Читать книгу Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski - Страница 6

Tom I
VI

Оглавление

Adolf Magnus Hoym, zajmujący naówczas miejsce odpowiadające dzisiejszemu ministra skarbu, nie miał przyjaciół ani u dworu ni w kraju. Nienawidzono go szczególniéj za wprowadzenie, po tylu innych uciążliwych, najuciążliwszego podatku akcyzy. Sasi bronili się o ile mogli i umieli, opierali się królowi, a król, któremu nigdy nie starczyło na nieobrachowane jego wydatki, ukrywał źle gniew jaki wzbudzał w nim ten upór. Doradzano mu szlachtę, która się najtrudniejszą do pokonania okazywała, pozbawić reszty praw i otoczyć obcemi, którzyby żadnych z nią stosunków i z krajem nie mieli.

Rady téj w części już usłuchał August II-gi i większa część jego ministrów i ulubieńców wziętą była z obcych krajów… Włosi, francuzi, niemcy z innych prowincyj grali tu główne role. Hoym, człowiek zimny, niezbłagany, zręczny w wyszukiwaniu coraz nowych dochodów dla króla, który to na Polskę, na wojsko, to na uczty i na ulubienice miliony tracił, z powodu zręczności téj w wyciskaniu grosza był w wielkich łaskach. Ale im nie dowierzał, przykład Beichlinga i kilku innych czynił go ostrożnym… wypatrywał tylko chwili gdy będzie mógł naładowawszy kieszenie, z głową i majątkiem uciec z pod panowania saskiego. Hoyma mało kto znał zblizka, wiedziano że był gwałtowny, zwinny, chciwy, rozwiązły i pojętny, że nie przywiązywał się ani stale ani gorąco do nikogo. Najlepiéj ze wszystkich znała go może siostra hr. Vitzthum, która z wielką ostrożnością władała nim i kierowała, i dobywała z niego co jéj było potrzeba.

Oprócz Beichlinga, dziś zamkniętego na Koenigsteinie, przyjaciół nie miał Hoym, miewał tylko sprzymierzeńców… Nienawidził go marszałek Pflug, niecierpieli inni: Fürstemberg był z nim źle także.

Gdy po zakładzie, kazano Hoymowi żonę przywieźć i pokazać ją na dworze, nie ulitował się nikt nad nim, nie pożałował go żaden, śmiano się raczéj i przedrwiwano.

Nazajutrz po balu Hoym musiał być u króla ze sprawozdaniem. Akcyza wprowadzona znajdowała opór na prowincyi. Szczególniéj na Łużycach coś się tam szlachta głośno przeciwko niéj opowiadała… Król żadnego oporu nie znosił. Po raporcie Hoyma… namarszczony August Mocny rzekł do ministra:

– Jedź mi dziś jeszcze, natychmiast. Każ krnąbrnych rozpędzić, dośledź tych co stoją na czele i w mojém imieniu zrób porządek. Jedziesz natychmiast bez żadnéj wymówki.

Hoym, dla którego osobista jego bytność na Łużycach nie zdawała się ani potrzebną tak dalece, ani nawet pożyteczną, chciał zrazu króla przekonać iż mógłby się kimś wysłużyć i nie ruszać z Drezna, gdzie ważniejsze wstrzymywały go zajęcia.

– Nie ma ważniejszego nic nad złamanie oporu tych pyszałków, którym się zdaje, że ja z nimi w układy wchodzić mogę… Jedź waćpan natychmiast, weź dragonów z sobą… Jeśli się poważą zgromadzać, rozpędzić sejmiki… Powiedz im by się nie zapatrywali na szlachtę polską, bo ja tego u moich poddanych nie ścierpię, a i w Polsce damy radę wkrótce szlacheckiéj bucie…

Hoym jeszcze chciał się tłumaczyć, lecz August nie słuchał, powtórzył po kilkakroć:

– Jedź natychmiast! natychmiast. Wreszcie, popatrzał na zegar. Za dwie godziny powinieneś waćpan być na drodze do Budziszyna… chcę tego i tak będzie.

Z królem rozmawiać wolno tylko było po pijanemu, naówczas kto się nie lękał aby go udusił, ściskał go, całował, a inni i popychali; August śmiał się: na trzeźwo miał jednę wolę i jedno słowo tylko.

