Читать книгу Jak się nie zabić i nie zwariować - Justyna Suchanek - Страница 7

Оглавление

Dorośli chcą zazwyczaj pamiętać ze swojego dzieciństwa same dobre chwile. U mnie jednak było ich tak mało, że z czasem zniknęły one gdzieś w mojej podświadomości. Jedynie zdjęcia, na których widzę siebie uśmiechniętą, przypominają mi, że nie zawsze było tak źle.

Rodzina dysfunkcyjna to taka, w której coś nie działa tak, jak powinno. A u mnie w zasadzie nic nie działało. Dziecko powinno beztrosko poznawać świat i cieszyć się tym okresem. Czasami były i takie momenty. Wychodziłam pobawić się z koleżankami na podwórko. Chodziłyśmy z siostrą na sanki. Tata usypywał nam ogromną górę śniegu, z której potem zjeżdżałyśmy na reklamówce. Żadna jednak z tych chwil nie trwała zbyt długo. Myśleliśmy, że dobrze ukrywamy nasz sekret. Mimo to wszyscy byli świadomi, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami naszego domu. Ciągłe awantury, krzyki, wyzwiska, a czasami nawet interwencje policji. Zawsze coś musiało się dziać. Rzadko było spokojnie. Stąd moje późniejsze przyzwyczajenie do życia w wiecznym stresie. Stąd zgoda na wyrządzanie mi krzywdy, czy to psychicznej, czy to nawet fizycznej. Tata, co prawda, nigdy mnie nie uderzył, ale kilka razy się zamachiwał. To naprawdę straszne być dzieckiem, a jednocześnie nie móc nim być. Musiałam szybko dorosnąć, bo tego wymagała sytuacja. Dziecko nie przeżyłoby takiego koszmaru.

Całe moje dzieciństwo czułam się niekochana, no bo gdzie niby w takim domu miejsce na miłość? Szybko jednak zaczęłam brać na siebie winę za wszystko, co nas spotyka. Uważałam, że może gdybym się nie urodziła, tata nie zacząłby pić. Czułam, że to ja jestem tu problemem i że może jeśli zniknę, wszystko jakoś się ułoży. Wydaje mi się, że już od dziecka miałam depresję. Z czasem pojawiły się też myśli samobójcze. Kiedyś, po okropnej kłótni z mamą, napisałam swój pierwszy list samobójczy, po czym wspięłam się na szczyt drzewa i chciałam skoczyć. Szanse na zabicie się przy upadku z tak małej wysokości były znikome, ale czułam, że muszę zrobić cokolwiek. Nienawidziłam swojego życia i nie mogłam już dłużej. W końcu jednak za namową mamy i siostry zeszłam na ziemię. Pamiętam, jak mama na mnie krzyczała, że co ja sobie wyobrażam. Szkoda, że nie opowiedziałam jej wtedy o tym, jak wyobrażałam sobie, że nie żyję. To smutne, że odkąd pamiętam, czułam ciągle pustkę. Czasami czułam się martwa w środku. Wstawałam, chodziłam do szkoły, odrabiałam lekcje, oglądałam telewizję, chodziłam spać i od nowa to samo. Funkcjonowałam tak dzień w dzień. Wydawało mi się jednak, że straciłam swoją duszę, i nie mogłam jej już odzyskać.

