Читать книгу Dziewczyna mojego brata - K.A. Linde - Страница 6

Rozdział pierwszy Emery

Оглавление

Poruszyłam ramionami raz i drugi i ziewnęłam. Nie cierpiałam przychodzić tu tak wcześnie. O tej porze mój mózg jeszcze nie pracował, ale to była okazja, żeby zobaczyć się z Mitchem. Przez następną godzinę nie miał zajęć i sądziłam, że moglibyśmy wykorzystać ten czas, by wybrać się na kawę… albo po prostu zająć jego gabinet. Jest parę rzeczy, które wolę od pracy.

Nogi prowadziły mnie korytarzem budynku Wydziału Historii Uniwersytetu Teksańskiego w Austin. Pragnęłam spędzić godzinę sam na sam z moim chłopakiem. Może było to trochę niezgodne z zasadami, bo Mitch to również mój profesor i opiekun naukowy mojego doktoratu, ale nie miałam nic przeciwko temu.

Dotarłam do jego gabinetu i otworzyłam drzwi.

– Mitch, pomyślałam, że moglibyśmy… – Przerwałam w pół zdania i wpatrzyłam się w obraz, który miałam przed sobą.

Mitch siedział w fotelu za biurkiem – tym samym, o którym fantazjowałam. A drobna jasnowłosa studentka siedziała na jego kolanach. Spódnicę miała podciągniętą, co mogłam dostrzec nawet z miejsca, w którym stałam.

Żołądek mi się skurczył. To nie mogło się dziać. Nie mogłam być aż tak naiwna.

– Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? – syknęłam.

Dziewczyna podskoczyła i obciągnęła spódnicę.

– Nic – pisnęła.

– Właśnie pomagałem jej przygotować pilne… zadania – powiedział Mitch.

– Chyba jaja sobie robisz – warknęłam. Zmierzyłam wzrokiem dziewczynę. – Masz stąd wyjść. Już.

– Emery… – Mitch próbował mnie uspokoić.

– Już! – krzyknęłam.

Chwyciła torebkę i wypadła z pokoju. Zatrzasnęłam za nią drzwi i spojrzałam na tego, którego, jak mi się zdawało, kochałam przez ostatnie trzy lata. Siedząc, doprowadzał do porządku ubranie. Ujrzałam jedynie żałosną namiastkę mężczyzny.

– Boże, to żenujące! – rzuciłam wściekle. – Odchodzę! Rzucam ciebie, program i uniwersytet. Skończyłam, kurwa, z tym.

– Emery, nie możesz porzucić programu – odparł, nie przyjmując moich słów do wiadomości.

– Mogę i zrobię to.

– To śmieszne. – Odgarnął zmierzwione włosy. – Został ci tylko rok.

Wzruszyłam ramionami.

– W tej chwili mam to gdzieś. Cholera, zdradziłeś mnie, Mitch.

– Daj spokój, Emery. Naprawdę tak uważasz?

– Hm… słucham? Właśnie wpadłam na ciebie i Angelę! Ona jest studentką!

– Nie wiesz, co widziałaś.

Prychnęłam.

– Jesteś zabawny. Dobrze wiem, co widziałam. I wątpię, żeby to się zdarzyło pierwszy raz. Ile ich jeszcze jest?

Wstał i spróbował mnie objąć, ale się odsunęłam.

– Możemy to naprawić, Emery.

– Boże, masz mnie za idiotkę?

– Och, Em – rzekł, wygładzając czarną marynarkę. – Nie zachowuj się jak dziecko.

Na te paskudne słowa zagotowałam się ze złości.

– Nie zachowuję się jak dziecko, oskarżając mężczyznę, którego kochałam, o to, że sypia z kimś innym. Bronię tego, co uważam za właściwe, a twoje gówniane zachowanie jest od tego bardzo dalekie. Sypiasz z innymi studentkami?

– Kochanie, proszę.

– Sypiasz, prawda? – Potrząsnęłam głową i dałam za wygraną. – Kurczę, byłam idiotką. Nie tylko nie chcę zostać na uczelni, nie chcę też być z tobą.

