Читать книгу Zaczynam od listu kochanie - Justyna Typańska - Страница 5
ОглавлениеRozdział 2
Nieoczekiwana korespondencja
– Pani Nowak, co kotek jadł dzisiaj? – zapytała Łucja.
Starsza pani ze strachem w oczach odpowiedziała:
– Ach, żelków się najadł. Potem wymiotował, pewnie się zatruł.
– Pani Ewo, ile razy mówiłam, żeby Tuptuś żelków nie jadł? To już nie pierwszy raz. Kiedyś naprawdę mu porządnie zaszkodzą – zdenerwowała się Luśka.
– Ale on je uwielbia, dziecino moja. Jak mu ich nie dać? – zapytała pani Ewa.
– Kiedyś kotek się od tych żelków przekręci, cud, że jeszcze się tak nie stało. Bardzo proszę ze słodyczami koniec, zwierzęta nie mogą ich jeść.
– Dobrze, to już był naprawdę ostatni raz – odpowiedziała pani Ewa.
– Mam taką nadzieję. Zaraz zaaplikuję Tuptusiowi lek. Prosiłabym go podawać jeszcze przez trzy dni, najlepiej rano – wyjaśniła.
– Dobrze, dziękuję ci, dziecko.
– Nie ma za co. Do widzenia, pani Ewo. Jakby coś się działo, proszę do mnie dzwonić, podejdę do pani – powiedziała Lucja, wychodząc.
Było już po osiemnastej. Kiedy przechodziła przez miejscowe targowisko, miała wrażenie, że ktoś jej się przygląda. Potem zobaczyła srebrnego land rovera. Kierowca ją obserwował. Wystraszona, przyspieszyła kroku. Kobieto, wydaje ci się, za dużo czytasz. Masz wybujałą wyobraźnię – powiedziała do siebie w duchu. Ale odetchnęła z ulgą dopiero, gdy dotarła do drzwi swojego mieszkania. Tu czekała ją kolejna niespodzianka – w drzwiach zatknięta była niebieska koperta. Dziewczyna szybko ją wyciągnęła, otworzyła drzwi i schowała się w mieszkaniu. Zdziwiona zaczęła czytać jej zawartość.
Łucjo,
dziwi Cię zapewne mój list. Wiem, są prostsze sposoby komunikacji, chociażby telefon. Wolałbym jednak, byśmy na razie tak się poznawali. Od pewnego czasu interesuję się Tobą. Wiem, że jesteś weterynarzem i lubisz zwierzęta.
Mam nadzieję, że za jakiś czas się spotkamy i odwzajemnisz moje zainteresowanie. Odpowiedz, proszę, na mój list i zostaw wiadomość w bibliotece. Tak, wiem, że lubisz czytać. Wsuń list do pierwszej szuflady biurka, przy którym Alicja zawsze podaje Ci herbatę. Ktoś po niego przyjdzie, nie ja.
Czekam!
Luśka stała w korytarzu i nie mogła uwierzyć w to, co czytała. Ktoś ewidentnie dużo o niej wiedział. Czyżby jakiś stalker? A może ktoś w końcu się nią zainteresował, ale dlaczego w tak dziwny sposób nawiązuje kontakt? Nie mógł podejść i porozmawiać? A jeśli to jakiś zboczeniec albo gwałciciel? Ciarki przeszły ją po plecach, teraz będzie bała się wyjść z domu. Chciała, żeby się coś działo, no to teraz ma. Alicja chyba miała dar przewidywania.
Próbowała go sobie wyobrazić. Miły, uprzejmy, wrażliwy – te określenia jakoś jej nie pasowały. Bardziej: silny, władczy, męski, seksowny, upadły anioł. Skąd mi to przyszło do głowy? – zganiła się w duchu. Za dużo romansów, lepiej na razie odłożyć ich czytanie.
Tak czy inaczej dzisiaj na pewno nie zaśnie.
***
– Myślisz, że dostaniesz odpowiedź na list – zapytał mężczyzna sączący drinka.
– Sądzę, że tak. Dziewczyna jest ciekawska, to widać. Nie odpuści, dopóki nie dowie się, co się dzieje – odpowiedział mu drugi.
– A ty będziesz miał niezłą zabawę, co?
– Jak zawsze – odpowiedział mu z szelmowskim uśmiechem.
– Tym razem uważaj. Wydaje mi się, że trafiłeś na zupełnie inny typ kobiety.
– Bo jest weterynarzem i kocha zwierzęta? Nie rozśmieszaj mnie, Rafik. Wszystkie są takie same, każda prędzej czy później wskakiwała mi do łóżka.
– Mówię, obyś się nie zdziwił tym razem – powiedział poważnie Rafał.
***
Luśka tej nocy nie mogła zasnąć. Cały czas zastanawiała się, co zrobić. Odpisać na ten list, opowiedzieć o tym Alicji, może iść na policję? Gdy wreszcie zasnęła, widziała srebrnego land rovera jadącego za nią, ale nie mogła zobaczyć twarzy kierowcy. Obudziła się zlana potem, była trzecia nad ranem. Wściekła zapaliła lampkę, sięgnęła notes i napisała:
Nadawco listu,
nie wiem, kim jesteś, ani nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale nie życzę sobie takich listów. To Ty jeździsz tym srebrnym land roverem? A może jesteś taki wstydliwy, że boisz się podejść i porozmawiać? Jeśli to jakiś żart, to kiepski. To jest mój pierwszy, a zarazem ostatni list. Nie pisz do mnie więcej!