Strasznie zazdrościłam wszystkim, że ich rodzice się kochają, że są szczęśliwi i mają spokojne życie. Nie rozumiałam, jak to jest mieć normalne stosunki z mamą albo z tatą. Nie wiedziałam w zasadzie, jak budować zdrowe relacje, bo nikt mnie tego nigdy nie nauczył. Owszem, była moja babcia, która kochała mnie całym sercem i zawsze starała się mnie chronić, ale i ona nie była dobrym przykładem. Wychowywałam się więc bez wzorca. Sama musiałam się nauczyć, co jest złe, a co dobre. Szczerze? Jeśli chodzi o budowanie bliskości z innymi ludźmi, to nadal sobie z tym nie radzę. Każdego dnia jest jednak trochę lepiej. Zwłaszcza w porównaniu z tym, jak wyglądało to w dzieciństwie. Moja mama dużo pracowała, tak jak mój tata. Większość czasu spędzałam w przedszkolu, a później w szkole. Pamiętam, że to z babcią przebywałam najczęściej. Ona mi gotowała, odbierała mnie po lekcjach, opiekowała się mną i zajmowała. Nie pamiętam mamy. Za to pamiętam, że kiedy byłam mała, a ona wracała po całym dniu w pracy, mówiłam jej, że ma sobie iść. Bardzo się cieszyłam z tego, że w końcu wróciła, ale nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Nie umiałam dopuścić do siebie jakichkolwiek dobrych uczuć. Zamiast wpaść jej w ramiona i spędzić z nią trochę czasu, który wreszcie miała, ja tylko się złościłam, że nie było jej wcześniej. Czułam się porzucona. Otwierałam więc drzwi na oścież i ją wypychałam. Czasami mama faktycznie wychodziła i straszyła mnie, że już nigdy nie wróci. Zalewałam się wtedy łzami. Nieraz wybiegałam za nią w samych skarpetkach na ulicę i prosiłam, żeby wróciła. Tak bardzo chciałam zbudować bliskość z mamą, że mnie to przerażało. Wolałam więc z tego zrezygnować. Nie pozwalałam się przytulać, całować, a nawet dotykać. Bałam się, że jeśli pozwolę mamie mnie pokochać, a ona mnie znowu porzuci dla pracy czy czegokolwiek innego, to ja tego nie przeżyję. Oczywiście, że nie brałam pod uwagę tego, że mama musi zarabiać pieniądze. Dla mnie rzeczy materialne nigdy nie miały żadnej wartości. Po pewnym czasie mama zmieniła pracę i nawet chciała się wtedy trochę do mnie zbliżyć. Ja jednak wybudowałam już tak gruby mur, że nikt nie byłby w stanie się przez niego przebić. Nienawidziłam mamy, a jednak kochałam ją tak bardzo, że mogłabym za nią umrzeć. Nieraz broniłam jej przed tatą, choć jako dziewczynka miałam niewielkie szanse. Gdyby tata chciał, mógłby odepchnąć mnie jedną ręką i już by mnie nie było. Myślę, że tego nie zrobił, bo w głębi serca bardzo nas kochał. Choroba nie dawała mu jednak okazji, żeby to okazywać. Uważam, że rodzice nas kochali. Mnie i moją siostrę. Często wysyłali nas na kolonie, obozy. Dbali, żebyśmy miały gdzie mieszkać, co jeść, w co się ubrać. Za każdym więc razem, kiedy próbowałam im powiedzieć, że nie czuję się przez nich kochana, oni natychmiast wyciągali te argumenty. Dla mojej rodziny liczyły się rzeczy materialne, dla mnie – niekoniecznie. Oczywiście, cieszyłam się, że mogłam gdzieś pojechać. Wolałabym jednak, żeby tata mnie przytulił, a mama tyle nie pracowała. Zawsze dbali o moje potrzeby, ale nigdy – o moje emocje. Nie zajmowali się mną tak, jak wtedy tego potrzebowałam. Jak już mówiłam, w domu dysfunkcyjnym nie ma miejsca na emocje. Wszystko jest zamiatane pod dywan. Na pierwszym miejscu zawsze jest choroba.