Hoymowi ta wyprawa na Łużyce nazajutrz po balu nadzwyczaj była podejrzaną, znając króla i dwór i to co się tu działo był pewnym, że wypędzano go umyślnie aby do jakiéjś intrygi nie zawadzał, by dać królowi swobodę w zbliżeniu się do jego żony. Cóż na to mógł poradzić? nic. Powierzyć siostrze dozór, było to pijakowi dać klucz od piwnicy… przyjaciela nie miał, stał bezbronny… Czuł że wszyscy spiknięci byli na niego. Przybywszy do pałacu, rzucił papiery o stół… rwał jakiś czas perukę na głowie i rękawy sukni; otworzył drzwi z trzaskiem i pobiegł jak opętany do nowego żony apartamentu.

Była samą. Ciekawém okiem zmierzył pokoje, ją, najdrobniejsze otaczające przedmioty. Złość malowała się na bladéj jego twarzy… Anna patrzała nań spokojnie będąc nawykłą do scen podobnych.

– Ciesz-że się pani… – zawołał – byłem tak głupi żem ją tu sprowadził, teraz robią ze mną co chcą… Zawadzam im do intryg, król mnie odprawia precz; muszę jechać za godzinę. Zostaniesz pani samą…

– I cóż to ma znaczyć? – pogardliwie odpowiedziała Hoymowa – czy straży waćpana potrzebuję dla upilnowania mojego honoru?

– Myślę jednak, że mógłbym się przydać tu na coś, choćby dla powstrzymania zuchwalstwa ich i bezwstydu – krzyknął Hoym stukając o stół pięścią. – Nie wyprawialiby mnie, gdybym im nie zawadzał. W tém wszystkiem czuję palce kochanego Fürstemberga, który mi dziś śmiejąc się szydersko tysiąc dukatów zapłacił, a wiem że od króla dostał dziesięć za tę piękną myśl, sprowadzenia tu méj jejmości.

– Hoym! – krzyknęła podnosząc się Anna, któréj oczy zaiskrzyły się – dosyć tych obelg, idź… jedź… rób co chcesz… zostaw mnie w pokoju. Sama się obronić potrafię… Dość tego, powiadam ci, dosyć mi tego.

Hoym zamilkł, ponurym wyrazem osnuła się twarz jego, zegar przypomniał mu nadchodzącą odjazdu godzinę.

– Nie potrzebuję panią ostrzegać, – zawołał – wiesz co ją tu czekać może, dodam tylko że bezcześci nie zniosę… Wolno Vitzthumowi i innym pobłażać, ja nie mam ich dobroduszności.

– Ani jam tak nizko upadła, panie Hoym, – przerwała Anna – jak te panie… Zdradzać nie będę, bobym siebie poniżyła: jeśli życie jeszcze mi nieznośniejszém uczynisz, porzucę cię jawnie i głośno…

Hoym nie odezwał się więcéj. Zdawał się u progu wahać jeszcze, chciał mówić, szarpał znowu perukę, ale tuż pukano do drzwi, królewski posłaniec przypominał mu godzinę odjazdu…

Z zamku śledzono chwilę gdy Hoym będzie przez most przejeżdżał… posłano za nim aby pokryjomu nie ważył się wracać… Wedle ułożonego planu hr. Reuss miała do siebie zaprosić Annę; król mógł tam przybyć niespodzianie, incognito… Vitzthumowa została zaraz wyprawioną potajemnie dla spełnienia téj missyi, ale Anna odmówiła stanowczo. Napróżno zapewniano ją, że nikt w świecie o jéj bytności wiedzieć nie będzie; domyślała się już ułożonego z królem spotkania i wręcz wypowiedziała to siostrze mężowskiéj.

– Jesteś nadto domyślna i ostrożna – rozśmiała się Vitzthum, – ażebym kłamać chciała przed tobą; byćby mogło iż król ciekawy poznać cię bliżéj, a wiedzący o każdym ruchu i kroku… zjawiłby się u Reussowéj. A jeżeli dla nakarmienia téj ciekawości przyjedzie tu do ciebie, do pałacu, cóż zrobisz? Królowi drzwi nie zamkniesz, wszystkie się przed nim otworzą. Przyzwoiciéjże to będzie i piękniéj, gdy sam na sam z tobą spędzi kilka godzin?… Co na to ludzie powiedzą?

Anna pobladła.