Żegnam!
Włożyła kartkę do koperty i rzuciła na nocny stolik. Już ona mu pokaże! Jeśli chciał ją sobą zainteresować, to kiepsko zaczął. Choć prawdę mówiąc, zaczęła ją trochę ta sprawa intrygować. Może jednak dowiedzieć się, kim jest ten człowiek i jak wygląda? Takie myśli nawiedzały ją nad ranem i wiedziała już, że gdy uda jej się jeszcze zasnąć, to na pewno obudzi się z bólem głowy.
***
– Dzień dobry, panie Wiktorze. Co dzisiaj mamy ciekawego? – zapytała Lusia, wchodząc do lecznicy.
– O, panna Łucja, dzień dobry. Dzisiaj mamy trochę pracy. Na razie sześć zwierzątek do obejrzenia, w tym żelkowy kot – odpowiedział Wiktor.
– Niemożliwe, pani Nowak znowu nakarmiła go żelkami?! – wykrzyknęła.
– Na to wygląda.
Łucja zabrała się do pracy. Zaczęła od psiaka, wyglądał dość kiepsko. Smutny pyszczek i oczka, opuszczony ogonek, żal było na niego patrzeć.
– Co się stało? – zapytała właściciela.
– Dokładnie nie wiem. Byliśmy na spacerze w parku, musiał coś zjeść. Nawet nie mam pojęcia co. Wczoraj wszystko było w porządku, a dzisiaj wymiotuje i ma biegunkę.
– Spokojnie, coś na to poradzimy. Twierdzi pan, że mógł coś zjeść. Na to wygląda, ale obejrzę go dokładnie. Nie bój się, wszystko będzie dobrze – zwróciła się łagodnie do psa.
Zmierzyła mu temperaturę, zajrzała do pyszczka, w oczka i uszka, zbadała brzuszek. Wszystko wskazywało na to, że jednak coś zjadł, biedaczek, i teraz ma tego skutki. Piesek na wszystkie zabiegi reagował ze spokojem.
– Ma pani rękę do zwierząt. Potrafią wyczuć człowieka. Zwykle Alek nie jest taki spokojny – zauważył właściciel.
– Lubię zwierzęta i uwielbiam tę pracę. Proszę, to jest zawiesina, która pomoże na biegunkę i wymioty. Proszę podawać ten lek przez cztery dni rano. Gdyby jednak coś jeszcze się działo, niech pan z nim przyjdzie.
– Oczywiście, dziękuję bardzo i do widzenia.
– Do widzenia, niech Alek zdrowieje.
Następne wizyty szły już jak po maśle. Do godziny dwunastej wszyscy zwierzęcy pacjenci byli zbadani, opatrzeni, zaszczepieni, odrobaczeni i co tam jeszcze było im potrzeba. Lusia poświęciła się tym zajęciom tak, że zapomniała na chwilę o liście i tajemniczym nadawcy. Po pracy miała pójść do biblioteki, aby zostawić swoją odpowiedź. Nie była jednak pewna, czy na tym jednym liście się skończy.
– Lusiu, idę do sklepu, czy coś kupić dla ciebie? – zapytał doktor.
– Gdyby był pan taki miły, to poproszę bułkę i dwie parówki. Zapomniałam śniadania – odpowiedziała.
– Oczywiście. Czy coś się stało, dziecko? Wyglądasz na rozkojarzoną.
– Nie, wszystko dobrze. Długo nie mogłam zasnąć i boli mnie głowa.
– W takim razie przyda ci się porządny obiad, skoro nie jadłaś śniadania – zdecydował. – Może być kotlet, frytki i surówka? Niedługo wrócę, a ty zaparz sobie mocnej kawy, bo czeka nas jeszcze wizyta żelkowego kota. A na biurku mam apap, weź dwie tabletki.
– Dziękuję panu.
– Nie ma za co, wiem, jak to jest żyć samotnie. A na ciebie też nikt nie czeka w domu.
– Niestety – odpowiedziała ze smutkiem.
– No więc ja, twój przybrany rodzic, muszę dbać o ciebie. Dlaczego mieszkasz tutaj sama? Przecież do Środy masz niedaleko, mogłabyś jeszcze mieszkać z rodzicami – powiedział.
– Ma pan rację, ale w domu jest jeszcze siostra z małym dzieckiem i młodsza siostra, więc wolałam odstąpić swój kąt. Fakt, rodzice nie byli zachwyceni, ale ja mam dwadzieścia siedem lat i potrafię o siebie zadbać, lubię to miasteczko i dobrze jest mi w tym moim małym mieszkanku – odpowiedziała.
– Racja, też je bardzo lubię. Tu spędziłem najlepsze lata mojego życia. No dobrze, idę po obiad, bo mi tu umrzesz z głodu – zreflektował się lekarz.
Lusia usiadła na zapleczu, wyjęła list od nieznajomego i jeszcze raz go przeczytała. Czy rzeczywiście nic jej nie grozi w tym mieście? Nie zdążyła sobie odpowiedzieć na to pytanie, bo do lecznicy weszła pani Ewa.
– Lusia, jesteś? – zawołała.
– Jestem, jestem, już idę – odpowiedziała.
– Jak dobrze, że cię zastałam, znowu te żelki, ale tym razem sam się do nich dostał. Zostawiłam je w miseczce na stole w kuchni i zapomniałam. I teraz ma znowu to samo. Pomożesz? – błagała.
– Od tego jestem, pani Ewo. Spokojnie, proszę mi dać tego żelkowego potwora – westchnęła.