Nie dziwię się, że nie dogadywałyśmy się z siostrą. Żadna z nas nie potrafiła stworzyć zdrowej relacji. Dlatego robiłyśmy to, co było dla nas znajome, czego nauczyli nas nasi rodzice. Kłóciłyśmy się, nieraz nawet biłyśmy. Nigdy nie mogłyśmy ze sobą normalnie porozmawiać. Mama od dziecka nas porównywała, więc nienawidziłyśmy się nawzajem. Bardzo mi przykro z tego powodu. Potrzebowałam wsparcia i choć często broniłyśmy się wzajemnie przed atakami taty, to potem żadna z nas o tym nie rozmawiała. W zasadzie nigdy ze sobą nie rozmawiałyśmy. Czasami, kiedy się biłyśmy, miałam już tak bardzo dość, że wybuchałam. Zaczynałam przeraźliwie krzyczeć i płakać. Kładłam się na ziemi, a łzy leciały mi po policzkach. To był chyba jedyny moment, w którym w końcu wyrzucałam z siebie wszystkie złe emocje. Sylwia była przerażona, przepraszała mnie później. To nie była jej wina. Po prostu przychodziła chwila, gdy miałam już dość. Nie radziłam sobie z tym, co się ze mną działo. Nie rozumiałam nawet, co takiego czuję. Co więcej, już wtedy byłam wysoko wrażliwą osobą. Przeżywałam więc wszystko dziesięć razy bardziej niż inni. Pewnie dlatego tak szybko dojrzałam i przyjęłam rolę dorosłego, mimo że dalej byłam tak naprawdę tylko dzieckiem.

Zabrzmi to bardzo smutno, ale prawda jest taka, że nie znam do końca mojej siostry. Nie miałyśmy okazji się poznać. Kiedy Sylwia skończyła szkołę, wyjechała na studia i zajęła się swoim życiem. Często ją odwiedzałam, ale czułam się zawsze nieswojo i dziwnie. Wiem, że starała się poprawić nasze relacje, ale nie potrafiła mnie zrozumieć. Obie miałyśmy zniszczone dzieciństwo, ale ona jako dziecko spędziła trochę czasu z tatą, kiedy ten jeszcze nie pił. Choć była starsza, myślę, że to i tak zostawiło ślad w jej psychice. Korzystała zresztą później z terapii. Musiało być jej ciężko. Na szczęście na swojej drodze spotkała swojego męża Mateusza i nie znam innej osoby, która byłaby dla niej bardziej odpowiednia niż on. Sylwia trochę się zmieniła. Zresztą ja też. Nasze relacje się poprawiły, chociaż jeszcze nie zawsze jest tak, jak byśmy chciały. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się stworzyć bardzo bliską więź. Wiem, że obu nam bardzo tego brakuje.

Pamiętam, jak któregoś dnia Sylwię potrąciło auto. Byłam przerażona tym, że mogę ją stracić. Kiedy odwiedzałam ją w szpitalu, przynosiłam jej ulubione batoniki. Nie wiedziałam, co więcej mogłam zrobić. Myślę, że ona wiedziała, że ten batonik znaczy tyle co: „Kocham cię i cieszę się, że żyjesz”. Bardzo mi szkoda mojej siostry. Do tej pory męczy się z chorobami fizycznymi, ja z kolei mam swoje problemy w głowie. Nie można powiedzieć, że któraś z nas ma gorzej. Każda cierpi na swój sposób i każda radzi sobie z tym, jak może.

Choć w szkole trudno było mi utrzymać uwagę i koncentrację, starałam się mieć dobre oceny. Przynajmniej w szkole podstawowej. Nie chciałam robić dodatkowych problemów. W domu i tak działo się już wystarczająco dużo. Czasami nie mogłam odrobić pracy domowej, bo tata urządzał kolejną awanturę i obrona mojej rodziny była wtedy ważniejsza niż rozwiązywanie jakichś zadań z matematyki. Kiedy więc pani w szkole pytała, dlaczego znowu nie odrobiłam pracy domowej, kłamałam. Wymyślałam, cokolwiek przyszło mi do głowy, byle tylko nie powiedzieć prawdy. Pamiętam, że gdy już trochę podrosłam, zrobiłam się bardzo ambitna. Żeby nie myśleć o tym, że czeka mnie kolejna awantura, zajmowałam głowę innymi rzeczami. W pewien sposób szukałam chyba odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem?”. Próbowałam różnych zainteresowań. Od malowania ścian po malowanie na płótnie. Tata swego czasu malował obrazy, siostra odziedziczyła po nim talent. Ja nie potrafię nawet dobrze trzymać ołówka. Zawsze ciągnęło mnie jednak do rzeczy artystycznych, w tym również do pisania. Jako dziewczynka napisałam swoją pierwszą książkę, o chłopczyku, który stracił wszystko, co miał, ale nigdy nie przestał być dobrym człowiekiem. To naprawdę niesamowita historia i umieściłam ją na końcu tej książki. Możesz przeczytać ją teraz albo kiedy już dotrzesz na sam koniec.