– Ale król nie może być tak… – zabrakło jéj wyrazu – tak… natarczywym, król będzie miał wzgląd na sławę moją! to być nie może! toby było…

– Ja ci powiadam że może być wszystko… że król jest znudzony i ciekawy i że nie rozumie oporu i odmowy. Kobiéty nauczyły go uległością swą despotyzmu… Król tu przyjedzie, jeśli ty u Reussowéj nie będziesz…

– Wieszże ty o tém? – spytała Anna – zkąd?

– Ja nie wiem nic ale znam mego pana, – śmiejąc się dziwnie szepnęła Vitzthum – pamiętam pewien wieczór… własnego życia… – To mówiąc westchnęła…

Anna załamała ręce. – A więc tu jak na gościńcu od rozbójników zbrojnym być potrzeba?.. Znajdę sztylet i pistolety… ani żelaza, ani prochu się nie lękam…

Rozdrażnioną wielce Vitzthumowa starała się uspokoić i w śmiech wszystkie strachy obrócić.

– Powinnaś wiedzieć to – rzekła – że August nigdy w życiu żadną przemocą względem kobiéty się nie splamił. To nie jest w jego charakterze… uprzejmy, grzeczny, natarczywy, zbyt jest pięknym i miłym by się do takich środków miał uciekać…

Po długiéj rozmowie Vitzthumowa zdołała ją nakoniec nakłonić aby razem wieczorem do Reussowéj jechały. Z tą tryumfalną wiadomością pobiegła do domu i do przyjaciółki. Fürstemberg ją zaniósł do zamku.

Król zapowiedział że na chwilę pojedzie do ks. Teschen, a powracając ekwipaże do zamku odeśle z pochodniami, sam zaś lektyką, którą Fürstemberg miał kazać nagotować, incognito zanieść się każe do hrabinéj Reuss.

Nim opiszemy dalszy przebieg téj wielce, w najważniejszych szczegółach nawet, prawdziwéj historyi; musimy skreślić czytelnikowi, równie wierny wizerunek bohatérki naszéj, Anny hr. Hoymowéj.

Była siérotą, samą na świecie, wyszła za mąż zmuszona a przynajmniéj niechętna… pożycie jéj z mężem wprędce stało się nieznośném, młodość w części już spłynęła męczeńsko. Każda inna w jéj miejscu radaby była skorzystać z nastręczającéj się swobody, świetnego losu choćby nie trwałego, który potém zapewniał wdowieństwo w dostatkach, a może nawet małżeństwo inne i blaskiem pokrywające obłąd chwilowy; ale Anna wychowaną była w surowych niegdyś zasadach, oburzało ją to lekkomyślne postępowanie tych kobiét, które godziły się na to, by znudzonemu panu za zabawkę służyły. Pojmowała i przypuszczała rozstanie się z nieznośnym Hoymem, bo do niego czuła tylko wstręt i nienawiść, ale nie rozumiała go inaczéj jak skutkiem miłości króla i dla króla i… wiekuistego z nim ślubu

Ta myśl, gdyby ją była wypowiedziała komu, obudziłaby śmiech tylko… Chcieć zakuć w wiekuiste kajdany człowieka tak płochego jak August, zdawało się czystém niepodobieństwem. Anna widząc go rozdzielonym z żoną, rozumiała że to jest możliwém.

Król był pięknym, starał się być miłym, po Hoymie mógł się jéj podobać bardzo; blask korony i potęgi dodawał mu uroku, nie dziw téż że Anna miała dlań sympatyą, że jéj serce uderzyło. Pomimo iż czuła że z nimby być mogła szczęśliwą nie przypuściła na chwilę, aby to szczęście inaczéj jak małżeństwem i przysięgą urzeczywistnić się mogło…

W tych kilkunastu godzinach jakie od balu upłynęły, wśród wyraźnego zewsząd nacisku intryg mających na celu zbliżenie jéj do Augusta, Anna rozmyślała, zastanawiała się, ważyła i powiedziała sobie:

– Mogę być jego, lecz muszę być królową. Opór jéj Vitzthumowéj był raczéj już obrachowanym niż istotnym. Chciała umyślnie drożyć się z sobą, aby się stać drogą, mając niezmienne postanowienie raczéj zerwać wszystko, niż stać się igraszką intrygi. Czuła się silniejszą nad nią, zwierciadło pokazywało jéj urodę i krasę młodości, w oczach króla czytała wrażenie jakie na nim uczyniła: postanowiła korzystać z tego…

– Nie spodlę się nigdy! – wołała sama do siebie – raczéj zostanę nieszczęśliwą Hoymową, niż Augusta kochanką: będę jego żoną lub mu obcą…

W tém wszystkiém było już poddanie się losowi, chodziło tylko o warunki… Nikt jednak naówczas ani mógł przypuszczać że Hoymowa w duchu już przystała na zerwanie z mężem, rachowano na przyszłość tylko.