– Emery! – zawołał, gdy ruszyłam do drzwi. – To były trzy lata. Nie możesz tego zrobić.

Obróciłam się do niego gwałtownie.

– Powiedz, że nie pieprzysz nikogo innego i że jestem twoją jedyną dziewczyną.

Drżącą dłonią przeczesał długie jasne włosy. Uważał, że jest fajnym profesorem, takim, z którym każdy mógł pogadać nie tylko o swoich badaniach, ale i o życiowych problemach. W ten sposób mnie omotał i jak idiotka byłam zaślepiona eleganckimi garniturami, wykwintnymi kolacjami i tym, że w końcu znalazłam mężczyznę na swoim poziomie. Okazało się, że… to zwykły padalec.

Nie słysząc odpowiedzi, zaśmiałam się drwiąco.

– Tak właśnie myślałam.

Wyszłam z jego gabinetu i to było jedno z najbardziej wyzwalających doświadczeń w moim życiu. Przez to, co robił przez te wszystkie lata, zasłużył, żeby stracić pracę, jednak w tym momencie nie czułam potrzeby, by posunąć się tak daleko. Poszłam do Wydziału Historii i wypełniłam stosowne papiery, żeby wycofać się z programu. Być może pewnego dnia zechcę wrócić i dokończyć przewód doktorski, ale dziś byłam pewna, że dotarłam do kresu sił. O jeden atak paniki za dużo, pierwsza w życiu recepta na xanax i przedmiot pracy doktorskiej, którego badanie, jak się wydawało, nie miało końca. To wszystko mnie wykończyło.

Pieprzyć akademię.

Wsiadłam do swego subaru forestera i wróciłam do domu, przez całą drogę przeklinając uliczne korki w Austin. Jak można nieustannie tkwić w korku?

Niewielkie dwupokojowe mieszkanie przez trzy lata zapuściłam do potęgi i teraz głowa pękała mi na myśl, co mam z tym wszystkim zrobić. W tym momencie byłam kompletnie wolna. Bez zobowiązań. Bez pracy. Bez przyszłości.

Porzuciłam te absurdalne myśli i zabrałam się do pakowania, połowę zawartości szafy upychając w dwóch walizkach, które miałam. Po godzinie włożyłam MacBooka do skórzanej torby, na koniec chwyciłam telefon i ładowarkę do komputera, i pożegnałam Austin. Potem będę musiała wrócić po resztę rzeczy, ale teraz zamierzałam jedynie włączyć świąteczne melodie i wyruszyć w sześciogodzinną drogę do domu w Lubbock.

Jeśli chodzi o Lubbock, najdziwniejsze jest to, że większość ludzi nie ma pojęcia, gdzie leży, a kiedy im wyjaśnić, że wiatr nie przegania tam po ulicach stepowych roślin ani pustynnego piasku1, wydają się zaskoczeni. Tak jakby w zachodnim Teksasie było tylko to. Na miłość boską! To miasto z trzystoma tysiącami mieszkańców!

Przez cztery lata spędzone w Norman na Uniwersytecie Stanowym Oklahomy tak się wprawiłam w odpowiadaniu na pytania o to, skąd jestem, że nawet kiedy wróciłam do Teksasu, z przyzwyczajenia mówiłam, że jestem z Teksasu.

Na to nieuchronnie padało: „A skąd?”.

Wtedy musiałam wyjaśniać: „Z Lubbock. To w zachodnim Teksasie. Szczerze mówiąc, jest tu sporo rzeczy: Uniwersytet Texas Tech, muzeum Buddy’ego Holly’ego”2.

Ludzie kiwali głowami, ale nie sądziłam, by ktokolwiek z nich naprawdę mi wierzył, ponieważ nie byli w zachodnim Teksasie.

Moja siostra Kimber czekała na zewnątrz, kiedy podjechałam pod jej nowiutki dom. Położyła dłoń na wypukłym ciążowym brzuchu, a czteroletnia córeczka Lilyanne biegała wokół jej nóg.