Nikt nie mógł uwierzyć, że w wieku siedmiu lat napisałam coś takiego. Ba! Nawet zrobiłam rysunki. Mój tata, gdy to przeczytał, aż się popłakał. Każdy był zachwycony, ale ja nie wiedziałam czym. Wydawało mi się to dość proste i zwyczajne opowiadanie. Z perspektywy czasu widzę jednak, ile kryło się w nim emocji i jak głęboki miało przekaz. To oczywiste, że jestem tym chłopakiem i zawsze nim byłam, ponieważ sama miałam ciężko, ale zawsze rozumiałam innych ludzi. Choć nie mogłam pomóc samej sobie, to starałam się to zrobić przynajmniej dla innych. Być może już wtedy podświadomie wiedziałam, że nie ma większej wartości niż życie z czystym sercem.

Pisanie pomagało mi w jakimś stopniu poradzić sobie z emocjami. Mogłam wtedy wyrzucić z siebie – czy to w przenośni, czy wprost – wszystko to, co nie miało innego ujścia. Zapisałam wiele zeszytów, pamiętników, dzienników. Jedną książkę skończyłam, ale napisałam ją bardziej dla siebie niż po to, żeby ją wydać. Książkę, którą właśnie czytasz, również napisałam dla siebie, ale przede wszystkim – dla Ciebie. Nie żałuję, że to wszystko przeżyłam. Dzięki temu jestem teraz tym, kim jestem. Nie dlatego, że życie tak chciało, ale dlatego, że ja tak wybrałam. Mogłam już dawno się zabić, uzależnić od alkoholu, pogrążyć w nienawiści do ludzi, obwiniać wszystkich i wszystko za to, co mnie spotkało. Miałabym prawo być złym człowiekiem, ale wybrałam bycie dobrym. Odnalazłam w tym wszystkim sens. Powód. Zajęło mi to dużo czasu, ale cieszę się, że w to końcu zrozumiałam.

Ja wiem, że rodzicie często bagatelizują problemy dziecka. Mówią, że mu się w dupie poprzewracało. To przykre nie mieć wsparcia w bliskich osobach i nie znajdować u nich zrozumienia. Możesz jednak odkryć je w sobie. Najważniejsza lekcja, jaką otrzymałam od życia, to nie wymagać niczego od ludzi. Nie żądać, żeby byli wyrozumiali, delikatni, wrażliwi i pełni miłości. Nie mam na nich żadnego wpływu, mam za to wpływ na samą siebie i tylko od siebie mogę czegoś oczekiwać. Dzięki temu nie zawiodę się, kiedy ktoś nie spełni moich oczekiwań, i będę dumna z tego, jakim człowiekiem jestem. Wiem, że to boli, kiedy zwierzasz się mamie albo tacie, że masz dość życia, oczekując zrozumienia, ale go nie dostajesz. Jedyne, co możesz zrobić, to oczekiwać od siebie wyrozumiałości i cierpliwości potrzebnych, by im to wytłumaczyć tyle razy, ile będzie trzeba, albo poszukać pomocy w innym miejscu. Ludzie będą Cię lekceważyć. Nie jest to jednak powód, by zamykać się w sobie i nikomu nic nie mówić. Po prostu wybór padł na złą osobę. W końcu znajdzie się ktoś, kto potraktuje Cię poważnie i kto będzie chciał Ci pomóc. Będzie patrzył na Ciebie jak na osobę, a nie jak na dziecko.

Jak się nie zabić i nie zwariować

Подняться наверх