Młoda kobiéta roiła… a marzenia są niebezpiecznemi towarzyszami w samotności.

Niekiedy rumieniąc się sama przed sobą przyznawać musiała, że ten tak krótki pobyt na dworze już ją zmienił i wywarł na nią wpływ zgubny…

Duma i chęć panowania budziły się w niéj zwolna i duszę skłonną do poddania się im, opanowywały.

Gdy nadszedł wieczór i godzina w któréj miała się ukazać na wieczorze u Reussowéj, Anna ubrała się jak najstaranniéj, z niewymuszoną ale smakowną elegancyą. Moda wieku dozwalała jéj cudnych kształtów ręce obnażone do ramion i prześliczny tok karczku, i utoczone marmurowe odsłonić popiersie… Cera nie potrzebowała bielidła ani różu, była świeżości wiosennéj, a krew to ją obléwała purpurą, to śnieżną zostawiała po sobie białość. Czarne krucze sploty włosów utrefione wdzięcznie podnosiły jeszcze blask płci przejrzystéj i jak atłasy delikatnéj. Lecz wszystko to było niczém przy oczach pełnych ognia i uroku czarodziejskiego… Oczy te, gdy się wpiły w człowieka, mogły go doprowadzić do szału, mówiły więcéj niż ona sama kiedykolwiek usty wysłowić mogła. Był w nich ten nieokreślony wdzięk tajemniczości, niezbadany, nęcący, niepokojący, który ciągnie jak wejrzenie bajecznego bazyliszka, co jednym zabijało błyskiem.

Przejrzawszy się w zwierciadle Anna znalazła się sama tak piękną, iż się swéj postaci uśmiechnęła… Ubrana była czarno, a ponsowych wstęg pęki odżywiały strój fantastyczny i malowniczy. Vitzthumowa która zajechała po nią, ujrzawszy ją z progu pokoju, krzyknęła z podziwu: znalazła ją tak piękną, tak piękną, iż nawet rzucenie pod stopy jéj korony nie byłoby jéj zdziwiło…

– I ty mówisz – zakrzyknęła ręce łamiąc – że chcesz w zaciszu przemęczyć się z moim bratem… a stroisz się w takie wdzięki przeciw królowi?

– Juźciż – odparła zimno Anna – żadna kobiéta dobrowolnie brzydką się nie czyni.

– Ależ ty mistrzyni wielka i rady do stroju nie potrzebujesz… No, jedźmy…

Ten sam okrzyk i ciche szepty radośne przywitały ją u pani Reuss. Piękność jéj która na balu była już zwycięzką, tu wydawała się promieniejącą. Wszystkie te panie co się nie wyrzekły były pretensyi do wdzięku, poczuły się teraz staremi i zwiędłemi. Anna o któréj wiedziano iż ma lat 24, wyglądała na ośmnaście. Była to Dyanna starożytna z całą swą dumą dziewiczą i surowością leśnego bóstwa, co się zdala od oczów tłumu schowało…

Nikt się tak nie cieszył jak hr. Reuss, bo jéj widokom odpowiadało to najlepiéj. Annę otoczono kołem, zawczasu czcząc ją jak królowę i starając się jéj łaski pozyskać. Fürstemberg poprzedzający króla na chwilę, zobaczywszy Hoymowę osłupiał.

– Znam króla – rzekł – ta kobiéta zrobi z nim co zechce, jeśli się potrafi opierać.

Annę prowadził instynkt i wcale jéj uczyć nie było potrzeba.

Po chwili drzwi się otworzyły dyskretnie od gabinetu, król wszedł. Od progu już szukał téj którą chciał widziéć, ujrzawszą ją zarumienił się, pobladł, zmieszał i zapomniawszy o gospodyni, przybiegł ją najprzód przywitać. Na czole jego nie pozostało śladu smutnych przygód ze Szwedami, niewdzięczności polskiéj, milionowych strat, zdrad i zawodów.