Zaparkowałam i wyskoczyłam z samochodu, by jak najszybciej uściskać moją małą siostrzenicę.

– Cześć, Lilijko, mój robaczku! – zawołałam, kręcąc z nią kółko, a potem zarzuciłam ją sobie na biodro.

– Lilie to nie robaczki, ciociu Em. To są kwiaty!

– To prawda, mądralo.

– Cześć, Em – powiedziała Kimber, przyciągając mnie w objęcia.

– Cześć, Kimmy.

– Ciężki dzień? – zapytała.

– Można tak powiedzieć.

Postawiłam Lilyanne z powrotem na ziemi i otworzyłam bagażnik. Kimber wyjęła mniejszą walizkę, a większą wtoczyłam na kółkach do jej ogromniastego domu.

– Em! Chcesz zobaczyć moją nową sukienkę? Jest w dinozaury. One mówią: wrrrr! – zawołała Lilyanne.

– Nie teraz, Lily. Musimy ulokować Emery w pokoju gościnnym. Możesz jej pokazać, dokąd ma iść? – zapytała Kimber.

Oczy Lilyanne zaświeciły i z prędkością błyskawicy popędziła ku schodom.

– Chodź, ciociu Em. Znam drogę.

Kimber westchnęła, wyczerpana.

– Cieszę się, że tu jesteś.

– Ja też. To urwis. Ale dobrze, że ją mamy. Jak inaczej znalazłabym tu drogę? – zażartowałam, kiedy wchodziłyśmy na schody za Lilyanne. – A mówiąc serio, czuję się jak w Pięknej i Bestii. Jest tu zachodnie skrzydło, którego powinnam unikać? – wysapałam.

Kimber parsknęła i przewróciła oczami.

– Dom nie jest aż taki wielki.

– Oczywiście nie jest za duży na bibliotekę z drabinkami.

– Oczywiście. Zmieściłaby się i taka.

– Wiedziałam! Powiedz, że wszystkie powieści erotyczne, które czytałyśmy za szkolnych czasów, są teraz dumnie wystawione na pokaz.

Kimber postawiła moją walizkę w gościnnej sypialni, niemal tak wielkiej jak moje mieszkanie w Austin.

– Noah by mnie zabił – odparła, robiąc znaczącą minę. – Zresztą większość tych książek mam teraz na iPadzie. Przestawiłam się na e-booki.

– Super – powiedziałam, machając w jej stronę palcami. – Użyję iPada. Tak tylko mówię, na wypadek gdyby Noah szukał pomysłów na gwiazdkowe prezenty.

Kimber się roześmiała.

– Boże, tęskniłam za tobą.

Uśmiechnęłam się szeroko. Noah wykładał na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Texas Tech. Pracował całymi dniami i dorobił się niczym Sknerus McKwacz. Z moją siostrą byli razem już w liceum i chyba jeszcze nie spotkałam bardziej obrzydliwie uroczej pary.

– Chodź, Lilyanne! – zawołała Kimber. – W piekarniku mamy ciasteczka.

– Ciasteczka? – zapytałam, a oczy mi rozbłysły. – Według przepisu mamy?

– Oczywiście. Wybierasz się do niej? – Kimber rzuciła jakby mimochodem. Ale dostrzegłam jej zaniepokojone spojrzenie.

Nie chodziło o to, że nie dogadywałam się z matką. Bardziej o to, że… byłyśmy dokładnie takie same. Obie uparte ponad miarę i dlatego kiedy się spotykałyśmy, dochodziło między nami do starć, a wtedy wszyscy wokół woleli wiać gdzie pieprz rośnie. Ale w Lubbock pieprz nie rósł.

– Taa… chyba tak.

– Czy chociaż ją zawiadomiłaś, że przyjeżdżasz?

Kimber podniosła Lilyanne i posadziła ją na krześle przy posypce do deserów. Minutnik zadźwięczał i Kimber wyjęła ciasteczka z piekarnika. Puszyste, złocistobrązowe bożonarodzeniowe ciastka, właśnie takie, jakie lubiłyśmy.

