. Wzajemna niechęć obydwu panów była wręcz mityczna. W przypadku generała Majewskiego nie zakończyła się nawet po śmierci jego rywala. Lech Majewski deprecjonował wszystkie dokonania Błasika. Wręcz alergicznie reagował, kiedy gdzieś pojawiało się jego nazwisko. Relacja pani Błasik z nim była oczywiście taka sama. Miała dużo pretensji do Majewskiego, może nawet obwiniając go o nieszczęście, które się stało. Uznałem, że po nocy zawsze przychodzi dzień, i to musi się zmienić. Zacząłem zapraszać panią Ewę Błasik na święta wojskowe. Podczas Święta Lotnictwa złożyła kwiaty przed obeliskiem na terenie Dowództwa Generalnego. Po wielu latach pierwszy raz od katastrofy smoleńskiej była w gabinecie swojego męża.
Znał pan generała Błasika osobiście?
Tak. Kończyliśmy różne szkoły, ale jesteśmy z jednego rocznika. To nie była jakaś bliska i zażyła znajomość. W czasach, w których obydwaj funkcjonowaliśmy w wojsku, każdy rodzaj sił zbrojnych to było oddzielne księstwo. Wiedzieliśmy, kto jest kto, znaliśmy się po imieniu, i właściwie tyle. Więcej dowiedziałem się o nim od wdowy. W czasie jednej z rozmów wyszła od niej propozycja, że zaaranżuje moje spotkanie z wiceszefem MON Bartoszem Kownackim. Mieli ze sobą bardzo dobre relacje, ponieważ Kownacki, który z wykształcenia jest prawnikiem, był jej pełnomocnikiem po tragedii smoleńskiej.
Spotkanie umawiane przez wdowę, jak w książce o włoskiej mafii.
Daleko idąca sugestia. Nie znałem ministra Kownackiego, bo wcześniej raczej nie był kojarzony z obszarem obronności. Uznałem, że jeśli jest szansa się poznać, to z niej skorzystam. Może ja będę pomocny jemu, a on mnie. Będę mógł mu opowiedzieć, z czym się to wojsko je, bo jako człowiek z zewnątrz nie miał łatwego zadania, żeby wejść w tak hermetyczne środowisko.
Ciąg dalszy w wersji pełnej