Anna przywitała go zdala ceremonialnie i chłodno, ale strój już sam mówił wiele. Chciała się podobać, to było oczywistém, i dawało dobrą nadzieję.

Pomimo doznanego wrażenia król chciał zachować wszystkie formy grzeczności i względów należnych płci pięknéj. Chociaż niecierpiał hr. Reuss, usiadł przy niéj na chwilę rozmawiając bardzo uprzejmie, ale oczów od Anny nie odrywał. Na osobności poszeptał coś z panną Hülchen… potém uśmiechnął się do Vitzthumowéj, na okół obdarzył wejrzeniami i galanteryą wszystkie przytomne panie bez wyjątku. W czasie tego ceremonialnego obchodu, pani Vitzthum miała czas ująć bratową pod ramię i zaprowadzić ją do gabinetu pod pozorem jakiéjś pilnéj ciekawéj rozmowy. Był to strategiczny manewr dla ułatwienia królowi słodkiego téte a téte, bo jak tylko August ukazał się w progu, i zagaił kilką słowy rozmowę z Hoymową, pani Vitzthum poczęła się wysuwać powoli ku salce i znikła.

Drzwi zostały wprawdzie otwarte i podniesiona portiera dozwalała przechadzającym się po salonie paniom oglądać zdala oblicze N. pana, ale nikt nie mógł ztąd posłyszéć co mówili między sobą.

August już dziś wczorajszéj obawy zapomniał, widocznie był rozpłomieniony.

– Pani jesteś dziś jeszcze piękniejszą a zupełnie inną niż wczoraj! Pani jesteś czarodziejką… – zawołał nie hamując się wcale. Hoymowa się skłoniła.

– N. Pan tak znanym jesteś ze swéj pobłażliwości i grzeczności dla kobiét, iż najpochlebniejszym jego wyrazom trudno uwierzyć – odezwała się Anna.

– Wymagasz pani przysięgi! na wszystkie bóstwa Olympu przysiądz jestem gotowy… Tak pięknéj kobiéty nie widziałem w życiu i zdumiewam się nielitości losu, który takiego anioła oddał w ręce mojéj akcyzy.

Anna mimowoli się rozśmiała, pierwszy raz z pod warg różowych, wyszedł rzęd białych jak perły ząbków. Uśmiech ten nadał nowy wyraz całéj jéj fizyognomii, stała się jeszcze bardziéj uroczą… Dwa maleńkie dołki, jakby wycałowane ukazały się na rumianych policzkach i znikły… Twarz oblana chwilę karminem… bladła zwolna i przechodziła w ton jakby blaskiem wewnętrznym ogrzana…

Król spojrzał na ręce, a namiętnie lubił piękne ręce całować, i ledwie się mógł powstrzymać od przyciśnięcia ich do ust. Były to arcydzieła snycerskie… W głowie mu zawracać się poczynało…

– Gdybym był tyranem – zawołał – Hoymowi-bym wrócić tu nie pozwolił, bom zazdrośny o tego Wulkana…

– Wulkan jest téż zazdrosny – odparła Anna…

– A Venus przecież go kochać nie może? Milczenie było odpowiedzią: długo król czekał.

– Jeśli nie miłość, są inne kajdany co wiążą silniéj może nad nią: łańcuchy obowiązku i przysięgi.

Król się uśmiechnął.

– Przysięgi w miłości.

– Nie N. Panie, w małżeństwie.

– Ale są małżeństwa świętokradzkie – rzekł August – a za takie uważam gdy się piękność łączy z taką nieznośną szpetotą… Bogowie naówczas złamanie przysiąg rozgrzeszają.

– Ale duma ich skruszać nie dopuszcza.

– Surową pani jesteś.

– Więcéj niż się może zdaje W. kr. mości.

– Przerażasz mię hrabino..!

– Was N. Panie? – uśmiechając się poczęła Anna… – nie sądziłam abyś W. Kr. mość miał się tém choć cokolwiek czuć dotkniętym… Cóż ta surowość może pana mego obchodzić?

– Więcéj niż się pani zdaje – podchwycił król własne jéj powtarzając wyrazy.

– Tego zrozumiéć nie mogę – szepnęła pocichu Anna.

– Jakto? więc pani nie chcesz widziéć tego, że ja od wczoraj, pierwszém jéj wejrzeniem zostałem podbity?