Posłałam siostrze zakłopotane spojrzenie.

– Nie, ale…

– Ha, Emery! Ona mnie zamorduje, jeśli się u mnie zatrzymasz, nie mówiąc jej, że jesteś w mieście. Nie chcę mieć z tym kłopotu akurat teraz, kiedy jestem w ciąży.

– Powiem jej! – odparłam, sięgając po ciastko.

Kimber trzepnęła mnie łopatką po palcach.

– Te są za gorące. Poczekaj, aż ostygną.

– Na pewno nie chcesz się oparzyć – wtrąciła Lilyanne.

Włożyłam palec do ust i zrobiłam zabawną minę, patrząc na siostrę.

– Okej.

Kimber zmieniła temat i resztę popołudnia spędziłyśmy na pieczeniu ciastek. Lilyanne i ja wycinałyśmy je foremkami, a Kimber układała na tacy i wkładała do piekarnika. Kiedy już ostygły, lukrowałyśmy je i ozdabiały posypką.

Kiedy Noah wrócił do domu, tym razem wcześniej niż zwykle, byłyśmy całe obsypane słodkimi okruchami.

Objęłam go mocno i uścisnęłam.

– Tęskniłam za tobą.

– Ja za tobą też, Em. Słyszałem, że miałaś kłopoty.

Zmarszczyłam nos.

– Tak… Dziękuję, że pozwoliliście mi tu zostać, dopóki sobie wszystkiego nie poukładam.

– Zawsze jesteś tu mile widziana. Dobrze, że będziesz z nami, także ze względu na Kimber. Dużo czasu spędza w domu, a wiem, że chciałaby wrócić do pracy.

Moja siostra jest właścicielką Death by Chocolate, fantastycznej cukierni tuż obok kampusu. Są tam najlepsze ciastka, babeczki i pączki w mieście. Teraz, kiedy spodziewała się dziecka, zajęła się głównie zarządzaniem, aby móc pracować w domu. Ale jej prawdziwą pasją było pieczenie i wiedziałam, że chciałaby wrócić do tego jak najszybciej.

– Dzięki, Noah.

Kiedy przyszła pora, by położyć Lilyanne do łóżka, w końcu wyszłam od nich i pojechałam spotkać się na drinka z najlepszą przyjaciółką.

Zaparkowałam pod Flips i zatrzęsłam się z zimna. Niespodziewanie zapanował przejmujący grudniowy chłód. Przetrząsnęłam rzeczy na tylnym siedzeniu, wyciągnęłam czarną skórzaną kurtkę i pędem ruszyłam przez parking.

Pokazałam bramkarzowi dowód tożsamości i przez tłum hipsterów przepchnęłam się w głąb baru. Tak jak się spodziewałam, znalazłam Heidi przy stole bilardowym. Robiła właśnie słodkie oczy do faceta, któremu się zdawało, że wygra od tej cizi trochę łatwej kasy. Jego kumple stali wokół z uśmieszkami na twarzach, popijając bud light. Lubbock jest wystarczająco duże, żeby wciąż znajdywali się tu frajerzy, których Heidi mogła naciągnąć, ale stali bywalcy nawet nie próbowali stawać z nią do pojedynku.

– Em! – zawołała Heidi, podskakując na mój widok.

– Cześć, mała – powiedziałam i puściłam do niej oko.

– Chłopaki, muszę wcześniej zakończyć grę. Właśnie przyszła moja najlepsza przyjaciółka.

Jej przeciwnik zmarszczył czoło skonsternowany. Heidi pochyliła się i niemal od niechcenia, jednym uderzeniem kija skierowała pozostałe bile do łuz. Facetowi i jego kumplom opadły szczęki, a ja tylko się roześmiałam. Widziałam to już zbyt wiele razy.