– Moja zdobycz – odpowiedziała Anna – zapewne nie potrwa do jutrzenki… W. K. M. dzielisz tę sławę z bogami, że łatwo kochać i zapominać umiesz…

– Nie – zawołał król czule – wierzaj mi pani, potwarze to są… Cóżem winien że nigdy nie trafiłem na serce, na umysł, na piękność coby mnie stale przywiązać mogły. Nie ja niewiernym jestem… mnie zdradzają. Codzień spada z tych bogiń jedna zasłona… codzień gaśnie urok jeden… cud staje się powszedniém zjawiskiem, anioł traci skrzydła… a w sercu zamiast miłości znajduję zalotność i chłody… Cóżem winien…?

Wierz mi pani – dodał unosząc się coraz – ja szukam do kogobym całe życie mógł należéć, komubym mógł zostać wiernym; gdybym znalazł to serce, tę kobietę… oddałbym się jéj cały.

– Trudno temu uwierzyć – szepnęła Anna – a trudniéj jeszcze przypuścić żywą taką doskonałość coby W. K. M. godną była.

– Wierz mi pani – przerwał August – że ją w téj chwili w was widzę…

– Po dniu białym, niestety, inaczéjbym się wydała, ani mi łaska W. K. M. zawrócić może biedną głowę, bo się jéj czuję nie godną.

– Pani jesteś zachwycającą! – zawołał August – sięgając po jéj rękę.

Anna chciała ją cofnąć, lecz etykieta na to nie pozwalała; król pochwyciwszy białą rękę pieścił ją i całował tak długo, że nareszcie, z całém poszanowaniem dla J. K. M., Anna w płomieniach stojąc by z salonu kto nie zobaczył tego zbliżenia ich do siebie, musiała z lekka ją wyrwać…

August wstał cały wzruszony.

– Nie mogę się od pani oderwać – rzekł – będę zapewne musiał w pomoc niedołężnym zapałom, które jak widzę, żadnego na niéj nie czynią wrażenia, wezwać moją władzę królewską. Niech mi się pani nie waży wyjeżdżać z miasta, aresztuję ją… Co się tyczy Hoyma, tylko wstawienie się jéj może jego los osłodzić. Dziś miałbym ochotę…

Nie dokończył. Anna nie myślała się jakoś wstawiać…

Rozmowa byłaby przeciągnęła się nie wiém jak długo, gdyż August był niezmiernie ożywiony, gdyby pani Reuss, niewiadomo z jakiego powodu przyspieszywszy wieczerzę cukrową, nie weszła na nią zaprosić króla, który rękę podał Hoymowéj. Był to raczéj podwieczorek tylko na sposób włoski, złożony ze słodyczy, owoców i wina… Król najpierwszy kielich wychylił za zdrowie żony ministra… Fürstemberg baczną na N. pana zwracał uwagę…

– Teschen przepadła! – rzekł na ucho Vitzthumowéj.

– I mój brat także! widzę to jasno – szepnęła piękna pani – byle bratowa rozum miała…

– Byle go nie miała nadto… – dodał Fürstemberg. Patrz pani, jak wygląda zimną i panią siebie; król z całą usilnością oczarowania nie potrafił jéj pono głowy zawrócić, a sam mi się wydaje już nieprzytomnym…

Po téj collazione, od któréj wstawał każdy gdy chciał, panie się znowu powysuwały, a August zręcznie bardzo rozmową swą usiłował zatrzymać Hoymowę… Została nie wyrywając się, była wesołą, swobodną, lecz i Fürstemberg i król wiedzieli dobrze iż była zupełnie panią siebie i że świetny tryumf jaki odniosła, wcale jéj nie upoił. Pierwszy to raz w życiu trafiło się Augustowi spotkać z kobiétą, która jego miłości nie uległa tak skoro jak inne, i wcale nie zdawała się chciéć z niéj korzystać.

Ubodło go to mocno.

Przytomność i lodowaty chłód téj kobiety zaczynały go gniéwać… ale zarazem rozżarzały powziętą miłość.

W pierwszéj chwili zamyślał tylko z panią Hoymową zawiązać kilkodniowy galanteryjny stosunek, któryby pod zasłoną tajemnicy nawet księżnéj Teschen nie wyrugował z serca, postrzegał teraz że z tą piękną panią daleko trudniéj przyjdzie… niż zrazu rachował…

Anna śmiała się, żartowała, była bardzo zabawną; widocznie starała się na wszelki sposób króla usidlić, lecz sama stawiła mu się prawie coraz zimniejszą, śmielszą i nieprzystępniejszą. Zamiast postępować jak zwykle z Jowiszowém szczęściem, przyspieszonemi kroki do celu, król August widział się coraz daléj od niego.

W końcu rozmowy, gdy się stał natarczywszym i nie osłaniając swego zapału, dopraszał się kącika w sercu… pięknéj pani, zupełnie już z nim oswojona Anna, odpowiedziała dobitnie:

– N. Panie, daruj mi, lecz zmuszasz do nie miłego wyznania. Jestem jedną z tych nieszczęśliwych słabych istot, którym duma służy za całą ich siłę. Jeśli W. kr. Mość sądzisz iż olśniona urokiem, którego potęgę wyznaję, zapomnę com sobie winna, że mnie chwilowy szał owładnie i dla uroków jego przyszłość mi zniknie z oczów, mylisz się N. Panie: Anna Hoym nie będzie nigdy niczyją, nawet królewską kochanką chwilową… Serce moje odda się całe, na zawsze, lub… nigdy..

To mówiąc wstała od stołu szybko i przeszła do salonu.

Wkrótce potém król z Fürstembergiem wymknął się z mieszkania hr. Reuss, która dostrzegłszy go wybiegła za nim na wschody. Na twarzy Augusta nie było wesołości i nadziei, pochmurny był i smutny. Hrabina Reuss poznała z wyrazu twarzy jak się rozeszli z Hoymową, udała niezmierne ubolewanie nad tém, lecz w rzeczy nie była wcale gniewną na Annę, stosunek jéj z królem trudniéj zawarty, stalszym być obiecywał. Miłostki krótkie, któreby ks. Teschen nie obaliły wcale, nie odpowiadały jéj myśli; przez Annę spodziewała się i ona pewniejszy wpływ pozyskać.

– Kochana hrabino – szepnął król odchodząc – staraj się zmiękczyć ten posąg. Piękna jest jak Venus, to prawda, lecz i serce ma z marmuru.

Nim pani Reuss odpowiedziała, król począł schodzić ze wschodów. Rozmowa z poufnym przyjacielem jak Fürstemberg w innym już była tonie.

– Kobiéta jest zachwycająca – rzekł król – ale przerażająca razem, jak lód zimna…

– N. Panie trzeba czasu… Kobiéty są różnych umysłów i temperamentów, cóż dziwnego że się broni…

– Broni! ale ona wyraźnie mówi, że wiekuistych chce ślubów…

– Każda miłość z początku myśli że powinna być wiekuistą, i każdéj się ona przyrzeka…

– Z tą nie przyjdzie łatwo – dodał August. – Teschen była daleko powolniejszą.

– N. Panie, ale między niemi porównania niema…

– Niestety! to prawda… Teschen jéj nie dorównywa… Poślijcie Hoymowi rozkaz aby mi się wracać nie ważył…

– Ale cóż on tam robić będzie? – rozśmiał się książe.

– Niech robi co chce – przerwał król – nadewszystko niech zbiera jak najwięcéj pieniędzy, bo mam przeczucie że moja nowa miłość wiele ich kosztować będzie. Taki brylant musi być koniecznie w złoto oprawnym…

– Jakto? N. Panie, już miłość?

– Wściekła!! Fürstchen, rób co chcesz… Anna być musi moją…

– A Urszula…

– Żeń się z nią.

– Dziękuję…

– Ożeń z nią kogo chcesz… zrób co ci się podoba… to rzecz skończona…

– Już! N. Panie? – zapytał książę ze źle utajoną radością.

– Zrywam… zerwę… Hoyma ozłocę… ciebie… ją…

– Ale zkąd tyle złota weźmiemy!

– Na to Hoyma rozum, – odparł król – piszcie mu niech sam się o akcyzę rozprawia, niech śledzi, bada, jeździ, exekwuje, byle nie wracał.

– Aż gdy już nie będzie miał po co! – szepnął książe – to się rozumie.

Król westchnął… weszli do pałacu, a August wprost udał się do sypialni, smutny i zamyślony. Ostatnia kampania nie tyle go zgryzła, co niepowodzenie tego wieczora.

Hrabina Cosel

Подняться наверх