Kiedy Heidi była mała, jej ojciec miał klub bilardowy, więc zdobyła niezłe umiejętności. Jestem całkiem pewna, że od bilardu zaczęła się jej fascynacja geometrią. Studiowała inżynierię lądową na Tech, a teraz pracowała w Wright Construction, największym w kraju przedsiębiorstwie budowlanym. Uważałam, że marnuje przez to swój talent, ale Heidi lubiła być jedyną kobietą w zdominowanej przez mężczyzn branży.

– Naciągnęłaś nas! – krzyknął facet.

Zatrzepotała długimi rzęsami i uśmiechnęła się do niego szeroko.

– Zapłać!

Rzucił na stół zwitek dwudziestek i wypadł z sali jak burza. Najwyraźniej nie umiał przegrywać. Heidi przeliczyła banknoty, po czym wepchnęła je do tylnej kieszeni sfatygowanych dżinsów.

– Emery, kochanie – powiedziała, zarzucając mi ramiona na szyję. – Tęskniłam za twoim widokiem.

– Ja też za tobą tęskniłam. Stawiasz?

Zaśmiała się, wyciągnęła z kieszeni jedną z dwudziestek tego faceta i rzuciła ją na stół.

– Peter, po kieliszku dla mnie i dla Emery!

Peter ukłonił mi się.

– Cześć, królowo balu.

– To była Kimber. Nie ja!

– Ach, rzeczywiście – odparł, jakby nie pamiętał, że ten tytuł zdobyła moja siostra, nie ja. – Ale to ty chodziłaś z jednym z tych braci Wrightów, prawda?

Westchnęłam ciężko. Minęło dziewięć i pół roku, odkąd Landon Wright zerwał ze mną w dniu ukończenia szkoły średniej, a wciąż byłam znana jako dziewczyna, która chodziła z jednym z Wrightów. Niesamowite.

– Taa… – odburknęłam. – Dawno temu.

– A skoro mowa o braciach Wrightach – zaczęła Heidi, popychając w moją stronę kieliszek tequili z limonką i sypiąc sobie szczyptę soli między kciuk i palec wskazujący.

– Nie.

– W sobotę Sutton Wright wychodzi za mąż.

– Naprawdę? – zapytałam zaskoczona. – Nie jest jeszcze na studiach w Tech?

Heidi wzruszyła ramionami.

– Znalazła tego jedynego. Chyba im się spieszy. Zaręczyli się zaledwie w Halloween.

– Ślub pod przymusem?

W całej rodzinie Wrightów roiło się od skandali. Mając miliardy, którymi można szastać, i będąc pozbawionym kodeksu moralnego, każdy wpadłby w kłopoty. Ale pięcioro rodzeństwa Wrightów wzniosło to wszystko na nowy poziom.

– Nie mam pojęcia, ale chyba tak. Tak czy inaczej, kogo to obchodzi? Nie przepuszczę szpanerskiej imprezy i okazji, by skorzystać z otwartego baru.

– Baw się dobrze – odparłam oschle.

– Zabieram cię ze sobą, zołzo – powiedziała Heidi.

Uniosła ku mnie kieliszek. Spojrzałam na nią podejrzliwie i podniosłam swój.

Kiedy wychyliłam tequilę i possałam limonkę, w końcu odpowiedziałam:

– Wiesz, że mam zasadę, aby unikać rodzeństwa Wrightów, prawda?

– Tak, wiem, że po Landonie miałaś dość większości z nich.

– Przecież wiesz, że chodzi nie tylko o Landona.

– W porządku, więc wszyscy oni to banda palantów. Kogo to obchodzi? Pójdźmy tam upić się na ich koszt i się z nich ponabijać.

Heidi uwodzicielskim gestem położyła mi dłoń na udzie i uniosła brew.

– Mam zamiar się zabawić.

Parsknęłam i klepnęłam ją po ramieniu.

– Ale z ciebie zdzira.

– Wiem, że mnie kochasz. Znajdę ci nową sukienkę. Będziemy się świetnie bawić.

Wzruszyłam ramionami. Co mi to szkodzi?

– Dobra. Dlaczego nie?

Dziewczyna mojego brata

Подняться наверх